0:000:00

0:00

W nadleśnictwie Stuposiany na południowych krańcach naszego kraju stoi chatka, służąca jako „kryjówka Rebrowa” na potrzeby serialu „Wataha”. Dla widzów serialu to miejsce jest symbolem niedostępności i dzikości. Warto jednak uważniej przyjrzeć się kadrom z filmu: las koło chatki jest przetrzebiony i nie przypomina już karpackiej Puszczy.

Bieszczady to głównie lasy: te należące do Bieszczadzkiego Parku Narodowego (25 tys. ha), oraz do sąsiednich czterech nadleśnictw (69 tys. ha). Lesistość od zakończenia wojny znacznie wzrosła. Praca leśników doprowadziła również do pozytywnych zmian w składzie gatunkowym – coraz mniej w nich porolnych sosen i świerków, a coraz więcej jodeł i buków. Wzrasta również średni wiek i zasobność drzewostanów.

Jednak pojęcie „średniej” może wprowadza w błąd: nic nie mówi o jakości lasu, jego naturalności i atrakcyjności dla turystów, którzy przyjeżdżają w Bieszczady. I nie robią tego po to, żeby podziwiać polski model zrównoważonej gospodarki leśnej, słuchać głosów spalinowych pił i zapadać się w błotniste koleiny. Ale po to, by zaznać kontaktu z dziką przyrodą.

Czy misja leśników w Bieszczadach została zatem wykonana i pora na inny model gospodarki?

Czy zamiast wycinać stuletnie buki i jodły, powinniśmy raczej zainwestować w „dzikość”, utworzyć nowe rezerwaty albo powiększyć Bieszczadzki Park Narodowy?

Przeczytaj także:

Lasy na minusie

Okazuje się, że działalność gospodarcza Lasów Państwowych w Bieszczadach - i na sąsiednim Pogórzu Przemyskim -

przynosi co rok systematycznie straty.

Są one niewidoczne dla postronnego obserwatora – niczego takiego nie widać w ich sprawozdaniach finansowych, tam wszyscy co roku są „na plusie”.

Tajemnica tkwi w transferach z Funduszu Leśnego, w ramach którego dochodowe nadleśnictwa zachodniej i północnej Polski transferują swego rodzaju „janosikowe” do „bieszczadzkiego worka”. Z tym że ten worek wydaje się dziurawy: wielkość tych transferów wzrasta z roku na rok i według danych z LP, w 2018 wyniosła około 34 miliony zł, a dla całej Regionalnej Dyrekcji LP w Krośnie było to ponad 120 mln zł rocznie.

Dla porównania, Bieszczadzki park Narodowy otrzymuje z budżetu państwa rocznie tylko ok. 7 mln zł.

Jak się to ma do obecnej w przestrzeni publicznej narracji, według której Polski nie stać na więcej parków narodowych?

Fundusz Leśny – "dobry wujek" bieszczadzkich leśników

Fundusz Leśny w założeniu miał służyć jako swego rodzaju kasa pożyczkowa dla tych nadleśnictw, które przez pewien czas nie mogą wykazywać dostatecznych przychodów. Na przykład dlatego, że ich drzewostan nie osiągnął wieku rębności i wymaga jeszcze pielęgnacji. Miał też służyć jako wewnętrzna „ubezpieczalnia” dla tych jednostek, które nawiedziły katastrofy naturalne.

Okazało się jednak, że z czasem Fundusz finansuje przedsięwzięcia, które są nierentowne trwale i strukturalnie.

Na przykład, koszt pozyskania jednego metra sześciennego drewna w Bieszczadach - bez kosztów administracji i ogólnego zarządu - wynosi od 160 do 215 zł, przy średniej cenie sprzedaży ok. 175 zł. A jeśli policzyć całkowite koszty działania firmy, to w przeliczeniu na 1 m3 surowiec pozyskany tutaj kosztuje więcej niż w punkcie sprzedającym detalicznie suche i porąbane drewno do kominka.

Tam, gdzie nie dotrze Państwowa Inspekcja Pracy

Co jest przyczyną tego deficytu? Przede wszystkim, pozyskanie drewna w tych warunkach jest o wiele trudniejsze i przez to droższe. Nie wchodzi w grę mechanizacja i nie należy spodziewać się wjazdu wydajnych harwesterów. Zakłady Usług Leśnych (podwykonawcy prac w lasach) już teraz skarżą się na nierealne stawki oferowane przez nadleśnictwa. A w Bieszczadach mało kogo obchodzi podwyższenie minimalnej pensji i kosztów sprzętu i materiałów.

Wykonawcy wychodzą jeszcze „na swoje” poprzez oszczędzanie na sprzęcie i materiałach, zatrudnianiu pilarzy częściowo „na czarno”, nieustanny pośpiech i omijanie przepisów bezpieczeństwa.

Aż prosi się o interwencję Państwowej Inspekcji Pracy, która jednak nie ma praktycznie możliwości dokonania kontroli w odległych lasach.

Deficyt będzie rósł

Jednak podwyżki stawek są nieuniknione. W przeciwnym wypadku, jak twierdzą przedstawiciele Stowarzyszenia Przedsiębiorców Leśnych, ostatni drwale niedługo wyjadą za granicę. Albo przejdą na rentę, bo mało kto jest w stanie dotrwać do emerytury. Młodzi nie garną się do ciężkiej, słabo opłacanej i niebezpiecznej pracy, w której ginie co roku prawie 30 osób w całym kraju.

Nieunikniony wzrost kosztów oznaczać musi dalsze zwiększenie deficytu nadleśnictw, bo ceny drewna wcale nie rosną.

Mimo tego, że Lasy Państwowe starają się je utrzymać na dotychczasowym poziomie - wykorzystując swoją monopolistyczną pozycję.

Drewna w Europie jest dużo. Czy niedochodowe nadleśnictwa powinniśmy zatem zamknąć i przeznaczyć te pieniądze na inne cele? Przecież z tego samego powodu zamykaliśmy niedochodowe kopalnie i państwowe fabryki, bo jako podatnicy nie chcieliśmy łożyć ze wspólnej kasy na te przedsięwzięcia.

"Lasy same się finansują". Serio?

Lasy Państwowe alergicznie reagują na próby podglądania ich finansowej kuchni. Uważają, że pieniądze i ich przepływy są wewnętrzną sprawą przedsiębiorstwa, które nie wymaga dopłat z budżetu.

„Lasy same się finansują” – tę mantrę słychać z ust każdego leśnika. To oczywiście w sensie czysto technicznym prawda, ale trzeba wziąć pod uwagę, że

ten największy obszarnik współczesnej Europy nie płaci nic za użytkowanie gruntu Skarbu Państwa (a włada jedną czwartą terytorium Polski).

Jak obliczył specjalistyczny portal Monitor Leśny, całkowity wkład polskich Lasów Państwowych do budżetu wynosi 12 EUR na jeden hektar, podczas gdy Lasy Czeskie wpłacają 197 EUR a Lasy Bawarskie 82 EUR.

W ten sposób polskie Lasy Państwowe wykorzystują wspólne zasoby do finansowania swoich nierentownych przedsięwzięć.

Leśny program „500 minus” dla bieszczadzkich gmin

Lasy Państwowe oraz działacze samorządowi twierdzą, że transfery z Funduszu Leśnego pobudzają lokalną gospodarkę, dając miejsca pracy w administracji leśnej i w firmach ją obsługujących. Oponenci odpowiadają, że to prawda, ale jeśli już decydujemy się na wspomaganie lokalnej gospodarki, to istnieją lepsze sposoby wydania tych pieniędzy i wcale pośrednictwo LP nie jest do tego potrzebne. Zamiast dawać wysokie pensje leśnikom (średnia płaca ponad 8 tys zł!) można je skierować wprost do lokalnej społeczności.

Transfery na pokrycie deficytu bieszczadzkich nadleśnictw w przeliczeniu na jednego mieszkańca (dziecka i dorosłego) to ok. 500 zł miesięcznie.

Innym argumentem za kontynuowaniem pozyskania drewna na taką skalę są potrzeby opałowe lokalnej ludności. Krzysztof Trębski, zastępca rzecznika prasowego LP stwierdził w wywiadzie radiowym, że „lepiej ścinać drzewa na miejscu niż dostarczać opał z dużych odległości spalając paliwo i emitując dwutlenek węgla”. Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze uzyskała jednak z nadleśnictw informacje, z których wynika, że

sprzedaż detaliczna drewna na potrzeby lokalnej ludności to 3,5 proc. procenta całkowitej sprzedaży. Taką ilość bez problemu można pozyskać nawet w parku narodowym.

Stuletnie buki na papier

Lasy Państwowe twierdzą też, że drewno potrzebne jest lokalnym jego przetwórcom. Istotnie, w Bieszczadach i okolicach funkcjonuje sporo małych tartaków, ale - według szacunków Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze - ich potrzeby surowcowe to jedynie kolejnych 10 do 15 procent pozyskania. Innymi słowy, ponad 80 proc. procent drewna wyjeżdża poza Bieszczady. I nie ma to żadnego ekonomicznego sensu.

Stuletnie buki trafiają między innymi do fabryk papieru oddalonych o setki kilometrów, poza granicami naszego kraju.

Czy jest sposób na skierowanie pieniędzy z Lasów Państwowych w Bieszczady bez czynienia szkody w przyrodzie? Według prawników z ClientEarth, organizacji wspomagającej ruch ochrony przyrody, jednym z rozwiązań jest zobowiązanie LP do zwiększenia dopłat z Funduszu Leśnego na parki narodowe oraz zwiększenie stawki podatku leśnego od terenów chronionych.

Te oraz inne postulaty organizacji pozarządowych mają się znaleźć niebawem w kompleksowej propozycji niezbędnych zmian ustawowych.

Dr Antoni Kostka - z wykształcenia geolog, przez wiele lat przedsiębiorca. Przewodniczący Rady Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze - organizacji zajmującej się ochroną przyrody Karpat.

;

Komentarze