0:000:00

0:00

"Nie chcecie słuchać o handlu ludźmi, ale on między innymi dlatego istnieje, że ludzie nie chcą o nim słuchać" – mówiła w jednym z wywiadów Irena Dawid-Olczyk, prezeska Fundacji Przeciwko Handlowi Ludźmi i Niewolnictwu La Strada.

Handel ludźmi najczęściej kojarzony jest z uprowadzaniem kobiet i pracą seksualną. Jednak współczesne niewolnictwo obecne jest też choćby na europejskich plantacjach – wszystko po to, byśmy mogli cieszyć się świeżymi owocami i warzywami niezależnie od pory roku.

Z takimi ofiarami wyzysku rozmawiamy na południu Hiszpanii i Włoch.

Niewolnictwo XXI wieku

Szacuje się, że 40 milionów osób na świecie jest dziś ofiarami współczesnego niewolnictwa. Wiele z nich to migranci – grupa, która często z powodu nieuregulowanego statusu prawnego czy braku znajomości swoich praw i języka w danym kraju, jest wyjątkowo narażona na wyzysk. Sektorami, w których takie zagrożenie jest największe, są usługi domowe, seksualne i rolnictwo. Przy czym w tym ostatnim w sieć handlu ludźmi uwikłany jest każdy z nas – europejskich konsumentów.

O handlu ludźmi w celu zmuszania do pracy mówimy m.in. wtedy, gdy mają miejsce ciągłe przekraczanie czasu pracy, złe warunki mieszkalne, płaca poniżej najniższej krajowej lub brak pensji, brak umowy, ubezpieczenia, dokumentów, ograniczenie lub pozbawienie wolności. W takiej sytuacji znajdują się setki tysięcy imigranckich rolników w Europie – ofiary rynkowej walki cenowej i naszych decyzji, które podejmujemy w hipermarkecie.

Historia większości z nich wygląda mniej więcej tak: ucieczka z kraju przed prześladowaniem, biedą, konfliktem czy brakiem perspektyw. Miesiące w drodze. Decyzja o przeprawie przez Morze Śródziemne.

Ryzyko porwania, uwięzienia (np. przez libijską straż graniczną), utonięcia. Jeśli się uda – dotarcie do południowych granic Europy, czyli Hiszpanii, Włoch, Grecji lub Malty. Droga dalej na północ jest dla nich zamknięta, m.in. w związku z rozporządzeniem Dublin III.

Pozostaje więc kilka opcji: deportacja, otrzymanie statusu uchodźcy, oczekiwanie na decyzję władz miesiącami lub latami. Niektórym uda się otrzymać pozwolenie na pobyt, większości nie. Dlatego wielu decyduje się szukać rozwiązania na własną rękę – pozostaje im praca na czarno, za głodowe stawki. Za cichym przyzwoleniem władz i wielkich firm, którym wyzysk zwyczajnie się opłaca.

Migranci na Sycylii. Zdjęcie: Anna Mikulska

"Nielegalni pracownicy co prawda nie płacą podatków, ale nie są też ubezpieczeni. Nic nie kosztują, a produkują towary. Wielu pracowników uważa jednak, że tak po prostu ma być" – stwierdza Irena Dawid-Olczyk.

Łatwiej jest myśleć, że współczesne niewolnictwo dzieje się gdzieś w dalekiej Azji czy Afryce.

Tymczasem w samych tylko Włoszech w sektorze rolniczym wyzyskiwanych jest ponad 100 tys. osób.

Włoskie plantacje i caporalato

Plantacje warzyw i owoców, głównie pomidorów i pomarańczy, rozciągają w regionach południowych Włoch i na Sycylii. Dochodzenie przeprowadzone w 2017 roku w związku ze śmiercią sudańskiego pracownika plantacji, ujawniło powiązanie dwóch największych włoskich producentów przetworów pomidorowych - Cirio i Mutti - z dostawcami wyzyskującymi pracowników.

Włoski system nielegalnego zatrudniania migrantów do pracy na plantacjach nazywa się caporalato. Opiera się na pośrednikach, nazywanych caporali, którzy werbują nowych pracowników, dostając za to część ich wynagrodzenia.

Migranci pracujący jako rolnicy najczęściej nie są ubezpieczeni, nie mają umowy ani żadnej pomocy, gdy przez dłuższy okres brakuje pracy. Każdego dnia czekają na przyjazd caporali, którzy zabierają na plantację kilka osób. Reszta zostaje. Licząc, że jutro się uda.

Od 2016 roku system caporalato został zdelegalizowany, ale niewiele to zmienia. Imigranccy pracownicy, pochodzący przede wszystkim z krajów Afryki Subsaharyjskiej, ale też z Azji czy Wschodniej i Centralnej Europy, żyją w obozowiskach, poukrywanych z dala od dużych miast.

Na Sycylii docieramy do dwóch z nich, w pobliżu niewielkich miejscowości Cassibile i Campobello di Mazara.

Obozowisko Campobello di Mazara. Zdjęcie: Anna Mikulska

Ibrahim dotarł na wyspę 9 lat temu, opuszczając rodzinną Gwineę. Podobnie jak inni mieszkańcy obozowiska, żyje w szałasie, zbudowanym z plastiku, płacht i desek. Jak twierdzi, jego przyjaciele, którzy zostali w Gwinei, nie wierzą, że tak wygląda dziś jego życie.

Po tym, jak skończyła się jego umowa, był zmuszony pracować nielegalnie. Tak jak pozostali, jeździ z jednego obozowiska do drugiego, tam, gdzie w danym momencie trwają zbiory. Pracują nawet po kilkanaście godzin dziennie za 2-3 euro za godzinę w palącym słońcu.

"Policja? Nigdy nie robi nam problemów" – odpowiada, gdy pytamy o ryzyko związane z pracą na czarno.

Obozowisko Cassibile. Zdjęcie: Anna Mikulska

UE przymyka oko

Paradoks polityki migracyjnej Unii Europejskiej polega na tym, że z jednej strony szczelnie pilnuje swoich granic, wchodząc w układy m.in. z Marokiem czy Libią, by za wszelką cenę nie dopuścić do dotarcia na kontynent kolejnych migrantów i uchodźców.

Z drugiej, gdy już się tu znajdą i desperacko szukają pracy, UE chętnie przymyka oko na to, jak wielkie firmy, takie jak dobrze nam znane sieci supermarketów, łamią ich prawa. Nie tylko pracownicze, ale po prostu – prawa człowieka.

„Wielu zubożałych rolników i pracowników ląduje na końcu łańcucha dostaw, są więc narażeni na okrutne praktyki stosowane przez firmy dysponujące większą władzą” – czytamy w raporcie „Przeciwdziałać fundamentalnym przyczynom: praca przymusowa w globalnych łańcuchach dostaw”.

Autorzy pracy zwracają uwagę, że w dominującym systemie zglobalizowanego świata, stworzonym podług wielkich korporacji i przedsiębiorstw, wyzysk nie jest marginesem, ale jego ścisłym elementem. „Państwa tworzą warunki, w których praca przymusowa staje się częścią modelu biznesowego. Dzieje się tak nawet wówczas, gdy rządy opowiadają się za walką ze współczesnym niewolnictwem. Tworzenie warunków odbywa się wskutek polityki rynku pracy, polityki migracyjnej i ustanawianych regulacji działania przedsiębiorstw” – piszą autorzy raportu.

Hiszpańskie morze szklarni

W południowej Hiszpanii, niedaleko miasta Almeria, znajduje się miejsce o nazwie „Morze Plastiku”. To setki kilometrów kwadratowych pokrytych szklarniami, w których pracują dziesiątki tysięcy osób. Wielu z nich to migranci o nieuregulowanym statusie prawnym. Obszar warzyw i owoców skrytych pod plastikowymi dachami jest tak duży, że widać go z kosmosu.

Almeryjskie szklarnie są podstawą gospodarki całej prowincji, przynosząc co roku 2,6 mln ton zbiorów o wartości ponad 1,5 mld euro (dane za 2013 rok). Około 70 proc. produkcji trafia na eksport.

Domostwa na obszarze "Morza Plastiku". Zdjęcie: Anna Mikulska

W rozmowie z tamtejszym związkiem zawodowym SOC-SAT dowiadujemy się, że pracownicy zarabiają znacznie mniej niż ustalona najniższa stawka krajowa, do tego, podobnie jak we Włoszech, rolnicy są zatrudniani, gdy jest taka potrzeba. Gdy są zbędni – pracodawcy, czyli właściciele szklarni, najczęściej zostawiają ich samych sobie, bez zapomogi czy ubezpieczenia.

Aliego (imię zmienione) poznajemy w Atochares, obozowisku wyrosłym obok hiszpańskich szklarni. Tamtejsze domowiska nie mają bieżącej wody, często brakuje też prądu, a z powodu upałów przed północą nie da się zasnąć.

"Nie jestem przeciwko nikomu, domagam się tylko respektowania prawa. Powinniśmy mieć równy dostęp do wyżywienia i sprawiedliwą płacę. To w końcu dzięki nam, imigrantom, rolnictwo w Hiszpanii mogło się rozwijać" – mówił Ali.

"Morze Plastiku". Zdjęcie: Anna Mikulska

Wyzysk w sektorze rolniczym wynika z jednej strony z wyborów konsumentów, którzy nadal w zdecydowanej większości kierują się motywacjami ekonomicznymi a nie etycznymi, pośrednio wymuszając na producentach cięcie kosztów – a najłatwiej, jak wiadomo, zaoszczędzić na pracowniku.

Trudno się jednak dziwić: konsument, jako osoba zatrudniana, również nierzadko staje się ofiarą cięcia kosztów. Koło się zamyka. Z drugiej strony, wyzysk jest ściśle związany z dominującym systemem neoliberalnym, dającym coraz większą niezależność przedsiębiorstwom i minimalizującym pomoc pracownikom ze strony państwa.

Migranci w dobie koronawirusa

Pandemia koronawirusa naraziła imigranckich pracowników plantacji na jeszcze większe zagrożenie – pracownicy SOC-SAT informowali o braku podstawowych środków bezpieczeństwa dla pracowników szklarni.

W przepełnionych obozowiskach trudno też o zachowanie dystansu. Podobnie sytuacja wygląda też m.in. we Włoszech. Tamtejsi migranci na co dzień mają utrudniony dostęp do wody, więc regularne mycie rąk nie wchodzi w grę.

Organizacje pozarządowe, takie jak Walk Free Foundation, zwracają uwagę, że imigranccy pracownicy i nieudokumentowani migranci, są w szczególności narażeni na skutki koronawirusa, jako osoby pozbawione wsparcia ze strony rządów.

Wielu jest zmuszonych kontynuować pracę, jednocześnie nie mając dostępu do testów czy pomocy medycznej. Organizacje apelują do władz i przedsiębiorców o zapewnienie bezpieczeństwa wszystkim pracownikom.

W teorii wszyscy chcą pomóc

We wrześniu tego roku wydano wspólne oświadczenie, w którym Komisja Europejska, związki zawodowe, izby handlowe i organizacje pracodawców zapewniają o odnowieniu współpracy, żeby pomóc w integracji migrantów i uchodźców na rynku pracy. Inicjatywa została podjęta w ramach europejskiego partnerstwa na rzecz integracji uruchomionego w 2017 r.

„Pomaganie uchodźcom w integracji na rynku pracy poprzez podnoszenie kwalifikacji i dostęp do wysokiej jakości miejsc pracy ma nadrzędne znaczenie dla ich godności i spójności społecznej Europy” – mówił Nicolas Schmit, komisarz do spraw miejsc pracy i praw socjalnych.

W oświadczeniu podkreślona jest rola migrantów i uchodźców w tworzeniu siły roboczej UE, co stało się jeszcze bardziej widocznie za sprawą COVID-19. Komisja Europejska podkreśla, że imigranccy pracownicy mogą być niezwykle istotnym elementem wyjścia z kryzysu pandemicznego. Zapewnia o swoich dążeniach do rozwoju i korzystania z umiejętności migrantów oraz pomocy w integracji i wejściu na rynek europejski.

Tyle teoria. W praktyce sytuacja Ibrahima, Aliego i setek tysięcy innych migrantów pracjących na europejskich plantacjach póki co nie zmienia się wcale. Mimo wysiłków wielu organizacji pozarządowych, jedynie nikła część imigranckich pracowników otrzymuje pomoc. Ich działania pokazują jednak, że można inaczej. Niezbędne są jednak zdecydowane działania ze strony władz.

Co dalej?

Niewolnictwo kiedyś było jawne i zalegalizowane, a kupno człowieka kosztowało wiele. Dzisiejsze jest ukryte, a cena (wartość) jego pracy spadła, lub nie ma jej wcale. Walka z wyzyskiem wymaga kompleksowych działań na wielu polach. Konieczne jest szerzenie wiedzy na temat praw, jakie przysługują pracownikom, a także działalność związków zawodowych oraz organizacji pozarządowych, wspierających ofiary handlu ludźmi i pracy przymusowej. Należy też pamiętać, że wyzysk jest częścią globalnej gospodarki.

Autorzy raportu „Przeciwdziałać…” wskazują, że aby z nim walczyć, niezbędne są m.in. egzekwowanie standardów pracy, redystrybucja wartości (bogactwa) i godziwe płace w światowych łańcuchach dostaw, wspólna odpowiedzialność pracodawcy i pośrednika a także lepsza polityka imigracyjna.

„Ograniczenia mobilności i kontrole graniczne sprzyjają zjawisku pracy przymusowej, a zatem potrzebna jest polityka zapewniająca ludziom możliwość bezpiecznego przemieszczania się, by poprawić sytuację osób migrujących w poszukiwaniu zatrudnienia” – wynika z raportu.

Tymczasem rocznie setki ludzi giną, próbując przedostać się przez Morze Śródziemne (w 2019 roku oficjalnie 923 osoby) lub doznają poważnych urazów przeskakując wysokie mury Fortu Europa, jak to ma miejsce w Ceucie i Melilli – hiszpańskich enklawach na granicy z Marokiem. Przemyt kolejnych osób na teren UE sam w sobie nosi już znamiona handlu ludźmi, nie wspominając o ryzyku stania się ofiarą oszustwa.

Nie tylko kraje o największym współczynniku pracy przymusowej są winne zjawisku współczesnego niewolnictwa. W globalnym łańcuchu produkcji bierzemy udział wszyscy. I w równym stopniu ponosimy odpowiedzialność za istnienie niewolnictwa w XXI wieku.

Udostępnij:

Anna Mikulska

Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".

Przeczytaj także:

Komentarze