0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Regina SkibińskaFot. Regina Skibińsk...

Mieszkanka jednej puszczańskich wsi wyszła przed posesję z aparatem fotograficznym, żeby uwiecznić żołnierzy biegających z pałkami. Pałki te wyglądają na sprzęt produkcji własnej. Zwykle są to ociosane i okorowane grube patyki czy gałęzie drzew, ale zdarzają się bardziej dopracowane egzemplarze, ze zdobioną rękojeścią.

Tym razem „pałkarze” biegali wokół prywatnej posesji, zapewne poszukując migrantów, więc kobieta robiła im zdjęcia. Jeden z żołnierzy nie pozostał jej dłużny, a jego dokumentacyjna gorliwość posunęła się bardzo daleko. Na nakręconym przez mieszkankę wsi filmie widać, że zamaskowany żołnierz bez dystynkcji wjeżdża jej przed samą twarz aparatem telefonicznym. Podchodzi tak blisko, że narusza jej przestrzeń osobistą i nie reaguje na protesty. Po chwili podchodzi kolejny żołnierz, również z ukrytą twarzą i zamachuje się na nią trzy razy. Wygląda, jakby chciał uderzyć w jej aparat fotograficzny, ale uderza ją w rękę.

Kontrowersyjnych zachowań żołnierzy jest przy granicy mnóstwo, od początku ich bytności przy granicy.

Przeczytaj także:

Piraci drogowi z zasłoniętymi tablicami rejestracyjnymi

Rajdy przez tereny chronione oraz wsie z prędkością grubo powyżej dozwolonej zakończyły się już zabiciem trzech żubrów, a ostatnio na białowieskich drogach znaleziono kilka przejechanych borsuków, przy czym zbiegło się w czasie ze zwiększoną aktywnością wojskowych pojazdów. Monitor Dubicki podaje, że w tych wsiach, przez które regularnie przejeżdżają ciężarówki z żołnierzami i inne pojazdy, rodzice boją się wypuszczać dzieci na ulicę. Wojskowe samochody jeżdżą często z zasłoniętymi tablicami rejestracyjnymi, mimo że art. 60 prawa o ruchu drogowym zabrania tego i dla samochodów wojskowych nie ma tu wyjątków.

Fot. Regina Skibińska

Czemu zatem żołnierze zasłaniają numery rejestracyjne pojazdów?

Major Magdalena Kościńska, rzeczniczka prasowa Wojskowego Zgrupowania Zadaniowego Podlasie, tłumaczy, że „żołnierze nie otrzymali polecenia zasłaniania twarzy i numerów rejestracyjnych w trakcie poruszania się po drogach publicznych. Twarze i numery rejestracyjne zostają zasłonięte jedynie bezpośrednio w rejonie realizacji zadań związanych z ochroną granicy polsko-białoruskiej. Ma to na celu zapewnienie bezpieczeństwa polskim żołnierzom prowadzącym działania w warunkach wojny hybrydowej. Należy również wspomnieć, że niejednokrotnie dochodziło do incydentów. Rodziny żołnierzy pełniących służbę na granicy odbierały połączenia od nieznanych numerów, w trakcie których rozmówca próbował nakłonić członka rodziny żołnierza do ujawnienia informacji dotyczących działań na granicy, bądź zwyczajnie go zastraszał”.

W jaki sposób odsłonięcie numerów rejestracyjnych pojazdów wojskowych zagrażałoby bezpieczeństwu żołnierzy – tego rzeczniczka już nie tłumaczy.

Spacerowicze są podejrzani

Psycholog Piotr Kiembłowski był w pobliżu granicy krótko przed wprowadzeniem strefy. Razem z synem Mikołajem chodzili po Puszczy Białowieskiej w pobliżu pasa granicznego (w miejscach, w których prawo pozwalało im przebywać), gdzie dokumentowali to, co tam się działo. Byli m.in. świadkami wpadnięcia w concertinę Somalijki, którą żołnierze wyciągali z drutu żyletkowego.

”Dla służb mundurowych nadal każdy człowiek w lesie obok zapory jest aktywistą – i niestety automatycznie wrogiem wewnętrznym, którego się nie lubi, można dokuczyć – ale też należy czuć pewien rodzaj respektu – i to pierwsza bariera” – napisał na Kiembłowski na Facebooku po powrocie z lasu.

Zapytany o zachowania żołnierzy przy granicy odpowiada, że trzeba rozróżnić, o jakie oddziały chodzi.

„Widziałem elitarną jednostkę, której żołnierze byli lepiej wyszkoleni, lepiej wyposażeni. Ten oddział miał – moim zdaniem – bardzo wyższościowe zachowania wobec cywilów, ale ci żołnierze potrafili w miarę profesjonalnie wyciąć Somalijkę z concertiny, zbadać puls, położyć ją w pozycji bocznej ustalonej. Na tym dobre oceny ich pracy się kończą: klęli, traktowali nas jak powietrze, byli agresywni, prowokowali” – mówi Piotr Kiembłowski.

Inaczej widzi żołnierzy, którzy prawdopodobnie byli z WOT (nie mieli na pagonach szarży ani naszywki z nazwiskiem, nie mówili, kim są).

"Przyszli pomagać rannej, a nie mieli apteczki, noszy, za to posiadali drewniane pałki.

Traktowali cywilów jak wrogów, jak ludzi gorszych, którzy zasługują na pogardę. Przy żołnierzach z oddziału zawodowego wyglądali jak ubodzy krewni, jak harcerze bawiący się w wojsko: nie potrafili udzielić pomocy medycznej, mieli kłopoty z łącznością – opowiada Piotr Kiembłowski.

Psycholog ocenia, że działa tu mechanizm swój–obcy: brak rozumienia powodów migracji, patrzenia na wszystkich przez pryzmat tych najbardziej agresywnych.

"W wymiarze społecznym jest jeszcze gorzej, bo brak różnicy w zachowaniach rządu Tuska i Morawieckiego uczy żołnierzy, że ich wcześniejsze działania były OK. Nie ukarano winnych, oni czują się bezkarnie. Myślę, że mają niepisany przekaz – »nie patrzymy, macie zielone światło na wszystko, tylko nie staniemy za wami. Ale jak chcecie – walcie ich pałkami, obrażajcie itd.«. Tu wszystko zależy od tego, jak są wychowani ci ludzie: są tacy, którzy mają rozumienie wartości i im jest trudno, ale są też tacy psychopatyczni, którzy bez nadzoru i przy cichym przyzwoleniu nie zawahają się przed niczym »bo ojczyzna wzywa«” – uważa Kiembłowski.

Skala niechęci czy nawet nienawiści wobec niego i jego syna – nieznanej żołnierzom persony – była taka, że nawet nie odpowiadali na „Dzień dobry”, nie mówiąc o powiedzeniu czegoś więcej w przestrzeni small toku, niezdradzania szczegółów obronności kraju. Z takim zachowaniem styka się bardzo wiele osób chodzących po Puszczy Białowieskiej.

Piotr Kiembłowski podkreśla jednak, że żołnierze rzeczywiście starali się pomóc rannej osobie i podsumowuje:

„Są zawody wysokiego ryzyka śmierci – służby mundurowe: policjanci, strażacy, żołnierze, strażnicy graniczni i więzienni. To jest ciężka i odpowiedzialna praca, czasem niebezpieczna i warto pracodawcę prosić o dobre warunki tej pracy. Ale do pracy człowiek zabiera siebie, ze swoim wychowaniem kulturą osobistą lub jej brakiem i wszystkimi wartościami” – mówi.

Fot. Regina Skibińska

Żołnierze nie zgadzają się na nagrywanie, a bez nagrań trudno udowodnić ich nadużycia

Niewłaściwe zachowanie żołnierzy trudno jest udokumentować, gdyż próby nagrywania interwencji wojska wywołują zwykle drażliwą reakcję.

Odczułam to na własnej skórze, gdy zamaskowani wojskowi, pozbawieni dystynkcji, poprosili mnie o dowód osobisty, gdy samotnie szłam drogą w Puszczy Białowieskiej w odległości kilkuset metrów od granicy.

Zgodziłam się na okazanie dowodu, o ile żołnierze się przedstawią – przepisy nie wymagają, bym okazywała dokument zawierający moje dane zamaskowanym anonimowym facetom w mundurach.

Żołnierze odmówili, a przy okazji zapomnieli o zasadach savoir-vivre’u nakazujących zwracane się do obcych dorosłych ludzi z użyciem form grzecznościowych. Usłyszałam, że mam im okazać dowód, bo muszą wiedzieć, czy jestem Polką. To nadużycie uprawnień. Jeszcze za czasów rządów PiS Ministerstwo Obrony Narodowej wyjaśniło, że „ponieważ w trakcie wykonywania ww. czynności żołnierze korzystają z takich samych uprawnień jak funkcjonariusze Straży Granicznej, analogicznie mają takie same obowiązki”. A funkcjonariusze SG mają obowiązek przy legitymowaniu podania swojego stopnia, imienia i nazwiska.

Gdy sposób interwencji mnie zaniepokoił, wyjęłam telefon, informując żołnierzy, że chcę zadzwonić na 112 oraz zacząć nagrywać interwencję. Nie zdążyłam jednak wybrać numeru, gdyż żołnierz brutalnie wyszarpał mi telefon (telefon oddała mi później przybyła na miejsce Straż Graniczna, której wojsko go przekazało).

O nerwowych reakcjach żołnierzy na nagrywanie mówią też aktywiści, którzy często ustępują, nie chcą zaogniać sytuacji, gdy są ujawniani migranci.

„Podczas nagrywania są przypadki wytrącania telefonu z ręki. Służby potrafią ukarać za nagrywanie i na inne sposoby – np. zablokować nam drogę, odgrodzić nas od ludzi tak byśmy nie mogli spytać ich, czy coś im dolega, czy podać im wodę” – mówi aktywistka Anna Błachno.

I dodaje:

"Właśnie dlatego, że boją się oczu, a przede wszystkim oczu kamer i to, co robią, chcą robić bez świadków.

Fot. Regina Skibińska

Emocje puszczają przy aktywistach

O nadużywaniu prawa przez wojskowych informują też aktywiści.

Anna Błachno opowiada o sytuacji, gdy czekała na Straż Graniczną na leśnej drodze z osobami z Erytrei, które chcą się ubiegać w Polsce o ochronę międzynarodową.

„Nagle zauważa nas wojsko. Robią raban, krzyczą, zwołują się, z daleka biegną z karabinami. Od razu wołam, że spokojnie, nic się nie dzieje, czekamy na straż i mam nadzieję, że mój polski język uspokoi żołnierzy i żołnierki. Nie działa jednak. Wojsko się zlatuje, podjeżdżają wojskowe samochody, kilkanaście osób, wszyscy w kominiarkach, z karabinami, nabuzowani, pełni pogardy, podnoszą głos, nie dają nic wytłumaczyć, do krótkofalówek lecą teksty typu »ciapaci ku.wa, duża grupa, szybko«” – opowiada Anna Błachno.

Zapytała o jakiegoś tu dowodzącego, ale odpowiedziała jej cisza.

„Widać wojsko polskie to struktura niehierarchiczna. Nagle wybiega z tego strasznego tłumu w moro i bez twarzy jeden człowiek, duży chłop w masce i ciemnych okularach, w kamizelce kuloodpornej, z bronią, staje nade mną przykucniętą obok jednej z pań z Erytrei. Staje między mną a dziewczyną i krzyczy, że mam się odsunąć. Mówię, że nie odsunę się, bo niby dlaczego. ”Bo to mogą być niebezpieczne osoby„. Mówię, że jestem pełnomocniczką tych osób, mam ich dane i te osoby nie stwarzają dla mnie żadnego zagrożenia i się ich nie boję” – opowiada Anna Błachno.

Jeszcze dalej posunął się inny żołnierz

„Kolejny wojskowy, na moje słowa, że jeśli mieliby już mnie przed kimś bronić, to wolałabym, by skupili się na Putinie, wypala, »czy ja wiem, że był ZSRR«. Wiem. Żołnierz na to, że Rosja sięga po swoje” – mówi Anna Błachno.

Migranci padają ofiarą przemocy

Przemoc żołnierzy wobec migrantów trudno jest udowodnić, ale jest wiele sygnałów, że ma ona miejsce. Raz przypadkiem byłam świadkiem takiego zdarzenia, ale sygnały o tym, że migranci są bici, pojawiają się regularnie:

migranci często pokazują aktywistom czy personelowi szpitala ślady pobicia, a z informacji od nich wynika, że nie tylko służby białoruskie stosują wobec nich przemoc, ale polscy mundurowi również.

Pałki, z którymi widywani są żołnierze, zapewne nie służą do dekoracji. Co ciekawe, kolekcja pałek i innych urządzeń służących do zadawania przemocy, znajdowała się w jednych obozowisk żołnierzy i została sfotografowana przez spacerowicza (następnego dnia zniknęła). Pochodzenie tej kolekcji nie jest znane, nie wiadomo, czy zostały one zabrane migrantom, czy też – co wydaje się bardziej podobne – wykonane w wolnym czasie przez polskich żołnierzy i ozdobione polskimi napisami.

Fot. Regina Skibińska

Wśród niewiadomego pochodzenia kolekcji w miejscach obozowisk żołnierzy wyróżnia się też narysowana na drewnie twarz (totem?), ozdobiona liśćmi i gałązkami, poniżej której na pień założony jest damski biustonosz, a wokół na ziemi walają się damskie majtki.

Fot. Regina Skibińska
Przy takich znaleziskach bledną resztki ognisk ze śmieciami wokół czy poniszczonymi telefonami komórkowymi.

„Wojsko niszczy telefony ludziom w drodze notorycznie. To jest wpisane w ich procedurę jak amen w pacierz” – mówi Anna Błachno.

Zdaniem mjr Magdaleny Kościńskiej to nie dzieło żołnierzy, a telefony niszczą sami migranci, aby służby do tego uprawnione nie mogły odczytać w nich zapisanych informacji. Odzież jest pozostawiana przez grupy aktywistów.

„Wielokrotnie żołnierze w czasie wykonywania patroli zgłaszają takie miejsca Straży Granicznej. W przypadku znalezienia telefonów są one przekazywane przez żołnierzy do Straży Granicznej” – mówi Magdalena Kościńska.

Trudno jednak wytłumaczyć, dlaczego zniszczone telefony leżą od kilku tygodni na stałych trasach przejazdu wojska, w miejscach, gdzie żołnierze palili ogniska

I dziwne jest, że migranci pozbywają się jedynej możliwości kontaktu z przemytnikami, aktywistami i własnymi rodzinami.

Zdaniem Magdaleny Kościńskiej żołnierze nie palą ognisk w puszczy, gdyż wiedzą, że jest to zakazane. Jednak dziwnym trafem, widywani są przy ogniskach, a na resztki spalonego drewna można natknąć się w pobliżu granicy przy drogach, w miejscach, gdzie nikt inny tych ognisk nie mógł palić. W rezerwacie Starzyna wybuchł pożar niedaleko płotu granicznego i prawdopodobne jest, że przyczyną było właśnie ognisko, a oprócz wojska nikt tam ognisk nie pali.

Każdy dzień przynosi nowe informacje o nadużyciach dokonywanych przez żołnierzy. Ostatnio aktywiści podają, że mundurowi przy granicznym płocie sprzedają migrantom chleb, życząc sobie za to niebagatelnych sum: porcja chleba ma kosztować od 15 do 20 dolarów. Film z takiej transakcji opublikował aktywista i dziennikarz Piotr Czaban. Z kolei Beata Siemaszko napisała na Facebooku, że widziała, jak mundurowi stawiają tuż przed płotem zgrzewki wody i śmieją się, gdy ludzie zza sztachet błagają o wodę. Teraz kiedy jest strefa buforowa, takich scen rodzajowych nikt niepowołany nie zobaczy. Tylko czy to znaczy, że nie mają one miejsca?

Samochód wojskowy przy granicy
Fot. Regina Skibińska
;

Udostępnij:

Regina Skibińska

Absolwentka prawa, z zawodu dziennikarka, przez wiele lat związana z „Rzeczpospolitą”. Trzykrotna laureatka konkursu dziennikarskiego Polskiej Izby Ubezpieczeń i laureatka Nagrody Dziennikarstwa Ekonomicznego Press Club Polska w 2023 r. Obecnie freelancerka, pisywała m.in. do „Gazety Wyborczej”, miesięcznika „National Geographic Traveler”, „Parkietu”, Obserwatora Finansowego i Prawo.pl. Po latach mieszkania w Warszawie osiadła z gromadką kotów na Podlasiu. Angażuje się w działania pomocowe na granicy z Białorusią.

Komentarze