0:000:00

0:00

Prawa autorskie: A child looks through a fence as war-displaced Ukrainians arrive from the Russian-held town of Berdyansk, at a humanitarian relief centre in the central Ukrainian city of Zaporizhzhia on November 7, 2022, amid the Russian military invasion on Ukraine. - Psychiatrists at the humanitarian relief centre prepare to receive those displaced by war, offering them immediate counselling and further guidance. (Photo by ANATOLII STEPANOV / AFP)A child looks throug...

Na zdjęciu: Dziecko wygląda przez płot, gdy przesiedleńcy z okupowanego przez Rosjan Berdiańska przybywają do centrum pomocy humanitarnej w mieście Zaporoże w środkowej Ukrainie, 7 listopada 2022 roku. Fot. ANATOLII STEPANOV / AFP

Na drugą falę uchodźców z Ukrainy przygotowują się nie tylko kraje zachodnie, ale i sami Ukraińcy. Mądrzejsi o doświadczenie uchodźstwa w pierwszej połowie roku radzą sobie nawzajem i dzielą się swoimi historiami. Niektórzy wyjeżdżają do Unii, żeby wrócić do Ukrainy, a potem znowu ją opuścić. Inni — przenoszą na Zachód całe szkoły. Ci, którzy zostali, nie mogą naładować telefonu.

Przeczytaj także:

Lato wygląda jak flaga Ukrainy

Dyrektorka, z perspektywy czasu, twierdzi, że mogła wyjechać do zachodniej Ukrainy. Ale wtedy jeszcze nie było wiadomo, jak to będzie. Na pierwszym miejscu zaś było bezpieczeństwo. Nie tyle jej, co dzieci.

Chodzi o dyrektorkę charkowskiego prywatnego gimnazjum “Hrawitacja”. Charkowskiego — niegdyś, bo obecnie już nie. Teraz to jest gimnazjum wileńskie.

Wiktoria Andriejewa z “Ukrainśkiej Prawdy. Żyttja” zebrała historię trzech nauczycielek, które uczą w szkole-uchodźczyni. To nie jest tak, że do Wilna uciekła dyrektorka i paru uczniów, a teraz uczą się w jakiejś porzuconej hali. Nie — do “Hrawitacji” uczęszcza na żywo 150 osób i mają własny budynek.

Po 24 lutego dyrektorka Kateryna Strelczenko zdecydowała, że pojadą do Unii.

Zorganizowała transport autobusowy. Z Charkowa wyjechało 12 osób. Autobus zatrzymał się w Dniprze i zabrał kolejnych: wyjechał już z 40 osobami. W drodze na Litwę, w różnych miejscowościach Ukrainy wsiadło do niego jeszcze prawie drugie tyle, w związku z czym do Wilna autobusem dojechało już 75 osób. A jeszcze więcej jechało swoimi autami.

Byli to nauczyciele, uczniowie i rodzice. Niektórzy uczniowie pojechali bez mamy i taty — takich dzieci jest trochę ponad dziesięcioro. Obecnie zajmują się nimi nauczyciele. To nie był jedyny problem. Jak znaleźć budżet na pensje dla pracowników? O ile pierwszy miesiąc udało się domknąć dzięki oszczędnościom samej szkoły, potem było już trudniej.

Znaleźli sponsora: litewskiego potentata optycznego, dzięki któremu od kwietnia aż do sierpnia szkoła miała budżet na pensje. Pieniędzy zostało nawet na organizację kolonii w mieście dla uczniów. Warunkiem było to, aby szkoła była otwarta dla wszystkich zainteresowanych dzieci z Ukrainy. Teraz sytuacja jest inna. Rodzice chcą wrócić do formuły szkoły prywatnej i ponownie uiszczać opłaty. Dzieci z Charkowa będą jednak dalej uczyć się za darmo.

Nauka odbywa się w dwóch trybach: stacjonarnie, z dziećmi mieszkającymi w Wilnie, a także zdalnie, na dwie tury. Pierwsza tura dla dzieci mieszkających w Ukrainie, druga — dla dzieci mieszkających w innych krajach europejskich, które chcą uczestniczyć w ukraińskich lekcjach. Mimo że uczniów stacjonarnych jest dużo, i tak są mniejszością.

Miejsce nauki kilkakrotnie się zmieniało, obecnie “Hrawitacja” mieści się w budynku po innej szkole prywatnej. Jest w nim balkonik — taki jak w Charkowie. Kiedy go zobaczyli, nauczyciele stwierdzili, że to jest odpowiednie miejsce na nową siedzibę.

Balkonik jednak dzieciom nie wystarcza. Jedna z nauczycielek, Anastasija, zauważa, że wojna mocno zmieniła dzieci, które bardzo wydoroślały. I tęsknią. Pytają często, kiedy wrócą do domu.

“Wszystkie obrazki zaczynają malować od naszych kolorów”, opowiada. “Na przykład: nawet kiedy tematem są lato i wakacje, zawsze gdzieś jest flaga Ukrainy”.

O wyjeździe decydują dorośli. Niestety

Tęsknota bywa silna nie tylko u dzieci, dlatego coraz więcej osób decyduje się wrócić z uchodźstwa do Ukrainy. Ale nie tylko dlatego. Powodem może być też to, że programy pomocy dla osób z Ukrainy w krajach zachodnich powoli się kończą, a uchodźca musi zostać w pewnym momencie po prostu emigrantem. Z drugiej strony, Zachód przygotowuje się na drugą falę uchodźców ze względu na nadciągający mróz. Co robić w tej sytuacji? Ołena Żeżera z “Dzerkała Tyżnia” zbiera historie i dylematy Ukraińców, którzy opuścili kraj

Jedną z takich osób jest Natalia z Buczy. Wyjechała do Czech, ale po pół roku wróciła do swojego miasta w Ukrainie.

"Dużo jest przyczyn, dla których wróciłam: tęsknota z domem, za bliskimi, bariera językowa, jakieś poczucie niezręczności w budynku obcych ludzi, bo żyliśmy u jednej rodziny" - opowiada. - "Powstało pytanie, czy wszystko porzucić i rozpocząć nowe życie w Czechach, czy wrócić do domu i adaptować się do życia w ekstremalnych warunkach".

Wróciła, ale taka adaptacja nie jest łatwa. Mimo że na początku czuła się euforycznie, przyszła rzeczywistość.

Dni bez wody. Wieczne alarmy lotnicze. Ostrzały. To wszystko sprawia, że - mimo wszystko - Natalia znowu chce wyjechać.

Bardzo podobna jest sytuacja Julii, która wyjechała do Polski. W różnych pokojach jednego budynku, w którym mieszkała, żyło kilka rodzin. Jak sama mówi, reprezentowały różny poziom kultury i wychowania. Problemów było więcej, również tych wewnętrznych: czuła niepokój i bała się czegokolwiek planować. "Zdecydowaliśmy, że wrócimy do domu. Nawet prawie przywykliśmy do syren. Ale naszego stanu psychicznego stabilnym nie nazwiesz. Ceny bardzo wzrosły i zrozumiałam, że nie da się wynajmować mieszkania i przeżyć za moją pensję w Kijowie".

Wróciła do Polski i tym razem chce tu zostać. Głównie ze względu na córkę, która może się tu uczyć w spokoju. Znalazła robotę, nie w zawodzie i trudną, ale chce móc płacić za wszystko sama, zresztą pomocy tu nie dostaje. Boi się tylko o swoich bliskich, którzy służą w armii.

Z tego samego powodu — dla córki — w Polsce zostaje Iryna.

Jej córka ma niepełnosprawność i musi stale przyjmować leki, dlatego o powrocie do Ukrainy chwilowo nie ma mowy. Iryna robi kurs księgowości, aby móc pracować w Polsce zgodnie ze swoim wykształceniem. Uczy się też polskiego.

Mówi, że zaprasza swoich znajomych z Ukrainy, żeby też przyjechali. Proponuje to, mając na myśli głównie dzieci i to, jak wojna może na nie wpłynąć. Znajomi jednak nie chcą opuszczać swoich bliskich i zostają na miejscu.

"Niestety, dzieci nie podejmują decyzji, podejmują je rodzice" - mówi.

Przeczytaj także:

Próby złamania niezłomności

Ci, którzy zostają, muszą liczyć się z perspektywą blackoutu. Rosja kontynuuje ostrzały krytycznej ukraińskiej infrastruktury i nie wiadomo, kiedy nagle zgaśnie światło. A śniegu już jest dużo. Z tego powodu w ukraińskich miastach zorganizowano “Punkty niezłomności” - namioty lub specjalnie przystosowane pomieszczenia w budynkach publicznych, które mają w założeniu pomieścić kilkaset osób i zapewnić im możliwość podładowania elektroniki czy, po prostu, ogrzania się. Jest w nich też ciepła woda i Internet.

W ukraińskich mediach dyskutuje się o tych punktach bardzo dużo. Reporter “Hromadskich”, Oleksandr Homenko, postanowił sprawdzić, jak sprawy się mają w praktyce.

Uderza fakt, że rzeczone punkty trudno znaleźć. Pytana o jeden z nich mieszkanka Kijowa twierdzi, że nic takiego nie widziała. Kiedy już się je zaś znajdzie, okazuje się, że albo nie pomieszczą aż tak wielu osób — na oko reportera namiot, który odwiedził, jest raczej na sto osób, niż na pięćset — albo są zamknięte. Sonia Łukaszowa i Dmytro Larin, autorzy wideoreportażu “Ukrainśkiej Prawdy”, często napotykają zamknięte drzwi punktów, które w założeniu mają być otwarte. Mają przecież działać całodobowo. Na jednym z punktów wisi jednak kartka, że zacznie działać, kiedy nastąpi blackout. Co więcej, światło na tej ulicy nie świeci już od poprzedniego dnia, a miejsce dalej jest zamknięte.

Jeden z komentujących wideo dodaje: “Odwiedźcie Charków. Dziewczyna próbowała naładować telefon, poszła do dwóch punktów. W pierwszym wojskowy chamsko życzył jej szczęśliwej drogi, w drugim (szkoła) powiedzieli: jak będzie -20, to przychodź.”

O charkowskim “Punkcie niezłomności” stało się głośno również w Rosji. Mimo że te punkty działają od niedawna, już stały się celem rosyjskiej propagandy. Jak podaje “Ukrinform”, na Telegramie można było znaleźć informację, jakoby ukraińskie media podawały, że w jednym z punktów w Charkowie trzy osoby zatruły się czadem i zmarły. Sfabrykowano nawet zrzuty ekranu ze stron poszczególnych mediów — w tym “Ukrinformu”. Podobno, według rosyjskiej propagandy, ukraińskie władze kazały potem wykasować informację o incydencie.

Dmytro Bardak, dziennikarz portalu, dowodzi jednak, że to nieprawda. Takich stron nie ma w internetowych archiwach, również tych niezależnych.

Ziarenko niepewności zostało jednak zasiane — a to działa na korzyść Rosji. “Punkty niezłomności” mają zapewnić Ukraińców, że mimo wszystko blackouty nie będą takie straszne i warto wytrzymać przez pewien czas takie niedogodności, aby kontynuować walkę przeciw agresorowi. Niezłomnie. Rosji takie nastroje nie w smak. I mimo że punkty nie są jeszcze doskonałe, co ukraińskie media chętnie pokazują, to bynajmniej nie zabijają.

Udostępnij:

Maciej Grzenkowicz

dziennikarz i reporter, autor książki „Tycipaństwa. Księżniczki, Bitcoiny i kraje wymyślone". Prowadzi audycje „Osobiste wycieczki" i „Radiolokacja" w Radiu Nowy Świat.

Komentarze