0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: fot. Evgenia Lezinafot. Evgenia Lezina
  • Dopóki my, Rosjanie, nie uświadomimy sobie i nie przyznamy się do wszystkich naszych radzieckich i rosyjskich przestępstw, nic się w Rosji nie zmieni. A przeszłość będzie wracać.
  • Czy Rosjanie myślą, że każdy chciałby być w Rosji? Że o tym marzymy? – To raczej my chcemy, żebyście byli w Rosji, a to, co wy sobie myślicie, mało nas obchodzi. To spojrzenie kolonizatora, byłego właściciela, w dodatku takiego, który ma bardzo krótką historyczną pamięć.
  • Mieszkaniec Moskwy uważa, że ludzie z Syberii czy Północnego Kaukazu są obcy, dzicy i w zasadzie nikomu niepotrzebni, ale jednocześnie ten sam statystyczny moskwiczanin chce, żeby te wszystkie tereny były w składzie Rosji.
  • Czy Rosjanie są gotowi przeprosić? – Nie, a teraz ta zawziętość będzie jeszcze wzrastać. Każdy kolejny dzień wojny budzi coraz większe resentymenty. Im więcej zabijemy Ukraińców, im więcej spalimy im miast, tym bardziej będziemy to wypierać i wmawiać sobie, że sami tego chcieli. Że nie było wyjścia.
  • Moim zdaniem Rosja będzie przypominać Niemcy po I wojnie światowej – kraj, który przegrał, ale nie został zwyciężony. I to będzie miało potężne konsekwencje.
  • Myślę o napisaniu książki, która byłaby opowieścią o rosyjskiej przemocy i cała wyrastałaby na historii mojej rodziny.

Z rosyjskim pisarzem Siergiejem Lebiediewem rozmawia Stasia Budzisz.

Nawalnego zabiła Rosja Przeszłości

Stasia Budzisz: Od początku tego roku w Rosji wiele się wydarzyło. Chcę zapytać o śmierć Aleksieja Nawalnego w kolonii karnej. Co ona zmieniła w Rosji, w Rosjanach?

Siergiej Lebiediew: Dla wielu Nawalny był człowiekiem, którego nie dało się zabić. Nieważne, że siedział w więzieniu. Panowało przekonanie, że w końcu z niego wyjdzie i powali reżim za nas. To klasyczne rosyjskie podejście – zrzucić odpowiedzialność na kogoś innego. Tyle że nie ma już jej na kogo zrzucić. Nie ma też w kim pokładać nadziei. Nie ma się za kim schować ani powiedzieć „on z nimi wygra!”. Zostaliśmy sami. To najgorsza lekcja, jaką mogliśmy dostać.

Nawalny stanie się teraz bohaterem narodowym? Męczennikiem?

Myślę, że stanie się postacią kultową. Będzie funkcjonował jako mit, którego sprawa w końcu zwycięży. Mam jednak nadzieję, że szybko zdamy sobie sprawę, że wraz z jego śmiercią zaczęła się całkowicie nowa epoka. Putin wszedł w nową kadencję i jeszcze nie wiemy, co to przyniesie i nam, i światu. Nie mamy pojęcia, czego możemy się spodziewać.

Myślę, że poziom przemocy w Rosji urośnie do niewyobrażalnych rozmiarów,

a na okupowanych terytoriach będą podejmowane jeszcze bardziej brutalne decyzje. A to dopiero początek. Im szybciej uświadomimy sobie, że poprzedni świat skończył się bezpowrotnie, tym lepiej. Choć nie wiem, czy to coś zmieni. Mamy jeszcze nadzieję, ale ona jest złudna.

Śmierć Nawalnego pokazała, że Rosja gułagów wcale się nie skończyła z upadkiem Związku Radzieckiego. Tylko na chwilę zeszła nam z oczu.

Zapadła w zimowy sen, ale tylko by się z niego obudzić w bardzo złym humorze. W tym wszystkim najważniejsze jest to, gdzie go zamordowali. Doskonale znam to miejsce, pracowałem tam jako geolog. To daleka północ, teren stalinowskich łagrów. Jakieś 50 kilometrów od kolonii, w której siedział, zaczyna się tzw. droga śmierci, jeden z największych stalinowskich projektów, zbudowany dosłownie na ludzkich kościach. To wszystko ma upiornie symboliczne znaczenie.

Nawalny w swojej politycznej wizji odwoływał się do idei Rosji Przyszłości. Z założenia odrzucał wszystko, co było związane z Rosją Przeszłości. Nie chciał tej schedy. Mówił, że mamy się odkleić od tego, co minęło, zdjąć z siebie odpowiedzialność i zacząć wszystko od nowa. Mówił, że Rosja Przyszłości już istnieje, wyłoni się, kiedy tylko zlikwidujemy putinowski reżim.

To była bardzo nęcąca perspektywa. Ale w tym właśnie leży największa ironia tej śmierci. Człowiek, który obiecywał Rosję Przyszłości, zginął z rąk Rosji Przeszłości.

Dla mnie jego śmierć jest dowodem, że całą naszą przeszłość powinniśmy przepracować, przejrzeć, przeanalizować i stanąć z prawdą twarzą w twarz.

Dopóki nie uświadomimy sobie i nie przyznamy się do wszystkich naszych radzieckich i rosyjskich przestępstw, nic się w Rosji nie zmieni. Zostanie taka, jaka jest. A przeszłość będzie wracać.

Nawalny zupełnie świadomie nie mówił ani o wojnie w Czeczenii, ani o wojnie przeciwko Ukrainie, póki ona była jeszcze tzw. wojną hybrydową i za ten błąd zapłacił najwyższą cenę. Aby go nie powtórzyć, musimy zmierzyć się z przeszłością. Jego morderstwo to też przypomnienie, że gułag to tylko jedna forma przemocy, jakie oferuje Rosja.

Co ma jeszcze w zanadrzu?

Zasoby ludzkie. Wróćmy pamięcią do 1994 roku, kiedy zaczęła się wojna w Czeczenii. Rosję zżerała taka inflacja, że pieniądze nosiliśmy w reklamówkach.

Całkowicie zależeliśmy od obcych państw, ale ten zdychający kraj i tak był w stanie zebrać resztkę swoich żołnierzy, wyposażyć ich w resztkę sprzętu i resztkami sił wysłać na wojnę. Rosja jest zdolna do takich rzeczy, choć nie układa się to w logiczną całość. Kiedy teraz o tym myślę, to wszystko wydaje się jakimś absurdem, a jednak wydarzyło się naprawdę.

Przedłużeniem tego stała się wojna przeciw Ukrainie. Rosja się wzmocniła, wzbogaciła i ruszyła do ataku, bo nie jest w stanie się pogodzić, że Ukraina chce być od niej niezależna. Nie może tego wytrzymać. Więcej, nie mogą tego zrozumieć nawet radzieccy i rosyjscy dysydenci. Nie rozumieją decyzji Ukraińców.

Z czego to wynika?

Dla homo sovieticus narodowość miała marginalne znaczenie. W Rosji Radzieckiej i w tej współczesnej to zagadnienie stało dla dysydentów nisko w hierarchii. Na pierwszym miejscu zawsze były dla nich prawa człowieka, nie jakaś tożsamość czy nacjonalizm.

Nawet sam koncept wydawał się im przestarzały, trochę niebezpieczny, więc nawet najwięksi opozycjoniści nie odczuwali potrzeby, by go podnosić.

To, co łączyło ZSRR i co łączy dzisiejszą Federację, to łańcuch przemocy. Ona trzyma to wszystko w kupie i nie pozwala na rozwój żadnych kultur narodowych. Wszelkie próby odbierane są jako chęć emancypacji narodowej, a to jest bardzo niebezpieczne.

Ten przemocowy łańcuch jest ukryty, często nieuświadomiony, więc nawet liberalni rosyjscy demokraci nie są w stanie wyjść poza to myślenie. Nawet jeśli się starają, to i tak dochodzą do wniosku, że wszyscy mieszkańcy Rosji to Rosjanie.

Dopóki nie rozprawimy się z tym myśleniem, Rosja nie będzie wolna.

Przeczytaj także:

Nasza trauma i agresja

Co statystyczny Rosjanin uważa za prawdziwą Rosję? Gdzie są jej granice?

Pamiętam, jakie wielkie wrażenie robiła na mnie mapa Związku Radzieckiego, kiedy chodziłem do szkoły. Ogromny kraj pomalowany na malinowo, z którym ty, jako mały człowiek, nie masz najmniejszych szans. Ale jednak czułem dumę. Nie zastanawiałem się nad tym, że mieszkają w nim różni ludzie, nie tylko Rosjanie. Sama wielkość była dopingiem. I nadal jest.

My, Rosjanie, cierpimy na rozdwojenie jaźni. Kiedy pytasz statystycznego Rosjanina, czy ma zaufanie do mera swojego miasta, odpowie, że absolutnie nie. Może nawet doda, że jest skorumpowanym bandytą.

Kiedy zapytasz, czy wierzy w armię, prawdopodobnie się zaśmieje i powie, że każde dziecko wie, że ta instytucja nie działa. Podobnie będzie z policją, która żeruje na zwykłych obywatelach.

Wszystko się jednak zmieni, gdy zapytasz o państwo, jego historię, tradycję. Wtedy z Rosjaninem zaczyna dziać się coś dziwnego. Nagle z człowieka, który wypowiadał się rozsądnie, zaczynają wypadać słowa o miłości do tego wielkiego, symbolicznego kraju. Jakby zapomniał, że nadal mówimy o tym samym miejscu, które go okrada i które jeszcze chwilę wcześniej nic mu nie dawało. To magia wielkości.

My żyjemy w dwóch wymiarach. Z jednej strony w swoim mieście, w którym drogę ostatni raz remontowano, jak z wizytą przyjeżdżał Miedwiediew, a z drugiej strony w czołgu.

Z czołgu niewiele widać.

Właśnie. Od czasu do czasu uchylasz właz i delikatnie wyglądasz, potem znów się chowasz. Czołg to nie samochód jest bardzo niewygodny, ale daje trochę inne odczucia jazdy. Przywykliśmy do tego.

Kiedy siedzisz w czołgu, rozmawiasz tylko z wielkimi kulturami, czyli z tymi, którzy mogą ci zagrozić. Z Francuzami, Niemcami, Brytyjczykami, Amerykanami.

Mniejsze nie mają żadnego znaczenia?

Kiedy zapytasz spotkanego po drodze moskwiczanina, czy zna jakiegoś armeńskiego pisarza, to zdziwi go, że ktoś w ogóle zadał mu takie pytanie.

A potem sam siebie zapyta: a po co mam to wiedzieć?

My, Rosjanie, nie szanujemy kultur naszych sąsiadów. Nie uważamy, by kazachska, gruzińska czy ukraińska kultura miała coś ciekawego do zaoferowania. Nie obchodzą nas. Patrzymy za to na wielkich: Francuzów, Brytyjczyków. Z nimi toczymy spory, porównujemy się do nich, staramy się im coś udowodnić. A ci, z którymi tworzyliśmy czy tworzymy państwo, nas nie interesują.

I to się nie zmienia? Wojna przeciw Ukrainie to jednak kubeł zimnej wody dla wielu Rosjan.

Czasy się zmieniły i teraz kiedy wielu z nas musiało opuścić Rosję i uciec do tych Kazachstanów, Gruzji czy Armenii, to nagle okazało się, że te narody też mają coś do zaoferowania. Że tam też jest i życie, i sztuka, i kultura, i historia. Ale przecież to można było zrobić dużo szybciej.

Tyle że nigdy nie byliście na równych prawach. Rosyjska kultura i język górowały nad mniejszymi, wypychały je, obniżały wartość, wyśmiewały. Ilekroć byłam w Rosji, zawsze miałam poczucie, że to kraj niezwykle straumatyzowanych ludzi. Zdajecie sobie z tego sprawę?

Oczywiście, że nie. Ta trauma miesza się z agresją, są nierozłączne. Po wielu latach życia w przemocy i pod represjami rozpełzamy się po całym świecie i mordujemy naszych sąsiadów, a potem się tym chwalimy. To jest dla nas powód do dumy. Wieszamy portrety naszych dziadków na banery i czcimy Dzień Zwycięstwa. Agresja jest naszą rekompensatą za traumy. Kiedy mamy mało zasobów, trzymamy ją w sobie, nie pokazujemy na zewnątrz, ale kiedy tylko one się zwiększają, zaczynamy ją wyciągać i szastać gdzie się da. Tyle że nie zdajemy sobie z tego sprawy.

Jak to możliwe?

Odpowiedzią niech będzie badanie, które kilka lat temu przeprowadziło Centrum Lewady wśród Rosjan. Zadano w nim pytanie, czy Litwa, Łotwa i Estonia były okupowane przez ZSRR. „Tak” odpowiedziało tylko 2-3 procent badanych. To świadczy o ogromnym poczuciu wyższości agresora, który nie chce się przyznać, że traumatyzował innych.

Odkąd trwa pełnoskalowa wojna w Ukrainie, ludzie rosyjskiej kultury cały czas dyskutują na temat tego, że pomniki Puszkina należało zostawić w spokoju, bo on nie ma nic do tego, co teraz się dzieje. I mnie to poraża.

Przecież pomniki to jawna obecność symbolicznego władania danym krajem.

My, nosiciele rosyjskiej kultury, nie mamy pojęcia, co myślą o nas nasi sąsiedzi. Nie rozumiemy, jak patrzą na nas inni ludzie. W pozbyciu się tego nie pomaga to ciągłe eksplorowanie mitu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i ceny zwycięstwa, jaką przyszło zapłacić naszym dziadkom w walce z faszyzmem.

Nawet w tym okradliśmy swoich sąsiadów. W tej wojnie brali udział też Białorusini, Kałmucy, Ukraińcy, Buriaci i inni, ale dla nich nie ma miejsca w pamięci. Pobieda jest tylko nasza, rosyjska. Ukradliśmy im ją i czujemy, że tylko my mamy moralne prawo osądzać, kto i ile jest nam winien.

Dlaczego Polacy nie mówią po rosyjsku?

Rosjanie myślą, że każdy chciałby być w Rosji? Że o tym marzymy?

To raczej my chcemy, żebyście byli w Rosji, a to, co wy sobie myślicie, mało nas obchodzi. To spojrzenie kolonizatora, byłego właściciela, w dodatku takiego, który ma bardzo krótką historyczną pamięć.

Nasze społeczeństwo jest pozbawione refleksji. Nie rozumie np., dlaczego Polacy jako Słowianie nie chcą albo nie potrafią mówić po rosyjsku. My do was wychodzimy przecież z otwartym sercem, oswobodziliśmy was od Niemców, a wy, niewdzięczni, nas nie lubicie. Takie myślenie jest mocno zakorzenione.

Nie rozumiemy, dlaczego wszyscy tak bardzo chcecie być w NATO, i wspominamy, że ktoś tam kiedyś obiecał Gorbaczowowi, że sojusz nie będzie się rozszerzał. A teraz podłe NATO pochodzi pod nasze granice i doprowadza do wojen.

Tyle że kompletnie nie mamy refleksji,

że to jest nasza wina, bo jesteśmy sąsiadem, którego trzeba się bać.

Porównuje się czasem Rosję Radziecką do putinowskiej. Co o tym myślisz?

Rosja Radziecka była inna. Ona patrzyła w przyszłość. Rosja Putina jest jej odwrotnością. Jej oczy zwrócone są w przeszłość. Ciągle mówi się, że złoty wiek był w przeszłości, nie teraz. Przyszłość jawi się jako walka, by ochronić naszą przeszłość. Ona nie jest jasna. I to mi daje nadzieję. Wątłą, ale zawsze.

Unikalność komunistycznego projektu polegała na tym, że był pomyślany na wiele lat do przodu. Miał w sobie utopię, misję i internacjonalistyczny charakter. To, co oferuje dzisiejsza Rosja, zdecydowanie bardziej przypomina to, co działo się w nazistowskich Niemczech. Jest jedna wybrana nacja, która swój charakter hartuje w boju, a cała reszta to wrogowie, którzy stoją przeciwko naszym wartościom.

Te retrospektywne utopie są mniej żywotne, niż utopia, którą proponował komunistyczny świat. I to daje nadzieję, że putinowska Rosja nie wytrzyma, bo nie starczy paliwa. Rozumiem, że można wierzyć w mistyczną ideę, ale jak można w XXI wieku uwierzyć w wybraną Rosję?

Rosyjskie akademie podjęły kiedykolwiek próbę badań w nurcie neokolonializmu? Ktoś starał się przeczytać na nowo waszą klasykę – Puszkina, Lermontowa – która jest pełna kolonizatorskiej pogardy do narodów podbijanych przez Rosję? Ktoś spróbował napisać historię na nowo?

Mieliśmy trzydzieści lat, by się tym zająć, ale nikt tego nie zrobił, a teraz wydaje się to niemożliwe. Nie mamy więc spisanej prawdziwej historii podboju Kaukazu, nie mamy opisanych czeczeńskich wojen, nikt nie napisał też historii radzieckich służb specjalnych. Kłopot polega na tym, że rosyjskie uczelnie są państwowe, co znaczy, zależne od władzy. Zarówno rosyjska kultura, jak i literatura zawsze były na służbie państwa.

Jednak prawda jest taka, że nawet liberalna część społeczeństwa nigdy nie myślała, by się tym zająć. To próżnia.

Moim zdaniem nie mogą się nad tym pochylić także zachodni badacze, bo większość z nich przyjechała do Rosji po raz pierwszy po rozpadzie ZSRR. Dla wielu z nich była to miłość od pierwszego wejrzenia. Dużo poświęcili, by nauczyć się języka, poznać kulturę, historię, dlatego wydaje mi się, że oni mają jeszcze mniej dystansu niż my. W ich wyborze jest coś irracjonalnego, co nie pozwala im krytycznie myśleć.

A dlaczego nie robią tego naukowcy, którzy wyemigrowali z Rosji i mają większą swobodę pracy na Zachodzie?

My musimy odnaleźć się w tym nowym życiu. Na nowo je ułożyć. Większość z nas ma świadomość, że już nigdy tam nie wrócimy. Jesteśmy jeszcze rozbici i chyba potrzebujemy spokoju. Poza tym, żeby się tym zająć, trzeba stworzyć instytucje, ale nie ma na to ani przestrzeni, ani środków. To praca na lata. Myślę, że to się stanie, trzeba poczekać.

Czy Rosjanie są gotowi przeprosić?

W twoich powieściach i opowiadaniach nie czuć wpływu tych, na których się wychowywałeś. Nie ma Dostojewskiego, Tołstoja, nie ma tuzów rosyjskiej literatury. Udało ci się stworzyć absolutnie osobny i unikalny język. To świadomy wybór?

Tak. Długo go szukałem. „Granicę zapomnienia” zaczynałem wiele razy, bo ciągle mi coś nie odpowiadało. Ale oni we mnie cały czas są. Czytam ich, choć uczę się tej literatury na nowo. Kiedy byłem w szkole, nawet przez myśl mi nie przeszło, że można na klasykę spojrzeć innymi oczami. Czytałem to, ale nie docierało do mnie, że moi przodkowie byli oficerami na Kaukazie w XIX wieku i że to oni byli tymi zadufanymi w sobie zdobywcami. To oni mieli wewnętrzne przekonanie, że stoimy wyżej niż podbite ludy, to oni czuli się autorytetami. Jestem z nich zrobiony.

Łapiesz się na tym, że myślisz jak imperialista?

Oczywiście, że tak. Panowanie nad tym to ciężka praca, krew i łzy.

Wyrosłem jako biały człowiek w białym państwie. A to potrafi obudzić szowinistycznego ducha. Żeby tego nie robić, musisz zdać sobie z tego sprawę.

Jestem nosicielem rosyjskiego języka i rosyjskiej kultury i to zawsze może ze mnie wyskoczyć. Nie jestem od tego wolny. Staram się, ale to trudne.

Jeszcze przed ukraińskim Majdanem byłem na międzynarodowym spotkaniu tłumaczy i pisarzy. Pewnego wieczoru odbyła się między uczestnikami bardzo szczera rozmowa. Opowiadaliśmy sobie rodzinne historie i wszystkie łączyło jeden element: każda z tych rodzin była w jakiś sposób rozjechana przez ZSRR. Kogoś zesłano, ktoś zginął, komuś odebrano dom. I tak wyszło,

że tylko ja byłem tym, który odpowiadał za te zbrodnie. Byłem jedynym Rosjaninem.

To był dla mnie moment wewnętrznej przemiany, za którą jestem tym ludziom dozgonnie wdzięczny. Oni mi pokazali, jak widzą moje babcie i moich dziadków. Tak naprawdę to pozwoliło mi iść dalej i starać się rozumieć. To samotna droga, ale jedyna, którą mogłem wybrać.

Rosjanie są gotowi na przyjęcie prawdy o sobie? Boję się pytać, czy są gotowi przeprosić.

Nie tylko nie są gotowi, ale teraz ta zawziętość będzie jeszcze wzrastać. Każdy kolejny dzień wojny budzi coraz większe resentymenty. Im więcej zabijemy Ukraińców, im więcej spalimy im miast, tym bardziej będziemy to wypierać i wmawiać sobie,

że sami tego chcieli. Że nie było wyjścia.

Mam jednak nadzieję, że znajdą się też ludzie, którzy w końcu odważą się mówić prawdę. Myślę o napisaniu książki, która byłaby opowieścią o rosyjskiej przemocy i cała wyrastałaby na historii mojej rodziny.

Jak się zachowa Kadyrow?

Masz pomysł, jak powinna wyglądać polityka pamięci w Rosji, kiedy ta wojna już się skończy?

Wszystko będzie zależało od jej wyniku.

Gdyby skończyła się kapitulacją Rosji – co jest niestety bardzo mało prawdopodobne, śmiercią albo likwidacją Putina, jego następca zapewne ogłosiłby pierestrojkę. Wtedy, nawet jeśli cała emigracja spakuje walizki i wróci do Rosji z myślą o zrobieniu lustracji, wolnych wyborów, to i tak się to nie uda bez użycia siły. Wszystkich tych ludzi trzeba by usunąć ze stanowisk, rozpuścić całą Federalną Służbę Bezpieczeństwa, upublicznić jej archiwa… Wtedy można by zacząć od zera. Tylko że to nierealne.

Jeszcze do lutego 2022 roku mogliśmy mieć jakieś złudne nadzieje, ale wojna zmieniła wszystko. Każdy z nas jest jej uczestnikiem, czy tego chce, czy nie.

Myślę, że jak skończy się wojna, to pojawi się rewanżyzm i zacznie się faszyzm. Rosja będzie przypominać Niemcy po I wojnie światowej – kraj, który przegrał, ale nie został zwyciężony. I to będzie miało potężne konsekwencje.

Po potencjalnej przegranej Federacja Rosyjska rozpadnie się na części?

Hipotetycznie tak, ale dziś wydaje się to niemożliwe. Mówię „wydaje się”, bo w Rosji zawsze jakoś tak się dzieje, że pewne procesy wydają się niemożliwe, a jednak czasem się wydarzają.

Wydaje się, że ona jest niezniszczalna, że taka już zostanie na wieki, a historia pokazuje, że może się rozpaść w kilka dni. Wtedy republiki, które się na nią składają, nabierają wiatru w żagle, oswobadzają się i wychodzą. Tyle że potem znów dzieje się coś, co sprawia, że na nowo się łączą.

W latach 90. władza centralna mocno osłabła i w regionach zaczęło wrzeć. Pojawili się nowi prezydenci, nowe konstytucje, które były sprzeczne z federalnym prawem, pojawiły się miejscowe elity, które jakby na to czekały.

Jednocześnie powszechnie wiadomo, że dla centrum te wszystkie federalne regiony to miejsca zamieszkane przez ludzi drugiego sortu.

I to jest kolejna schizofreniczna sytuacja, kiedy zdajesz sobie sprawę, że statystyczny mieszkaniec Moskwy uważa, że ludzie z Syberii czy Północnego Kaukazu są obcy, dzicy i w zasadzie nikomu niepotrzebni, a jednocześnie ten sam statystyczny moskwiczanin chce, żeby te wszystkie tereny były w składzie Rosji.

A czy ona się rozpadnie? Myślę, że wiele zależy od tego, jak się zachowa Ramzan Kadyrow.

Czyli potencjalny rozpad zacznie się na Kaukazie Północnym?

Nie wiem, ale to bardzo prawdopodobny scenariusz. To region, w którym na pewno jest wielki na to potencjał, choćby dlatego, że jest nadźgany bronią. Istnieją też struktury siłowe, milicje, ochrona, słynni kadyrowcy, wolontariackie bataliony.

Niemniej, na ten moment wydaje mi się, że potencjalny rozpad Rosji to fantastyka. Trwa przestępcza wojna przeciwko Ukrainie, a to bardzo mocno łączy wszystkich do kupy.

Ale jednocześnie to też moment, kiedy można się od niej oderwać i powiedzieć „To nie my. To oni!”.

Tak, ale do tego trzeba dorosnąć. Rosja to nuklearne mocarstwo, dlatego wojna na jej ternie jest niemożliwa. Nikt na nią nie napadnie. Bunt możliwy jest tylko wewnątrz. Rosja jest na wojnie, więc w kraju wszystko powinno być pod największą kontrolą. A nie jest. Zdarzył się bunt Prigożyna, latają drony, terroryści napadają na Centrum Krokus. To powinno zmuszać ludzi do zadawania pytań władzy, ale tak nie jest.

Rosja wszystko połyka: i bunt, i drony, i atak.

Wszystko mija i wraca do normy. Jakby nigdy nic. System działa dalej bez żadnych zastrzeżeń. Spada zasłona milczenia i koniec.

Życie w niskiej cenie

Wojna w Rosji nie jest wojną, ale jednak przywozi się z frontu „gruz 200”, czyli martwych żołnierzy. Jakim językiem dziś okazuje się cierpienie i stratę? Jaki jest dozwolony?

Jak to ze śmiercią bywa, nie ma na nią języka. Jest za to milczenie, a ono sprawdza się zawsze.

Jeśli zaś chodzi o nazywanie rzeczy po imieniu, to Rosjanie doskonale potrafią się przystosować do warunków, w których przychodzi im żyć.

Kiedy mówi się o martwych żołnierzach, ludzie popadają w oficjalny dyskurs. To najbardziej bezpieczna forma. Bo mówienie otwartym tekstem może sprowadzić na nasze głowy potężne kłopoty. Jesteśmy tego uczeni w Rosji od dziecka. Nauka przetrwania.

Najstraszniejsze w tej wojnie jest to, że w Rosji cena życia ludzkiego jest niewyobrażalnie niska. To kraj, który jest gotowy płacić życiem każdego swojego obywatela, dlatego ta wojna może ciągnąć się jeszcze wiele lat.

Nie ma górnej granicy żyć do oddania.

To widać w rozmowach z żołnierzami rosyjskimi w ukraińskiej niewoli. Internet jest tego pełen. Ich rodziny albo milczą, albo mówią „co trzeba”, albo w ogóle nie mają ochoty rozmawiać ze swoimi synami, braćmi czy mężami.

Jesteśmy nauczeni nie pytać.

Doskonale wiemy, że to dla nas najlepsze rozwiązanie.

Nie milczysz. Twoja najnowsza książka, „Biała dama”, która niebawem ukaże się na polskim rynku, nie została wydana po rosyjsku, bo mówisz za dużo niewygodnych rzeczy. Nie będzie można cię już czytać w Rosji. Jaka dziś jest misja rosyjskiego pisarza zwłaszcza takiego, który jest poza granicami swojego kraju?

Te swołoczi chcą, żebyśmy milczeli. Dlatego przyjmują nowe prawa, aresztują ludzi, zamykają granice. Na nas, którzy mamy swobodę, leży wielka odpowiedzialność mówienia za tych, którzy nie mogą mówić. I to jest moment ostatecznej prawdy.

Wiem, że nie każdy pisze, ale jak nie pisze, niech mówi. Mówić powinniśmy wszyscy. Nazywać rzeczy po imieniu. Wojna to wojna, podłość to podłość, przestępstwo to przestępstwo. Nie ma dyskusji. To prosta misja, nie żadne bohaterstwo.

Siergiej Lebiediew, rosyjski pisarz, autor takich powieści jak „Granice zapomnienia”, „Ludzie sierpnia”, „Debiutant” i „Dzieci Kronosa” oraz zbioru opowiadań „Tytan” jest tłumaczony na 22 języki. Zajmuje się traumą radzieckiej przeszłości i zapełnianiem białych plam w historii swojego kraju, przez wiele lat pracował na północnych krańcach Rosji i w Kazachstanie jako geolog.

Od 2018 mieszka w Poczdamie w Niemczech.

Rozmawia Stasia Budzisz.

;

Udostępnij:

Stasia Budzisz

Stasia Budzisz, tłumaczka języka rosyjskiego i dziennikarka współpracująca z "Przekrojem" i "Krytyką Polityczną". Specjalizuje się w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest autorką książki reporterskiej "Pokazucha. Na gruzińskich zasadach" (Wydawnictwo Poznańskie, 2019).  

Komentarze