0:000:00

0:00

Prawa autorskie: 25.01.2022 Warszawa , Aleje Ujazdowskie . Kancelaria Prezesa Rady Ministrow . Od lewej: wicepremier Jaroslaw Kaczynski , premier Mateusz Morawiecki podczas spotkania w sprawie strategii w walce z covid - 19 . Fot. Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.pl25.01.2022 Warszawa ...

Jako pierwsza z pomysłem powołania komisji wyszła Solidarna Polska. W niedzielę 27 listopada Janusz Kowalski, Mariusz Gosek i Jacek Ozdoba na konferencji prasowej zapowiedzieli wniosek o powołanie "komisji śledczej w sprawie polityki energetycznej Polski od 2007 do 2022 r.".

"Ze szczególnym uwzględnieniem okresu od 16 listopada 2007 r. do 22 września 2014 r., a więc 2502 dni prorosyjskiej polityki Donalda Tuska, który jako premier prowadził politykę bezwzględnie prorosyjską, proputinowską" - mówił Kowalski. I dodawał, że lista "prezentów Donalda Tuska wobec Putina i Kremla" jest bardzo długa. Wymieniał m.in. zatrzymanie budowy Baltic Pipe, próbę przedłużenia kontraktu gazowego z Gazpromem do 2037 r., czy umorzenie w 2010 r. 1 mld zł tej spółce.

"Mamy gotowy wniosek o powołanie komisji śledczej dotyczącej polityki energetycznej, ze szczególnym uwzględnieniem prorosyjskich działań rządu Donalda Tuska. Chcemy postawić Donalda Tuska przed Trybunałem Stanu" - mówił Kowalski.

Ziobryści stwierdzili, że jest szansa, by w wyniku prac komisji śledczej Tusk już w maju stanął przed Trybunałem Stanu. I zapowiedzieli, że z początkiem tygodnia zaczną zbierać podpisy pod wnioskiem o jej powołanie.

Kaczyński: Potrzebna komisja weryfikacyjna

W PiS-ie pomysł powołania specjalnej bardzo się spodobał. Nie spodobało się za to najwyraźniej, że był to pomysł partii Zbigniewa Ziobry. Dlatego już w poniedziałek podczas wspólnej konferencji prasowej prezes PiS Jarosław Kaczyński oraz premier Mateusz Morawiecki zapowiedzieli powołanie lepszej komisji.

"Dzisiaj widzimy, że różne umowy pisane były krwawym atramentem (...) Niektórzy cały czas chcą ukryć działania z przeszłości, zmienić świadomość Polaków, a Polacy zasługują na prawdę" - mówił Morawiecki. I zapowiadał, że zbadane zostaną wszystkie okoliczności podpisywania niekorzystnych dla Polski umów z Rosją.

"Ta sprawa stała się przedmiotem kontrowersji i dobrze by było, by wszystkie problemy z tym związane zostały wyjaśnione" - mówił z kolei Kaczyński. Dodawał jednak, że nie chodzi o komisję śledczą.

"Dla takiej komisji nie jest potrzebna ustawa, wystarczy odpowiednia decyzja Sejmu. W tym wypadku chodzi o coś, co będzie przypominać komisję, która zajmowała się reprywatyzacją w Warszawie. Organ innego typu niż komisja śledcza, mająca także inny skład, bo nie składająca się tylko z parlamentarzystów. Mająca znacznie większe możliwości. Chodzi o to, by wszystkie sprawy, które są związane z tą bardzo ważną kwestią, kwestią dotyczącą przeszłości, ale która dotyczy również przyszłości, zostały opinii publicznej przedstawione" - wyjaśniał Kaczyński.

Dlaczego nie komisja śledcza?

"Komisje śledcze, może poza tą pierwszą [w sprawie Rywina z 2003 r. - red], nie przynosiły w swojej pracy jakichś osiągnięć, które można by uznać za szczególnie istotne. Raczej to były kalendaria wydarzeń. A tu chodzi o coś znacznie głębszego" - dodawał prezes PiS.

Komisja watowska

I trudno mu nie przyznać racji. Najlepszym tego dowodem była "Komisja Śledcza do zbadania prawidłowości i legalności działań oraz występowania zaniedbań i zaniechań organów i instytucji publicznych w zakresie zapewnienia dochodów Skarbu Państwa z tytułu podatku od towarów i usług i podatku akcyzowego w okresie od grudnia 2007 r. do listopada 2015 r. (SKVAT)". Jej powołanie wiązało się z narracją PiS, że politycy PO wyprowadzili z budżetu miliardy złotych, za co powinni odpowiedzieć karnie. W latach 2018-2019 odbyło się ponad 80 posiedzeń komisji, podczas których przesłuchiwano czołowych polityków PO, w tym Donalda Tuska. Było to w sensacyjnym tonie relacjonowane przez media rządowe.

W czerwcu 2019 roku komisja oficjalnie zakończyła działalność. Rekomendowała Sejmowi postawienie przed Trybunałem Stanu byłych premierów Donalda Tuska i Ewę Kopacz oraz ministrów finansów: Jacka Rostowskiego i Mateusza Szczurka. Do dziś nic takiego się nie wydarzyło. Nie ma także żadnych informacji na temat dalszych losów zawiadomienia do prokuratury, które komisja złożyła w sprawie Szczurka.

Te okoliczności dość jasno pokazują, że to nie brak uprawnień komisji śledczej jest problemem, ale raczej przedmiot jej badania.

Kaczyński jako inspirację dla nowej komisji wskazuje też Komisję do spraw reprywatyzacji ("Komisja do spraw usuwania skutków prawnych decyzji reprywatyzacyjnych dotyczących nieruchomości warszawskich, wydanych z naruszeniem prawa"), która powstała w wyniku wybuchu afery reprywatyzacyjnej.

To ciało pozasejmowe, działające na podstawie specjalnej ustawy. W tym przypadku mieliśmy do czynienia z procederem związanym w oczywisty sposób z naruszaniem prawa. Było to dobrze udokumentowane i nagłośnione przez aktywistów lokatorskich, miejskich oraz przez media. Choć Zjednoczona Prawica wykorzystywała komisję politycznie (jej przewodniczącym był Patryk Jaki, który kandydował jednocześnie w wyborach 2018 roku na prezydenta Warszawy), a sposób jej działania jest krytykowany przez ekspertów, to ostatecznie organ ten stał się istotnym elementem systemu rewizji decyzji reprywatyzacyjnych. Potwierdzeniem tego mogą być na przykład cztery wyroki Naczelnego Sądu Administracyjnego z sierpnia 2022 r., które zapadły właśnie na kanwie decyzji komisji.

PiS obiecuje, że nowa komisja miałaby działać w podobny sposób i merytorycznie badać zasadność zawieranych z Rosją umów. Ostatecznie projekt ustawy powołujący komisję pojawił się na stronie Sejmu w czwartek 1 grudnia. Czy cokolwiek z tych zapowiedzi jesteśmy w stanie z niego wyczytać?

Podejrzanym może być każdy, wszystko jest wpływem

Zgodnie z ustawą głównym zadaniem Komisji jest prowadzenie postępowań mających na celu "wyjaśnianie przypadków funkcjonariuszy publicznych lub członków kadry kierowniczej wyższego szczebla, którzy w latach 2007–2022 pod wpływem rosyjskim, działając na szkodę interesów Rzeczypospolitej Polskiej" brali udział w czynnościach takich jak:

  • zawieranie umów,
  • negocjowanie umów międzynarodowych,
  • wydawanie różnych decyzji administracyjnych,
  • zatrudnianie pracowników,
  • wybór kontrahentów,
  • przygotowanie stanowiska lub prezentacja stanowiska RP na forum międzynarodowym,
  • czy po prostu podejmowali czynności urzędowe.

Katalog jest tak szeroki i ogólny, że dotyczyć może właściwie każdego funkcjonariusza publicznego.

To jednak nie wszystko, bo obszarze zainteresowania komisji są nie tylko urzędnicy. Może ona badać również przypadki wpływów rosyjskich na inne osoby, o ile "w istotny sposób oddziaływały one na bezpieczeństwo wewnętrzne lub godziły w interesy Rzeczypospolitej Polskiej w zakresie:

  1. wpływu na środki masowego komunikowania;
  2. rozpowszechniania fałszywych informacji;
  3. działalności stowarzyszeń lub fundacji;
  4. działalności związków zawodowych, związków lub organizacji pracodawców;
  5. funkcjonowania infrastruktury krytycznej;
  6. funkcjonowania partii politycznych;
  7. organizacji systemu opieki zdrowotnej, w szczególności zwalczania chorób zakaźnych;
  8. ochrony granicy państwowej Rzeczypospolitej Polskiej".

Oznacza to, że Komisja badać może (a de facto niejako oskarżać) nie tylko funkcjonariuszy publicznych, ale także:

  • dziennikarzy,
  • wydawców,
  • właścicieli mediów,
  • pracowników organizacji społecznych,
  • związkowców,
  • działaczy politycznych,
  • ale w praktyce każdego, kogo działanie zostanie zakwalifikowane jako wpływające na jedną z wyżej wymienionych dziedzin.

Same wpływy rosyjskie są również bardzo szeroko zdefiniowane w ustawie. Jest to bowiem

  • „każde działanie osób będących przedstawicielami władz publicznych Federacji Rosyjskiej",
  • ich bliskich współpracowników
  • oraz osób powiązanych z nimi osobiściem organizacyjnie lub finansowo.

Działanie takie jest "prowadzone zarówno metodami prawnie dozwolonymi, jak i bezprawnymi, zmierzające do wywarcia wpływu na działania spółek lub organów władzy publicznej Rzeczypospolitej Polskiej".

Zgodnie z literalnym brzmieniem tej definicji (art. 2 punkt 8) wpływem rosyjskim może być właściwie każdy kontakt z władzami Rosji. Jeśli strona rosyjska negocjowała ze stroną polską warunki jakiegoś kontraktu, to wypełniała definicję podaną w ustawie. Bowiem metodami dozwolonymi prawnie zamierzała wywrzeć wpływ na działanie spółki lub organu władzy RP, to jest doprowadzić do zawarcia umowy.

Cała władza w ręce PiS i premiera

Komisja składaby się z dziewięciu członków wybieranych przez Sejm. Ustawa nie precyzuje, jaką większością głosów dokonywany byłby wybór. Zatem można domniemywać, że chodzi o większość zwykłą.

Wymagania wobec kandydatów nie są wygórowane.

Wystarczyłoby, że taka osoba ma polskie obywatelstwo, korzysta z pełni praw publicznych, nie była prawomocnie skazana za umyślne przestępstwo lub umyślne przestępstwo skarbowe, ma wykształcenie wyższe lub niezbędną wiedzę w zakresie funkcjonowania organów władzy publicznej, cieszy się nieposzlakowaną opinią i wyraziła zgodę na bycie kandydatem.

Kandydatów miałyby prawo zgłaszać kluby poselskie, następnie w ciągu 14 dni Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Służba Kontrwywiadu Wojskowego przedstawiałaby opinię w przedmiocie dawania rękojmi zachowania tajemnicy takiej osoby. Przewodniczącego Komisji wskazywałby spośród jej członków Prezes Rady Ministrów.

Oznacza to, że pełen wpływ na obsadę i kształt komisji miałaby większość rządząca oraz premier.

Arbitralność w podejmowaniu spraw, inwigilacja

Komisja podejmowałaby działania wyłącznie z urzędu. Ustawa nie przewiduje, by jakikolwiek podmiot mógł zawnioskować o zajęcie się przez nią jakąś sprawą.

Oznacza to całkowitą dowolność i arbitralność w podejmowaniu spraw.

Komisja wszczynałaby postępowania lub z urzędu przeprowadzała czynności sprawdzające w celu stwierdzenia czy wystąpiły w jakiejś sprawie "wpływy rosyjskie".

Co ciekawe, za przeprowadzenie takich "czynności sprawdzających" mogliby się brać nie tylko członkowie Komisji, ale także upoważnieni pracownicy KPRM oddelegowani do obsługi Komisji. Gdyby po przeprowadzeniu czynności sprawdzających Komisja uznała, że prawdopodobnie doszło do wpływów rosyjskich, wszczynałaby postępowanie oraz zawiadamiała o tym strony.

Instytucje państwa do dyspozycji

Wszystkie najważniejsze organy państwa - śledcze, wywiadowcze, sądowe, administracyjne (m.in. Szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Szef Agencji Wywiadu, Szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Prokurator Generalny, prokuratorzy, Prezes Najwyższej Izby Kontroli, Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego, Prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego, prezesi sądów powszechnych, sądów wojskowych oraz sądów administracyjnych, organy administracji rządowej i samorządowej, podległe im jednostki organizacyjne, organy samorządów zawodowych) byłyby zobowiązane do udostępnienia członkom Komisji "wszelkich, łącznie z zawierającymi informacje niejawne oraz tajemnicę przedsiębiorstwa, materiałów. W tym archiwalnych i operacyjnych, akt postępowań przygotowawczych i sądowych", jeśli o takie zawnioskują.

To nie wszystko.

  • Komisja mogłaby poprzez policję zdobywać na potrzeby swoich postępowań dane telekomunikacyjne obywateli, a także zawnioskować do prokuratora o przeszukanie pomieszczeń i zajęcie rzeczy w celu zabezpieczenia dowodów.
  • Mogłaby przeprowadzać rozprawy, które byłyby transmitowane.
  • Miałaby też prawo wzywać na przesłuchania stronę postępowania pod groźbą grzywny wynoszącej nawet do 50 tysięcy złotych.
  • Podobnie byłoby ze świadkami i biegłymi.
  • Jawność rozpraw mogłaby być być wyłączona postanowieniem, gdyby Komisja uznała, że to konieczne ze względu na zagrożenie bezpieczeństwa państwa, porządku publicznego i moralności publicznej lub omawiane są osobiste szczegóły albo informacje podlegające ochronie.

Przewodniczący oraz członkowie Komisji nie mogliby być pociągnięci do odpowiedzialności za działalność w Komisji, a jej dokumentacja nie stanowiłaby informacji publicznej. Czyli nie podlegałaby udostępnieniu w trybie ustawy o dostępie do informacji publicznej.

Komisja jak parasąd

Gdyby Komisja w toku swojej pracy stwierdziła, że działanie strony (czyli de facto podejrzanego) mogło stanowić naruszenie prawa lub przestępstwo, kierowałaby zawiadomienie do właściwego organu. Mogłaby to być prokuratura, albo inny organ, który np. wszczynałby postępowanie dyscyplinarne. Komisja mogłaby potem monitorować takie postępowania.

Na tym uprawnienia Komisji jednak się nie kończą.

Jak zapowiadał Jarosław Kaczyński - wzorem była Komisja reprywatyzacyjna. Zatem nowa Komisja mogłaby też wydawać decyzje administracyjne, w których stwierdzałaby, że w konkretnym przypadku doszło do działania "pod wpływem rosyjskim na szkodę interesów RP".

W związku z tym Komisja mogłaby uchylić w części lub całości decyzję administracyjną, przekazać ją do ponownego rozpatrzenia, stwierdzić jej nieważność. Albo stwierdzić, że nie można jej uchylić ze względu na nieodwracalne skutki prawne lub ze względu na to, że "od dnia doręczenia lub ogłoszenia tej decyzji upłynęło 10 lat".

Projektodawcy zdają się zatem przyznawać, że kompetencje Komisji w zakresie podważania wydanych decyzji, czy zawartych umów są iluzoryczne. Zatem od razu przewidują drogę ogłoszenia rosyjskiego wpływu bez konsekwencji na tok sprawy.

To jednak nadal nie wszystko.

W związku z orzeczeniem o działaniu pod rosyjskim wpływem Komisja mogłaby wobec strony odpowiedzialnej za to działanie zastosować "środki zaradcze". W katalogu wymieniono:

  • cofnięcie poświadczenia bezpieczeństwa lub nałożenie zakazu otrzymania poświadczenia bezpieczeństwa na okres do 10 lat
  • oraz cofnięcie pozwolenia na broń lub nałożenie zakazu posiadania pozwolenia na broń na 10 lat.
  • Najdotkliwszym "środkiem zaradczym" jest jednak "zakaz pełnienia funkcji związanych z dysponowaniem środkami publicznymi na okres do 10 lat".
Oznaczałoby to de facto zakaz pełnienia jakiejkolwiek funkcji publicznej, pracy na kietrowniczych stanowiskach w administracji czyw organizacji pozarządowej z grantami od państwa.

Choć w uzasadnieniu możemy przeczytać, że "celem projektodawcy nie jest również wkroczenie projektowanym aktem prawnym w materię zarezerwowaną dla wymiaru sprawiedliwości", to postępowanie przed Komisją oraz jej "decyzja administracyjna" w indywidualnej sprawie przypomina jednak rozprawę sądową, która kończy się zastosowaniem czegoś, co jest środkiem karnym.

Komisja tymczasem nie byłaby sądem, tym bardziej niezawisłym sądem, a strony tej rozprawy nie miałyby żadnych gwarancji procesowych. Mogłyby jedynie po zamknięciu rozprawy "wypowiedzieć się co do zebranych dowodów" i "zgłosić żądania".

Polityczny spektakl

Jeśli dojdzie do uchwalenia tej ustawy w obecnej formie, to szerokie uprawnienia komisji i jej ewentualne decyzje będą z pewnością kontestowane przez sądy. Niewykluczone jednak, że nie będzie nawet takiej potrzeby, bo wszczęte przed komisją postępowania nie zakończą się w możliwej do przewidzenia przyszłości - nie obowiązują jej bowiem żadne terminy na rozpatrzenie spraw.

Politycy opozycji już po pierwszych komentowali, że jedynym celem komisji jest polityczny spektakl.

Choć w nazwie komisji widzimy lata 2007-2022, to nie obowiązywałaby żadna chronologia, ani pierwszeństwo w rozpatrywaniu spraw. Komisja miałaby całkowitą dowolnosc w podejmowaniu wątków i wybieraniu obiektów oraz tematu dochodzenia.

Choć zgodnie z deklaracjami badania miały dotyczyć bezpieczeństwa energetycznego, to słowo energetyka nie pojawia się w ustawie ani razu.

Terminy opisane w projekcie wskazują, że PiS zamierza powołać komisję szybko.

Ustawa wchodzi w życie dzień po ogłoszeniu. Od tego czasu kluby miałyby 14 dni na zgłoszenie kandydatów. Gdyby w koalicji była zgoda co do uchwalenia projektu, to komisja mogłaby zacząć działać już w styczniu.

Niezależnie od prowadzonych postępowań Komisja publikowałaby także doroczne raporty.

Pierwszy mialby się pojawić do 17 września 2023 roku, czyli zaraz przed wyborami parlamentarnymi.

Jak ujął to podczas konferencji prasowej Jarosław Kaczyński: "Chodzi po prostu o to, żeby została ustalona prawda, także ta prawda, którą, trzeba przyznać, bardzo często trudno ustalić. Bo jeśli chodzi o różnego rodzaju tajne związki, to one są dlatego tajne, żeby trudno było coś ustalić".

Przeczytaj także:

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze