0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Wyborcza.plFot. Grzegorz Skowro...

Arcybiskup metropolita krakowski Marek Jędraszewski poinformował w piątek 21 czerwca 2024, że złożył na ręce papieża Franciszka rezygnację z pełnionego urzędu. Ten schodzący ze sceny polskiego kościoła katolickiego hierarcha budzi szczególnie zaciekawienie mediów. Jeden z nawróconych na liberalny katolicyzm dziennikarzy napisał nawet o nim książkę, która jest miarą rozczarowania środowisk katolickich jego fundamentalizmem.

Tego zainteresowania nie podziela w swej masie krakowski kler, odliczający dni, jakie pozostały do jego przejścia na emeryturę. Nadzieja związania z odejściem niechcianego biskupa łączy się z niepewnością, czy następca nie będzie kontynuował jego despotycznych praktyk.

Od lat wspólnie zajmujemy się ciemnymi stronami polskiego katolicyzmu i nie ukrywamy, że szczególnie obfitego materiału dostarczał nam właśnie ten już prawie emerytowany biskup krakowski.

Urodził się 24 lipca 1949 roku i dokładnie 75 lat później osiągnie wiek emerytalny, co oznacza pożegnanie się z urzędem.

Nie zawsze tak jest, bo zdarza się, że papieże przedłużają posługę biskupią, jeśli nie ma przeciwwskazań zdrowotnych lub innych.

Jednak przykład Sławoja Leszka Głódzia, który przeszedł na emeryturę dokładnie w dniu swoich 75 urodzin 13 sierpnia 2020 roku, każe przypuszczać, że tak się stanie również z Jędraszewskim.

Przywołujemy Głódzia wcale nieprzypadkowo. Tak jak w jego przypadku o karierze zdecydowała bliska zażyłość z potężnym i wpływowym biskupem i kardynałem Henrykiem Gulbinowiczem, tak w przypadku Jędraszewskiego takim opatrznościowym człowiekiem okazał się Juliusz Paetz, którego młody ksiądz spotkał w Rzymie [późniejszy arcybiskup metropolita poznański był latach 70. pracownikiem Sekretariatu Generalnego Synodu Biskupów, a potem prałatem antykamery papieskiej – red.]. Połączyła ich bliska więź, której charakter był przedmiotem plotek w środowisku księżowskim od dziesięcioleci.

Faktem jest, że to właśnie Marek Jędraszewski jako biskup pomocniczy (w latach 1997-2012) bronił w zaparte oskarżonego o molestowanie kleryków w seminarium poznańskim i wymuszał na księżach podpisywanie swoistych lojalek broniących skompromitowanego Paetza. Ta gorliwość się opłaciła. Krytycy Paetza byli wysyłani na misje bądź sami rezygnowali z kapłaństwa, a Jędraszewski w 2012 roku objął ważną diecezję łódzką i od razu został przez kolegów biskupów doceniony jako obrońca systemu i kasty.

Dwukrotnie wybrano go na zastępcę przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski (lata 2014-2024). To niewątpliwie ta funkcja, jak i bliskie i przyjacielskie kontakty z jałmużnikiem papieża Franciszka kardynałem Konradem Krajewskim sprawiły, że w 2017 roku ku zaskoczeniu niemal wszystkich to właśnie Jędraszewski objął jedną z najważniejszych diecezji w Polsce, czyli Kraków.

Czy jego odejście coś zmieni? Na giełdzie nazwisk pojawiają się kandydaci, którzy takich nadziei nie budzą. Prawdopodobnie dojdzie to utwierdzenia istniejącego stanu władzy, tak jak to się stało z wyborami nowych zarządców Episkopatu Polski po odejściu Marka Jędraszewskiego i Stanisława Gądeckiego z kierownictwa tej instytucji w marcu tego roku.

Przeczytaj także:

Zapowiadał się na jednego z najbardziej błyskotliwych księży w okresie, kiedy ta instytucja takich duchownych bardzo potrzebowała. Niestety pozostały tylko błyskotki, w których się lubuje. Jego szczególnie odrażającą społecznie przywarą jest nieposkromiona chciwość, która może doprowadzić do zniszczenia trwających stulecia praktyk dobroczynnych niektórych kościelnych instytucji.

Oczywiście nie wszystko, co złe rozpoczął w diecezji krakowskiej abp Marek Jędraszewski. Wspomnijmy chociażby o sprawie założonego w XVI wieku przez jezuitę Piotra Skargę Arcybractwa Miłosierdzia. Powstałego i utrzymywanego z darowizn ludzi świeckich, które przetrwało zabory i komunę i dopiero III RP sprawiła, że jego majątek został przejęty przez poprzednich arcybiskupów krakowskich (wcześniej było zarządzane przez ludzi świeckich i niezależnie od biskupa).

Polski katolik jest cierpliwy i wyrozumiały dla swoich księży. Wybacza im pijaństwo, lenistwo, a nawet rozwiązłość seksualną, jednak pazerności na pieniądze nie trawi.

Trudno się wiec dziwić, że Jędraszewski jest kompletnie izolowany. Pozostał mu tylko wierny dwór oddanych klakierów, którzy liczą zapewne na to, że coraz obfitszy stół prawie emerytowanego biskupa pozwoli na pochwycenie z niego całkiem obfitych resztek.

Czy tak się w istocie stanie, należy wątpić. Doświadczenie uczy, że nowy gospodarz pałaców biskupich dość szybko i energiczne wprowadza własne porządki i własnych ludzi. I to nowi ludzie będą decydować, komu przypadną w udziale najtłustsze kąski.

Nie jest też wykluczone, że tym razem papież Franciszek wkroczy i przewróci wszystkie stołki. Jego ostatnia książka-wywiad z hiszpańskim dziennikarzem Javierem Martinezem Brocalem wskazuje, że w pełni zdaje sobie sprawę ze spustoszeń, jakich w kościele dokonał wszechmocny sekretarz jednego z jego poprzedników. I być może zechce tę niszczącą tradycję zatrzymać.

Jeden z pokrzywdzonych przez Jędraszewskiego księży odwołał się od jego decyzji do Watykanu. Nie jest wykluczone, że tych odwołań jest więcej.

Wolelibyśmy zmierzyć się w tym ostatnim miesiącu posługi biskupiej Jędraszewskiego z jego myślą, dziedzictwem intelektualnym czy nawet z jego rozumieniem chrześcijaństwa. Tego należałoby oczekiwać po profesorze filozofii i teologii, wychowawcy pokoleń nie tylko kleryków, ale i świeckich studentów. Nic z tego.

To, co Marek Jędraszewski pozostawił lokalnym kościołom w Poznaniu, Łodzi czy Krakowie nie zachęca do zgłębiania.

Po prostu czegoś takiego jak jego intelektualne dziedzictwo nie ma.

Pozostaje żal i niesmak po obecności kogoś, który jak jeden z bohaterów „Fausta” potrafił tylko psuć wszystko, czego dotknął. Jednak nie możemy za Goethem powtórzyć, że „Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro czyni”.

Po Jędraszewskim bowiem żadne dobro nie pozostanie. Sztywny jakby połknął szczotkę i oczywiście perfekcyjnie zapięty na ostatni guzik arcybiskup boi się ludzi, nie spotyka się z kadzącymi mu mediami oraz osobami z przypadku. Stresuje go myśl, że ktoś mógłby rozmawiać z nim jak równy z równym. Co to, to nie. To on jest wiecznym mentorem i guru, na którym ma się skupiać uwaga.

Widać gołym okiem, jak wiele dla niego znaczy wygląd. Złośliwi zastanawiają się, ile czasu spędza przed lustrem, zanim ubrany w odświętne szaty pojawi się przed publicznością. Bynajmniej nie chodzi tylko o włosy. Spinki przy mankietach, śnieżnobiała koszula pod sutanną, zdobne komże, które w pocie czoła wyszywają koroniarki oraz ornaty kłujące w oczy, w góralskie i tęczowe wzory (jak widać, tęcza nie zawsze naszego bohatera odrzuca).

Według zorientowanych w tym interesie księży koszty samej robocizny stroju arcybiskupa idą w kilkanaście tysięcy złotych. Jędraszewski ubiera się przedsoborowo, ale nie pogardzi też nowatorskimi wzorami. Najważniejsze, by zwracać uwagę – no i żeby było jak najwięcej złota.

Inny klasyk przychodzi na myśl, tym razem filmowy i jego powiedzenie „Złote, a skromne”. Studenci z czasów poznańskich wspominają, że na egzaminy przynosili mu bezpestkowe winogrona i specjalny rodzaj kawy. Wszyscy oczywiście udawali, że jego dowcipy są bardzo śmieszne.

Chce być w centrum uwagi. Kiedy pytamy o źródła homofobii u tego dość gruntowanie wykształconego człowieka, czy o to, dlaczego zdecydował się objąć urząd głównego kapłana dość jednak przaśnej religii smoleńskiej, to słyszymy, prostą odpowiedź:

– To niewyszukany sposób, by skupić na sobie uwagę. Jemu o to chodzi. Wychodzi na ambonę, wymamrocze nudne jak flaki z olejem kazanie, ale i tak ludzie zapamiętają jakąś „tęczową zarazę” albo inny faszystowski kawałek. I to nie jest tak, że on to robi nieświadomie. On doskonale zdaje sobie sprawę z konsekwencji.

Nawet księża nie są w stanie mówić o nim bez emocji i nie są to emocje płynące z szacunku dla biskupiego urzędu.

– A zatem atencjusz?

– Oczywiście atencjusz – tłumaczy nam pewien duchowny, który do znudzenia upewnia się, że jego nazwisko nie ujrzy światła dziennego. – To człowiek mściwy. Wolę mieć pewność, że on nigdy do tego nie dojdzie. Nic mi już nie może mi zrobić, ale naprawdę nie chciałbym w żaden sposób zapaść mu w pamięć.

Jędraszewski doszedł do najwyższych urzędów podlizując się przełożonym. I nie miało dla niego doprawdy znaczenia, czy zabawia w czasach swoich studiów rzymskich Juliusza Paetza czy – po powrocie do Polski – starszych wiekiem kolegów z episkopatu, którzy mieli większe wpływy.

Jeszcze inny duchowny zapewnia nas, że Jędraszewski to żaden delikatny intelektualista, ale typowy przykład kościelnej buty, który doskonale zrozumiał, że w tym systemie liczą się siła i wpływy. Nie czujemy w tych wypowiedziach zazdrości, raczej niesmak i zgorszenie, że zachowanie tego człowieka rzuca smutny cień na wszystkich księży.

Mogliśmy się o tym przekonać wiele razy: kiedy jako biskup pomocniczy poznański łamał sumienia tamtejszych księży, stając po stronie wspomnianego Juliusza Paetza, kiedy ten jawnie molestował kleryków z wielkopolskiego seminarium. A także potem kiedy podchwycił poetykę skrajnej prawicy ukazującej Zachód jako permanentne zagrożenie, z którego ma nadejście obyczajowa apokalipsa.

Jego inwektywy na temat mniejszości seksualnych, które dehumanizował jako „tęczową zarazę”, rojenia o „genderystach” oraz spiskach klimatycznych trafiły na podatny grunt tradycji polskiego warcholstwa. Ludzie, którzy nie poradzili się sobie po komunizmie z wolnością, przestraszeni wizją integracji i potrzeba wzięcia odpowiedzialności za klimat, imigrantów i prawa mniejszości, uczynili z Jędraszewskiego swojego kapelana.

Tyle że nastał koniec. Jędraszewski już wie, że już za chwile nic nie będzie znaczył. Już niedługo jako emeryt, nawet jeśli gdzieś jeszcze odprawi msze i palnie jakieś niezbyt mądre kazanie, jako nieczynny metropolita nie wzbudzi już takiej uwagi.

Jedyne co może, to zabezpieczyć się na przyszłość. W ostatnich tygodniach rozpaczliwie walczy o synekury dla ludzi ze swojego dworu.

Maski opadły, co widać na przykładzie najbogatszej polskiej parafii – Parafii Mariackiej.

Chodzi oczywiście o arbitralne, z pogwałceniem procedury kościelnej usunięcia z probostwa ks. Dariusza Rasia, archiprezbitera Bazyliki Mariackiej. Sprawa najprawdopodobniej znajdzie swój finał w Stolicy Apostolskiej, bo duchowny odwołał się od dekretu arcybiskupa, nakazującego mu opuszczenie parafii.

Jędraszewski zarzucił między innymi Rasiowi nieprawidłowości w konkursie na organistę. Za nic ma protesty rady parafialnej, z którą nie raczył się spotkać. Chodzi o pieniądze. Mówimy o parafii, która gromadzi wielomilionowe zyski oraz posiada znaczący majątek wart kilkadziesiąt milionów złotych, w tym hotel.

Jak się ostatnio okazało, Jędraszewski idzie za ciosem. Wziął na celownik w ramach nadzoru kurii nad finansami stowarzyszenie Arcybractwo Miłosierdzia, które posiada wiele prestiżowych nieruchomości. Krakowscy księża mówią głośno, że chodzi o najmy, na które ma ochotę krakowska kuria. Kontrolę prowadził ks. Łukasz Michalczewski, prawa ręka abp. Jędraszewskiego. To człowiek, który skupił w archidiecezji olbrzymią władzę. Pełni funkcje ekonoma i rzecznika arcybiskupa. Inna groteskowa funkcja, którą powierzył mu Jędraszewski, to przeprowadzenie remontu rezydencji przy kościele świętego Floriana, który kosztuje już około milion złotych. Arcybiskup chce tam spędzić starość.

Ale Jędraszewski idzie na całość. Obecnie poszedł na udry z Kapitułą Katedralną na Wawelu. Mówimy o ciele kolegialnym o tysiącletniej tradycji. W jego skład wchodziły osoby cieszące się ogromnym autorytetem, ale Jędraszewski chce mieć w Kapitule swoich ludzi, jak ks. Grzegorz Kotala. To jeden z „uczniów czarnoksiężnika”, jak żartują krakowscy duchowni. W tej sprawie bynajmniej nie chodzi tylko o prestiż kapituły. Posiada ona bowiem jako podmiot prawa cywilnego cenne nieruchomości w centrum Krakowa – co najmniej dziesięć przy Kanoniczej obok Wawelu, inne na Grodzkiej, Batorego i Poselskiej.

A to przecież tylko wąski margines „dokonań” arcybiskupa. Nie wspomnieliśmy przecież o wyrzuceniu z siedziby wielce zasłużonego dla kościoła „Tygodnika Powszechnego”, który przez poprzedników był traktowany jak oczko w głowie. Nie wykluczamy, że dopiero przejście w stan spoczynku rozwiąże języki wielu księży i świeckich, których dotknęła mściwa dłoń niedoszłego filozofa dialogu, który rozumie tylko język bezwzględnego posłuszeństwa i skrajnej uległości.

;
Na zdjęciu Stanisław Obirek
Stanisław Obirek

Teolog, historyk, antropolog kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, były jezuita, wyświęcony w 1983 roku. Opuścił stan duchowny w 2005 roku, wcześniej wielokrotnie dyscyplinowany i uciszany za krytyczne wypowiedzi o Kościele, Watykanie. Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami Holocaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i kulturowych.

Na zdjęciu Artur Nowak
Artur Nowak

Adwokat, publicysta i pisarz. Współautor książki „Żeby nie było zgorszenia. Ofiary mają głos” o ofiarach księży pedofilów, autor „Kroniki opętanej” – historii egzorcyzmowanej nastolatki oraz „Dzieci, które gorszą”, w której oddaje głos dzieciom i partnerkom kapłanów. W swojej praktyce adwokackiej wielokrotnie reprezentował pokrzywdzonych w sprawach, dotyczących pedofilii.

Komentarze