W 2008 roku Eddie Lampert, prezes sieci handlowej Sears, wielki fan książek i filozofii Ayn Rand, postanowił wcielić w życie jej idee – a przynajmniej to, co z nich zrozumiał. Eksperyment zakończył się spektakularną katastrofą
Może nazwisko Ayn Rand nie jest szczególnie znane w naszym kraju, ale w Stanach Zjednoczonych sprawy mają się zupełnie inaczej. Wokół amerykańskiej filozofki rosyjskiego pochodzenia wytworzył się tam swego rodzaju kult. Ludzie powołują się na jej twórczość w trakcie protestów społecznych, krezusi z Doliny Krzemowej wymieniają ją jako główne źródło inspiracji, a Biblioteka Kongresu zalicza do najbardziej wpływowych pisarek w historii. Nawet Donald Trump wychwalał jedną z powieści Rand: „Odnosi się do biznesu, piękna, życia i wewnętrznych emocji. Ta książka dotyczy... wszystkiego” – mówił o wydanym w 1943 roku „Źródle”.
Do Polski dotarły odpryski tej popularności. Jakiś czas temu Ziemowit Gowin (syn Jarosława) przyznawał w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”, że dzięki filozofce skierował się w stronę „indywidualizmu i etyki racjonalnego egoizmu”, a ostatnio cytatem z Rand posłużył się na swoim profilu facebookowym InPost.
Dlaczego twórczość Rand, której najsłynniejsze dzieła ukazały się ponad sześćdziesiąt lat temu, cieszy się taką popularnością? Najczęściej wśród ludzi znajdujących się na szczycie drabiny majątkowej lub tych, którzy mają nadzieję się na ten szczyt wdrapać.
Mówiąc z przymrużeniem oka, Rand jest prawdopodobnie najlepszym filozoficznym odpowiednikiem Gordona Gekko, bohatera kultowego filmu Olivera Stone’a Wall Street, który wypowiada słynną kwestię „Chciwość, z braku lepszego słowa, jest dobra”.
W wypadku Rand ta formułka jest obudowana filozofią „obiektywizmu”. Jednym z założeń tej filozofii jest stwierdzenie, że ludzie to wolne i rozumne istoty, które rozkwitają najbardziej wtedy, gdy pozwoli im się działać we własnym interesie. Ostatecznie korzystają na tym wszyscy, bo takie wolne jednostki, w szczególności te najbardziej genialne, zapewniają społeczeństwu postęp i ogólny dobrobyt. Wystarczy zerknąć na jeden z wielu mini manifestów umieszczonych w powieści Atlas Zbuntowany:
„Człowiek stojący na szczycie piramidy intelektualnej daje najwięcej tym, którzy znajdują się niżej od niego, nie dostaje jednak nic z wyjątkiem zapłaty materialnej, żadnej intelektualnej premii, którą mógłby dodać do wartości swojego czasu. Człowiek stojący na samym dole, który pozostawiony samemu sobie i swojej beznadziejnej niezdarności umarłby z głodu, nie daje nic tym, którzy stoją ponad nim, ale otrzymuje premię wszystkich ich umysłów”.
Wszelkie próby okiełznania działalności wybitnych jednostek, na przykład przez regulacje państwowe, są sztucznymi ograniczeniami, przejawem kolektywizmu, który przeszkadza człowiekowi w realizacji pełni jego potencjału.
To wariacja na temat słynnego powiedzenia Adama Smitha, że „Nie od przychylności rzeźnika, piwowara czy piekarza oczekujemy naszego obiadu, lecz od ich dbałości o własny interes. Zwracamy się nie do ich humanitarności, lecz do egoizmu i nie mówimy im o naszych własnych potrzebach, lecz o ich korzyściach”.
Z tą różnicą, że Smith opatrywał swoją przypowiastkę różnymi zastrzeżeniami. Z jednej strony mówił o normach moralnych, które są niezbędne do funkcjonowania społeczeństwa i rynku, z drugiej przestrzegał, że najpotężniejsi przedsiębiorcy pozbawieni nadzoru będą naginać reguły gry pod siebie. Ludzi, którzy nazbyt się zachwycali najzamożniejszymi członkami naszych społeczeństw, nazywał pogardliwie „czcicielami bogactwa”.
U Rand tych zastrzeżeń nie ma. Przeciwnie, przedsiębiorca urasta do symbolu wybitnej jednostki, która jest ciągnięta w dół i ograniczana przez państwo oraz jego socjalistyczne prawa.
Rand uznaje się za czołową propagatorkę kapitalizmu oraz wolnego rynku. To trochę mylące. Prawdą jest, że cieszy się ona największym uznaniem wśród ludzi, którzy są rynkowymi fundamentalistami i utożsamiają się z kreatywnymi geniuszami, o których pisze filozofka.
Warto zauważyć, że właściwie żadne realnie istniejące państwo kapitalistyczne nie spełnia postulatów Rand. Wszystkie one są bowiem mieszanką rynku, państwowych regulacji i zabezpieczeń socjalnych. Sam rynek nigdy nie powstałby bez państwa – i nie utrzymałby się bez niego. Nie chodzi tylko o to, że państwo jest prawnym gwarantem własności prywatnej, na której opiera się kapitalizm. Rzecz także w tym, że rynek jest niczym innym jak złożoną siecią relacji społeczno-gospodarczych, która została stworzona przez państwo i korzysta z państwowej infrastruktury: od szpitali, przez szkoły, po ulice, elektryczność czy wodociągi.
Jak przekonuje Ha-Joon Chang, znany koreański ekonomista specjalizujący się ekonomii rozwoju:
„...nawet tak wyjątkowe jednostki, jak Edison i Gates, zdobyły swoją pozycję tylko dlatego, że wspierał ich cały szereg instytucji zbiorowych: infrastruktura naukowa umożliwiająca im zdobycie wiedzy i eksperymentowanie w jej obrębie prawo spółek i inne przepisy prawa handlowego, dzięki którym mogli oni potem zbudować swoje firmy – duże i o skomplikowanej strukturze; system edukacji, który zapewnił podaż dobrze wykształconych naukowców, inżynierów i menadżerów – pracowników ich firm; system finansowy pozwalający pozyskać wielkie ilości kapitału na rozwój firm; prawa patentowe i prawa własności intelektualnej chroniące ich wynalazki, łatwo dostępny rynek dla ich produktów i tak dalej”.
Ale właśnie dlatego, że kapitalizm występuje w myśli Rand jako ideał, a nie realnie istniejący system, jest tak atrakcyjny. Każdą wpadkę i niedoskonałość dowolnego państwa kapitalistycznego można bowiem zrzucić na karb tego, że wciąż jest ono niedostatecznie kapitalistyczne – nadal nie dorasta do ideału.
Dzięki temu poglądy Rand są niefalsyfikowalne, by użyć terminu innego znanego filozofa – Karla Poppera. Nie wiadomo, co należałoby zrobić, aby je obalić. Możemy podawać dowolne przykłady negatywnych skutków deregulacji państw kapitalistycznych przeprowadzanych w duchu Rand, a jej zwolennicy i tak odpowiedzą, że problem polega na tym, iż te państwa wciąż były zbyt socjalistyczne i wciąż nazbyt krępowały indywidualny geniusz.
Idealnym przykładem jest kryzys finansowy z 2007/2008 roku, kiedy to nazwisko Rand ponownie zyskało na popularności. Wielu ekonomistów i komentatorów uznało wtedy – i uznaje do dziś – że główną przyczyną krachu było zderegulowanie rynków finansowych. Okazało się, że instytucje finansowe pozbawione rządowego nadzoru zbudowały na bazie kredytów hipotecznych globalne kasyno. Innymi słowy, nie sprawdziło się przewidywanie wolnorynkowych entuzjastów, że zostawienie wszystkiego w rękach „racjonalnych aktorów” rynkowych doprowadzi do zwiększenia wydajności systemu. Nawet Alan Greenspan, prywatnie fan Rand, przyznał na początku kryzysu finansowego, że jego pełne zaufanie do racjonalności rynku okazało się błędem. „Popełniłem błąd, zakładając, że organizacje, w szczególności banki, kierując się interesem własnym potrafiły najlepiej chronić swoich akcjonariuszy i kapitał” – mówił ówczesny przewodniczący Systemu Rezerwy Federalnej USA.
Bardzo szybko pojawiła się jednak inna interpretacja, szczególnie popularna wśród członków amerykańskiej "Partii Herbacianej", radykalnego odłamu prawicowej Partii Republikańskiej. Ich zdaniem to właśnie nadmierne ingerencje rządu doprowadziły do tego, że prawdziwie produktywni obywatele muszą cierpieć z powodu systemowych błędów państwa. Na zlotach Tea Party pojawiali się ludzie z transparentami „Jestem Johnem Galtem”, nawiązując do bohatera Atlasu Zbuntowanego – kreatywnego geniusza.
Dlatego, że ta postać – podobnie jak sam kapitalizm w książkach Rand – jest ideałem indywidualizmu i przedsiębiorczości, to w zależności od sytuacji można ją utożsamić z bardzo różnymi ludźmi. Jeśli kapitalistyczna machina pracuje sprawnie, Galtem mogą być multimilionerzy i miliarderzy stojący na czele międzynarodowych korporacji i instytucji finansowych. Kiedy ta machina się zatnie i trzeba ratować organizacje owych geniuszy miliardowymi dotacjami finansowanymi z pieniędzy podatników, to Johnem Galtem może stać się sfrustrowany i zubożały wyborca Partii Republikańskiej, wściekły na to, że rząd pompuje jego pieniądze do kieszeni elity z Wall Street.
Fakt, że republikanie zdecydowali się kilka lat po kryzysie poprzeć w wyborach prezydenckich Trumpa – wielokrotnego bankruta, który swój majątek odziedziczył, a nie zdobył własnymi rękoma – pokazuje, jak elastyczny jest ideał Johna Galta.
Skoro zwolennicy Rand nie odnoszą się do realnego kapitalizmu, lecz do jego utopijnej wizji, to nie kłopoczą się analizowaniem istniejących państw kapitalistycznych. Na przykład, czemu kraje europejskie z publicznym systemem ochrony zdrowia radzą sobie lepiej niż Stany Zjednoczone z ich silnie sprywatyzowanym modelem. Niemniej do myślenia mogłoby ich skłonić przynajmniej to, co się dzieje, gdy niektórzy zwolennicy Rand zaczynają traktować filozofię egoizmu i konkurencji zbyt poważnie.
W 2008 roku Eddie Lampert, prezes sieci handlowej Sears, który był wielkim fanem Rand, postanowił wcielić w życie jej idee – a przynajmniej to, co z nich zrozumiał. Na początek podzielił firmę na trzydzieści niezależnych oddziałów. Wszystkie dostały odrębne zarządy, a bilanse zysków i strat zaczęto prowadzić dla każdego z nich oddzielnie. Pomysł był prosty – kierownictwa poszczególnych oddziałów miały ze sobą rywalizować, a nie współpracować. W myśl idei, że konkurencja i realizacja własnego interesu przyczyni się do poprawy rezultatów firmy jako całości.
Eksperyment zakończył się katastrofą. Jak podsumowała go Lynn Stuart Parramore:
„Sprawy wymknęły się spod kontroli. Kierownicy jednych oddziałów zaczęli osłabiać pozostałe, ponieważ wiedzieli, że ich premie są powiązane z wydajnością poszczególnych jednostek firmy. Skupiali się wyłącznie na wynikach ekonomicznych własnego działu kosztem całej marki Sears. Jeden z oddziałów, Kenmore, zaczął sprzedawać produkty innych firm, umieszczając je na bardziej eksponowanych miejscach niż produkty samego Sears”.
W 2018 roku Sears ogłosiło upadłość.
Filozofia egoizmu jako motoru postępu brzmi atrakcyjnie, szczególnie dla kogoś, kto zajmuje wysokie stanowisko kierownicze, bo pozwala obrócić w cnotę rzeczy, które zazwyczaj potępia się jako przejaw nieodpowiedzialności – na przykład dążenie do zysków za wszelką cenę. Nie powinniśmy jednak mylić idei, które poprawiają humor ludziom możnym i „czcicielom bogactwa”, z ideami, które opisują sensownie funkcjonowanie współczesnych społeczeństw.
Skoro pomysły Rand napotykają na poważne problemy nawet w przypadku działalności firm, to jak mają się stosować do całych społeczeństwach, czyli do sytuacji, gdy nie da się wszystkiego sprowadzić do kwartalnych wyników finansowych, a pod uwagę należy brać dobro wspólne wszystkich obywateli i obywatelek?
Filozof, autor książek „Język Neoliberalizmu” (Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, 2017) i "Gniew" (Wydawnictwo Czarne, 2020)
Filozof, autor książek „Język Neoliberalizmu” (Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, 2017) i "Gniew" (Wydawnictwo Czarne, 2020)
Komentarze