Rozmawiamy z 40-letnim mężczyzną z Jemenu, który w ostatnim czasie przekroczył granicę z Białorusią. Podczas pierwszej próby przekroczenia granicy mężczyzna został zatrzymany przez straż graniczną. Mimo że mówił, że chce ubiegać się o azyl – został z Polski wyrzucony. Białorusini najpierw go pobili, a potem wywieźli w inne miejsce i kazali przejść przez płot. Tym razem się udało.
Z uwagi na bezpieczeństwo mężczyzny nie podajemy jego imienia, a niektóre szczegóły jego historii zmieniamy.
Bartosz Rumieńczyk: Jak pan trafił na polsko-białoruską granicę?
Moja podróż zaczęła się pod koniec grudnia, 2015 roku. Siedem lat temu wyjechałem z Jemenu i przez te siedem lat usiłuję zdobyć ochronę międzynarodową.
Dlaczego wyjechał pan z Jemenu?
Ponieważ bałem się o swoje życie. W Jemenie straciłem brata, cudem przeżyłem bombardowania, bo podczas wojny w Sanie [stolica Jemenu – przyp. red.] nie było ani jednego bezpiecznego miejsca. Bomby spadały na domy, szkoły, szpitale, nawet na cmentarze. Proszę sobie wyobrazić, bombardowali ludzi żywych i zmarłych.
Zupełnie jak w Ukrainie.
Tak, tylko proszę popatrzeć, wojna w Ukrainie trwa ponad 40 dni, a w Jemenie już ponad siedem lat. Sześć lat temu mój kraj był odcięty od wszelkich dostaw leków i żywności, mówiło się wówczas o największej katastrofie humanitarnej na świecie. Ja nie mam do czego wracać, co więcej, nie jestem powiązany z żadną frakcją polityczną, więc nie mam najmniejszych szans, by w jakikolwiek sposób ułożyć sobie tam życie.
Najpierw dotarłem do Jordanii, potem na wizie do Rosji, z której chciałem przedostać się do Europy.
W jaki sposób?
Przez Norwegię, niestety do Rosji przyjechałem za późno, bo w kwietniu 2016 roku, a wtedy już przejście graniczne z Norwegią było zamknięte. Jeszcze w 2015 roku można było je przekroczyć i ubiegać się o azyl, w 2016 roku już tylko zawracali. Gdy wygasła mi wiza, wyjechałem do Egiptu. Tam ubiegałem się o ochronę przez UNHCR, ale cały mój pobyt w Egipcie to było jedno wielkie czekanie, z którego nic nie wynikało. Postanowiłem wrócić więc do Rosji, tym razem na wizie studenckiej.
Pojechał pan na studia?
Teoretycznie tak, ale w praktyce nie było mnie na żadne studia stać. Chciałem znaleźć jakikolwiek sposób, by dostać się do Europy, ale wówczas możliwy był tylko przemyt, za jakieś 7 tysięcy euro, których nie miałem.
Nie chciał się pan ubiegać o azyl w Rosji?
Chciałem, mimo że wszyscy mi to odradzali. W Rosji nie ma praktycznie żadnej polityki azylowej, a zamiast obozów dla uchodźców są więzienia. Poszedłem po pomoc do Czerwonego Krzyża, ale tylko bawili się ze mną w kotka i myszkę. Kazali mi przetłumaczyć dokumenty, a takie tłumaczenie jest ważne trzy miesiące. Spotkanie wyznaczali za ponad dwa miesiące, a gdy zbliżał się termin, przekładali je tak, aby ważność papierów wygasała i kazali tłumaczyć je od nowa. Wymagali ode mnie zameldowania, ale w międzyczasie wygasła mi wiza studencka, więc nie mogłem się zameldować.
Błędne koło.
Jeden z prawników powiedział mi nieoficjalnie, że może gdybym przyjechał do Rosji z żoną i dziećmi, to coś by się udało zrobić. A tak? Woleli mnie trzymać w Rosji nielegalnie niż dać azyl. Nie miałem żadnego wyjścia, więc grałem na ich zasadach, a pewnego razu zapytałem wprost: długo będziemy się tak bawić? Odpowiedzieli: „Jeszcze się nie zorientowałeś? Rosja nigdy nie da ci azylu”. Szkoda, że nie powiedzieli mi tego na samym początku, może bym nie zmarnował tyle czasu i pieniędzy.
W końcu pojawił się sposób, czyli droga przez Białoruś.
Do Białorusi wjechałem nielegalnie, będąc już nielegalnie w Rosji. Przez Białoruś dostałem się na granicę z Polską. Szedłem z kolegą z Sudanu. Pierwsze przejście było pozornie łatwe – samo przekroczenie granicy było proste.
W którym miejscu przekraczaliście granicę?
Na północy, gdzie budowany jest nowy płot. Między nowym a starym ogrodzeniem jest dogodne miejsce do przejścia. Tylko że po polskiej stronie było pełno strażników, latały drony, helikoptery. To była pułapka. Dużo otwartej przestrzeni, nie było się gdzie schować.
Gdy dotarliśmy do lasu, przesiedzieliśmy w nim pięć dni. Chcieliśmy iść na południe, w stronę Białegostoku, bo wszyscy radzili, że tam bezpieczniej, ale nie wiedzieliśmy którędy, więc gdy tylko wyszliśmy z lasu, to nas zgarnęli. Zabrali na posterunek i dali do podpisania papiery. Jeden dokument był po angielsku: informował mnie o wydaniu zakazu wstępu na teren Unii Europejskiej przez trzy lata. Prosiłem o kontakt z prawnikiem, o telefon do ambasady Jemenu, ale mi odmówili i dali do podpisania drugi dokument. Ten był całkowicie w języku polskim, rozpoznałem na nim tylko moje dane z paszportu. Powiedziałem im, że nie wiem, co to jest i że nie znam się na prawie, więc bez prawnika nie będę niczego podpisywał.
I co oni na to?
W niczym nie chcieli pomóc, niczego nie chcieli wyjaśniać, tym bardziej gdy odmówiłem podpisania dokumentów.
Mówili po angielsku?
Ledwo.
Wie pan, która to była placówka?
Gdy nas zatrzymali, zabrali mi telefon, nie mogłem więc sprawdzić, gdzie dokładnie się znajdujemy. Wiem tylko, że było to na północy.
Czy mówił pan strażnikom, że chce się pan ubiegać się o azyl?
Tak. Powiedziałem im to wyraźnie, ale powiedzieli, że nie są od przyjmowania wniosków o azyl. Powiedzieli, że przekroczyłem granicę nielegalnie, więc teraz muszę podpisać te dokumenty, a następnie zostanę wywieziony za granicę. Upominałem się o swoje prawa – bez rezultatu.
W którym momencie powiedział pan, że chce się ubiegać o azyl?
Gdy odmówili mi kontaktu z ambasadą. Powiedziałem wtedy, że nie chcę wracać do Białorusi i że chcę ubiegać się o azyl w Polsce.
I co się stało dalej?
Wyrzucili mnie za ogrodzenie graniczne, na pas ziemi między granicą Polski a Białorusi, razem z moim towarzyszem z Sudanu.
Jak to dokładnie wyglądało?
Do Białorusi przeszliśmy tak samo nielegalnie jak weszliśmy do Polski. W ogrodzeniu była wycięta dziura.
Dziura?
Tak i to pewnie wycięta przez straż graniczną, bo znajdowała się dokładnie naprzeciwko ich budki. Wycięli tę dziurę po to, by wypychać ludzi. Innej możliwości nie widzę.
To było nowe czy stare ogrodzenie?
Stare. Nowe ogrodzenie jest wysokie i białe, a to było ciemne. Wyglądało niemal tak samo, jak ogrodzenie białoruskie, tylko że miało dziurę. Przeszliśmy więc przez tę dziurę, strażnicy przerzucili nasze plecaki przez nie i kazali iść przed siebie.
Rozumiem, że poszliście?
Tak, bo wiedzieliśmy, że jeśli spróbujemy przekroczyć granicę jeszcze raz, w tym samym miejscu, to znów nas złapią. Postanowiliśmy więc wrócić do Mińska i spróbować przekroczyć granicę w Brześciu. Ale jak już przeskoczyliśmy przez płot graniczny z Białorusią i uszliśmy może 1,5 może 2 kilometry, to nas zatrzymali.
Jak wyglądało zatrzymanie przez białoruskich pograniczników?
Pobili nas, i to strasznie. Połamali mi żebra, poobijali mi nogi, do dziś mam opuchnięte. Było ich czterech z psami, biło nas po dwóch, bili i kopali. Potem zabrali do jakiejś kotłowni, nawet nie wiem, jak opisać to miejsce. Tam przyszedł do nas jakiś oficer i zapytał który z nas mówi po rosyjsku. Powiedziałem, że ja, zapytał mnie więc dlaczego wróciliśmy z Polski. Odpowiedziałem, zgodnie z prawdą, że tamtędy nie da się przejść i że nas zatrzymali. Od razu zrozumiał, o co chodzi. Powiedział, że zabierze nas na południe i że przejdziemy w innym miejscu.
Nie minęło pół godziny, może godzina i nas zabrali, dołączając do innej grupy. Łącznie było nas dokładnie 36 osób, były rodziny z dziećmi, różne narodowości, ludzie zewsząd. Podzielili nas na trzy grupy i zapakowali w auta. Ja jechałem w grupie 13-osobowej. Dowieźli nas na miejsce, była już noc. Wyjaśnili, co robić.
Czyli?
Powiedzieli, że po drugiej stronie będzie mniej strażników niż na północy, oraz że trzeba będzie przejść przez rzekę. Pokazali też, jak przejść przez ogrodzenie, dali nam maty, takie jak do jogi, żeby zarzucić na ogrodzenie i nie pokaleczyć się o druty. Tłumaczyli też, że jak nas ktoś zauważy, to mamy uciekać i się nie zatrzymywać – a najlepiej się rozdzielić, bo straż chodzi dwójkami, trójkami, więc nie da rady nas wszystkich wyłapać. Mówili też żeby czołgać się pierwszy kilometr, aż do lasu, w którym będziemy mogli się ukryć. Powiedzieli, że to łatwa droga.
A jaka była w rzeczywistości?
Okropna. Cały teren był bagnisty. Miałem połamane żebra, obite nogi i musiałem się czołgać, proszę sobie wyobrazić, co to był za ból. Było zimno, byliśmy przemoczeni, od stóp do głów. Dojście do lasu zajęło nam cztery godziny. Szły z nami trzy kobiety, dwie Somalijki i jedna Kenijka, mdlały w drodze. Po dotarciu do lasu kobiety zostały, bo nie miały siły iść dalej – zostało z nimi trzech mężczyzn: jeden Syryjczyk, jeden Sudańczyk i jeden Egipcjanin. Dalej ruszyliśmy w siedem osób. Weszliśmy w las w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca. Mieliśmy tylko jeden telefon – mój, bo udało mi się ukryć jeden aparat, a podczas zatrzymania oddać drugi. Ktoś inny miał kartę sim. Zaczęliśmy więc prosić organizacje pomocowe o pomoc: o suche ubrania, ciepłe jedzenie, cokolwiek.
Skąd mieliście numery?
Tam każdy ma jakiś numer. Było koło czwartej nad ranem, ręce miałem tak zmarznięte, że ledwo mogłem wystukać wiadomość. Odpowiedź przyszła około siódmej rano. Po kilku godzinach dostaliśmy jedzenie, śpiwory, suche ubrania.
Gdy wolontariusze nas zostawili, mężczyźni z mojej grupy zaczęli szukać transportu, czyli przemytnika. Ale dla mnie było za drogo.
O jakich sumach była mowa?
Ok. 2,5 tys. dolarów od osoby. Nie miałem tyle pieniędzy, więc zostałem sam. W lesie spędziłem 3-4 dni. Pierwszego dnia w zasadzie nie ruszałem się z miejsca, wszystko zaczęło mnie boleć: żebra, nogi, nie mogłem się ruszać. W tym stanie i tak nigdzie nie udałoby mi się nigdzie dojść.
Jak udało się panu przetrwać aż tyle dni w lesie?
Miałem jedzenie i rzeczy zostawione od wolontariuszy – i to na siedem osób, więc gdy opuszczałem to miejsce, jeszcze coś zostało. Przez cały ten czas, gdy siedziałem w lesie, nade mną latały helikoptery, drony. Ostatniego dnia, gdy koło piątej rano drony odleciały, postanowiłem się zebrać. Teraz jestem w bezpiecznym miejscu. Tylko tyle mogę powiedzieć.
Miałem dużo szczęścia, że udało mi się wyjść z lasu, zanim spadł śnieg. Ale między drutami widziałem rodziny z dziećmi, na gołej ziemi, bez żadnej pomocy, jedzenia, śpiworów. Matki okrywały dzieci własnym ciałem. Byłem wściekły, że nikt nie chce im pomóc. Strażnicy po prostu przepychają ludzi przez ogrodzenia i każą iść przed siebie.
Chce się pan ubiegać o azyl Polsce?
Nie, nie. Nie wydaje mi się, żeby to był dobry kraj dla uchodźców. Oczywiście nie mówię tu o ludziach – ale o władzy.
Czyli wywiad z przestepca.
Czyli koleś przez 7 lat tułał się po całym świecie, łącznie z Egiptem który jest bezpiecznym krajem aby się dostać do UE.
Wpier Jemen, potem Rosja i już miał być w raju gdy się okazało, że niestety z Norwegii też wypychają od 2016. Więc chłopak sobie spokojnie wrócił do Egiptu w którym przez nikogo niepokojony przesiedział sobie tak z 5-6 lat. Po czym stwierdził, że jako uchodzica ma niezbywalne prawo do zamieszkanie w UE. Więc walną do Rosji na wizie studenckiej. Lipnej. Aby nielegalnie przekroczyć granicę UE.
Miał 7 lat aby wykombinować, że może się udać do dowolnej ambasdy UE na świecie i poprosić o azyl ale z jakiś powodów wybrał tułaczkę po błotach i bagnach.
Nie wiem jak on ale gdybym ja był uchodźcą któremu grozi śmierć we własnym kraju to w takim np. Egipcie bym z buta walił do pierwszej z brzegu ambasady UE prosząc o pomoc. No, chyba, że bym z góry wiedział, że azylu nie dostanę bo np. nie jestem uchodzicą.
Ale co tam. Lecimy dalej.
Koleś miał kasę na życie przez 7 lat. Z Białorusi do Polski przywiozł dwa telefony komórkowe, jeden mu zabrano ale drugi przetrwał nie tylko rewizję polskiej straży granicznej ale i skatowanie go przez Białorusinów. Skatowali go ale nie przeszukali. Pobili, zawieźli do kotłowni ale ani kasy ani telefonu nie zabrali. Taki myk. Taki cud.
I po spuszczeniu wpierdolu dali mu maty aby mógł znów skakać przez płot. I zawieźli w lepsze miejsce do skakania. Gdzie skoczył. I widział kobiety na ziemi zakrywające swoimi ciałami dzieci. I był wściekły, że nikt im nie chciał pomóc. Ale sam przezedł przez granicę. I teraz jest bezpieczny.
I dzięki pomocy dobrych ludzi zostanie nielegalnie przewieziony przez granicę polsko-niemiecką i w końcu trafi do raju. Po 7 latach tułaczki.
I nie wątpię, że są ludzie którzy w te banialuki wierzą.
A może by pan się trochę poinformował o życiu uchodźców w Egipcie – nie wolno im pracować więc najwyżej pracują na czarno i żyją w najbiedniejszych dzielnicach. Pan oczywiście by sie z taką sytuacją pogodził i pozostał na całe życie beznadziejnej sytuacji. Ale są ludzie, którzy jednak wierzą że gdzieś na świecie uda się im godnie i spokojnie żyć i próbują na wszystkie sposoby do takiego miejsca dotrzeć. Zreszto wszystko jedno czy ten człowiek jest uchodźcą czy nie – obowiązek prawny straży granicznej jest przyjąć od niego wniosek, zakwaterować go w ośrodku i dać wniosek do rozpatrzenia – jeżeli okaże się że nie przysługuje mu azyl to będzie odesłany do kraju pochodzenia. Taka jest procedura z której pan też kiedyś może będzie musiał korzystać i z której korzystało wiele Polaków podczas np stanu wojennego. Polska straż graniczna łamie prawo polskie i międzynarodowe a chyba pan chciałby żyć w cywilizowanym kraju, w którym przestrzega się prawa.
Nie wiem czy zwróciła pani uwagę, że nie napisałem ani jednego słowa o tym czy Straż Graniczna powinna przyjac wniosek o azyl tego "uchodzicu" czy nie.
Nie napisałem ani słowa bo wydawało mi się oczywistym, że psim obowiązkiem SG jest taki wniosek przyjąć, owego "uchodzicę" do ośrodka wsadzić i tam rozpatrzeć ów wniosek. I w tym wypadku po rozpatrzeniu wsadzić go do samolotu i wywieźć do Jemenu.
Wydawało mi się, że jest to oczywiste.
Co nijak nie zmienia faktu, że ów "uchodzica" ma tyle wspólnego z uchodzicą co kangur z kontenerem. Ten facet jest najzwyklejszym w świecie migrantem ekonomicznym i nie zmienią tego żadne czary i zaklęcia. A dla migrantów ekonomicznych przewidziana jest odpowiednia forma starania się o pobyt w UE. Ten człowiek świetnie wie, że w życiu legalnie by się do UE nie dostał więc kombinuje jakby się dostać nielegalnie.
I o to chodzi!
A tu się robi z niego takiego samego uchodzicę jak kobiety z dziećmi które uciekają przed bombami kastetowymi z Ukrainy. Co więcej, nawet gdyby ten człowiek uciekał przed bombami kasetowymi z Jemenu to uchodzicą jest w PIERWSZYM BEZPIECZNYM KRAJU a nie W DOWOLNIE WYBRANYM KRAJU NA ŚWIECIE.
I o to biega. I również o to, że cała ta łzawa historia jest równie prawdziwa co podróż Dorotki do krainy Oz.
Acha, pyta pani czy bym się pogodził z byciem uchodzicą w Egipcie? Zgaduję, że wpierw odwiedziłbym ambasady odpowiednich krajów, a potem kombinował jak przeżyć co jak pokazuje historia tego człowiek nie stanowi Egipcie większego problemu skoro ten facet najwyżej był w stanie zarobić pieniądze na samolot do Rosji i udowodnić, że ma wystarczające środki finansowe na uzysyskanie wizy turystycznej. Co zapewne niewątpliwie oznacza, że w Egipcie przymierał z głodu.
c.d.
Wie pani, właśnie dlatego ludzie popierają te pushbacki. Przez takich "uchodziców". Przez ludzi którzy w cyniczny sposób wykorzystują luki w systemie który został zaprojektowany w innej rzeczywistości do innych celów. I każdy, no ok prawie każdy, widzi i rozumie to natychmiastowo, że jest ZASADNICZA różnica pomiędzy Ukraińcami na granicy polsko-ukrainskiej a tymi którzy próbują przejść przez granicę polsko-białoruską.
Jak się ostatnio okazało przechodzą przez nią Kubańczycy w drodze do Hiszpani bo tam po trzech latach nielegalnego pobytu można uzyskać pozwolenia na pobyt! No, super! Tu w zasadzie komentarz jest zbędny.
I jak taka sytuacja wyglada z punktu widzenia przecietnego Polaka? Tak: "czyli oczywiście powinniśmy ich wszystkich do siebie przygarnąć, wsadzić do ośrodków dla uchodzicow i stamtąd deportować.
I oczywiście, za miesiąc pojawiłyby się głosy, że nieludzkim jest trzymanie ludzi w zamkniętym ośrodku, że muszą mieć prawo do pracy etc. I ośrodki by się otworzyły, i "uchodzicy" pogubili. Czyli udałoby im się przedostać nielegalnie do UE aby nielegalnie pracować w jakim gettcie i z dużym prawdopodobieństwem zasilić przestępczość. No to ja już wolę te pushbacki". Tak to właśnie wygląda z punktu widzenia przeciętnego Polaka i bardzo dużego procenta mieszkańców innych krajów UE. Jak dużego np. we Francji dowiemy się za chwilę.
Na szczęście nie jestem "przeciętnym Polakiem" więc wszelkie granice i ograniczenia przemieszczania się ludzi po świecie uważam za żałosne i coś co z czasem stanie się dziwactwem – a teraz, jeżeli jesteśmy w stanie przyjąć kilka milionów Ukraińców to możemy też przyjąć kilka tysięcy ludzi oszukanych przez Łukaszenka, między innymi kobiety z dziećmi, które głodują, marzną i chorują w polskich lasach. Nie przypominam sobie że bomby spadające na głowe był warunkiem przyjmowania uchodźców z Polski (wielu w krajach bardzo oddalonych od najbliższych) podczas stanu wojennego.
"Na szczęście nie jestem "przeciętnym Polakiem" więc wszelkie granice i ograniczenia przemieszczania się ludzi po świecie uważam za żałosne"
Ani kontrole graniczne ani regulacje wizowe nie są polskim wynalazkiem, więc przyznam nie bardzo rozumiem ten wtręt.
Co do wyrażonych przez panią poglądów to oczywiście ma pani do nich prawo, ale z czystej ciekawości… oczekuje pani likwidacji usług publicznych/roli opiekuńczej państw – może poza organami przemocy, czy też raczej rządu światowego, jeśli to drugie to na jaki wzór bo liberalna demokracja to jest jednak mniejszość demograficzna?
Jeśli chodzi o pomysł: otworzymy granice dla wszystkich i nie będzie to miało negatywnego wpływu na np. rynki pracy, mieszkań, dostępność do edukacji i opieki zdrowotnej i socjalnej to wydaje mi się on odjechany nieco.
No jeśli tak to rozmowa traci sens bo tak się dziwnie składa, że gdyby nie granice to dziś miałaby pani tutaj Rosję.
I przynajmniej do czasu gdy świat pozbędzie się ostatniego satrapy będą one istnieć i podstawowym obowiązkiem państwa jest i będzie ich ochrona.
Wie pani, jakoś z tego wywiadu nijak nie wynika żeby ktoś tego człowieka oszukał. On sam z własnej nieprzymuszonej woli udał się nielegalnie z Rosji na Białoruś celem nielegalnego przekroczenia granicy UE. Pytanie za 1000 punktów; dlaczego nie poszedł do ambasady RP w Moskwie i nie poprosił o azyl? Ktoś mu bronił, celował z karabinu do niego? Dlaczego nie pojechał na granicę z Estonią czy Finlandią i tam na przejściu granicznym nie poprosił o azyl? No, jakby nie patrzył jest to łatwiejsze niz nielwgalne przekraczanie granicy. Więc dlaczego, do jasnej anielki, ryzykował własne życie skoro w.g. tego co mówi jest uchodzicą z groźnego konfliktu zbrojnego i azyl mu sie należy jak psu kiełbasa?
Być może dlatego, że świetnie wie że żadnego azylu by nie dostal bo nie jest żadnym uchodzicą a zwykłym migrantem ekonomicznym.
Co jest jednak dużo ciekawsze to dlaczego osoba przeprowadzająca z nim wywiad nie zadała tych oczywistych pytań. No, ja będącą w jego sytuacji (uchodzica) na 100% bym walił na granicę UE celem jej legalnego przekroczenia, uzyskaniu statusu uchodzicy i tak dalej. A on uznał, że jednak nie, że lepiej jest się przez bagna przebijać. I nie tylko on. Taki myk.
A ja pani przypominam czym się różni uchodzica od osoby poszukującej azylu politycznego.
Ewa Orzechowska:
\"(…) obowiązek prawny straży granicznej jest przyjąć od niego wniosek, (…) i dać wniosek do rozpatrzenia\"
To jest prawda, w sensie, że powinna istnieć możliwość złożenia wniosku w wyznaczonym miejscu, np na przejściu granicznym/przedstawicielstwie dyplomatycznym.
\"(…) zakwaterować go w ośrodku
A to już niekoniecznie, przynajmniej wg orzeczenia ETPC:
N.D. and N.T. v. Spain (applications nos. 8675/15 and 8697/15)
W skrócie, jeśli istnieje możliwość złożenia wniosku o ochronę w wyznaczonym miejscu, przejście graniczne/przedstawicielstwo dyplomatyczne, to uchodźców/migrantów próbujących forsować granicę nielegalnie wolno odpierać jak również wydalać (w cywilizowanym sposób, a nie przepychać przez płot w środku lasu)
Ochrona i kontrola własnych granic i ustalania kto, jak i kiedy może je przekraczać, jest jednym z podstawowych praw i obowiązków państwa.
PS. Z tego co wiem uchodźcom w Egipcie wolno pracować, na stanowiskach na które nie można znaleźć chętnych odpowiednio kwalifikowanych Egipcjan, więc nie jest tak, że im nie wolno (swoją drogą zapewnienie prawa do pracy nie należy do obowiązków państwa goszczącego uchodźcę), tylko, że o pracę jest trudno – taka sytuacja gospodarcza.
No właśnie, po pierwszy "jeśli istnieje możliwość złożenia wniosku o ochronę w wyznaczonym miejscu" – a tak możliwość nie istnieje ponieważ straż białoruska zmusza ludzi do przekraczania granicy "nielegalnie" (nie wiem czy jak ktoś mnie przpycha prze płot pod karabinem to można powiedzięc że ja forsuję granicę nielegalnie !), nawet jeśli uchodźca dotrze do oficjlanego przejścia to polska straż graniczna rzadko przyjmuje wnioski o ochronę – moje znajome Czeczenki z dziećmi koczowały miesiącami na dworcu w Brześciu i próbowały dziesiątki razy złożyć dokumenty na polskim przejściu granicznym, nim w końcu udało im się to zrobić. A co do życia uchodźców w Egipcie – jeżeli pan zna j. angielski to proponuję żeby pan poczytał w internecie o sytuacji uchodźców z Jemenu w Egipice – nie jest tak różowo jak pan opisuje.
Dzień Dobry, dziękuję za pani odpowiedź.
EO:
" straż białoruska zmusza ludzi do przekraczania granicy "nielegalnie"
Nie wierzę, że osoby przekraczające/usiłujące przekroczyć granicę białorusko-polską znalazły się na Białorusi przypadkowo/nieświadomie i w życiu, absolutnie nie planowały sforsowania granicy, a jedynie zostały do tego zmuszone podstępem lub przemocą przez Białorusinów.
Nie wydaje mi się, aby opisywana przeze mnie sytuacja uchodźców w Egipcie była różowa, ale idąc za pani sugestią wyguglalem "Yemeni refugees in Egypt" I dowiedziałem się, że z pośród ponad 500 tysięcy obywateli Yemenu przebywających w Egipcie jedynie około 10 tys. ma status uchodźców. Znacząca większość nie chce go mieć, bo ogranicza on prawo do podróżowania między obu krajami, a większość Jemeńczyków uciekła przed bieda/wojna/beznadziejna opieką medyczna, ale nadal odwiedza rodzinę w ojczyźnie, prowadzi tam interesy, etc.