0:000:00

0:00

1 sierpnia, mimo apelu ze strony weteranów powstania warszawskiego o wstrzymanie wydarzenia odbył się zorganizowany przez Roberta Bąkiewicza i Roty Niepodległości – Marsz Powstania Warszawskiego. Bąkiewicz przypomniał zebranym hasło marszu: „Niemieckie zbrodnie nierozliczone”.

„To byli Niemcy. Nie pozwólmy zapomnieć tego, co zrobili nam Niemcy. Nie naziści, nie faszyści, tylko Niemcy. Niemieccy żandarmi robili krzywdę polskim dzieciom nie dlatego, że byli nazistami, tylko dlatego, że nienawidzili Polaków” - grzmiał Bąkiewicz.

To właściwie jawna sugestia, że sam nazizm w swoich założeniach ideologicznych nie miał wpisanej nienawiści do Polaków jako Słowian, nie miał też innych cech zbrodniczych. Zbrodnie na Polakach były więc tylko dodatkiem, wynikającym z narodowości oprawców, a nie doktryny politycznej narodowego socjalizmu.

Bąkiewicz i jego środowisko to byli członkowie ONR, znani z antysemityzmu, ciepłego stosunku do neofaszyzmów oraz belgijskiego kolaboranta i SS-mana Leona Degrelle'a.

Przeczytaj także:

Na marszu można na nim także spotkać transparent o treści „stop totalitaryzmom” z przekreśloną swastyką, sierpem i młotem oraz tęczą. Zbrodnie popełnione przez Niemców podczas powstania zostają w ten sposób "zdenazyfikowane" i złożone na karby... lewicy, LGBT i wrogów faszyzmu.

Fot.: Marta Bogdanowicz/Spacerowiczka

Taka wizja historii to tylko toksyczny margines? Niestety nie. Propagandę nacjonalistów legitymizuje swoim urzędem m.in. prominentny pracownik Biura Edukacji Narodowej IPN.

Płonąca "cywilizacja łacińska"

Dr hab. Tomasz Panfil jest zatrudniony w warszawskiej centrali IPN, ale pracuje w Lublinie. Jego poglądy to wyrażona inteligenckim językiem wykładnia haseł, które 1 sierpnia słuchać było w pochodzie nacjonalistów.

„Są trzy przyrodzone (naturalne) prawa człowieka: prawo do życia, prawo do wolności i prawo do dążenia do szczęścia. Negowanie prawa do wolności oznacza zaprzeczanie nie tylko fundamentom cywilizacyjnym, ale fundamentom człowieczeństwa" - napisał Panfil na swoim facebookowym profilu.

"Już jednak od jakiegoś czasu narasta we mnie przekonanie, że ostatnia reduta prawdziwej cywilizacji łacińskiej spłonęła w sierpniu i wrześniu 1944 r., i że to był prawdziwy powód zniszczenia Warszawy przez Niemców za aprobatą bolszewików i przyzwoleniem tzw. demokratów”.

Historyk IPN tuż przed rocznicą wybuchu powstania komentował w ten sposób artykuł opisujący projekt ustawy zakładającej karanie za homofobię i transfobię we Włoszech. Przeciwnicy prawa antydyskryminacyjnego uważają, że ograniczy im to „krytykę zachowań homoseksualnych opartych na cytatach z Biblii”.

Chodzi tu o fragmenty Starego Testamentu takie jak: „Biada temu, przez którego przychodzą zgorszenia, lepiej by mu było uwiązać kamień młyński u szyi i pogrążyć go w głębokościach morskich” lub „Ktokolwiek obcuje cieleśnie z mężczyzną, tak jak się obcuje z kobietą, popełnia obrzydliwość. Obaj będą ukarani śmiercią, a ich krew spadnie na nich”. Głośna sprawa zwolnionego z homofobiczne wypowiedzi pracownika Ikei pokazuje, że cytatów tych można używać do propagowania nienawiści, broniąc się jednocześnie wolnością głoszenia poglądów religijnych (a potem liczyć na wsparcie władz państwa, które chętnie ujmą się za autorem nienawistnych słów).

Jaki związek może widzieć edukator IPN między prawem antydyskryminacyjnym a zbrodniami podczas powstania warszawskiego? Co mają do tego bolszewicy i demokraci? Żeby to zrozumieć, należy dokonać małej kwerendy i myśli tego prominentnego IPN-owca.

Żydzi, swastyka i Japończycy w Los Angeles

Największe wpadki Tomasza Panfila ujrzały światło dzienne niedługo po powołaniu go na wspomniane stanowisko.

Historyk napisał do „Gazety Polskiej” artykuł charakteryzujący stosunki polsko-żydowskie, w którym zawarł następujące myśli: „Polityka NSDAP, rządzącej w Niemczech od 1933 r., na początku nie była wobec Żydów jednoznaczna. Oczywiście obowiązywały ustawy norymberskie wprowadzające dyskryminację prawną ludności żydowskiej, nasilały się represje i pogromy, ale jednocześnie Hitler i jego wspólnicy preferowali emigrację jako sposób »oczyszczenia« Niemiec” oraz „Po agresji Niemiec na Polskę sytuacja Żydów nie wyglądała bardzo źle. Wprawdzie władze okupacyjne objęły ich nakazem pracy, nakazały noszenie opasek z gwiazdą Dawida, obciążyły wyznaczanie stref tylko dla Żydów, ale jednocześnie zezwoliły na tworzenie judenratów, czyli organów samorządu”.

Artykuł można uznawać za kontrowersyjny i obraźliwy, przede wszystkim wynikało jednak z niego, że autor nie znał regulacji prawnych dotyczących położenia Żydów w Niemczech w latach 1933–1938, procederu wywłaszczania majątków ani wykluczania Niemców pochodzenia żydowskiego z życia społecznego. Wygląda również na to, że nie posiadał on wiedzy o statusie prawnym judenratów, ani o terrorze niemieckim wobec ludności żydowskiej w Polsce w okresie 1939–1942.

OKO.press pisało o tych kuriozalnych twierdzeniach Panfila:

Oliwy do ognia dolał fakt, że sporządził on w charakterze biegłego powołanego przez Sąd Rejonowy w Chełmie opinię ws. Adama G. oskarżonego o propagowanie faszyzmu.

Panfil uznał, że symbol swastyki pod innym kątem niż 45 stopni nie jest symbolem nazistowskim, a inne formy tego symbolu posiadają własne znaczenia, z reguły definiowane kontekstowo.

Stwierdził też, że połączenie orła z krzyżem celtyckim oraz napis „white Power” są „niezręczne” i „wewnętrznie sprzeczne”, ale „intencje projektanta były patriotyczne”.

Obraz Panfila, jego stosunku do Żydów i symboliki faszystowskiej wydaje się pełniejszy, gdy wspomni się o tym, że jednym z jego doktorantów był ideolog ONR Tomasz Greniuch, onsam był natomiast honorowym członkiem Stowarzyszenia Ogniwo, działającej w Wielkiej Brytanii grupy zdominowanej przez neonazistów.

Oderwane od rzeczywistości są nie tylko jego opinie dotyczące Holocaustu.

Na łamach portalu Polonia Christiana należącego do Fundacji im. Piotra Skargi (polskiej odnogi brazylijskiego ruchu religijnego Tradycja, Rodzina, Własność) udzielił wywiadu na temat II wojny światowej, w którym opisał japońską inwazję na zachodnie wybrzeże USA: „kilkudziesięciu Japończyków dotarło na zachodnie wybrzeże USA. Władze kraju kwitnącej wiśni nie zdawały sobie jednak sprawy, że Amerykanie trzymają broń w domach, w związku z czym udało się zatrzymać ich atak bez specjalnego udziału armii. Mieszkańcy zaatakowanych terenów po prostu wzięli sprawy we własne ręce".

Kłopot w tym, że takiego wydarzenia nie było. Wątek ataku na Hollywood przez dowodzącego okrętem podwodnym komandora Akiro Mitamurę pojawia się... w komedii „1941” nakręconej przez Stevena Spielberga w 1979 roku. Czyżby Panfil pomylił wojenną komedię z filmem historycznym?

Manipulacja o powstaniu warszawskim

Biorąc pod uwagę dotychczasowe wypowiedzi urzędnika BEN, nie może dziwić, że rocznica powstania warszawskiego służy mu do walki z prawem antydyskryminacyjnym - jakkolwiek absurdalne się to nie wydaje.

Warto jednak przypomnieć podstawowe fakty. Warszawa przed 1 sierpnia 1944 nie była redutą cywilizacji łacińskiej. Była miastem poddawanym stałemu terrorowi przez reżim, który Żydów, homoseksualistów, komunistów i demokratów masowo mordował. Warto zwrócić uwagę, że w wypowiedzi Panfila pojawia się słowo „Niemcy”, nie ma „nazistów”, ale już są „bolszewicy” i „demokraci” - bez narodowości, którzy jakoby na zbrodnie podczas powstania przyzwolili. Teza może być uzasadniona w kontekście postawy Armii Czerwonej względem walczącej stolicy, gdy w tym samym czasie siły Armii Ludowej uczestniczyły w walkach. Stanowisko jest jednak całkowicie bezzasadne w kontekście demokratów.

Siły zbrojne aliantów były zajęte walką na froncie zachodnim. Mimo to nad Warszawę wysłano lotników polskich, ale też brytyjskich, amerykańskich i australijskich w celu zrzucenia broni i amunicji. W operacji tej zostało zestrzelonych 256 lotników, w tym 112 Polaków, 133 Brytyjczyków. Demokraci stanowili także główny nurt Polskiego Państwa Podziemnego i Armii Krajowej, która stawiała Niemcom opór nie tylko w 1944 roku, ale przez całą wojnę, a wypowiedzi sugerujące ich współodpowiedzialność za spalenie Warszawy i zagładę jej 200 tys. mieszkańców, w wykonaniu urzędnika państwowego są dla nich zniewagą.

Sprawa jest o tyle bulwersująca, że to właśnie temu pracownikowi IPN powierzono koordynację projektu edukacyjnego „Korzenie totalitaryzmu”.

Mimo licznych kompromitacji swojego urzędu Tomasz Panfil był przez swoich przełożonych oceniany pozytywnie, a w latach 2017-2018 otrzymał premie o łącznej wartości 7650zł brutto

Komentarze