Dzień zero dla polskiej edukacji, która 25 marca 2020 w całości przeniosła się do sieci, zaczął się nerwowo. W większej części kraju padły serwery internetowych dzienników: „Librus”, „Mobi-dziennik” czy „Vulcan”.
„Jeszcze nigdy nie mieliśmy takiej sytuacji, by wszyscy w jednym czasie – nauczyciele, rodzice i uczniowie – zasiedli przed komputerami, gotowi do pracy zdalnej”
— mówi OKO.press Ewa Radanowicz, dyrektorka Szkoły Podstawowej im. Kornela Makuszyńskiego w Radowie Małym (powiat łobeski, woj. zachodniopomorskie).
Dzień upłynął więc na uspokajaniu rodziców i uczniów, którzy wpadli w panikę. „Rozdzwoniły się telefony do mnie i nauczycieli. Tłumaczyliśmy, żeby się nie martwili; że nic się nie stało; dziś jest dzień próby. Możemy oczywiście załamać ręce, ale nie o to chodzi. Ważne, że udało nam się złapać kontakt, nawiązać relację.
W pewnym sensie zawodność technologii przysłużyła się nam. Zamiast komunikatu »dzień dobry, zaczynamy lekcje« Mogliśmy wytłumaczyć, że dla nas wszystkich jest to nowość, wszyscy się uczymy, a najważniejsze, że w tej trudnej sytuacji jesteśmy razem” — opowiada Ewa Radanowicz.
„Rodzice nie mają pieniędzy, by wykupić internet”
Na przygotowanie nauczania zdalnego czasu było niewiele. Rozporządzenie umożliwiające prowadzenie lekcji online i realizowanie podstawy programowej zostało opublikowane w piątek, 20 marca wieczorem. A szczegółowa organizacja nauczania spadła na dyrektorów i nauczycieli.
„Zdecydowaliśmy, że część przedmiotów będziemy realizować osobno, a resztę pogrupujemy w bloki tematyczne. Rano będziemy łączyć się online, ale nie więcej niż na 1,5 godziny. Młodzież w młodszych klasach będzie pracować samodzielnie maksymalnie 45 minut. Limit dla starszych dzieci to dwie godziny. Później ruszamy z blokiem e-konsultacji i e-wsparcia. Nie chodzi tylko o pomoce naukowe, ale też wsparcie psychologiczno-pedagogiczne, zabawy relaksacyjne, zestawy ćwiczeń fizycznych i pomoc w rozwijaniu pasji. Po południu od 16:00 do 17:00 rodzice będą mogli skontaktować się z wychowawcą, by omówić problemy, podzielić się trudnościami” — mówi OKO.press Ewa Radanowicz i dodaje, że to oczywiście optymistyczny plan zakładający, że każde dziecko ma nieograniczony dostęp do sprzętu i internetu.
„Już dziś odbieraliśmy telefony od rodziców, którzy mówili, że zwyczajnie nie mają pieniędzy, by wykupić dostęp do internetu. A to oznacza, że do końca marca możemy zapomnieć o tej formie kontaktu.
W takich przypadkach będziemy przygotowywać materiały na zaś i udostępniać albo w papierze, albo w pdf-ach. Jak dokładnie, jeszcze nie wiemy” — wyjaśnia.
„Nie ma się co oszukiwać, że wszystkie dzieci mogą uczyć się zdalnie”
Jak powszechny jest to problem? To największa zagadka. Ministerstwo Edukacji Narodowej na podstawie ankiety zorganizowanej w mniej niż 24 godziny twierdzi, że 92 proc. szkół jest gotowych do pracy zdalnej. To by oznaczało, że w zasadzie dzieci i młodzież w Polsce, niezależnie od wieku, zasobności gospodarstwa domowego czy miejsca zamieszkania, dysponują nieograniczonym dostępem do internetu i sprzętu.
Ewa Radanowicz mówi OKO.press, że w jej szkole póki co takie szacunki są niemożliwe do podania. „Kiedy ministerstwo wydało decyzję o zawieszeniu zajęć lekcyjnych, zaprosiliśmy uczniów jedynie do powtórek – czytania lektur czy robienia dzienniczków. W tej fazie w kontakcie – internetowym lub telefonicznym – było 96 proc. rodziców i uczniów. Ale dopiero teraz będziemy mogli zweryfikować, kto realnie może uczyć się zdalnie”.
I dodaje, że nie ma się co oszukiwać, że większość dzieci w Polsce będzie miała na to szansę. „Nauka zdalna to bliski kontakt, wspieranie w procesie dydaktyczno-wychowawczym.
Jestem przekonana, że w wielu miejscach szkoła online będzie nadal polegać na wysyłaniu materiałów do samodzielnego przerobienia.
Wystarczy wyobrazić sobie dom, w którym trójka dzieci ma przystąpić do internetowych lekcji, a w domu jest jeden komputer. Nauka zdalna byłaby dobra, gdyby każde dziecko i każdy nauczyciel miał zapewniony sprzęt. To, co my próbujemy robić, to zarządzać kryzysową sytuacją i nikogo nie zostawić bez kontaktu z nauczycielem”.
Co sądzi o rozporządzeniu MEN? Pomogło, zaszkodziło, a może zostawiło dyrektorów i nauczycieli samym sobie?
„MEN działa, jak działa. Wydał nam kolejne zarządzenie, a my jak wojsko mamy je wykonywać. Najważniejsze, że rozporządzenie nie ograniczyło nas w żaden sposób, co zachęca do stosowania przeróżnych form kontaktu z uczniem. W tym całym szaleństwie, to akurat doceniam. Natomiast tempo w jakim mamy wdrażać zmiany jest zawrotne. I nam, i uczniom potrzebny jest czas.
To czego zabrakło, to dwóch tygodni między zawieszeniem pracy szkół a uruchomieniem pracy zdalnej, które moglibyśmy wykorzystać na testy. Wtedy nauczyciele nie czuliby, że stoją pod pręgierzem, a naukę na odległość to w zasadzie mają mieć w małym palcu już od wczoraj”.
Podstawa programowa? To nie jest teraz najważniejsze
Gdy pytamy o egzamin ósmoklasisty, dyrektorka bez wahania odpowiada, że marzy o tym, by był odwołany. „Egzamin po ósmej klasie to nie jest coś, bez czego nie można żyć. Podobnie z realizacją podstawy programowej. Musimy postawić sobie pytanie, czy to jest najważniejsze.
Myślę, że w tym szczególnym czasie powinniśmy postawić na edukację społeczną. Musimy rozmawiać z rodzicami i uczniami o tym, dlaczego tak ważne jest, by zostali w domach, dlaczego w świadomy sposób trzeba korzystać z opieki lekarzy, jak radzić sobie ze stresem, jak dbać o relacje w rodzinie.
Będziemy próbowali to robić.
Oczywiście nie umniejszam wszystkich pomysłów nauczycieli, którzy próbują ad hoc z kompletnego chaosu stworzyć system nauczania online. Myślę jednak, że najważniejszym wyzwaniem jest przygotowanie młodych ludzi do czasu po epidemii. Jak sobie poradzimy z jej konsekwencjami? To będzie prawdziwy egzamin z życia”.
26 marca o godzinie 11:00 Fundacja „Szkoła z Klasą” zaprasza na internetowe spotkanie z ekspertami, którzy opowiedzą o tym, jak zorganizować pracę zdalną w szkole. Link do wydarzenia znajdziesz tutaj
Minister Piontkowski – do dymisji – za głupotę polityczną. Tak zaszkodzić PiS-owi, to tylko spanikowany dworzanin Wielkiego Prezesa potrafi.
W szybkości deformowania edukacji Piontkowski przeskoczył swoją nauczycielkę Zalewską.
W tym rządzie nie przewiduje się dymisji ministra ze względu na głupotę bo trzeba by wszystkich odwołać.
1. PiS jako pierwszy dał ludziom realne pieniądze na dzieci, można je było przeznaczyć np. na komputer. Komputer nie musi kosztować 5000 zł.
Fakt, jeżeli jest 3 dzieci i 1 komputer, to jest problem.
2. Młodzież w młodszych klasach i starsze dzieci? – czyli młodzież ma 7 lat, a dzieci 15? Chyba odwrotnie.
500+ lepiej na buty, czapkę i zupę, czy na laptopa?
Ok, ale czy wszystkie dzieci, które nie mają komputera, wcześniej nie miały butów i czapki?
Szanowna farmazony wypisuje.
Przekonywanie pisowca (tu pisówki) ma taki sam skutek jak gra z gołębiem w szachy.
Nauka w państwowych szkołach jest darmo. Rząd jest zobowiązany do pokrycia kosztów jej funkcjonowania. Powinien uzgodnić z operatorami internetu wynagrodzenie i pokryć z tak reklamowanej tarczy. Mamy jednak rząd szubrawców, niespotykanych od czasów Bieruta. Już po raz drugi (pierwszy to ochrona zdrowia) okazuje się, że jest niezdolny do jakichkolwiek pozytywnych działań. Jego głównym celem jest utworzenie wiernej grupy wyborców, zapewniających im trwanie przy władzy i okradanie narodu. Ci wierni mają dostawać ochłapy i milczeć. Jeśli zaczną protestować, zostaną przesunięci do 2 sortu. Tak jak pielegniarki ujawniające prawdę o warunkach pracy. W najbliższym czasie przekonamy się, że tarcza jest fikcją. Już są głosy o absurdach związanych z uzyskaniem z niej pomocy.
Proszę nie obrażać Bieruta !
a 500+ to nie na dziecko czasem? Na internet starczy.
1 Wykluczenie cyfrowe co najmniej kilkunastu procent ludności Polski jest faktem.
2 Nawet jeśli internet domowy jest – to najczęściej powolny, niestabilny.
Nawet jeśli komputer w domu jest – to często jeden na rodzinę. A co, jeśli dzieci w wieku szkolnym jest więcej, co jeśli jedno z rodziców jest nauczycielem?
3 Z drugiej strony, nawet niebogate dzieciaki posiadają dziś smarfony. Używany a całkiem sensowny może kosztować do stu złotych.
Smartfon nie łączy się z internetem za darmo.
Misiu, kasa! Jak nie wykupisz dostępu nici z połączenia się z internetem przez smartfona.
Dzieci w Korei Płd. nie dźwigają podręczników, mają tablety. Tablety powinno zapewnić państwo każdemu dziecku podlegającemu obowiązkowi szkolnemu, jeśli zgłosi taką potrzebę rodzic czy opiekun. W sprawie Internetu do celów edukacji – sieć i urządzenia sieciowe powinno zapewnić państwo z kontrolowanym dostępem do niej w celach edukacyjnych tak jak ma to miejsce np. w korporacjach etc.