0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.plFot. Dawid Żuchowicz...

23 kwietnia odbyło się pierwsze posiedzenie komisji nadzwyczajnej ds. projektów aborcyjnych. Trwało 5 minut. Komisja przegłosowała wniosek o wysłuchaniu publicznym czterech projektów aborcyjnych, które leżą w Sejmie. Ma się ono odbyć 16 maja 2024 roku, czyli jeszcze przed wyborami do PE.

Gdy 12 kwietnia wszystkie projekty aborcyjne trafiły do komisji nadzwyczajnej, Koalicja 15 października odtrąbiła sukces. Trudno się temu dziwić, bo częściowo to było osiągnięcie – pierwszy raz od 1996 roku projekty liberalizujące prawo aborcyjne trafiły gdziekolwiek indziej, niż do kosza. Ale czy naprawdę jest z czego się cieszyć?

„Widzę to tak” to cykl, w którym od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.

Podyskutujmy spokojnie i merytorycznie

Po debacie nad projektami w Sejmie Szymon Hołownia emocjonował się, że dyskusja była merytoryczna (dopóki prowadziły ją kobiety, dziękujemy za ten ukłon w naszą stronę). Aborcja trafiła do komisji, bo część koalicji – KO i Lewica – przekonywała, że trzeba rozmawiać merytorycznie, z ekspertami i że głosowanie nie jest „za aborcją”, ale za debatą. Oczywiście, musiano tak mówić, żeby zebrać głosy fundamentalistów z Trzeciej Drogi, głównie z PSL. Trudno mieć to za złe.

Jednocześnie jednak duża część Koalicji 15 października (poza Lewicą) przez lata przekonywała, że aborcja to sprawa światopoglądowa. Tak, robiła to również Koalicja Obywatelska. Po zmianie podejścia do aborcji zeszła z tej ścieżki, ale Polska 2050 i PSL wciąż trwają w tym przekonaniu. A bez głosów partii tworzących Trzecią Drogę żaden projekt, poza przywróceniem ustawy z 1993 roku, nie przejdzie przez Sejm.

Co da sejmowa rozmowa z ekspertami – lekarzami, prawnikami, czy kim tam jeszcze – na temat traktowany przez konserwatystów i konserwatystki jako światopoglądowy? Nic. Poza czasem: tygodniami, miesiącami, może nawet latami, gdy procedowanie tego „drażliwego” tematu w formie konkretnej ustawy wciąż będzie odłożone.

„Spokojnie” i „merytorycznie” to wytrychy, które mają zamknąć usta osobom, które czekają na normalne prawo aborcyjne. Pozwalają politykom ukryć się za nimi i przekonywać, że „coś robią”.

To zapewne niepopularna opinia, bo zawsze lepiej brzmi „porozmawiajmy” niż „nie rozmawiajmy”, ale o aborcji nie ma sensu dyskutować w Sejmie. Nie ma o czym. Aborcja się dzieje, legalna czy nie, i żaden zakaz tego nie zmieni.

Po prostu nie mogę być w tej ciąży

Dlaczego nie zmieni? Bo aborcję robią też kobiety, które są jej przeciwne. Aborcję u partnerki, córki, siostry wspierają także mężczyźni, którzy na co dzień są jej przeciwni. Znam wiele takich przypadków. Tak to właśnie działa. Dlaczego? Bo będąc w niechcianej ciąży albo w ciąży z płodem ciężko chorym osoba nagle przekonuje się, że urodzenie w takiej sytuacji przekracza jej możliwości. To jak instynkt samozachowawczy.

W debacie publicznej urodzenie ciężko chorego dziecka albo donoszenie martwej ciąży nazywa się heroizmem. Ja bym to nazwała torturami, ale mniejsza o nazwy. Mało kto rozumie – poza organizacjami wspierającymi osoby, które chcą dokonać aborcji – że ciąża, także zdrowa, w której nie chce się być, to także dla wielu tortura. Zgoda, są osoby, które uznają, że chcą urodzić. Nie planowały dziecka, partner może nie ten, ale decydują się na to.

Nikt do aborcji ich nie zmusza. Niech rodzą i będą szczęśliwe.

Są jednak takie, które dziecka mieć nie chciały. Wizja, że jednak je mają, są za nie odpowiedzialne do końca życia, opiekują się nim, a ich rzeczywistość wywraca się do góry nogami, jest nie do zniesienia. Albo mają już dzieci, właśnie je odchowały i wizja posiadania kolejnego jest druzgocąca. Albo nie mają warunków finansowych i wizja życia w biedzie, bez możliwości zapewnienia dziecku potrzebnych rzeczy, jest straszna.

Co usprawiedliwi aborcję?

Każdy z tych powodów jest dobry i wystarczający, ale najciekawsze jest to, że nasza ocena nie jest tu w ogóle istotna. Bo jeżeli osoba, najbardziej przeciwna aborcji w teorii, poczuje, że w TEJ właśnie ciąży być nie może lub nie chce, to ją przerwie. I nasze dywagacje lub nawet prawo, które uznaje, że jakiś powód jest wystarczająco dobry lub nie, nie mają żadnego znaczenia. Ta osoba ciążę przerwie. Bo od tego zależy jej życie, nawet jeżeli mówimy „tylko” o jego jakości, a nie o kwestii życia i śmierci. I w tym sensie „merytoryczne” i „spokojne” rozmowy o aborcji w Sejmie nie mają żadnego sensu.

Porównajmy to do debaty o demografii. Niska dzietność spędza sen z oczu politykom w Europie. Możemy dyskutować z socjologami i demografami, jak zachęcić ludzi do posiadania dzieci. Jeżeli powodem jest sytuacja finansowa, dofinansujmy rodziny. Jeżeli lęk o pracę, ułatwmy rodzicom łączenie pracy i opieki nad dzieckiem. Ale czy dyskutujemy w Sejmie o prawie, które np. nakazywałoby kobietom posiadanie minimum dwójki dzieci? Czy ktoś proponuje takie rozwiązanie, a potem zachęca do „spokojnej” i „merytorycznej” rozmowy? Nie, uznalibyśmy go za niebezpiecznego szaleńca.

Dla osoby w niechcianej ciąży debata o prawie do jej przerwania jest tym samym – głębokim i bolesnym wkroczeniem w jej prywatność i wybór życiowy.

Tak jak mówiła w wywiadzie ze mną Anna, której Justyna Wydrzyńska przekazała tabletki aborcyjne: „Wyobraź sobie, że jesteś na stosie, który już podpalono. Wiesz, że i tak za moment spłoniesz, więc wolisz umrzeć teraz i już nie cierpieć, zrobisz wszystko, żeby skrócić sobie męki. Byłam w takiej sytuacji, chciałam skrócić męki”.

Przeczytaj także:

A może to jednak polityczne?

Politycy, szczególnie PSL, przekonują jednak uparcie, że aborcja to sprawa światopoglądowa. Jeżeli faktycznie tak jest, to czy „merytoryczna” debata w Sejmie zmieni ich światopogląd? Mało prawdopodobne, bo kto ma ich przekonać? Lekarz, który mówi, że aborcja powinna być dostępna? Znajdą się inni, którzy potwierdzą światopogląd rzeczonego polityka, że jednak powinna być zakazana. Etyk, który powie, że życie zaczyna się od 12. tygodnia ciąży? Żaden tak nie ujmie sprawy.

Przekonać mógłby ich ksiądz, ale nie znam księży, którzy popieraliby prawo do aborcji.

Czarno widzę więc obrady komisji nadzwyczajnej. Nigdy nie wyjdzie z niej nic poza powrotem do zakazu z 1993 roku. Bo po pierwsze, zbyt krucha w komisji jest większość dla prawa do aborcji do 12. tygodnia. A po drugie, nawet gdyby liberalna ustawa trafiła pod obrady Sejmu, nie wyjdzie stamtąd żywa. W tym kontekście rozmowy o ewentualnym wecie Andrzeja Dudy są bezsensowne – prezydent nawet nie zdąży ustawy zobaczyć, a co dopiero zawetować. Światopoglądy panów posłów pozostaną nienaruszone.

A co, jeżeli aborcja to jednak sprawa czysto polityczna? Co, jeżeli polityków nie gryzą ich legendarnie już wrażliwe sumienia, ale po prostu paraliżuje ich banalny strach przed utratą głosów? Wtedy do zmiany zdania może przekonać ich tylko ciągły nacisk społeczny – polityczny właśnie. By zaczęli się bać, że bardziej im zaszkodzi sprzeciw wobec prawa do aborcji, niż jego poparcie. Jeżeli tak jest, walka o prawo do aborcji nie skończyła się 15 października. Tak naprawdę wtedy dopiero się zaczął jej najważniejszy rozdział.

;

Udostępnij:

Magdalena Chrzczonowicz

Wicenaczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej przez 15 lat pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.

Komentarze