0:000:00

0:00

Prawa autorskie: BIALYSTOKBIALYSTOK

Aktywiści podnieśli alarm w niedzielę wieczorem 18 września, informując o zatrzymanej grupie dziewięciorga osób z Kongo, wraz z kilkorgiem nieletnich oraz matką z dwumiesięcznym, gorączkującym niemowlęciem. Zatrzymanym przez Straż Graniczną groziła wywózka do lasu. Na wezwanie aktywistów odpowiedzieli politycy opozycji oraz biuro Rzecznika Praw Obywatelskich. Ostatecznie do push-backu nie doszło. Było to możliwe, jak twierdzą aktywiści, tylko dzięki ich mobilizacji oraz interwencji, której tak naprawdę w ogóle nie powinno być.

Wszystko w mocy prawa

Jak relacjonuje Marta Górczyńska, prawniczka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka wchodzącej w skład Grupy Granica, dziewięcioro osób migrujących z Kongo wysłało wezwanie o pomoc do działających na Podlasiu aktywistów w niedzielę popołudniu. Poinformowali, że są wśród nich osoby nieletnie, a także 18-letnia matka z dwumiesięcznym dzieckiem, które gorączkuje.

Aktywiści i wolontariusze nie zdążyli dojechać do grupy, Kongijczycy zostali bowiem zatrzymani przez Straż Graniczną. Kolejny sygnał od osób migrujących przyszedł już z placówki Straży w Bobrownikach przy granicy z Białorusią. Kongijczycy przekazali aktywistom, że następnego dnia rano mają zostać wywiezieni na Białoruś, choć – jak twierdzili – wszyscy zgłosili chęć ubiegania się o ochronę międzynarodową. To jednak nie zmienia sytuacji osób migrujących przez granicę polsko-białoruską, gdzie obowiązuje tzw. ustawa wywózkowa, czyli nowela ustawy o cudzoziemcach przyjęta jesienią ubiegłego roku.

W myśl przepisów noweli służby mogą nie rozpoznawać wniosku o azyl, jeśli został złożony „przez cudzoziemca zatrzymanego niezwłocznie po przekroczeniu granicy zewnętrznej wbrew przepisom prawa”. Z kolei rozporządzenie MSWiA przyjęte jeszcze przed ustawą wywózkową pozwala na odstawienie takich cudzoziemców do linii granicy. Przyjmując te przepisy, rząd PiS zalegalizował niezgodny z prawem międzynarodowym push-back.

Doświadczeni ponad roczną już pracą na granicy aktywiści i prawnicy bali się, że zatrzymani Kongijczycy zostaną przez polskie służby potraktowani tak, jak w wielu innych cudzoziemców.

View post on Twitter

Odpowiadając na wezwanie aktywistów następnego dnia rano o grupę upomnieli się politycy i biuro Rzecznika Praw Obywatelskich. Błyskawiczną interwencję poselską złożył poseł Tomasz Aniśko z Partii Zielonych. Aniśko przypomniał, że stosowanie rozporządzenia MSWiA stoi w sprzeczności z konkretnymi wyrokami sądów oraz zapytał, na jakiej podstawie odmawia się Kongijczykom złożenia wniosków o ochronę międzynarodową.

Przeczytaj także:

W tym samym czasie działali pracownicy biura RPO. I przed południem dr Hanna Machińska otrzymała osobiste zapewnienie od ppłk Grzegorza Krawiela z placówki w Bobrownikach, że nikt z Kongijczyków nie zostanie wywieziony oraz że wszyscy zostaną poddani procedurze ochrony międzynarodowej.

– Ta wiadomość nas cieszy, ale jednocześnie martwi, gdy widzimy, ile osób trzeba zaangażować, by zapobiec push-backowi. A ile osób nie ma nawet szans na skontaktowanie się z prawnikiem? O ilu osobach w ogóle nie wiemy, że są wyrzucane? – pyta retorycznie Górczyńska.

View post on Twitter

Odstawieni w "bezpiecznym miejscu"

Straż Graniczna publikuje regularne komunikaty o sytuacji na granicy polsko-białoruskiej, w których znajdziemy przede wszystkim liczbę osób usiłujących przedostać się do Polski, sumiennie wyszczególnione narodowości, a także liczbę osób zatrzymanych. O Kongijczykach informowano w poniedziałkowym komunikacie.

„50 cudzoziemców próbowało w niedzielę nielegalnie dostać się do Polski z Białorusi” – czytamy. „Kilkunastu z nich dostało się na polską stronę przez graniczną rzekę Świsłocz . Zatrzymano też kolejnego kuriera”. I dalej: „Trzynaście osób próbowało pokonać stalową barierę, ale wycofały się na Białoruś. Na odcinku, za którego ochronę odpowiada placówka SG w Bobrownikach (Podlaskie) czternaście osób, obywatele Iranu i Konga, przedostało się na polską stronę przez rzekę Świsłocz”.

Zatrzymani Kongijczycy trafili na placówkę w Bobrownikach, o ich obecności wiedzieli aktywiści, w ich sprawie interweniowali też politycy i RPO. A Irańczycy? Nie kontaktowali się z aktywistami, więc wiedzę na ich temat ma jedynie Straż Graniczna.

Zwracamy się w ich sprawie do rzecznik Podlaskiej Straży Granicznej mjr Katarzyną Zdanowicz. Zdanowicz najpierw prostuje nieścisłości, jakie w ocenie Straży Granicznej pojawiły się w komunikacie aktywistów na temat grupy Kongijczyków:

„Wszystkie osoby były w dobrym stanie zdrowotnym i nie wymagały opieki medycznej oraz nie wyrażały chęci kontaktu z lekarzem. Żadna z zatrzymanych osób nie posiadała przy sobie dokumentów. Informowały, że są z Kongo i chcieliby trafić do Francji. Wszystkie osoby w trakcie prowadzonych czynności wyraziły chęć pozostania w Polsce i poprosiły o ochronę międzynarodową na terytorium naszego kraju. Na placówce SG w Bobrownikach trwały czynności administracyjne i przyjmowane były stosowne wnioski”.

Zdanowicz informuje nas także, że „cudzoziemcy przekazali, iż na terytorium Białorusi dostali się z Rosji, gdzie od kilku lat mieszkali i pracowali w Moskwie”.

Rosja to istotnie coraz częściej wskazywany przez osoby migrujące punkt na szlaku wiodącym przez granicę polsko-białoruską. Coraz częściej też spotykane są na Podlasiu osoby pochodzące z Afryki.

Kongijczycy z placówki w Bobrownikach, decyzją sądu trafili do ośrodków dla cudzoziemców. Ich dalsze losy śledzą aktywiści, którzy próbują ustalić, do których placówek zostali przewiezieni.

A co z Irańczykami? Odpowiedź rzecznik jest krótka i rzeczowa. „Obywatele Iranu (zostali – red.) zawróceni do linii granicy w miejscu bezpiecznym”.

Na granicy bez zmian

Trudno jednak mówić o miejscu bezpiecznym na polskiej granicy, gdy wypycha się ludzi de facto w ręce służb białoruskich, które od roku niezmiennie kierują ruchem migracyjnym.

„Żołnierze białoruscy nie ustają w pomaganiu w pokonywaniu również tych naturalnych przeszkód, takich jak rozlewiska rzek, czy tereny bagienne” – zauważa mjr Zdanowicz. Nie wspomina jednak o tym, w jaki sposób Białorusini traktują osoby migrujące, choć świadectw o przemocy, gwałtach oraz „karaniu” osób zawracanych przez Polskę pobiciami oraz kradzieżami nie brakuje.

Mimo oddanej do użytku zaporze granicznej, czyli wartego 1,6 miliarda płotu, ruch na granicy polsko-białoruskiej nie ustaje. Sama Straż Graniczna w swoich komunikatach informuje już o ponad 800 próbach przekroczenia granicy we wrześniu. W lipcu i sierpniu odnotowano takich prób około 900.

Ile w tym czasie osób Straż Graniczna odstawiła do linii granicznej? Poprosiliśmy o te dane mjr Zdanowską. Obiecała nam je dostarczyć w przyszłym tygodniu.

Mur nadal nie działa

Osoby migrujące najczęściej przekraczają granicę przez rzekę Swisłocz oraz inne rozlewiska, gdzie płotu nie postawiono. W dzisiejszym komunikacie Straży Granicznej czytamy natomiast o o „14-osobowej grupie cudzoziemców, która przy wsparciu białoruskich służb przepłynęła na pontonach przez graniczne jezioro Szlam”.

Nie brakuje też przypadków, gdy migranci pokonują płot, który jak dotąd nie został zwieńczony drutem żyletkowym. Przejście tej przeszkody, mimo że mierzy pięć metrów wysokości, mężczyźnie o dobrej kondycji zajmuje mniej niż minutę. W internecie nie brakuje nagrań ze skutecznych prób przedostania się przez płot, są też już pierwsze przypadki uszkodzenia ciała w wyniku takich prób.

Tymczasem Polska Agencja Prasowa informuje o trwających pracach związane z uruchomieniem tzw. bariery elektronicznej.

„Pierwsze jej kilometry mają być gotowe na przełomie września i października. Pełne uruchomienie systemu złożonego m.in. z sieci detektorów i kamer wraz z Centrum Nadzoru w Białymstoku, do którego będą trafiać sygnały z urządzeń na granicy, planowane jest na listopad-grudzień”.

Co przyniesie zima?

Czy to oznacza, że ruch migracyjny na polsko-białoruskiej granicy ustanie? W to nie wierzą aktywiści, którzy już od sierpnia szykują się na zimę, obawiając się powtórki z ubiegłego roku.

„Już teraz, we wrześniu, na Podlasiu zdarzają się nocne przymrozki. Stanowi to bezpośrednie zagrożenie dla zdrowia i życia osób z doświadczeniem uchodźstwa, czyli przymusowych migrantów i migrantek, którzy znaleźli się w lasach w strefie przy granicy polsko-białoruskiej. Każda noc spędzona w takich warunkach grozi hipotermią, odmrożeniami mogącymi prowadzić do amputacji palców i kończyn, a w niektórych przypadkach nawet śmiercią” – piszą aktywiści z Grupy Granica.

I przytaczają relację jednej z zaangażowanych w pomoc mieszkanek Podlasia: "Ludzie przygotowują się do zimy… Nie mamy wyjścia. Musimy działać, by zapobiegać śmierciom na pograniczu, z zimna i w wyniku wywózek. Musimy mieć z czym jechać do lasu. Musimy mieć za co kupić jedzenie i pakiety z odzieżą termiczną. Nasze życie uległo całkowitej zmianie”.

Komentarze