0:000:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

Nierozważne wypowiedzi Putina na temat potencjalnego użycia broni jądrowej zmotywowały rozważnych Ukraińców do odpowiednich przygotowań. Mimo, że liczni specjaliści uważają prawdopodobieństwo użycia broni jądrowej przez Moskwę za bardzo niskie, Putin już nie raz dał dowód swojej nieprzewidywalności. W związku z tym Rada Narodowego Bezpieczeństwa i Obrony Ukrainy przygotowała szczegółowy poradnik zachowania w przypadku zagrożenia atomowego, który przywołuje Tetjana Wojtiuk z „Suspilnych”.

Główne zasady pozostają niezmienne: po usłyszeniu syreny należy uciekać do schronu i sprawdzać portale informacyjne, aby dowiedzieć się, z jakim rodzajem zagrożenia mamy do czynienia. Jako że w strefie wybuchu może nie być internetu ani zasięgu, RNBO radzi Ukraińcom zaopatrzyć się również w radio na baterie.

Podstawa to dobrze się ukryć. W ten sposób najlepiej można ograniczyć napromieniowanie ciała.

Nawet spojrzenie na wybuch może skończyć się uszkodzeniami oczu, dlatego nie należy patrzeć w kierunku eksplozji, ale położyć się na ziemi, zakryć usta i nos maseczką lub tkaniną, zatkać uszy. Ale przede wszystkim – uciekać do schronu. Wojtiuk wskazuje na to, że podstawowym kryterium wyboru schronu powinna być jego dostępność; to, gdzie najłatwiej będzie nam znaleźć schronienie. Może to być nawet piwnica lub centralne części budynków z jak najmniejszą liczbą okien i drzwi.

W poradniku wypisane są też scenariusze na konkretne sytuacje, np. kiedy wybuch bomby atomowej zastanie cię na ulicy (po znalezieniu schronu zdejmijcie od razu ubranie wierzchnie), kiedy twoje dziecko podczas wybuchu bomby atomowej jest w szkole (wtedy niech tam zostanie, niech ukrywa się z resztą dzieci), a także dawkowanie jodu.

Twórcy poradnika podkreślają jednak, że wykorzystanie broni jądrowej przez Putina jest mało prawdopodobne. Mimo wszystko, dobrze być gotowym.

Przeczytaj także:

Inwestować w znanych. Nie eksperymentować

Zdecydowanie bardziej realnym zagrożeniem dla Ukrainy jest zapaść ekonomiczna, która staje się faktem: w drugim kwartale PKB Ukrainy zmniejszył się o prawie 40 proc. Mychajło Bno-Ajrijan na łamach „Dzerkała Tyżnia” zastanawia się, kto uratuje gospodarkę. I trochę się martwi.

Opowiada, że odwiedzając swojego znajomego, który jest poważnym biznesmenem, przypadkowo trafił na spotkanie online przedstawicieli biznesu z przedstawicielami ministerstwa.

„Dogłębnie zdziwiła mnie przepaść między naszymi urzędnikami a ukraińskim biznesem”, pisze. „Ona istniała zawsze, ale chciało się wierzyć, że teraz będzie inaczej, bo wróg wszystkich łączy, aby wspólnie osiągnąć cel – wyzwolenie kraju. Ale nie. Przepaść jest wciąż taka sama”.

Jaka to przepaść? Według Bno-Ajrijana – wizjonerska, mentalna. Biznesmeni chcieli konkretnych odpowiedzi na konkretne pytania, ale ich nie otrzymywali. A przecież to właśnie oni zatrudniają dziesiątki, setki, tysiące pracowników; to oni będą kluczowi dla ekonomicznego odrodzenia Ukrainy.

Również obecne programy pomocowe dla przedsiębiorców wymagają gruntownej zmiany, bo stymulują głównie powstawanie nowych biznesów, nie zaś wsparcie obecnych. Wydawanie pieniędzy na nowe startupy jest zaś „przyjemnością”, na którą Ukraina, w warunkach deficytu spowodowanego wojną, nie może sobie pozwolić.

Trzeba więc inwestować w swoich! I to najlepiej w tych dużych graczy.

Powodów jest wiele: nie należy spodziewać się inwestorów zagranicznych, bo sytuacja jest zbyt dynamiczna. Ukraińscy duzi biznesmeni według Bno-Ajrijana najczęściej działają legalnie, w przeciwieństwie do drobniejszych przedsiębiorców, a to oznacza spływanie podatków, które podczas wojny są szczególnie potrzebne. Najważniejsze jest zaś to, że ci ludzie zbudowali piramidy. Nie chodzi o finansowe przekręty, ale o to, że w każdej firmie za dużym przedsiębiorcą stoi kilkuset ludzi; wsparcie jego działalności jest więc pewnego rodzaju pomocą dla nich wszystkich.

Ukraińskie drony na Placu Czerwonym

Na państwo narzekają nie tylko przedsiębiorcy, ale też niektórzy wojskowi. Na „Cenzor.net” Jurij Kasjanow pyta, czy urzędnicy już się obudzili.

„Nocą irańskie drony kamikadze zaatakowały Białą Cerkiew. Jutro zaatakują Winnicę, Żytomierz, Równe, Lwów... Przylecą do Kijowa na Bankową – nie daj Boże, przecież to jest najświętsza świętość, do Konczy-Zaspy [dzielnicy Kijowa, w której znajduje się rezydencja prezydenta Ukrainy – MG.]. Kiedy wy się, kurczę, w końcu obudzicie? Kiedy się ocucicie? Kiedy się w końcu nażrecie?

O czym śnią? O drogich, tureckich Bayraktarach. Jaka jest zaś według Kasjanowa rzeczywistość? Że tego typu drony można produkować bardzo łatwo – setki, nawet tysiące. Można to było robić przed wojną, można by było przygotować infrastrukturę, aby robić to teraz. Bo są w Ukrainie twórcy takich dronów i produkują broń nie gorszą od tej irańskiej. Robią to nawet teraz, mimo braku wsparcia od państwa, na własną rękę. Ryzykują aresztowanie, ale chcą się jakoś bronić.

Ale wśród urzędników panuje ta „ruska mentalność, to bicie pokłonów wszystkiemu, co zachodnie, to dążenie, żeby »zarobić« – pod stołem, na korzyściach politycznych, na pieniądzach z budżetu, na społecznych zbiórkach…”.

Mocne słowa. Nazwać kogoś „ruskim” w Ukrainie to najgorsze przekleństwo – takie, którego się wręcz nie używa.

Kasjanow kończy stwierdzeniem, że pukał już do wszystkich drzwi w tym kraju, i u prezydenta, i u ministrów, a po wojnie opowie wszystko. Ale na razie musimy wygrać, a ukraińskie drony „wlecą jeszcze na Plac Czerwony”.

Wy naszych dzieci nie żałowaliście, my waszych też nie będziemy

Podczas gdy Siły Zbrojne Ukrainy robią coraz pokaźniejsze postępy na Chersońszczyźnie, Olesia Bida z „Hromadskich” zebrała opowieści mieszkańców na temat rosyjskiej okupacji.

Rodzice Aliny byli rolnikami i zostali zabici kilka dni po tym, jak jej mama wygoniła z domu rosyjskich żołnierzy. Przyszli na szaber, zignorowali fakt, że na ścianie było jasno napisane: „LIUDI", czyli – tu ktoś jeszcze mieszka.

„Zajmowali się swoim pięknym domem, prowadzili gospodarstwo” – opowiada o matce i ojcu Alina. „Pomagali ludziom: piekli chleb i rozdawali go tym, którzy potrzebowali. Lubili podróżować, lubili swoje dzieci, wnuki. Czekali, aż wieś zostanie wyzwolona. Ale się nie doczekali”.

Zabitych małżonków zawinięto w kołdrę i pochowano we wspólnej mogile, co nie było łatwe, bo sam cmentarz był zaminowany.

Inna historia wydarzyła się w domu Dmytra Lachna, lokalnego polityka z hromady (ukraińska jednostka administracyjna bliska powiatowi) hornostajiwskiej. Ołena, żona Dmytra, opowiada, że rankiem, koło 06:30 usiedli z mężem do śniadania, kiedy ktoś zaświecił latarką. Zobaczyła mężczyzn w kominiarkach. Od razu zrozumiała, że FSB albo specnaz.

Krzyczeli i wyciągnęli Dmytra na zewnątrz, gdzie przystawili mu karabin do głowy. Ołena zaczęła panikować. W domu spała ich trzyletnia córka.

„Wy nie żałowaliście naszych dzieci, my waszych też nie będziemy” – powiedział jeden z nich.

Córce jednak nic się nie stało. Rosjanie zabrali z domu dokumenty, wartościowe przedmioty. Jej męża pobili za organizowanie protestów, stwierdzili, że jest pod wpływem alkoholu lub narkotyków i wywieźli w niewiadomym kierunku. Przez 50 dni żona nie wiedziała, co się z nim dzieje. Wyjechała ze wsi.

Dopiero niedawno usłyszała, że widziano go w Hornostajiwce. Schudł, ma teraz brodę. Okupanci przywieźli go ze sobą, bo zbierali komputery, drukarki, laptopy, które wcześniej służyły radzie wsi. Mówili, że po kilku dniach wypuszczą Dmytra, ale do dziś nie ma o nim żadnych wieści.

Udostępnij:

Maciej Grzenkowicz

dziennikarz i reporter, autor książki „Tycipaństwa. Księżniczki, Bitcoiny i kraje wymyślone". Prowadzi audycje „Osobiste wycieczki" i „Radiolokacja" w Radiu Nowy Świat.

Komentarze