0:00
0:00

0:00

18 listopada zakończył się Szczyt Klimatyczny ONZ w Marrakeszu. Polski rząd przez jeden dzień reprezentował minister środowiska Jan Szyszko. Przyleciał przedstawić polskie stanowisko - ale w dniu podpisywania deklaracji szczytu był już na konferencji „Katolicy i ochrona środowiska” w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej ojca Tadeusza Rydzyka w Toruniu.

A szkoda, bo w Marrakeszu trwała prawdziwa batalia o warunki realizacji Porozumienia Paryskiego z grudnia ubiegłego roku, które weszło w życie dwa tygodnie temu - 4 listopada 2016 r.

Porozumienie to dokument, który tworzy ramy dla globalnej polityki klimatycznej po wygaśnięciu Protokołu z Kioto. Weszło w życie, gdy ratyfikowały je m. in. Chiny, USA, Indie i UE. Spełniony został wtedy warunek, którym była ratyfikacja przez co najmniej 55 państw-sygnatariuszy odpowiedzialnych za 55 proc. emisji gazów cieplarnianych na świecie.

Celem, który stawiają sobie państwa-sygnatariusze Porozumienia Paryskiego jest utrzymanie wzrostu średnich temperatur na poziomie mniejszym niż 2 stopnie Celsjusza - w stosunku do epoki przedindustrialnej - przy "kontynuacji wysiłków na rzecz ograniczenia wzrostu do 1,5 stopnia".

Przeczytaj także:

PiS jest za, a nawet przeciw

Rozdwojenie jaźni PiS wyraża to, że Porozumienie Paryskie zostało zaliczone do sukcesów pierwszego roku rządów PiS, a Beata Szydło ogłosiła, że „Polska działa bardzo aktywnie, żeby klimat na naszej planecie był coraz lepszy”. Oznacza to albo, że ambicje Polski sięgają dalej niż ambicje całego świata, który w najśmielszych kalkulacjach liczy tylko na ograniczenie skali degradacji klimatu - albo, że premier polskiego rzadu nie wie, o czym mówi.

Ministrem środowiska w jej rządzie jest jednak profesor Jan Szyszko, który niedawno twierdził, że „wcale nie ma konsensusu naukowego w temacie zmiany klimatu”, ani że „nie wiadomo czy wzrost temperatury jest powiązany z emisją dwutlenku węgla” oraz przekonywał, że „dwutlenek węgla emitowany w Polsce jest gazem życia dla żywych zespołów przyrodniczych, by stawały się coraz lepsze”. Ostatnia wypowiedź uznana została za „Bzdurę Klimatyczną roku 2015”.

Teraz jednak minister Szyszko kreuje się na prekursora walk ze zmianami klimatu, a Polskę na światowego lidera i innowatora strategii „neutralności klimatycznej”, która – prezentowana pod postacią „leśnych gospodarstw węglowych” – jest zwyczajnie sprzeczna: polega raz to na zapewnianiu o przywiązaniu Polski do walki ze zmianami klimatu, ale pozwala jednocześnie bronić węgla i lobbować za uznaniem Lasów Państwowych za panaceum na problemy z klimatem.

Efekt jest taki, że dla dyplomatów i ekspertów z Marrakeszu zachowanie Szyszki to poziom egzotyki podobny do lobbingu Malezji, która chce, by zaklasyfikować plantacje oleju palmowego jako równowartość lasu tropikalnego.

Malezja chce móc dalej wycinać dziewiczą dżunglę, a na jej miejsce sadzić przemysłowo palmę. Jan Szyszko rozumuje podobnie.

Leśne gospodarstwa węglowe

W projekcie ministra Szyszki ukryta jest niebezpieczna dla globalnego klimatu logika. Twierdząc, że „trzeba się zastanowić czy dla zrównoważonego rozwoju ważniejsza jest redukcja emisji, czy pochłanianie” zapowiada, że Polska będzie za wszelką cenę chciała udowadniać swoją aktywność w walce ze zmianami klimatu. Ale nie poprzez ograniczanie emisyjności gospodarki, a przez dowodzenie, że polska przyroda wykonuje całą pracę za nas, więc możemy dalej dymić w niebo.

„Wynalazek” leśnych gospodarstw węglowych jako „okrętu flagowego” polityki klimatycznej, na który chce go wykreować PiS, jest zupełnie chybiony.

Mają one kilka istotnych wad:

  • nie są „wynalazkiem", bo zostały już sprawdzone;
  • ignorują niemal trzydzieści lat badań i dyskusji naukowych;
  • są pomysłem chybionym logicznie i arytmetycznie, opierają się na sztuczce.

Po pierwsze, projekty o funkcji i roli identycznej jak „leśne gospodarstwa węglowe” powstały w Gwatemali już w 1989 roku. Od tego czasu w ramach różnych mechanizmów polityki klimatycznej stworzono tego typu projektów jeszcze kilkadziesiąt – na całym świecie.

Na ich przykładzie widać, że potencjał lasów do pochłaniania dwutlenku węgla jest niewielki. Sadzone specjalnie w tym celu lasy wyłapują ułamek emitowanego CO2 i nigdy nie zastąpią redukcji emisji gazów cieplarnianych. Zwłaszcza, że wbrew twierdzeniom Ministra, Polska nie jest żadną leśną potęgą, a jedynie europejskim średniakiem.

Szyszko nie wspomniał też o bardzo skomplikowanej metodologii naliczania „wyłapanych” emisji – a to kosztowna metoda liczenia i skomplikowane procedury naukowo-biurokratyczne, które w połączeniu z małymi efektami niemal całkowicie pogrzebały dotychczasowe projekty „lasów węglowych”, tworzone w ramach Protokołu z Kioto i jego Mechanizmu Czystego Rozwoju (CDM) na początku XXI wieku.

Często okazywało się, że wynajęcie ekspertów do przygotowania takiej plantacji, potem zewnętrznego audytu, który sprawdziłby, czy „wyłapywanie” w ogóle ma miejsce i w jakim stopniu, wreszcie opłacenie ziemi i pracowników – przerastało zyski uzyskane z „kredytów” za wychwycone tony CO2. Natomiast jeśli takie „gospodarstwa” nie są kontrolowane, szybko stają się polem dla korupcji i oszustw.

Sztuczka księgowa

Po trzecie, pomysł jest chybiony logicznie. Lasy i pola na świecie przecież są i były, a koncentracja dwutlenku węgla w atmosferze wciąż rośnie. To, co proponuje Szyszko, to jedynie księgowy trik, bo jeśli leśnictwo i rolnictwo miałoby być uznane za element narodowych bilansów emisyjnych, trzeba jednocześnie - i to znacznie! - podnieść cele redukcji. Bez tego pomysł Szyszki jest złudzeniem postępu w działaniach na rzecz ograniczenia wpływu na klimat przez wliczenie do bilansu przyrody, która nie jest przecież częścią oddziaływania człowieka na środowisko.

Księgowy trik ministra Szyszki jest dość prosty. Zwykle projekty mające chronić klimat dostają dodatkowe wsparcie, kiedy udowodnią, że robią coś więcej niż normalnie. W Polsce, gdzie prowadzi się dobrą, zrównoważoną gospodarkę leśną (mówimy o lasach sadzonych przez człowieka, nie Puszczy Białowieskiej), musielibyśmy dodatkowo zagęszczać lasy, albo zalesiać to co dziś jest np. polem, pastwiskiem, nieużytkiem.

Szyszko natomiast proponuje, żeby liczyć tak, jakby Polska kiedyś była pustynią - i za sam fakt, że są w Polsce lasy, ktoś powinien Polsce płacić.

Po czwarte, Polska jest już objęta pewnymi regulacjami (tzw. „no-debit-rule”, czyli „zasadą braku długu) dotyczącymi „wyłapywania” dwutlenku węgla przez lasy i inne formy użytkowania ziemi. Do roku 2020 emisje w sektorze rolno-leśnym mają być kompensowane dodatkowymi działaniami na rzecz pochłaniania CO2 - w tym samym sektorze. W 2014 roku Komisja Europejska zaproponowała, by zasada ta obowiązywała także do roku 2030.

Po piąte, ministerstwo nie wspomina o konflikcie gospodarstw węglowych z produkcją drewna. W liście do unijnych ministrów środowiska z września tego roku Szyszko sugeruje, że Polska będzie zagęszczać i sadzić lasy, ale też rozwijać budownictwo drewniane oraz wykorzystywać drewno do celów energetycznych – jako biomasę. Te cele są całkowicie sprzeczne.

Klimat straci, zarobią Lasy Państwowe

Jako leśnik minister Szyszko musi wiedzieć, że plantacje na cele „ekologiczne”, na drewno budowlane i na biomasę wymagają innego sposobu sadzenia i pielęgnacji, mają inne okresy wzrostu, wymagają innych gatunków drzew. Plantacje drzew mogą być „magazynami” dwutlenku węgla tylko wtedy, gdy pozwala im się długo rosnąć. Przez kilkadziesiąt lat na biomasę można w nich głównie zbierać chrust.

Skutkiem pomysłu ministra Szyszki jest też zaburzenie rynku handlu drewnem. Jeśli na rynek nie trafi drewno z „leśnych gospodarstw węglowych” Lasów Węglowym, zmaleje podaż - a więc wzrośnie cena. A to, zgodnie z prawami ekonomii, skłoni właścicieli prywatnych lasów do zwiększenia wycinki w celu zaspokojenia popytu.

W efekcie Lasy Państwowe dostaną pieniądze za ochronę klimatu, ale emisje nie spadną, bo przeniosą się na lasy prywatne. To zjawisko nazywa się „wyciekiem” (ang. leakage). Na projekcie zyskuje przemysł drzewny, a traci klimat.

Uniknąć błędów Zachodu

Ani wycinka, ani budowanie z drewna, ani palenie biomasy nie są neutralne środowiskowo. Po 2020 roku zresztą w Unii Europejskiej spalanie biomasy nie będzie już uznawane za obojętne dla środowiska z punktu widzenia klimatu. Tym samym zakończy się jedno z największych oszustw obecnego systemu. Na jego wadach zresztą bardzo dużo skorzystała Polska, wykorzystująca współspalanie biomasy w elektrowniach węglowych jako rodzaj taniej energii… „odnawialnej”.

Podejście Jana Szyszki jest charakterystyczne dla rewolucji przemysłowej oraz ekstensywnej gospodarki centralnie planowanej. Ta właśnie logika doprowadziła do nieodwracalnych zmian i niszczenia bioróżnorodności zarówno w Europie Zachodniej, jak i w Polsce oraz innych krajach bloku socjalistycznego.

Rzeczywista unikatowość Polski polega na tym, że istotnie mamy jeszcze obszary, gdzie proces niszczenia środowiska nie został doprowadzony do końca.

Podejście Ministra Szyszki oznacza powtarzanie błędów Europy lat 50 i 60 XX wieku. Ignorowanie dorobku światowej nauki i zasłanianie się „tradycją” to zwiastun prawdziwej przyrodniczej katastrofy.

Julia Szulecka - doktor nauk leśnych, pracuje w Centrum Badań Rozwoju i Środowiska na Uniwersytecie w Oslo. Zajmuje się polityką plantacji lasów.

;

Komentarze