0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: HENRY NICHOLLS / AFPHENRY NICHOLLS / AFP

Przedterminowe wybory w Wielkiej Brytanii premier Rishi Sunak (na zdjęciu u góry) ogłosił 22 maja, stojąc przed swoją siedzibą na Downing Street w strugach ulewnego deszczu, bez parasola, dodatkowo zagłuszony utworem odtwarzanym z głośników przez pikietujących w pobliżu demonstrantów. Była to popularna w latach 90. piosenka „Things Can Only Get Better”, hymn kampanii wyborczej z 1997 roku ówczesnej głównej siły opozycyjnej, Partii Pracy. Dla niektórych widok przemoczonego i zrezygnowanego premiera stał się tematem żartów i memów, dla innych symbolem niekompetencji, a nawet nadchodzącego upadku Partii Konserwatywnej, której 14-letni okres rządów naznaczyła polityka oszczędności, brexit i pandemia COVID-19. Chociaż pomimo tych wstrząsów politycznych elektorat torysów pozostawał stosunkowo stabilny, w ciągu ostatnich dwóch lat ich popularność systematycznie topniała, by

w lutym tego roku osiągnąć najniższy poziom poparcia od 1978 roku: 20 proc.

Według ostatniego sondażu You Gov Partia Pracy weźmie 425 mandatów w 650-osobowym parlamencie (+223), a Partia Konserwatywna 108 (-257).

Przez 14 lat rządów politycy konserwatywni pobili kilka rekordów. W 2022 Wielka Brytania miała trzech premierów na przestrzeni zaledwie dwóch miesięcy, a wśród nich Liz Truss, która tę funkcję pełniła przez zaledwie 45 dni. Truss przedstawiła też swój katastrofalny w skutkach „mini-budżet”, zakładający największe cięcia podatkowe od 50 lat. Wywołało to panikę na rynkach, a kurs funta względem dolara spadł do wartości najniższej od ponad trzech dekad. Teraz zainteresowanie (ale i zakłopotanie) mieszkańców wysp budzi fakt, że obecny szef rządu, Rishi Sunak, wraz z żoną dysponuje majątkiem, który według najnowszych szacunków jest większy niż majątek króla Karola III.

O to, czy Partia Konserwatywna rzeczywiście stoi w obliczu spektakularnej porażki oraz o szerszy kontekst sytuacji politycznej w Wielkiej Brytanii pytam profesora Justina Fishera, eksperta ds. wyborów i polityki publicznej z Brunel University London.

Eliza Kania: Nie tylko deszcz i głośna muzyka, ale było jeszcze kilka innych zaskakujących okoliczności związanych z ogłoszeniem przedterminowych wyborów. Kiedy przedstawiciele torysów, czyli Partii Konserwatywnej, mówili o wyborach w drugiej połowie roku, większość osób myślała o jesieni, a nie o 4 lipca. Dlaczego podjęto decyzję o przeprowadzeniu wyborów tak wcześnie?

Prof. Justin Fisher*: Myślę, że jest kilka powodów. Po pierwsze, sytuacja gospodarcza raczej nie poprawi się znacząco do jesieni, ale ostatnio pojawiły się pewne dobre wiadomości, na które premier mógłby się powołać: spadek poziomu inflacji i wzrost tzw. optymizmu gospodarczego, czyli poczucia, że sytuacja się polepszy.

Drugim powodem jest to, że jeden z kluczowych projektów premiera, przetwarzanie wniosków azylowych w Rwandzie, prawdopodobnie nie wystartuje w najbliższym czasie z powodu problemów logistycznych. Łatwiej jest powiedzieć: „Cóż, nie zdążymy do lipca”, niż zakomunikować brak sukcesu do jesieni.

Po trzecie, sądzę, że liczył na to, iż wcześniejsze ogłoszenie wyborów zaskoczy partię Reform UK. Jako mniejsze ugrupowanie mają oni trudności z szybkim przygotowaniem list wyborczych. Wystawienie wielu kandydatów wiąże się z koniecznością dokładnego ich sprawdzenia, a partie nie chcą nominować kandydatów, którzy mogliby okazać się politycznym obciążeniem.

Sondaże wskazują na zdecydowaną przewagę Partii Pracy. Jednak na horyzoncie pojawiają się inni konkurenci polityczni, jak powracający do gry architekt brexitu, Nigel Farage, którego wspomniana już partia Reform UK cieszy się rosnącym poparciem, czy Liberalni Demokraci. Jak zatem wygląda krajobraz polityczny Wielkiej Brytanii w 2024 roku?

Dla konserwatystów ogromnym wyzwaniem jest to, że de facto walczą na trzech politycznych frontach. Z jednej strony konkurują z Partią Pracy, która stara się przedstawiać jako ostrożna gospodarczo, ale jednocześnie zobowiązuje się do inwestycji w zieloną gospodarkę, wprowadzenia narodowego dostawcy energii oraz usunięcia statusu charytatywnego szkół prywatnych (co oznacza, że będą musiały płacić podatek VAT).

Z drugiej strony walczą z Liberalnymi Demokratami, tradycyjnie najbardziej proeuropejską partią. Liberalni Demokraci stają się drugą siłą polityczną w wielu okręgach w południowo-wschodniej Anglii, na obszarze znanym jako „niebieski mur” (brytyjska Partia Konserwatywna jest tradycyjnie i symbolicznie kojarzona z tym kolorem). Są to tereny, które historycznie były bastionem konserwatystów, zwłaszcza hrabstwa otaczające Londyn.

Na prawym skrzydle konserwatyści toczą ideologiczną walkę z partią Reform UK, trzecim wcieleniem ugrupowania Nigela Farage'a. Pierwotnie był on liderem UKIP (choć jej założycielem był naukowiec z London School of Economics). Po referendum w 2016 roku Farage założył Brexit Party, która brała udział w wyborach w 2019 roku, a obecnie funkcjonuje pod szyldem Reform UK.

Teraz gdy sprawa brexitu została rozwiązana, Farage skupia się głównie na kwestii imigracji. Konserwatyści mają jeszcze konkurencję w Szkocji i Walii ze strony Plaid Cymru i SNP, Szkockiej Partii Narodowej (SNP dąży do niepodległości Szkocji od Wielkiej Brytanii. Plaid Cymru w Walii podobnie, jednak ma mniej nacjonalistyczny przekaz).

W mniejszym stopniu można spodziewać się bezpośrednich przepływów wyborców od Partii Konserwatywnej do Partii Pracy. Bardziej prawdopodobne jest, że dotychczasowi wyborcy konserwatystów wesprą elektorat Reform UK, jeżeli mają bardziej autorytarne poglądy w kwestiach dotyczących prawa i porządku oraz tolerancji kulturowej.

Przeczytaj także:

Sunak zbiera, co zasiali Johnson i Truss

Poparcie dla torysów w Wielkiej Brytanii w lutym tego roku osiągnęło najniższy poziom od 46 lat. Jakie są kluczowe czynniki, które przyczyniły się do widocznego obniżenia zaufania do polityków partii rządzącej?

Warto pamiętać, że w 2020 roku popularność konserwatystów faktycznie wzrosła ze względu na ich reakcję na pandemię, w tym program przestojowy (tzw. furlough, dzięki któremu rząd zapewniał wsparcie finansowe dla pracodawców w celu zatrzymania pracowników na tymczasowym urlopie, pokrywając 80 proc. ich wynagrodzeń) oraz udany program szczepień. Jednak zmieniły to dwa wydarzenia.

Najpierw był skandal związany z tzw. Partygate, kiedy premier (wówczas Boris Johnson) i członkowie personelu Downing Street zostali przyłapani na łamaniu zasad lockdownu i organizowaniu imprez na Downing Street. Sugestia, że premier kłamał w tej sprawie przed Parlamentem, ostatecznie doprowadziła do jego upadku. Choć bezpośrednim powodem jego rezygnacji nie były imprezy podczas lockdownu, była to kulminacja wielu problemów, które spowodowały, że ludzie stracili do niego cierpliwość.

Poparcie dla torysów tąpnęło po raz kolejny po objęciu stanowiska przez Liz Truss, która zastąpiła Borisa Johnsona. Musiała odejść, bo przedstawiła budżet, który wywołał ogromne zaniepokojenie na rynkach finansowych i spowodował gwałtowny wzrost stóp procentowych, co miało wpływ na kredyty hipoteczne.

To właśnie od tego momentu w kwestiach gospodarczych ludzie zaczęli bardziej ufać Partii Pracy. Od 2022 roku to główny czynnik zwiększający jej poparcie.

Porozmawiajmy przez chwilę o obecnym premierze. Jego rodzice to ciężko pracujący imigranci z Indii, lekarz pierwszego kontaktu i farmaceutka. Natomiast jego żoną jest Akshata Murty, córka indyjskiego miliardera, przez co premier często jest krytykowany za oderwanie od realiów życia w Wielkiej Brytanii. W jaki sposób Rishi Sunak został liderem Partii Konserwatywnej?

Gdy Boris Johnson został zmuszony do rezygnacji, Sunak stanął do walki z Liz Truss o przywództwo i przegrał. Ostatecznie został szefem rządu, ponieważ Truss fatalnie sobie radziła i zrezygnowała. Myślę, że jest znacznie lepszym premierem niż jego dwaj poprzednicy, i co do zasady uważam go za porządnego człowieka. Mamy takie wyrażenie w języku angielskim: przynajmniej teraz dorośli są u steru.

To nie jego wina, że osoba, którą poślubił, jest bardzo bogata. Jednak sprawia to, że ludziom trudniej się z nim utożsamić. Osoby, które borykają się z trudnościami, czują, że ich nie rozumie. I widzieliśmy to podczas debaty z 4 czerwca, kiedy pierwsze pytanie zadała osoba mająca duże trudności finansowe. A Sunak odparł: „Rozumiem, jak się czujesz” i oczywiście w reakcji na to usłyszeliśmy: "Jak możesz to rozumieć?” Ale nie jest on pierwszym majętnym premierem. Boris Johnson pochodził z bardzo dobrze sytuowanego środowiska, David Cameron również. Tony Blair był stosunkowo zamożny. Po prostu chodzi o to, że jego żona jest astronomicznie bogata.

Może to być szczególnie interesujące w kontekście kryzysu kosztów życia w Wielkiej Brytanii, na który złożyły się między innymi się wysoka inflacja, rosnące ceny energii i żywności, spowolnienie wzrostu płac, bariery handlowe i niedobory siły roboczej związane z brexitem. W efekcie wiele gospodarstw domowych zmniejszyło wydatki na rzeczy niezbędne i miało trudności z opłaceniem podstawowych wydatków jak ogrzewanie, opłaty za mieszkanie czy prąd. Jak ta sytuacja wpłynęła na nastroje społeczne w kraju?

Przy okazji każdych wyborów jednym z najważniejszych czynników jest dla wyborców zazwyczaj to, która frakcja polityczna jest najbardziej kompetentna ekonomicznie. Tu torysi całkowicie stracili reputację. Chociaż konserwatywny rząd dobrze poradził sobie podczas pandemii, problemem Partii Konserwatywnej stało się to, że jest tak długo u władzy.

Nazywamy to „kosztem rządzenia": zazwyczaj partie polityczne stają się mniej popularne, im dłużej rządzą.

Torysi przełamywali ten trend – od wyborów w 2010 roku w każdych następnych osiągali coraz lepsze wyniki. Jednak wszystko załamało się w obecnej kadencji parlamentu, więc w zasadzie potencjalna utrata popularności w ciągu 14 lat skumulowała się w ich przypadku w bardzo krótkim czasie. Ostatnio obniżył się poziom inflacji, ceny energii spadły, a stopy procentowe przestały rosnąć. Jednak Partia Konserwatywna znajduje się teraz w sytuacji, w której niezależnie od tego, jak dobre są wiadomości gospodarcze, opinia publiczna już ich nie słucha.

Dlaczego migracja stała się ważnym tematem

W opublikowanym we wtorek 11 czerwca manifeście wyborczym torysi zapowiadają, że usprawnią działanie NHS, (National Health Service – odpowiednik polskiego NFZ) i do końca następnej kadencji zatrudnią dodatkowo 92 tys. pielęgniarek i 28 tys. więcej lekarzy. Odnoszą się też między innymi do kryzysu mieszkaniowego, jednocześnie ogłaszając obniżki podatków. Czy jest to realistyczna i spójna strategia?

NHS to z pewnością priorytet dla wyborców. Po pandemii COVID-19 we wszystkich usługach publicznych, czy to sądach, czy ochronie zdrowia, powstały opóźnienia. Sytuację dodatkowo pogorszyły strajki w ochronie zdrowia.

Warto jednak pamiętać, że Brytyjczycy kochają NHS bardziej niż cokolwiek innego. Nie jest przesadą stwierdzenie, że to coś w rodzaju narodowej religii. Ale wraz z tym pojawia się oczekiwanie, że NHS może zrobić wszystko i ma nieograniczoną wydajność. Dlatego zobowiązanie do finansowania NHS zawsze spotka się z aprobatą Brytyjczyków, ale też wszystkie partie polityczne składają takie obietnice. W związku z tym obietnica konserwatystów prawdopodobnie nie zmieni sytuacji na ich korzyść.

Torysi twierdzą, że mogą sfinansować te działania poprzez cięcia wydatków w innych obszarach. Czy wyborcy się z tym zgodzą, to inna kwestia, a Partia Pracy oskarża ich o planowanie wydatków bez pokrycia. Z kolei konserwatyści zarzucają Partii Pracy, że jej plany będą wymagały podniesienia podatków.

Badania nastrojów społecznych wskazują, że obok sytuacji gospodarczej i NHS, jedną z trzech najważniejszych dla brytyjskich wyborczyń i wyborców kwestii stanowi imigracja. Czy ten temat będzie polityczną kartą przetargową w nadchodzących wyborach?

Co ciekawe, przez kilka ostatnich lat migracja jako taka nie była dla Brytyjczyków bardzo istotnym problemem. Rzadko pojawiała się w pierwszej dziesiątce najważniejszych dla nich kwestii. Jednak istnieje różnica między obawą dotyczącą imigracji per se a obawą dotyczącą nielegalnej imigracji, która jest tematem kampanii „Stop the boats” (zatrzymać łodzie). Dotyczy ona licznych prób przekroczenia Kanału La Manche przez migrantów, którzy mogą, ale nie muszą, mieć prawo do azylu. Jak to często bywa z wieloma kwestiami politycznymi, imigracja jest złożonym zagadnieniem, które można odnosić się różnych grup w różny sposób. Po wybuchu wojny w Ukrainie mieliśmy do czynienia z dużą falą migracji, która była postrzegana jako słuszna i niezbędna. Jednak migracja związana z innymi konfliktami nie zawsze budzi w Wielkiej Brytanii tyle samo sympatii.

Jedną z kwestii, które zdecydowanie elektryzują elektorat, jest tzw. Rwanda plan. W skrócie miałby on polegać na wysyłaniu przez rząd brytyjski do Rwandy osób ubiegających się o azyl, które przybyły do Wielkiej Brytanii bez zezwolenia, by tam procesować ich wnioski azylowe. Czy kontrowersje związane z tym projektem dotyczą tylko kwestii praw człowieka?

Ten projekt jest kontrowersyjny z wielu powodów. Po pierwsze, miałby to być sposób na przetwarzanie wniosków o azyl, ale też – jak można zakładać – czynnik zniechęcający dla osób próbujących nielegalnie dostać się do Wielkiej Brytanii. Oczywiście budzi kontrowersje pod względem praw człowieka, ale dla wielu Brytyjczyków to było mniej istotne w porównaniu do faktu, że jest to projekt bardzo kosztowny, a jak dotąd nie przyniósł żadnych rezultatów.

Wielka Brytania zapłaciła Rwandzie wiele milionów funtów, tylko że nikt jeszcze nie został tam wysłany.

Jednak konserwatywny rząd utrzymał tę politykę pomimo astronomicznych kosztów i mimo że sądy próbowały ją zablokować. Stała się ona niemalże totemiczną kwestią, ponieważ sprowadza Wielką Brytanię na kurs kolizyjny z Europejskim Trybunałem Praw Człowieka, będącym na celowniku prawicowego skrzydła Partii Konserwatywnej.

Jakie alternatywne rozwiązania w tej kwestii może zaproponować Partia Pracy i jej obecny lider Keir Starmer?

Wyzwanie polega na tym, że łatwo jest powiedzieć, że polityka wysyłania osób ubiegających się o azyl do Rwandy jest zła z uwagi na koszty, aspekty moralne i prawa człowieka. Trudniej jest natomiast zaproponować alternatywne rozwiązania.

Polityka Partii Pracy koncentruje się nie tyle na osobach próbujących wjechać do Wielkiej Brytanii, ile na zwalczaniu przemytników ludzi. Hasło, które często się pojawia, to „Smash the gangs” (rozbić gangi). Może to być mniej kosztowne niż polityka rządu, ale sukces nie jest gwarantowany. Dla Partii Pracy kluczem do sukcesu będzie uczynienie polityki dotyczącej migracji mniej widoczną. Można też spróbować skupić narrację wokół migrantów na ludzkich kosztach tego problemu, a nie na trudnościach. Głównym powodem do niepokoju powinien być fakt, że ludzie toną, a nie to, czy Wielka Brytania ma kilku nielegalnych imigrantów więcej.

Rząd Partii Pracy będzie miał znacznie większe problemy z gospodarką, ponieważ nadal jest ona w bardzo delikatnym stanie i to się prawdopodobnie szybko nie zmieni. Kiedy labourzyści doszli do władzy w 1997 roku, zobowiązali się do utrzymania planu wydatków Partii Konserwatywnej przez pierwsze dwa lata rządów. Dzięki temu, a także dzięki ożywieniu gospodarczemu, rząd mógł przeznaczyć znaczne sumy na zdrowie i edukację. Dzisiaj będą musieli walczyć o społeczne poparcie i jednocześnie stabilizować sytuację gospodarczą. To nie znaczy, że Partia Pracy nie będzie wydawać pieniędzy, ale byłoby bardzo nierozsądne robić to od razu.

Czy zwrot UE na prawo widoczny w wyniku wyborów do Parlamentu Europejskiego wpłynie jakoś na sytuację w Wielkiej Brytanii? Czy eurosceptyczne nastawienia mogą znów się nasilić?

Ironią jest, że jesteśmy teraz nieco poza nurtem tych eurosceptycznych nastrojów. Po brexicie okazało się, że domniemane korzyści się nie zmaterializowały. Jednak europejski eurosceptycyzm mógłby faktycznie zbliżyć Wielką Brytanię do UE, gdyby doprowadził do sytuacji, że relacje między członkami UE będą głównie dotyczyć handlu, a mniej politycznej unii.

Jeśli wygra Partia Pracy, negocjacje z Unią Europejską będą miały inny ton. Wielka Brytania w najbliższym czasie nie powróci do Unii, jeśli w ogóle, to nie wcześniej niż za 10-15 lat, ale wzajemne relacje będą przynajmniej bardziej konstruktywne.

*Prof. Justin Fisher jest profesorem nauk politycznych i dyrektorem Brunel Public Policy na Brunel University London. Jego badania koncentrują się na wyborach i partiach politycznych – szczególnie na wpływie kampanii partyjnych i finansowaniu polityki. Pełnił funkcję doradcy rządu Wielkiej Brytanii, Parlamentu i Komisji Wyborczej, a także współpracował z Radą Europy w ramach programu antykorupcyjnego, wnosząc kluczowy wkład do raportów dotyczących Polski, Czech i Gruzji.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

;

Udostępnij:

Eliza Kania

Doktora nauk społecznych w zakresie nauk o polityce i specjalistka w dziedzinie komunikacji badań naukowych. Od 2019 roku mieszka w Londynie i pracuje na Brunel University London. Jej zainteresowania badawcze obejmują kwestie pracy kobiet oraz proces prekaryzacji pracy (i jego wpływ na polityki publiczne i społeczeństwo). Jest również członkinią jednostki Brunel Public Policy, która koncentruje się na wykorzystywaniu wyników badań naukowych w procesach tworzenia polityk publicznych.

Komentarze