0:000:00

0:00

Napaść Rosji na Ukrainę wstrząsnęła Europą. Największy exodus ludzi po drugiej wojnie światowej, szok na rynku zbóż grożący głodem daleko poza naszym kontynentem, droga ropa, gaz i węgiel – w zaledwie kilka dni kolejne rządy państw UE uświadomiły sobie, że transgraniczne zależności mogą być ryzykowne, o ile kluczowym ich elementem jest autorytarne państwo z kompleksem utraconej potęgi.

W pierwszych dniach wojny dotychczasowy wygodny układ, w którym miliardy metrów sześciennych rosyjskiego gazu były fundamentem transformacji energetycznej krajów takich jak Niemcy czy Belgia, zachwiał się. Przez chwilę wydawało się nawet, że upadnie, kiedy światowe media doniosły o rozważanym przez Niemcy przedłużeniu pracy trzech ostatnich czynnych elektrowni atomowych.

Udział Rosji w pokryciu zapotrzebowania na gaz UE i Wielkiej Brytanii, 2001-2021.

Import z Rosji na ciemno niebiesko. Wydobycie własne — jasnoniebieski. Import z państw innych niż Rosja — zielony. Kropką zaznaczono procentowy udział gazu z Rosji w zużyciu gazu w UE i UK. (32 proc. w 2021 roku).

Niemcy szukają gazu nierosyjskiego

Berlin szybko powrócił do idei Energiewende – masowego rozwoju instalacji wiatrowych i solarnych, zależnych od kaprysów pogody i przez to wymagających stabilizacji, co zapewnia naszym zachodnim sąsiadom przede wszystkim gaz z Rosji. W roku 2020 Gazprom dostarczał Niemcom 55 proc. importowanego gazu.

Po początkowym szoku Niemcy próbują teraz znaleźć sposób na zablokowanie importu rosyjskich surowców energetycznych i gorączkowo szukają nowych dostawców gazu – jednym z nich ma być kolejny czempion demokracji i praw człowieka, Katar… Berlin zapowiada też, że do końca roku zaprzestanie importu rosyjskich ropy i węgla.

Niemniej odejścia od polityki ostatecznej likwidacji sektora energetyki atomowej — wciąż dostarczającego ponad 33 TWh energii rocznie — w Niemczech nie będzie.

Ale już w Belgii paradygmat „wyłącz atom, buduj OZE, stabilizuj gazem” lekko się zachwiał.

Zwolennicy energii atomowej twierdzą, że wciąż niedostatecznie mocno, by odpowiedzieć na nasilający się od lat kryzys klimatyczny, na który nakłada się teraz wojna w Ukrainie.

Przed wojną rząd w Brukseli należał do „gazowych jastrzębi” Unii. Po wyborach w 2019 roku – i blisko 500 dniach (sic!) sporów co do składu koalicji rządowej – rząd premiera Alexandra de Croo, w którym Zieloni objęli tekę ministerstwa energii, ogłosił program zamknięcia belgijskiej energetyki jądrowej do 2025 roku. W październiku zeszłego roku

Ministra energii Tinne Van der Straeten zapewniała, że decyzja nie jest „ideologiczna”, a jedynie techniczna. „Belgijskie elektrownie jądrowe są przestarzałe. Pięć z nich i tak zostanie zamkniętych. Dyskusja dotyczy tylko tymczasowego przedłużenia dwóch z nich” – mówiła w październiku zeszłego roku Van der Straeten, dodając, że energię z atomu zastąpi – oczywiście – gaz.

Belgowie wolą atom od Putina

Plany Van der Straeten już wówczas wydały się wątpliwe koalicjantom Zielonych. Przede wszystkim ze względu na szalejące ceny gazu (za czym stały rosyjskie manipulacje rynkiem), ale także ze względów geopolitycznych, co – mimo rosnącej koncentracji wojsk rosyjskich u granic Ukrainy – wciąż brzmiało jak nie najlepsze political fiction.

Wypełnienie luki po atomie — który dostarcza Belgii 40 proc. energii elektrycznej – uczyniłoby kraj „zależnym od państw takich, jak Rosja i od rynku, na którym, jak widzieliśmy, ceny mogą się znacznie zmieniać” – skomentował plany ministry energii Georges Louis-Bouchez, lider liberalnego frankofońskiego Ruchu Reformatorskiego. Bouchez podał dane za 2020 rok, dziś już wiemy, że rola atomu w produkcji prądu w Belgii była większa i wyniosła nieco ponad 50 proc. Gaz odpowiadał za ok. 25 proc.

18 marca siedmiopartyjna koalicja rządowa doszła do wniosku, że tysiące megawatów nowych mocy gazowych w sytuacji, gdy Rosjanie bombardują ukraińskie szkoły i szpitale, to krok za daleko.

Belgia co prawda nie jest uzależniona od rosyjskiego gazu w stopniu choćby zbliżonym do Niemiec czy nawet Polski, niemniej jednak wielokrotnie zwiększone zapotrzebowanie na gaz mogło zmienić tę sytuację. Wojna Putina w Ukrainie zweryfikowała plany Brukseli.

„Rząd federalny postanowił podjąć niezbędne kroki, aby przedłużyć żywotność dwóch reaktorów jądrowych o dziesięć lat. To rozszerzenie powinno umożliwić wzmocnienie niezależności naszego kraju od paliw kopalnych w chaotycznym kontekście geopolitycznym” – napisał w oświadczeniu rząd belgijski.

Chodzi o reaktory Doel 4 i Tihange 3, obydwa typu PWR (reaktor wodny ciśnieniowy), oddane do użytku w roku 1985. Wojna w Ukrainie nie uratowała – jak się wydaje – pozostałych reaktorów, czyli Doel 1, Doel 2, Doel 3, oraz Tihange 1 i 2, oddanych do użytku między 1974 a 1982 rokiem, a więc niewiele starszych (na zdjęciu). Wszystkie mają zostać zamknięte do 2025 roku.

Czy istnieje gaz, którego spalanie nie obciąża sumienia?

Zwolennicy jak największego udziału atomu w miksie energetycznym UE krytykują rząd Belgii za brak odwagi i hipokryzję.

„To tylko mały krok we właściwym kierunku. Co najmniej pięć z siedmiu reaktorów powinno pozostać w sieci, o ile ekonomia, bezpieczeństwo energetyczne i środowisko są naprawdę priorytetami, o których mówi rząd” – mówi Joris van Dorp, doradca ds. energii w RePlanet, międzynarodowym think-tanku, który opowiada się za rozwojem energetyki atomowej jako skutecznym narzędziem dekarbonizacji.

„Cieszy fakt, że ostatecznie udało się uratować dwa z siedmiu reaktorów przed przedwczesnym wyłączeniem. Jest to jednak pyrrusowe zwycięstwo: Belgia nadal planuje na masową skalę »zagazować« swój miks energetyczny. Jest to podwójnie niezrozumiałe w dobie kryzysu klimatycznego i szantażu energetycznego, jakiego ofiarą pada Unia” – twierdzi Adam Błażowski z Fota4Climate, polskiej fundacji działającej na rzecz energetyki atomowej.

Dyskusja na temat atomu i bezpieczeństwa energetycznego Unii Europejskiej w czasie, gdy kluczowy dostawca gazu i ropy popełnia zbrodnie wojenne w zaprzyjaźnionym państwie, wiąże się także z szerszym problemem: czy uniezależnienie od rosyjskich paliw kopalnych ma nastąpić przez zwykłe zastąpienie ich tymi samymi surowcami, tylko od innych dostawców?

Przeczytaj także:

W niedawnym stanowisku zespołu ds. kryzysu klimatycznego PAN czytamy, że trzeba „przyspieszyć transformację energetyczną w zgodzie z polityką klimatyczną Unii Europejskiej, a nie wbrew niej”. Słowa naukowców PAN odnoszą się wprawdzie do Polski, ale równie dobrze pasują do Belgii, Niemiec i innych krajów Zachodu, w których – jak się wydaje – wystarczającą odpowiedzią jest zamiana gazu z Rosji na inny gaz i półśrodki w rodzaju proponowanych przez Tinne Van der Straeten.

Finowie i Czesi budują elektrownie atomowe

Na pociechę zwolennikom atomu pozostają kraje takie, jak Finlandia czy Czechy. Finowie właśnie uruchamiają pierwszą od czterech dekad elektrownię atomową Olkiluoto 3, która po latach problemów technicznych i batalii prawnych, powoli zwiększa produkcję i ma osiągnąć pełną sprawność do końca lipca.

Pokryje wtedy ok. 14 proc. fińskiego zapotrzebowania na elektryczność.

Z kolei Czesi w połowie marca ogłosili rozpoczęcie przetargu na budowę nowego bloku w elektrowni jądrowej Dukovany. Przetarg ma być rozstrzygnięty w roku 2024, budowa ma się rozpocząć pięć lat później, a nowy blok zacznie dostarczać prąd w roku 2036. Czesi wykluczyli chińskie i rosyjskie firmy z możliwości uczestnictwa w przetargu. Nowy blok ma zastąpić jeden ze starszych bloków tej samej elektrowni.

;

Udostępnij:

Wojciech Kość

W OKO.press pisze głównie o kryzysie klimatycznym i ochronie środowiska. Publikuje także relacje z Polski w mediach anglojęzycznych: Politico Europe, IntelliNews, czy Notes from Poland. Twitter: https://twitter.com/WojciechKosc

Komentarze