0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

Macron znowu nie wykorzystał szansy, żeby nie narazić się Ukraińcom. Prezydent Francji stwierdził, że Rosji poniżać nie należy. Cel ma w tym być strategiczny: żeby łatwiej było znaleźć dyplomatyczne rozwiązanie konfliktu, kiedy już działania zbrojne się uspokoją. Minister spraw zagranicznych Ukrainy, Dmytro Kułeba, odpowiedział mu na Twitterze: „Wezwania do uniknięcia poniżenia Rosji mogą tylko poniżyć Francję i każde państwo, które do czegoś takiego wzywa. Bo Rosja sama się poniża. Wszyscy powinniśmy się skupić na tym, aby przywołać Rosję do porządku. To przyniesie pokój i uratuje życia”.

View post on Twitter

Kandydaci na kandydatów

Może przeprosi podczas wizyty w Kijowie, której „nie wyklucza”. Wyklucza za to coś innego: nadanie statusu państwa kandydującego do Unii Europejskiej dla Ukrainy.

Serhij Sydorenko na łamach „Jewropejśkiej Prawdy” zastanawia się nad tym, co należy zrobić, aby Ukraina w końcu stała się częścią Unii. I nie czaruje: jasne jest, że zajmie to długie lata, jeśli nie dziesięciolecia. Przykład Finlandii, która złożyła wniosek o przystąpienie do UE w 1992 roku, a stała się jej członkiem w 1993, jest wyjątkowy i nieaplikowany. Sydorenko przyznaje, że mimo że demokracja w Ukrainie ma się dobrze, od wielu lat organizowane są wolne wybory, a co do tego, że wartości europejskie są Ukraińcom bliskie, nie ma żadnych wątpliwości, to jest parę bardzo poważnych problemów: głównie związanych z korupcją i wymiarem sprawiedliwości.

Niemniej, Ukraińcy byli pewni, że otrzymają status kandydata. I co? Proponuje się im zostanie kandydatami na kandydatów.

„Czym jest potencjalny kandydat?”, pyta Sydorenko, po czym odpowiada: „To kiedy państwo nie spełnia kryteriów, aby można było jej nadać status kandydata, ale powiedzieć mu kategoryczne nie jest niepoprawne politycznie. W takim wypadku państwu mówią: Nie, nie zostaniecie kandydatem, ale zostaniecie nim, kiedy... I pojawiają się skomplikowane warunki”. Ale dlaczego właściwie Ukraina miałaby podzielić los Kosowa i Bośni i Hercegowiny?

Przeciwnikami pomysłu przyznania Ukrainie statusu kandydata mają być właśnie Francja, a także Niderlandy i Austria. Podobno głównym problemem jest to, że - jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało - liderzy krajów zachodnich nie wierzą w szczerość ukraińskich aspiracji europejskich.

A jednak Sydorenko zaznacza, że rzeczywiście, są pewne powody do sceptycyzmu. Wprowadzenie stanu wojennego i znaczne ograniczenia praw obywatelskich są dosyć kontrowersyjne, szczególnie presja na krytyczne wobec władzy programy telewizyjne, czy zakaz wyjazdu polityków opozycyjnych z kraju.

Co należy zrobić? Przekonywać, lobbować, udowadniać, że Ukraina naprawdę jest europejska. A poza tym: wprowadzać reformy. Nawet za wojny – a może szczególnie za niej – zmieniać państwo tak, aby przybliżać je do Europy. Przeprowadzić reformę sądów. Ratyfikować konwencję stambulską.

„Słowem, trzeba zrobić wszystko”, podsumowuje Sydorenko.

Ukraina jednak już się integruje z Unią Europejską. Ostatnio premier Denys Szmyhal odniósł się do niedawnego zniesienia ceł między Ukrainą a Unią. Stwierdził, że w kwietniu 80 proc. towarów eksportowanych z Ukrainy trafiło do UE – zniesienie ceł może więc pomóc ukraińskim przedsiębiorcom zaoszczędzić nawet dziesiątki milionów dolarów.

Przeczytaj także:

W takich miejscach zaczynają się wszystkie rewolucje

Wołodymyr Krawczenko z „Dzerkała Tyżnia” spodziewa się, że część Rosji może wybuchnąć, choć na razie jeszcze do tego daleko.

Chodzi o Kauzaz Północny, region, który poniósł największe straty w wojnie z Ukrainą. Najwięcej zabitych żołnierzy rosyjskich pochodzi ze znajdującego się tam Dagestanu, według rosyjskiego ekonomisty Dimitra Potapenki, pełnego „młodych i głodnych”. Potapenko, cytowany przez Krawczenkę, dodał też, że w takich miejscach zaczynały się wszystkie rewolucje, dlatego Rosja skupia się na Dagestanie szczególnie. W zeszłym roku Dagestan otrzymał 77,5 miliardów rubli dotacji z budżetu federalnego, czyli 8 proc. całego budżetu na dotacje dla podmiotów Federacji Rosyjskiej.

Północny Kaukaz zalicza się do najbiedniejszych rejonów Rosji. I to właśnie te nierówności społeczne, a nie liczba zabitych w Ukrainie, mogą doprowadzić do destabilizacji regionu.

Mimo że obecnie wydaje się, jakoby w Rosji nie było finansowo aż tak źle, źródła cytowane przez Krawczenkę stwierdzają: będzie. Przywołuje artykuł w opozycyjnej rosyjskiej „Meduzie”, gdzie rozmówca bliski rosyjskim kręgom władzy twierdzi, że już niedługo można spodziewać się problemów, chociażby z transportem czy z lekami. Podobno nikt nie przewidywał takiej skali sankcji.

„Chociaż Dearlove [były szef brytyjskiego wywiadu, MI-6], jak i szef ukraińskiego wywiadu, Kyryło Budanow, przewiduje, że w następnych latach Federacja Rosyjska się rozpadnie, takie oceny wydają się nadto optymistyczne”, twierdzi Krawczenko. Chwilowo rosną ceny surowców energetycznych, a dopóki Europa będzie je eksportować z Rosji, agresor będzie zarabiać.

Kiedy jednak skończy się przypływ gotówki z Europy, a problemy ekonomiczne osiągną skalę nieakceptowalną dla przeciętnych Rosjan, rozpoczną się protesty: pierwsze prawdopodobnie właśnie na północnym Kaukazie, najpewniej w Dagestanie.

Kontrola i wsparcie

Wracając do tematu irytujących zachodnich polityków: Papież Franciszek rozmawiał ostatnio z chłopcem z Ukrainy. Chłopiec poprosił go, żeby przyjechał do Ukrainy. Franciszek powiedział, że bardzo by chciał, ale to nie jest odpowiedni moment.

"Chciałbym pojechać do Ukrainy. Ale powinienem czekać na bardziej sprzyjający moment, bo nie jest łatwo podjąć decyzji, która może przynieść więcej złego, niż dobrego. Muszę czekać na odpowiedni moment. W tym tygodniu spotykam się z przedstawicielami ukraińskiego rządu, którzy przyjeżdżają, aby porozmawiać o mojej potencjalnej wizycie w tym kraju. Zobaczymy, co się stanie" - mówił papież.

Kiedy będzie odpowiedni moment? Pewnie dla Franciszka taki moment to już po wojnie. Według ministra obrony Oleksija Reznikowa papież może planować wizytę jeszcze na ten rok – ponieważ nawet tak szybko może skończyć się jego zdaniem konflikt. Niemniej, nawet rządowa agencja informacyjna „Ukrinform” opisuje ten scenariusz jako „optymistyczny”.

Szczególnie optymistyczny, jeśli weźmie się pod uwagę ostatnie kontrowersje związane z Marianą Bezuhłą, deputowaną partii Sługa Narodu. Bezuhła jest ostatnio podejrzewana o próby wpływania na przebieg operacji wojskowej w Siewierodoniecku. Karierę robi zdjęcie, które ma być dowodem na to, że Bezuhła, która nie jest wojskową, wywiera presję na wojskowych, aby wydawali rozkazy zgodnie z jej mniemaniem. Podobno wysłała ją tam kancelaria prezydenta.

„Po kiego diabła polityk wpływa na sprawy nie ze swojej parafii, nie jest jasne”, pisze dziennikarka Janina Sokołowa, która otrzymała to zdjęcie od wojskowych. „I czemu kancelaria prezydenta wysyła tu tę panią, skoro są sprawdzeni przez lata, wytrenowani, profesjonalni komandorzy – nie jest jasne dla samych komandorów. Ale po pierwsze: kto ponosi odpowiedzialność za skutki rozkazów tej pani na froncie”.

Co więcej, Bezuhła nawet się specjalnie obecności na froncie nie wypiera. No, trochę wypiera. Pytana o sytuację na Facebooku, odpowiada: „Żadnych rozkazów nie wydaję, oczywiście. Kontrola i wsparcie”.

;

Udostępnij:

Maciej Grzenkowicz

dziennikarz i reporter, autor książki „Tycipaństwa. Księżniczki, Bitcoiny i kraje wymyślone". Prowadzi audycje „Osobiste wycieczki" i „Radiolokacja" w Radiu Nowy Świat.

Komentarze