Bardzo dobra wiadomość dla klimatu: Chiny szczyt emisji gazów cieplarnianych mogą osiągnąć już w 2025 roku. Bardzo zła wiadomość dla klimatu: do tego czasu Chiny chcą też zbudować więcej elektrowni węglowych, niż posiada jakimkolwiek inny kraj. Czy w tym szaleństwie jest metoda?
„Naszym celem jest osiągnięcie szczytu emisji CO2 przed 2030 roku i osiągnięcie neutralności węglowej przed 2060 rokiem” – ogłosił w 2020 roku Xi Jinping, prezydent Chin.
To była jedna z najważniejszych deklaracji o ochronie klimatu, jaką złożono w tym wieku.
Najwięcej w tej sprawie zależy nie od indywidualnych decyzji jednostek, lecz od decyzji politycznych na skalę globalną. Chiny odpowiadają zaś za aż 1/3 światowych emisji dwutlenku węgla, który w największym stopniu napędza zmianę klimatu.
Działania Pekinu zatem pośrednio wpłyną na przyszłość nas wszystkich.
Część komentatorów z zadowoleniem przyjęła więc fakt, że trzy lata temu Chiny po raz pierwszy w historii podały datę, do której chcą przestać zatruwać atmosferę CO2. O wiele więcej było jednak głosów wskazujących, że to za mało.
Deklarację Xi Jinpinga można było przecież odebrać jako stwierdzenie, że Chiny przez najbliższe lata nie tylko nie zamierzają ograniczać emisji, ale i będą je zwiększać potencjalnie do końca dekady. Jego wypowiedź dotyczyła też jedynie dwutlenku węgla, a nie wszystkich gazów cieplarnianych, i to w perspektywie 2060 roku – o dekadę później niż zalecają klimatolodzy.
Realizacja takiego scenariusza oznaczałaby zatem przekreślenie jakichkolwiek szans na ograniczenie globalnego ocieplenia do poziomu wskazywanego przez naukowców.
W skrócie: żegnaj, względnie stabilny klimacie, który umożliwiłeś rozwój ludzkości przez tysiąclecia.
Ale w trzy lata od deklaracji Xi Jinpinga zmieniło się bardzo dużo. Na tyle dużo, że szczyt emisji dwutlenku węgla Chiny mogą osiągnąć nie tyle do 2030, co już w 2025 bądź 2026 roku. Jest to możliwe dzięki niewyobrażalnemu wręcz przyspieszeniu chińskiej transformacji.
Przedstawiony w 2021 roku plan dla energetyki zakładał, że do 2025 roku przynajmniej połowę zainstalowanej mocy zapewnią czyste źródła energii (głównie słońce, wiatr i woda, w skromnej ilości atom i inne). Cel ten został zrealizowany już w pierwszej połowie tego roku. A od 2010 roku zainstalowane moce czystej energii wzrosły już pięciokrotnie – z 260 do 1330 GW (gigawatów).
Kolejny ważny cel ogłoszony w 2020 roku dotyczył podwojenia do 2030 roku zainstalowanej mocy w energetyce wiatrowej i słonecznej do 1200 GW. Jak wskazuje Global Energy Monitor, czołowy think tank energetyczny z siedzibą w San Francisco, także i z tym Chiny nie będą miały najmniejszego problemu. W maju 2023 roku posiadały już blisko 760 GW, a drugie tyle mogą zbudować do… 2025 roku.
Oznacza to zrealizowanie celu na 2030 roku o wiele przed czasem i z potężną nawiązką. Dzięki temu globalna moc zainstalowana w wietrze wzrośnie o połowę, a moc z farm słonecznych aż o 85 proc.
Według analityków z Climate Action Network chińska moc w wietrze i słońcu może zaś na koniec dekady wzrosnąć nie do 1200 GW, lecz nawet do 1900 GW. To więcej niż na koniec 2022 roku wynosiła zainstalowana moc w tych źródłach na całym świecie.
Niesamowite przyspieszenie widać także w innych sektorach, które wymagają transformacji. Jak na przykład w transporcie.
Chiny od dawna inwestowały ogromne pieniądze w pojazdy elektryczne, oferując do tego solidne dotacje na ich zakup. Efekt? Ponad połowa samochodów elektrycznych jeździ dziś po chińskich drogach, a w 2022 roku 60 proc. wszystkich sprzedanych na świecie „elektryków” sprzedano właśnie w tym kraju. Jedna trzecia globalnego eksportu samochodów elektrycznych to również sprawka Chin, które stały się ich głównym dostawcą dla państw Unii Europejskiej (podobnie jak w o wiele większym stopniu baterii).
W samych Chinach „elektryki” (w tym hybrydy) były zaś co czwartym sprzedawanym autem w pierwszej połowie 2023 roku, podczas gdy jeszcze w 2020 roku – ledwie co dwudziestym. Tak ogromny skok oznacza, że i w tym przypadku oficjalne cele są realizowane o wiele szybciej, niż zakładano. W rezultacie według chińskiego potentata paliwowego, Sinopec, od przyszłego roku zapotrzebowanie na ropę w Chinach może zacząć już maleć.
Do tego Chiny jak nikt inny inwestują w alternatywne rozwiązania, jak na przykład baterie sodowo-jonowe.
Choć mają one mniejszą pojemność niż baterie litowo-jonowe, są jednocześnie kilkadziesiąt razy tańsze w produkcji i o wiele lepiej znoszą chłodniejsze temperatury.
W przeciwieństwie do USA czy Polski, chińska transformacja transportu w znacznym stopniu ma też polegać na rozbudowie transportu publicznego. Do 2035 roku ma powstać 120 tys. km nowych torów kolejowych, po których pociągi będą mogły jeździć z prędkością ponad 400 km/h. W tym czasie dostęp do ultraszybkiej kolei ma mieć zapewnione 95 proc. miast z populacją przekraczającą pół miliona ludzi.
Tak wielki skok oznacza równie wielkie wydatki.
Jak wynika z danych BloombergNEF, w 2022 roku światowe gospodarki po raz pierwszy w historii wydały na czyste źródła energii ponad 1 bilion dolarów (tysiąc miliardów). Inwestycje napędzały przede wszystkim właśnie Chiny, zapewniając aż połowę finansowania (546 miliardów dolarów) – o wiele więcej niż druga UE (180 miliardów) i trzecie USA (141 miliardów) razem wzięte. Kolejne kraje na liście wydały zaś mniej niż 30 miliardów.
Podobnie jest w tym roku. W pierwszym półroczu 2023 na same odnawialne źródła energii (głównie fotowoltaikę) przekazano globalnie prawie 360 miliardów dolarów, z czego połowę w Chinach. Inwestycje w OZE w drugich na liście Stanach były w tym czasie pięć razy mniejsze, a w trzecich Niemczech – 15 razy.
W najbliższym czasie tendencja ma być podobna. W rezultacie Chiny, jak wskazuje Międzynarodowa Agencja Energetyczna, mają odpowiadać za blisko 55 proc. nowych mocy z czystych źródeł energii dodanych globalnie tak w 2023, jak i 2024 roku.
Jeśli ktoś zasugeruje więc, że nie ma sensu zajmować się w Europie ochroną klimatu, bo Chiny nic w tej sprawie nie robią, to najwyraźniej ten ktoś patrzy na rzeczywistość jedynie wycinkowo.
Wycinek, na który taka osoba patrzy, w ostatecznym i sprawiedliwym rozrachunku też trzeba jednak uwzględnić. Bo choć zielona głowa chińskiego smoka karmi się coraz większą ilością wiatru i słońca, to istnieje również druga głowa, czarna. I zionie potężnym ogniem, zasilanym rekordową ilością pochłanianego węgla.
Po lockdownie w 2020 roku produkcja energii elektrycznej z węgla wzrosła w 2021 roku do rekordowego poziomu. Rok temu urosła jeszcze bardziej, bo aż o zatrważające 10,5 proc. Do tego Chiny masowo rozpoczęły budowę nowych elektrowni węglowych, przywracając do życia projekty, które miały być odłożone już na zawsze. Zamiast tego tylko w pierwszej połowie 2023 roku w kraju tym powstało ponad 50 GW nowej mocy węglowej.
Oznacza to, że każdego tygodnia uruchamiano dwie duże elektrownie. Jednocześnie import węgla w ciągu roku uległ podwojeniu.
„Po zeszłorocznym szaleństwie wydawania pozwoleń Chiny mają obecnie 243 GW nowych elektrowni węglowych w budowie lub dopuszczonych do budowy. Po uwzględnieniu elektrowni obecnie zapowiadanych, lub znajdujących się w fazie przygotowań, ale jeszcze nie dopuszczonych, liczba ta wzrasta do 392 GW mocy w 306 różnych elektrowniach węglowych” – wyjaśniają we wspólnej analizie Globalny Energy Monitor oraz Centrum Badań nad Energią i Czystym Powietrzem (CREA).
Oznacza to, że moce produkcyjne z węgla mogą wzrosnąć w porównaniu z poziomem z 2022 roku o 1/4 lub nawet 1/3. Jak wskazuje „The Economist”, planowana do 2025 roku liczba nowych elektrowni węglowych przekracza zaś liczbę elektrowni funkcjonujących obecnie w jakimkolwiek innym kraju. W tym samym czasie poza Chinami powstanie już zaledwie garstka tego typu projektów, a łączna ilość węglowych mocy będzie spadać (nie licząc Chin, już zresztą spada).
Czy w tym szaleństwie jest metoda? Choć na pierwszy rzut oka trudno to pojąć, wydaje się, że tak.
Po pierwsze, warto zrozumieć, jak funkcjonuje chińska polityka.
Pięcioletnie plany, które nakreślają ramy działania, regularnie przedstawiają zaniżone cele. Dzięki ich realizacji z pokaźną nawiązką można później kreować wizję kraju rozwijającego się na tyle prężnie, że „znacząco przerasta to wszelkie prognozy”. W skrócie: Chiny to potęga i każdy Chińczyk się o tym dowie.
Choć Xi Jinping zapowiedział więc, że Chiny osiągną szczyt emisji CO2 do 2030 roku, deklarację tę od początku można było uznawać za mocno powściągliwą.
Po drugie, budowa nowych elektrowni węglowych wcale nie oznacza, że będą one w znaczący sposób wykorzystywane.
Jak wyjaśnia prowadzony przez naukowców analityczny portal Carbon Brief, główną przyczyną zwiększonego zapotrzebowania na węgiel nie było równie szybko rosnące zapotrzebowanie na energię elektryczną, lecz ogromne problemy z suszą. Mimo że energetyka wiatrowa i słoneczna rozwijają się błyskawicznie, wciąż na minimalnym prowadzeniu jako główne źródła czystej energii w Chinach znajdują się elektrownie wodne. Gdy zbiorniki wyschły, w wielu częściach kraju dochodziło do przerw w dostawie prądu odczuwanych tak przez przemysł, jak i mieszkańców.
Obawiając się politycznych konsekwencji choćby chwilowych przerw w dostawie prądu, władze prowincji za wszelką cenę chcą uniknąć powtórki i wolą dmuchać na zimne. Pozwalają więc na budowę o wiele większej ilości mocy węglowych niż potrzeba – i to nawet w regionach, gdzie i tak jest już ich w nadmiarze. Może to przynieść nawet 150 miliardów straty, ale to cena, którą w Chinach najwyraźniej są w stanie ponieść.
„Władze prowincji kładą bardzo duży nacisk na krótkoterminowe bezpieczeństwo energetyczne. Nie mam tu na myśli kwestii systemowych, ale nawet upewnienie się, że nie wystąpi choćby dwugodzinny niedobór mocy. To wzięło górę nad wszystkim innym, w tym nad finansami” – komentuje na łamach „The Guardian” Cory Combs, analityk w Trivium China.
W rezultacie wiele nowych elektrowni węglowych może działać w bardzo ograniczonym zakresie, przynieść wielomiliardowe straty i przejść na emeryturę bardzo wcześnie. „Chiny mogą wybrać swoją truciznę. Dalsze zezwalanie na zwiększanie mocy węglowych spowoduje albo ogromny wzrost emisji, albo bezczynność elektrowni, generowanie strat i utrwalanie zależności systemu energetycznego od węgla. W miarę jak świat odwraca się od nowych projektów węglowych, Chiny komplikują i zwiększają koszty swojej transformacji energetycznej i zobowiązań klimatycznych” – podsumowuje Flora Champenois, analityczka w Global Energy Monitor.
Elektrownie węglowe powinny więc pełnić funkcję kosztownego planu awaryjnego. Będzie on wdrażany tylko wtedy, gdy czyste źródła – mogące już od przyszłego roku pokrywać nawet 100 proc. nowego zapotrzebowania na energię elektryczną – będą miały okresy słabości. Oczywiście osobną sprawą pozostaje to, że takich sytuacji może być więcej. Susze w Chinach z 2021 i 2022 roku to przecież konsekwencje zmiany klimatu, które z czasem będą jedynie narastać. Im bardziej zdestabilizowany klimat zachwieje więc azjatycką potęgą, tym większe ryzyko, że ratunkiem na trudne czasy okaże się sprawdzony węgiel.
Po trzecie, zielona i czarna głowa chińskiego smoka „zjadają” coraz więcej, bo organizm, który zasilają w energię, cały czas rośnie.
Na początku poprzedniej dekady zainstalowana moc ze wszystkich źródeł energii wynosiła w Chinach 1000 GW. W minionym roku było to już ponad 2500 GW. Dlatego, choć w tym czasie ilość mocy z czystych źródeł energii wzrosła aż pięciokrotnie, to ich procentowy udział w całym systemie energetycznym jedynie podwoił się (z 27 do 51 proc.). I dlatego też, choć procentowy udział paliw kopalnych w miksie energetycznym od 2011 roku zmalał w Chinach bardziej (o 10,5 proc.) niż w USA (o 3,5 proc.), UE (5 proc.) czy Polsce (5,5 proc.), to sumaryczne emisje i tak cały czas rosną.
Co więcej, od 2022 do 2025 roku zapotrzebowanie na energię elektryczną w Chinach może wzrosnąć nawet o 14-19 proc. Nawet jeśli 100 proc. tego zapotrzebowania pokryją OZE i atom, będzie to energia, która nie posłuży ograniczaniu emisji, a jedynie zatrzymaniu ich dalszego wzrostu. Ewentualna redukcja emisji, jeśli ilość energii z czystych źródeł wzrośnie bardziej niż zapotrzebowanie, będzie więc o wiele niższa, niż mogłaby być.
To problem dotyczący nie tylko Chin, lecz całego świata. Pod dużym znakiem zapytania stawia optymistyczne podejście, że „zielony wzrost” jest tym, na czym swój dobrobyt powinny opierać państwa przyszłości.
Po czwarte pamiętajmy o skali chińskiego społeczeństwa. Chiny zamieszkuje 1,4 miliarda ludzi, więc z definicji wszystko, co robią w nich masowo, robią w rekordowych ilościach. W przeliczeniu na mieszkańca emisje tego kraju są już jednak dwukrotnie mniejsze emisje niż w USA i nieznacznie mniejsze niż w Niemczech czy Polsce. Do tego wzrost gospodarki następuje tam proporcjonalnie o wiele mniejszym kosztem dla klimatu, niż miało to miejsce lata temu w przypadku praktycznie wszystkich krajów dziś rozwiniętych. A skumulowane emisje CO2 Chin wciąż są znacznie mniejsze niż Europy i USA. To o tyle ważne, że dwutlenek węgla wyemitowany dekady temu dalej zanieczyszcza atmosferę tak, jak dwutlenek węgla wyemitowany rok temu.
Uczciwa ocena Chin powinna więc uwzględniać i te fakty.
Ale uczciwe podejście wymaga jeszcze jednej refleksji. Zamieszkiwane przez 17 proc. światowej populacji Chiny odpowiadają za ok. 30 proc. emisji CO2. Tymczasem najbogatsze 10 proc. ludzi na świecie odpowiada za 52 proc. emisji, a najbogatszy 1 proc. – za 15 proc. Co jest zatem większą liczbą: 10 czy 17, 30 czy 52?
Dlaczego więc tak wiele mówi się w Polsce (i nie tylko) o Chinach, a tak mało o nierównościach emisji pod kątem zarobków?
Bo z jednej strony to łatwa wymówka uzasadniająca własną bierność i ukrywająca faktyczną chęć utrzymania status quo, na czym zależy zbyt wielu politykom i korporacjom. Ale z drugiej strony wiele osób marzy o tym, by zarabiać rocznie setki tysięcy, jeśli nie miliony, i wieść luksusowe życie. Mało kto marzy jednak o tym, by zdobyć obywatelstwo chińskie. Tymczasem Chiny tylko w pierwszej połowie tego roku zainstalowały prawie dwa razy więcej mocy w czystych źródłach, niż jest zainstalowanych w całym systemie energetycznym Polski.
Mało tego, w samej tylko fotowoltaice zainstalowały o 1/3 więcej mocy od obecnie posiadanych przez Polskę.
Nikt na świecie nie zbliża się do Chin ani pod kątem skali przyrostów, ani pod kątem skali wydatków. Przyszłość zależy więc w dużej mierze od tego, czy tempo wzrostu czystych źródeł będzie na tyle duże, by nie tylko zaspokoić rosnące zapotrzebowanie na elektryczność, ale i doprowadzić do obniżenia emisji CO2. To, że ich szczyt może przyjść już w 2025 bądź 2026 roku, wskazuje wiele analiz, w tym te od Climate Action Tracker i Global Energy Monitor oraz zeszłoroczne badanie opublikowane w Nature.
Choć to naprawdę imponujące tempo, jednocześnie wciąż jest zbyt wolne, by ograniczyć globalne ocieplenie do 2°C, nie wspominając o 1,5°C, co jest nadrzędnym celem stawianym przez klimatologów. Do tego rosnące ryzyka klimatyczne (np. zagrażające elektrowniom wodnym susze) czy gospodarcze (np. z powodu nasilenia się ostrej rywalizacji z USA) mogą okresowo przywracać do łask węgiel. Z drugiej strony ponad 90 proc. globalnych nakładów inwestycyjnych w fabryki wytwarzające „zielone” technologie pochodzi właśnie z Chin.
Jak widać, kierunek transformacji jest więc ewidentny.
Xi Jinping może pchnąć Chiny nie tylko do osiągnięcia szczytu emisji w 2025 roku, lecz również do osiągnięcia neutralności węglowej o wiele szybciej niż w 2060 roku.
Osobną sprawą pozostaje, na ile wpływ na przyspieszoną transformację mają jedynie cele klimatyczne i ekonomiczno-gospodarcze (czysta energia jest znacznie tańsza i zapewnia większą niezależność energetyczną), a na ile inne.
Nie brak głosów, że Xi Jinping przygotowuje kraj do wojny, np. o Tajwan. Z Państwa Środka dochodzą informacje o umacniającej się pozycji Xi, rosnącej centralizacji, zastępowaniu biurokratów lojalistami i rosnących lawinowo wydatkach na armię. USA i Europa zdały już sobie sprawę, że podobnie jak w przypadku Rosji, tak w przypadku Chin strategia „kapitalizm lekarstwem na dyktatury” jest zawodna. Dlatego w swym nowym podejściu Zachód chce jak najbardziej uniezależnić się od chińskich surowców i fabryk, podobnie jak Chiny chcą uniezależnić się od reszty świata.
Z pewnością ludzkość potrzebuje chińskiego smoka ubranego w zielone barwy. O ile nie będą to barwy wojenne.
Na zdjęciu: budowa farmy fotowoltaicznej w Zhangye w prowincji Gansu, 19 września 2023.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.
Redaktor serwisu Naukaoklimacie.pl, dziennikarz, prowadzi w mediach społecznościowych profile „Dziennikarz dla klimatu”, autor tekstów m.in. dla „Wyborczej” i portalu „Ziemia na rozdrożu”
Redaktor serwisu Naukaoklimacie.pl, dziennikarz, prowadzi w mediach społecznościowych profile „Dziennikarz dla klimatu”, autor tekstów m.in. dla „Wyborczej” i portalu „Ziemia na rozdrożu”
Komentarze