0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Tomasz Kaminski / Agencja GazetaTomasz Kaminski / Ag...

21 grudnia 2020 prezydent podwarszawskiego Otwocka Jarosław Margielski (PiS) zapowiedział rozwiązanie problemu lokatorskiego długu. Miasto chce kupić 10 kontenerów socjalnych, do których wykwaterowani zostaną dłużnicy.

"Długi lokatorów niepłacących czynszów komunalnych wobec Zarządu Gospodarki Miejskiej to ponad 10 mln zł plus odsetki. Są tacy, którzy nigdy nie płacili i zalegają nawet ponad 100 tys. zł. Śmieją się w twarz nam i swoim płacącym sąsiadom" – tak decyzję miasta komentował Bartłomiej Kozłowski, dyrektor ZGM w Otwocku.

Lokalizacja nowego "osiedla" nie jest ustalona. Wiadomo, że ma być ono oddalone od centrum. Powód? "Nowi mieszkańcy mogą być uciążliwi dla innych" — czytamy na lokalnym portalu.

Przeczytaj także:

Lubartów też chciał pójść na skróty

Otwock nie jest jedyną gminą, która na przestrzeni 2020 roku próbowała w ten sposób rozwiązać problem mieszkaniowy.

W kwietniu 2020 roku rada miasta Lubartów (woj. lubelskie) zdecydowała, że na budowę kontenerów socjalnych przeznaczy 200 tys. zł. Według Urzędu Miasta miał to być tani sposób by poradzić sobie z problemem „trudnych lokatorów”.

Rzecznik prasowy UM Łukasz Chomnicki tłumaczył, że w ten sposób zwolnią się miejsca dla tych, którzy w kolejkach na przydział lokalu socjalnego oczekują miesiącami. Radny Piotr Kusyk przekonywał za to, że postawienie metalowych baraków może być rozwiązaniem „tymczasowym”, na wypadek nagłego zdarzenia.

„W tamtym roku była taka sytuacja, że spłonęło mieszkanie w jednym z bloków i lokatorzy nie mieli, gdzie się podziać. Gdy pojawią się te kontenery, będzie można zapewnić w każdej chwili mieszkanie na krótszy okres” — tłumaczył w rozmowie z „Radiem Lublin”.

Osiedle kontenerowe? Bezprawne i niehumanitarne

Przeciwko inwestycjom protestują aktywiści lokatorscy. Pomysły miast uznają za niehumanitarne, stygmatyzujące, a także bezprawne.

Z analizy adwokat Katarzyny Rychtanek zleconej przez poznański oddział Amnesty International już w 2011 roku wynika, że funkcję lokalu socjalnego może pełnić jedynie pomieszczenie wyodrębnione z budynku.

Zgodnie z art. 3 pkt. 2 prawa budowlanego definicję budynku spełnia obiekt, który jest trwale związany z gruntem, wydzielony za pomocą przegród budowlanych oraz posiadający fundamenty i dach. Kontener socjalny nie spełnia tych kryteriów. Prawniczka uważa, że wykorzystywanie kontenerów jako pomieszczeń tymczasowych mieści się w granicach prawa, o ile warunki w nich panujące będą podlegać szczególnej kontroli państwa i nie zamienią się one – przez „zasiedzenie” – w lokale socjalne.

Rzeczywistość jest jednak inna.

„Nie ma czegoś takiego jak kontener mieszkalny. Mydli nam się oczy dziwną zbitką słowną, przekazami o rzekomych trudnych lokatorach, tymczasowym pomieszczeniu. A konsekwencje stawiania kontenerów jako lokali socjalnych są poważne, co widzieliśmy już w innych miastach. Segregacja, skazanie na życie w dramatycznych warunkach” - mówi OKO.press Kinga Kulik z Lubelskiej Akcji Lokatorskiej.

I podkreśla, że urzędnicy nie wiedzą, co i dla kogo robią:

„Jeśli chcą zwiększyć dostępność lokali socjalnych, w pierwszej kolejności powinni podwyższyć próg uprawniający ubieganie się o przydział. Jeszcze do niedawna w Lubartowie dochód rodziny nie mógł przekraczać połowy wysokości średniej emerytury, czyli 2 400 zł brutto. W czteroosobowym gospodarstwie domowym jest to 600 zł brutto na osobę, czyli mniej niż minimum socjalne. Innymi słowy,

lokale socjalne były dostępne tylko dla osób żyjących w skrajnym ubóstwie. To skandaliczne.

Uchwała została zmieniona dopiero po naszej interwencji".

Sprzeciw aktywistów i mieszkańców, którzy złożyli petycję przeciwko stawianiu kontenerów, przyniósł skutek. We wrześniu 2020 burmistrz Lubartowa Krzysztof Paśnik – choć stwierdził, że zarzuty "segregacji" mieszkańców są nieuprawnione – poinformował o wstrzymaniu inwestycji i przeniesieniu 200 tys. zł na inny cel.

Otwock wciąż podtrzymuje pomysł realizacji kontrowersyjnej inwestycji. Od 2019 roku debata nad postawieniem metalowych baraków mieszkalnych toczy się też w Puławach (woj. lubelskie).

Skąd się wzięła architektura kryzysowa?

Pierwszy raz osiedle kontenerowe w Polsce powstało w Łodzi w 1993 roku. I zniknęło niemal tak szybko, jak się pojawiło. Kolejny raz usłyszeliśmy o nich w 1997 roku, po powodzi.

„Ludzie tracili dach nad głową. W odpowiedzi na ten problem między innymi w św. Katarzynie pod Wrocławiem czy w Nowej Soli urosły duże osiedla kontenerowe. Warunki kryzysowe stworzyły możliwości, w których architektura tymczasowa została po raz pierwszy wykorzystana jako substandard lokalu socjalnego. Kontenery, które najlepiej sprawdzają się jako tymczasowe pomieszczenia, na przykład szatnie, czy magazyny, stały się mieszkaniami dla całych rodzin" - opowiada OKO.press Katarzyna Czarnota, socjolożka, członkini Wielkopolskiego Stowarzyszenia Lokatorów.

„Trochę jak w doktrynie szoku - w kryzysowych warunkach łatwiej budować przyzwolenie na niebezpieczne rozwiązania.

Od samego początku, w celu uniknięcia protestów, kontenery były przedstawiane jako projekt »tymczasowy«. Po wielu latach widzimy, że wprowadzono po prostu nowy substandard mieszkań socjalnych”.

Gdy w 2009 roku osiedla kontenerowe działały w Bydgoszczy, a urzędnicy przymierzali się do realizacji podobnego projektu w Poznaniu, WSL rozpoczął kampanię przeciwko "kontenerowym gettom". Jej elementem były badania prowadzone w sześciu osiedlach w kraju.

"Przed inwestycją mieszkańcy miasta byli bombardowani przekazem o trudnych lokatorach: pijących i dewastujących mężczyznach, którzy zakłócają spokój innych. W Poznaniu mieliśmy takie spektakularne figury: męża bijącego żony albo dłużnika sikającego do wanny. Zesłanie do kontenera – pomysł na pierwszy rzut oka kontrowersyjny – miało jawić się więc jako uzasadniona kara" — opowiada Czarnota.

Gdy okazywało się, że skład społeczny lokatorów rażąco odbiegał od pierwotnego planu, urzędnicy zmieniali narrację.

"W kontenerach lądowały osoby, które czasowo straciły płynność finansową: często samodzielne matki z dziećmi. Były też osoby, które po prostu miały niskie dochody, najczęściej ludzie starsi z głodowymi emeryturami lub schorowani, na zasiłkach.

Jak wówczas uzasadnić substandard? Można pochwalić się, że mimo kryzysu mieszkaniowego, samorząd wybudował mieszkanie socjalne. Marne, bo marne, ale lepsze niż nic" — tłumaczy socjolożka.

Pleśń, szczury, pękające podłogi

Z badań jasno wynikało też, że kontenery nie nadają się do zamieszkania. Metalowe baraki szybko gniły, ich ściany rozpadały się, podłogi pękały, a pod konstrukcją lęgły się szczury. Plagą była też pleśń, która pojawiała się w pierwszych miesiącach użytkowania. Przy projektowaniu kontenerów nikt nie brał pod uwagę, że w domu potrzebna jest wentylacja. Gotowanie, pranie, suszenie ubrań - to wszystko prowadziło do nieuchronnej katastrofy i odbijało się na zdrowiu lokatorów: alergie, infekcje górnych dróg oddechowych, astmy.

"Zimą ludzie dosłownie zamarzali, a latem gotowali się" - dodaje Czarnota.

W badaniach udało się obalić też mit "taniości" podobnych inwestycji.

"Ich postawienie jest proste, ale ogrzanie czy utrzymanie kosztuje ogromne pieniądze. Rachunek za energię elektryczną zimą potrafił przekroczyć nawet 1,5 tys. zł miesięcznie. To prosty przepis na wpędzenie najuboższych w kolejną spiralę zadłużenia" - tłumaczy Czarnota.

Dlaczego więc po podobne pomysły wciąż sięgają samorządowcy z różnych części Polski?

W Polsce mieszkanie to wciąż luksus

"W Polsce nie ma długofalowej polityki nastawionej na tworzenie mieszkań, wyrównywanie szans, podnoszenie jakości życia mieszkańców. Niedobór mieszkań komunalnych i socjalnych mają więc załatwić rozwiązania prowizoryczne, którymi można pochwalić się w perspektywie jednej kadencji" - mówi Katarzyna Czarnota. I dodaje, że skoro kontenery są pomysłem kontrowersyjnym, lepiej o nich mówić jako “karze dla trudnych lokatorów”.

"Wówczas łatwiej uniknąć społecznych protestów. Zupełnie inną reakcję wywołałaby informacja o tym, że jest pomysł wybudowania w ramach budżetu osiedla z blachy, które będzie nowym standardem dla ludzi ubogich. W końcu tylko osoby z przydziałem do mieszkania socjalnego mieszkały w kontenerach” - tłumaczy socjolożka.

Z raportu NIK z 2019 roku wynika, że większość gmin w Polsce nie zaspokaja potrzeb mieszkaniowych ludności.

Rekordowy czas oczekiwania na lokal z zasobu komunalnego wynosi 20 lat.

To efekt skupu zasobów przypadający na lata dwutysięczne. Gminy sprzedawały mieszkania wieloletnim lokatorom po preferencyjnych stawkach, często poniżej 20 proc. ich wartości. W wyniku tej operacji, u której podstaw leży idea prymatu własności nad najmem, w latach 2002-2015 zasoby gmin pomniejszyły się o ponad pół miliona mieszkań (37 proc). I, jak wynika z raportu NIK, nadal się kurczą, bo gminy nie stronią od wystawiania mieszkania na sprzedaż na rynku prywatnym.

Trochę lepiej jest z lokalami socjalnymi. Samorządowcy starają się samodzielnie, bez udziału państwa, powiększać ich zasoby. W tym celu dokładają do budowy mieszkań spółdzielczych lub TBS-owskich (Towarzystwo Budownictwa Społecznego) w zamian za udostępnienie części lokali mieszkalnych, często o niższym standardzie. Mimo tych zabiegów kolejka nieustannie się wydłuża.

W 2015 roku na przydział lokalu socjalnego w gminach objętych kontrolą NIK oczekiwało 7 359 osób lub rodzin. Trzy lata później było ich 8 218, mimo że klucze do mieszkań otrzymało w tym czasie 1 565 oczekujących.

Z danych GUS wynika, że w 2019 roku na lokal mieszkaniowy z zasobu gminy oczekiwało 150 579 gospodarstw domowych w Polsce. W ciągu roku zapotrzebowanie wzrosło o 0,8 proc.

"Większość oczekujących, tj. 130 066 gospodarstw domowych odnotowano w miastach, a na obszarach wiejskich 20 513 gospodarstw. Na obszarach miejskich, najwięcej bo aż 32 143 gospodarstw oczekiwało na najem w województwie śląskim, w dolnośląskim - 13 556, a w mazowieckim - 12 216 gospodarstw domowych. Na wsi natomiast najwięcej gospodarstw domowych oczekiwało na najem w województwie dolnośląskim - 2 790, pomorskim - 2 535 i wielkopolskim - 2 204" - czytamy w raporcie.

Substandard puka do drzwi

Długie kolejki to nie jedyny problem. W Warszawie lokatorzy miejskich zasobów komunalnych żyją w zagrzybionych, wilgotnych pomieszczeniach, które zimą stają się niemożliwe do ogrzania. Dlaczego? Bo także tutaj oszczędza się na ich utrzymaniu.

Z szacunków Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów wynika, że aż 50 tys. osób w lokalach gminnych nie jest podłączonych do miejskiej ciepłowni, więc musi ogrzewać się prądem lub gazem. We Włochach 70 proc. lokatorów nie posiada centralnego ogrzewania, na Targówku i Pradze-Południe - jedna trzecia (a dodatkowo połowa pozbawiona jest ciepłej wody). Dlaczego to problem? Bo rachunki kilkukrotnie przewyższają ceny najmu.

W przypadku mieszkań socjalnych czynsz wynosi symboliczne 300-400 zł, a ogrzanie mieszkania często ponad 2 tys. zł. Jak w takich warunkach najuboższe rodziny mają przestać się zadłużać? Ryzykując zdrowiem i życiem. Większość osób oszczędza, więc w sezonie zimowym żyje w temperaturach 10-14 stopni Celsjusza.

"Paradoks polega na tym, że aby otrzymać mieszkanie, trzeba być biednym, ale żeby je utrzymać, trzeba być bogatym"

- mówił w rozmowie z "Metro Warszawa" Antoni Wiesztort z Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze