0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Kuba Atys / Agencja WyborczaKuba Atys / Agencja ...

Jesteśmy w trakcie kryzysu kosztów życia związanego z szybko rosnącymi cenami towarów i usług. Za walkę z inflacją w największym stopniu odpowiedzialny jest Narodowy Bank Polski. A na jego czele stoi Adam Glapiński, który stał się przez ostatni rok symbolem nieudolności w tej walce.

Wiele razy przypominaliśmy, że jednym z kluczowych narzędzi prezesa banku centralnego w walce z inflacją jest precyzyjna komunikacja. Adam Glapiński jest za brak precyzji i jakość komunikacji krytykowany już od roku. Bo właśnie rok temu Rada Polityki Pieniężnej, której przewodniczy szef NBP, podniosła stopy procentowe. I od tego czasu każda konferencja prasowa dzień po decyzji i ewentualnym podniesieniu stóp procentowych przyciągała mnóstwo uwagi.

Prezes najwyraźniej uwagę lubi. Korzysta z niej niestety najgorzej jak się da. Zamiast spokoju i rzeczowości mamy żarty, przechwałki i ataki polityczne. Rocznicę rozpoczęcia bieżącej ścieżki podwyższania stóp procentowych prezes Glapiński uczcił 6 października występem, w którym w najmniejszym stopniu nie zmienił swojego stylu.

Prześledźmy jednak, co prezes Glapiński miał nam do przekazania.

Nie będziemy jednak streszczać całej czwartkowej konferencji, która trwała ponad półtorej godziny. Skupmy się na kilku kontrowersyjnych twierdzeniach.

Decyzja rady: nie podnosimy stóp

Najpierw jeszcze zatrzymajmy się na decyzji rady. Tym razem stopy procentowe nie zostały podniesione. Wynotujmy dwa najważniejsze elementy z komunikatu Rady po posiedzeniu:

„Rada ocenia, że dotychczasowe istotne zacieśnienie polityki pieniężnej NBP oraz spodziewane obniżenie się dynamiki aktywności gospodarczej, w tym na skutek szoków zewnętrznych, przyczynią się do ograniczenia dynamiki popytu w polskiej gospodarce, co będzie sprzyjać obniżaniu się inflacji w Polsce w kierunku celu inflacyjnego NBP”.

Takie podejście mogłoby zasugerować, że kolejnych podwyżek już nie będzie. Ale RPP uściśla stanowisko w tej sprawie w kolejnym akapicie:

„Dalsze decyzje Rady będą zależne od napływających informacji dotyczących perspektyw inflacji i aktywności gospodarczej, w tym od wpływu agresji zbrojnej Rosji na Ukrainę na polską gospodarkę”.

Komunikaty Rady są zwykle lakoniczne. Konferencja prezesa NBP dzień później ma ten komunikat uzupełniać. I uzupełniła - aż za bardzo.

Prezes przez pierwsze kilkanaście minut referował stanowisko RPP, a później prowadził wykład na najróżniejsze tematy.

Nie ma kryzysu

Adam Glapiński ma dobre zdanie o stanie naszej gospodarki. I nie jest to zupełnie nieuzasadnione. Czasem jednak w swoich stwierdzeniach idzie nieco za daleko.

My nie mamy w Polsce kryzysu
Nie ma go (jeszcze) w znaczeniu recesji, ale słowo kryzys ma wiele znaczeń, a kilkunastoprocentowa inflacja powoduje kryzys kosztów życia.
Konferencja prasowa,06 października 2022

Prezes uzupełnił: "Tabloidy to czasem upraszczają, piszą »kryzys w Polsce«. My nie mamy kryzysu. Gospodarka się bardzo szybko rozwija, tempo prawie 6 proc. jest bardzo wysokie. I tu powiem coś, co dla nie ekonomisty jest dziwne. Tempo jest za wysokie. Gospodarka za mocno się kręci, za szybko się rozwija. Powiem coś, co jest jeszcze gorszą herezją: nabywcy i konsumenci mają za dużo pieniędzy”.

Mówienie dziś, że gospodarka rozwija się w tempie 6 proc. rocznie jest nadużyciem. Chodzi tutaj o niedawno skorygowane dane z zeszłego roku. GUS ogłosił, że ostatecznie wzrost gospodarczy Polski w 2021 roku wyniósł 6,8 proc., a nie jak wcześniej szacowano – 5,9 proc. To ogromna korekta. To najlepszy wynik od 2007 roku, ale przede wszystkim ze względu na odbicie po kryzysowym 2020 roku. Dziś jednak o tym tempie możemy już zapomnieć. W drugim kwartale tego roku mieliśmy spadek o 2,3 proc. w stosunku do poprzedniego kwartału. Dane z kolejnego kwartału (lipiec-wrzesień) powiedzą nam, czy możemy już mówić o technicznej recesji, czyli dwóch kwartałach z rzędu ze spadkiem PKB.

W wąskim znaczeniu recesji technicznej, kryzysu nie ma. Ale słowo „kryzys” nie oznacza tylko recesji w rozumieniu danych ekonomicznych. Wysoka inflacja to też kryzys, a z nią wiąże się kryzys kosztów życia.

Mamy za dużo kasy?

Tymczasem gospodarka przestaje się więc kręcić tak szybko, jak dotychczas.

Mówiąc, że „konsumenci mają za dużo pieniędzy”, prezes NBP ma na myśli to, że wysoki popyt ma wpływ na wzrost inflacji. Jeśli konsumenci mają sporo pieniędzy, mogą przeznaczyć ją na konsumpcję, a jeśli jest ich w obiegu dużo i popyt jest spory, sprzedawcy mają przestrzeń do podwyższania cen.

To po części wina NBP i braku zaufania do tej instytucji. NBP nie potrafi spójnie wyjaśnić dziejących się procesów i nakreślić wiarygodnej ścieżki wyjścia z kryzysu inflacyjnego. Konsumenci i sprzedawcy zaczynają się adaptować do sytuacji, w której podwyżki cen są nieuniknione. Sprzedawcy je podnoszą, a konsumenci się na nie godzą i wciąż kupują produkty po nowych cenach. Jesteśmy obecnie w interesującym momencie, gdy ten proces powinien zacząć się odwracać. I tutaj wracamy do opinii prezesa, że mamy za dużo pieniędzy.

Istnieją przesłanki, że jest ich na rynku coraz mniej. To między innymi wynik wyższych stóp procentowych i droższego kredytu. Spada ilość pieniędzy w obiegu. Od początku roku Polacy wycofali z rachunków bieżących aż 112 mld złotych. W samym sierpniu wartość oszczędności gospodarstw domowych wzrosła aż o 20 mld złotych i wzrosła aż o 62 proc. w stosunku do sierpnia 2021.

Polacy zaczynają więc oszczędzać na trudne czasy, a pieniędzy w obiegu jest coraz mniej. To może oznaczać, że w ciągu kilku miesięcy wpłynie to na spadek inflacji. Ale procesy inflacyjne są skomplikowane. Nawet jeśli podwyżki cen towarów konsumpcyjnych zaczną spadać, czeka nas wzrost cen energii.

Słabe oceny za styl

Tak czy inaczej, mówienie dziś Polakom, że mają za dużo pieniędzy jest wyjątkowo bezczelne. Prezes Glapiński lubi krytykować jednego ze swoich poprzedników, Leszka Balcerowicza, za brak wyczucia społecznego i doktrynerstwo ekonomiczne. Ale ta wypowiedź Adama Glapińskiego pochodzi dokładnie z tego samego porządku. To mówienie językiem czysto ekonomicznym, z pominięciem potrzeb społeczeństwa, które boryka się z malejącą wartością ich pensji.

Jego publiczne wystąpienia są oceniane jako wyjątkowo nietrafione i niespójne. Gdy w wakacje został on natomiast nagrany podczas prywatnej rozmowy na molo w Sopocie, jego słowa były cytowane nawet w zagranicznej prasie. Wówczas prezes między innymi radził swojej rozmówczyni (aktywistce Agrounii), by wzięła wakacje kredytowe oraz przewidywał, że być może pod koniec 2023 roku stopy procentowe będą już malały.

Na konferencji 6 października Adam Glapiński przyznał się do błędu.

„Jakbym wiedział, że jestem nagrywany, to bym tego nie mówił”.

Problem w tym, że prezes banku centralnego w żadnym wypadku nie powinien udzielać wypowiedzi nie do publikacji, jeśli nie ma stuprocentowej pewności, że pozostaną prywatne. Wypowiedź dla osoby prywatnej, której prezes nie znał, z pewnością taka nie jest. Był więc to kolejny pokaz amatorszczyzny komunikacyjnej.

Argumentum ad hitlerum

Reagując na zarzuty, że wydatki socjalne – na przykład 500 plus – nadmiernie wpływają na inflacje i być może należałoby je wycofać, prezes Glapiński odwołał się do… Hitlera. Najpierw uznał, że oczywiście dodatkowe miliardy na rynku mają wpływ na rosnącą inflację. Ale jednocześnie dodał, że są one potrzebne i nie wolno ich wycofywać, bo to może oznaczać ogromne niezadowolenie społeczne. A następnie odwołał się do historii:

Dlaczego Hitler wygrał wybory demokratyczne w Niemczech? No bo wprowadził właśnie różnego rodzaju wydatki socjalne.
Bzdura. Hitler wygrał wybory z wielu powodów: pomógł mu kryzys gospodarczy, strach przed komunistami i potrzeba silnego lidera. Nigdy nie chodziło o świadczenia socjalne.
Konferencja prasowa,06 października 2022

I zakończył: „Żaden kraj demokratyczny się nie poważy, żeby coś takiego nie robić” – dodał na koniec, mając na myśli ewentualne wycofanie wydatków socjalnych.

Pomińmy już fakt, że do pewnego stopnia prezes NBP porównał tutaj PiS do NSDAP – jako sił politycznych, które uciekły się do obietnic socjalnych, by zyskać poparcie wyborcze. Bardziej interesujący jest inny problem: takie podejście do wyborczego sukcesu Hitlera, to dramatyczne i nieuprawnione uproszczenie. Adam Glapiński wybiera sobie pasujący mu w tym momencie do jego tezy fragment.

Droga do władzy

Tymczasem prawda jest zupełnie inna. Naziści silnie skorzystali na dewastującym dla Niemców kryzysie ekonomicznym, na politycznym impasie wśród tradycyjnych partii politycznych i na strachu sporej części społeczeństwa przed zyskującymi na popularności komunistami. Niedługo przed kryzysem, w 1928 roku naziści zdobyli zaledwie 2,6 proc. głosów i 12 miejsc w Reichstagu. Dwa lata później NSDAP zostało drugą największą partią z 18,3 proc. i 107 mandatami.

Największe demokratyczne zwycięstwo Hitlera przyszło dwa lata później, w lipcu 1932 roku, kiedy głosów było już 37,3 proc., a miejsc w parlamencie – 230. Wciąż za mało, by samodzielnie rządzić. Rządu nie udało się utworzyć, parlament rozwiązano i kolejny raz Niemcy poszli do urn w listopadzie. Dla Hitlera wybory skończyły się porażką – mniejszym odsetkiem głosów (33,1 proc.) i utratą 34 miejsc w Reichstagu, między innymi na rzecz komunistów. Prezydent Hindenburg w końcu powierzył jednak Hitlerowi misję utworzenia rządu, na co zezwolili konserwatyści, mając nadzieję, że uda im się utrzymać Hitlera pod kontrolą.

Kolejne wybory w marcu 1933 roku nie były już w pełni demokratyczne, naziści rozpętali kampanię przemocy przeciwko lewicy i komunistom. NSDAP wygrało, jednak samodzielnie rządzić nie mogło. Ale udało się namówić nacjonalistów i konserwatystów z DNVP do koalicji. Hitler szybko ograniczył wszelkie swobody demokratyczne i objął pełnię władzy. Kolejne demokratyczne wybory w Niemczech Zachodnich odbyły się dopiero po wojnie.

Nigdy nie było więc tak, że Naziści obiecali Niemcom znaczące programy socjalne i to zdecydowało o ich sukcesie. Ani tak, że po upływie jednej kadencji Niemcy dobrze ocenili politykę Hitlera i wybrali go, bo przyniósł im stabilność socjalną. Dlatego zdanie, które prezes Glapiński wygłosił jest zwyczajną, historyczną bzdurą.

Niestety najpewniej było wygłoszone spontanicznie, co świadczy o przygotowaniu prezesa Glapińskiego do konferencji i o jakości jego komunikacji.

Porównania

Prezes Glapiński szuka pocieszenia w danych z innych krajów. Wspominał między innymi o rekordowej (10,9 proc.) inflacji w Niemczech we wrześniu.

„To jest szokujące na warunki niemieckie. Przy czym w Holandii inflacja osiągnęła taki sam poziom jak u nas, tj. 17,1 proc. (...) Jeden z najbogatszych krajów na świecie, jeden z krajów o najwyższych dochodach średnio na mieszkańca. Najwyższe wartości od dziesięcioleci. We wszystkich krajach naszego regionu, także tych, które nie znajdują się w strefie euro dynamika jest dwucyfrowa”.

Ostatnie zdanie jest prawdziwe, ale samo w sobie nie mówi całej prawdy. Przykładowo, w Słowenii inflacja spadła drugi miesiąc z rzędu, a we wrześniu osiągnęła 10,6 proc. A dodatkowo porównania międzynarodowe mogą być bardzo mylące. Bo składniki inflacji są bardzo różne między poszczególnymi krajami. 30 września dr Wojciech Paczos z Cardiff University tłumaczył dla OKO.press, że porównywanie się do innych krajów jest drogą donikąd. A także, że Holandia, chociaż ma podobną inflację, to ma jednocześnie wiarygodny bank centralny, więc z pewnością zbije tę inflację znacznie szybciej niż Polska.

„Bardzo żałuję, że wielu kolegów ekonomistów starało się usprawiedliwiać niekompetencję i niepowodzenia NBP w walce z inflacją przez zrzucanie winy tylko na czynniki globalne i porównywanie polskiej inflacji do coraz to innych krajów” – mówił nam ekonomista – „Tych kandydatów do porównań jest coraz mniej i w końcu ich zabraknie. No i to będzie trochę za późno, gdzieś przy 20 proc. inflacji przyznać, że mamy problem”.

Prezes zapowiedział, że w listopadzie nadejdzie nowy raport NBP o inflacji. I na podstawie zawartych tam danych RPP podejmie decyzję o dalszych krokach. Warto na ten dokument i jego dokładne ustalenia poczekać. To co się w nim znajdzie będzie znacznie ważniejsze niż cokolwiek, co powie prezes na kolejnej konferencji prasowej.

Wyłączną odpowiedzialność za wszelkie treści wspierane przez Europejski Fundusz Mediów i Informacji (European Media and Information Fund, EMIF) ponoszą autorzy/autorki i nie muszą one odzwierciedlać stanowiska EMIF i partnerów funduszu, Fundacji Calouste Gulbenkian i Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego (European University Institute).

Udostępnij:

Jakub Szymczak

Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.

Komentarze