Większość cudzoziemców decydując się na emigrację do Unii Europejskiej przez Białoruś, nie ma pojęcia jak wygląda rzeczywistość. W bliskowschodnich ofertach pokonanie polsko-białoruskiej granicy opisywane jest jako kilkunastokilometrowy spacer, a największą trudnością ma być wytrzymanie zimna przez tydzień, ewentualnie – przepłynięcie przez rzekę. To niewielkie przeszkody, w porównaniu do szlaku przez Grecję, który zajmuje około 30 dni.
Ale rzeczywistość okazuje się zupełnie inna. Niektórzy są oszukiwani przez przemytników. Inni, zdeterminowani, by zmienić swoje życie, wybierają się w podróż bez jakiegokolwiek wsparcia. Nieprzyzwyczajeni do naszego klimatu, ze słabą orientacją w lesie – wpadają w pułapkę.
Sieciowe fragmenty migracyjnej układanki
Aby pokazać, jak wygląda kryzys migracyjny z perspektywy ludzi wyruszających do Polski, przeanalizowałam dziesiątki sieciowych wzmianek w języku arabskim. Obejrzałam filmy, nagrywane przez imigrantów na Białorusi, w Polsce i Niemczech, upubliczniane na Tik-Toku, Telegramie i YouTubie.
Monitorowałam kilka grup na Telegramie, poświęconych emigracji do Europy. Tłumaczyłam na własny użytek tutoriale („samouczki”), zamieszczane przede wszystkim na YouTube, które mają umożliwić dotarcie do Niemiec imigrantom, decydującym się na samodzielną wyprawę. Skierowane są do tych, którzy nie wykupują ofert „biur podróży” ani nie mają kilku tysięcy dolarów na przewodników, taksówki, hotele.
To, co opisuję, to tylko fragmenty ogromnej, migracyjnej układanki. Pokazują jednak, że imigranci są ofiarami konfliktu Białorusi z Europą, a przynajmniej jego najbardziej bezbronnymi uczestnikami. Te fragmenty dowodzą również, że dotychczasowa strategia pilnowania granicy i cofania imigrantów nielegalnie ją przekraczających, stosowana między innymi przez polski rząd, nie zmniejszyła zainteresowania możliwością dotarcia do Europy szlakiem białoruskim. Na razie więc strategia taka jest nieskuteczna.
„Please, I feel die”
8 października. “Please, please, I wish help me. Please, I feel die” – mężczyzna łamanym angielskim prosi o pomoc. Na słabej jakości nagraniu widać dwie osoby w lesie, jedna z nich prawdopodobnie trzyma na rękach dziecko. Mężczyzna mówi, że jest z rodziną i czuje, że umierają. Prosi o pomoc Białorusinów, Łotyszów, każdego, kto może. Do filmu dołączony jest link z danymi geolokalizacyjnymi. Okazuje się, że rodzina jest na Łotwie, niedaleko granicy z Białorusią, w środku rozległego lasu.
Nagranie ktoś udostępnia na arabskojęzycznej grupie dotyczącej emigracji do Europy, grupa działa na Telegramie i jest jedną z wielu podobnych.
„Czy ktoś może im pomóc?” – pyta publikujący.
Nikt nie odpowiada.
Tego samego dnia inny użytkownik Telegramu publikuje cztery krótkie nagrania. Ktoś jadąc samochodem po polskiej stronie granicy polsko-białoruskiej, z drogi pokazuje imigrantów, koczujących w lesie. Co kilka – kilkanaście metrów widać kolejnego człowieka. Skuleni, leżą na opadłych liściach. Jeden człowiek, drugi, trzeci… Jeden film, drugi, trzeci, czwarty…
6 października. Ministerstwo Spraw Zagranicznych Jemenu publikuje na swojej stronie internetowej oficjalny komunikat, dotyczący sytuacji obywateli tego państwa na granicy polsko-białoruskiej: „Ministerstwo składa najgłębsze kondolencje rodzinie Mustafy Muhammada Murshida al-Raymiego, który zmarł na granicy polsko-białoruskiej w wyniku gwałtownego spadku temperatur”. Z komunikatu wynika, że na granicy znajduje się przynajmniej 18 obywateli Jemenu.
„Ministerstwo apeluje do swoich obywateli, aby nie dali się wciągnąć w podejrzane oferty nielegalnej imigracji. Stanowią one wielkie zagrożenie dla bezpieczeństwa osobistego i życia, łamią także prawa innych krajów” – podkreślają jemeńscy dyplomaci.
O śmierci Mustafy informuje też bardzo popularny, arabski program newsowy AlHadath. W jego materiale pokazano film, wcześniej dostępny na Telegramie. Widać na nim kilkanaście osób, koczujących w lesie. Leżą zwinięte w pozycjach embrionalnych, rzadko się ruszają. Z opisu filmu na Telegramie wynika, że to grupa Jemeńczyków, której białoruskie wojsko zabrało cały dobytek, także telefony komórkowe i ładowarki. Zostali bez niczego w środku lasu, koczują bez wody i jedzenia od kilku dni.
Czy rzeczywiście białoruskie służby zabrały imigrantom jedzenie, ciepłe rzeczy, telefony? Tej informacji nie ma jak zweryfikować. Jest kolejnym, nieweryfikowalnym fragmentem obrazu sytuacji na nowym szlaku migracyjnym z Bliskiego Wschodu do Europy (głównym celem są Niemcy), przez Białoruś i Polskę.
Łukaszenka się nie zatrzymuje
Nowy szlak migracyjny – nazwijmy go „białoruskim” – ruszył, ponieważ taka była wola Aleksandra Łukaszenki. Po nałożeniu sankcji przez Unię Europejską na Białoruś w lipcu Łukaszenka zapowiedział, że nie będzie powstrzymywał migrantów, chcących dostać się do Europy.
Uruchomiono regularne loty z Turcji czy Iraku do Mińska, zaś przylatującym nie przeszkadzano (lub wprost pomagano), jeśli chcieli się przedostać przez zieloną granicę do Polski.
Dzięki informacjom od białoruskich opozycjonistów wiemy, że operację tę białoruskie służby nazwały „Śluza”, zaś reżim Łukaszenki ma na niej zarabiać – niektóre biura podróży, zaangażowane w transport imigrantów na Białoruś, to państwowe firmy. Mimo radykalnej strategii Polski i państw nadbałtyckich, które nie przyjmują imigrantów, grodzą granice, stosują tzw. push-backi (wypychają cudzoziemców z powrotem na Białoruś) – Łukaszenka się nie zatrzymuje.
Od 17 października na Białorusi ruszy ruch bezwizowy dla obywateli Iranu, Pakistanu, Egiptu, Jordanii i RPA, przez lotniska w Grodnie, Brześciu, Witebsku, Homlu i Mohylewie. Co prawda ruch bezwizowy został obwarowany warunkami – trzeba mieć wielokrotną wizę kraju UE lub strefy Schengen, ale już widać, że dla obywateli państw Bliskiego Wschodu nie będzie to duży problem – jeśli tylko Łukaszenko zechce im nadal ułatwiać dostęp do Europy.
Na fotografiach, zamieszczanych w sieci przez tych, którzy robią biznes na migracji, widać hurtowe ilości paszportów z białoruskimi wizami. W Mińsku regularnie lądują samoloty ze Stambułu, Bagdadu, Damaszku.
Białoruski kanał opozycyjny Nexta, na platformie Telegram, pokazuje, że na Białorusi z dnia na dzień przybywa imigrantów z Bliskiego Wschodu. Widać ich na parkingach busów transportujących cudzoziemców w kierunku granicy; na lotnisku, w sklepach turystycznych i na bazarach – kupują tam sprzęt, który ma im umożliwić przetrwanie kilku dni w przygranicznym lesie.
Pojawiają się też informacje o cudzoziemcach kupujących rękawice robocze i przecinaki do drutu. Zajmują miejsca w hostelach i hotelach. Raz na ulicy znaleziono porwane, wyrzucone do śmieci paszporty somalijskie.
Rosnące zainteresowanie Polską i Białorusią wśród obywateli krajów arabskich pokazują również dane z monitoringu internetu. Dzienna liczba wzmianek, dotyczących tych państw, widoczna w otwartych kanałach komunikacji (bez Telegramu, który nie jest monitorowany), wzrosła cztero – pięciokrotnie od końca września do dziś. To raczej początek popularności tego tematu.
Dotychczasowa strategia polskiego rządu w żaden sposób nie ograniczyła zainteresowania szlakiem migracyjnym przez Białoruś i Polskę.
Trzeba się tylko przygotować na tydzień zimna
Chętni do emigracji obywatele państw Bliskiego Wschodu dzielą się w social mediach opiniami na temat nowego szlaku. Mimo drutu kolczastego na granicy, polskiej Staży Granicznej, stanu wyjątkowego, push-backów – wciąż uchodzi on za lepszy niż ten przez Grecję czy Albanię. Ci, którym udaje się przedostać do Niemiec, na pokonanie trasy z Mińska potrzebują 8-10 dni, szlak przez Grecję to, jak piszą, około 30 dni.
„Trzeba się tylko przygotować na tydzień zimna” – instruują się w social media. W ramach przygotowań do trasy publikuje się porady, co zabrać ze sobą, by przetrwać. Są na przykład zdjęcia woderów z białoruskich sklepów (dobrze chronią przed wilgocią, przydają się na bagnach). Czapki, śpiwory – obowiązkowe.
„Jak jest zimno i głód, da się wytrzymać przez tydzień” – zapewniają się wzajemnie.
Szczęśliwcy po półtora tygodnia są już w Niemczech – kraju docelowym, bo to właśnie tam chcą się dostać imigranci, nie do Polski. Wpis na Telegramie z 5 października: dwa zdjęcia. Pierwsze na lotnisku w Mińsku, z 27 września. Sześciu mężczyzn stoi pod tablicą informacyjną. Drugie – zrobione 5 października, już w Niemczech, wszyscy uśmiechnięci. Ale jest ich tylko czterech. Co się stało z nieobecną dwójką? Nie wiadomo. We wpisie wspomniano tylko o problemach przy pokonywaniu rzeki. „Mimo trudności i tak są bohaterami” – kończy się post.
Z kolei Mohamed o tym, co się z nim dzieje, informuje na Tik Toku. 23 września zamieścił pierwszy film z Mińska. Potem kolejne, z mińskich ulic. Bardzo turystyczne. Na przełomie września i października opublikował nagranie, na którym widać było, że razem z innymi mężczyznami idą przez las. Chodzenia było mało, więcej czekania, siedzenia przy ognisku. Tak płynęły dni. Wreszcie 5 października krótki film, na którym Mohamed pokazał brzeg lasu, pole z oziminą, jakieś niewielkie budynki gospodarcze. „Przybyliśmy do Niemiec, mimo wszelkich trudności” – brzmi podpis. Czy to na pewno Niemcy? Kolejne dni i nowe nagrania rozwiewają wątpliwości – Mohamed jest w niemieckim ośrodku dla cudzoziemców. I jest szczęśliwy.
Trudno jednak potwierdzić prawdziwość tych wpisów, niewykluczone, że to przemytnicy i „biura podróży” chcą w ten sposób zachęcić nowych klientów.
„Krótki spacer i jesteś w Niemczech!”
Coraz więcej jest jednak tych, którzy zamiast odnieść migracyjny sukces (z bliskowschodniej perspektywy), dostają się w pułapkę. Pułapką jest polsko-białoruski las, na granicy państw.
Wpadają w nią choćby ci, którzy uwierzyli oszustom, za spore pieniądze (zazwyczaj od 3 do 6 tys. dolarów od osoby) obiecującym łatwą drogę do Niemiec. Oferty są różne. Najczęściej obejmują: wizę na Białoruś, bilet na samolot do Mińska, noclegi w Mińsku, transport do przygranicznego lasu.
Po drugiej stronie granicy, w Polsce, ma czekać nowy przewodnik i transport do Niemiec. Samo przejście przez granicę polsko-białoruską jest często bagatelizowane. „Chcesz podróżować z Białorusi do Niemiec? Wystarczy przejść 15 kilometrów. Zapłacisz po przyjeździe do Niemiec” – czytam w jednym z ogłoszeń.
W drugim znowu: „Krótki spacer, 15-20 kilometrów, i jesteś w Niemczech”. To kuszące, szlak przez Grecję jest dużo trudniejszy, przez Albanię również. 20 kilometrów spaceru przez las to przecież niezbyt duży wysiłek.
Inni nie mają tysięcy dolarów, wybierają się więc w podróż samodzielnie, bez przewodników i biur podróży. To dla nich choćby na YouTube publikowane są tutoriale („samouczki”) w języku arabskim, które mają ułatwić przebycie szlaku białoruskiego.
Można w nich znaleźć między innymi:
– mapy i informacje, jak przejechać w Mińsku z lotniska na dworzec, jak dojechać do Grodna i Brześcia;
– dokładne mapy i zdjęcia satelitarne granicznej rzeki Bug;
– mapy z rozrysowanymi szlakami przejścia przez polsko-białoruską granicę, z zaznaczonymi odcinkami silniej strzeżonymi przez polską Straż Graniczną, oraz z alternatywnymi trasami, w razie zawrócenia przez pograniczników;
– rozkłady jazdy pociągów i autobusów z dworców w Białymstoku, Augustowie, Suwałkach, Białej Podlaskiej;
– instrukcje, jak odpowiadać na najczęściej zadawane pytania, podczas rozmowy kwalifikującej do uzyskania pozwolenia na czasowy pobyt w Polsce.
Prawda o sytuacji na granicy nie dociera na Bliski Wschód
Na Telegramowych grupach są także dziesiątki porad na temat telefonów komórkowych (kiedy wyłączać, jak się komunikować, gdzie kupić kartę SIM etc.), najlepszych aplikacji (zwłaszcza z mapami), działających ładowarek.
Ponieważ zainteresowanie szlakiem białoruskim rośnie, w bliskowschodnich mediach zaczęły pojawiać się informacje o oszustwach: fałszywych biurach podróży, które biorą pieniądze i obiecują dojazd do Niemiec, a potem znikają; nielegalnie działających przemytnikach ludzi. A ostatnio także o tym, że na granicy polsko-białoruskiej można umrzeć.
Ale prawda o tej sytuacji słabo dociera na Bliski Wschód. W internetowych dyskusjach dominuje nadzieja, a nie strach przed oszustami czy graniczną pułapką.
Jeden z przemytników ludzi reklamuje się na Tik-Toku. Jest „wielokierunkowy” – oferuje dotarcie do różnych państw Unii Europejskiej: Grecji, Austrii, Niemiec, Szwecji. Z Turcji, Bułgarii, Iraku, Serbii. Ostatnio także przez Białoruś i Polskę. Wszystko łatwe i bezproblemowe – transport odbywa się markowymi samochodami osobowymi, po drodze migrujących czeka co najwyżej krótki spacer. Spacer to w tego typu ofertach określenie, ile czasu zajmuje nielegalne przekroczenie zielonej granicy. Są też filmiki z tymi, którzy już dostali się do Europy – mają uwiarygadniać ofertę. Czasem widać na nich kilka osób, innym razem kilkadziesiąt. Można też wynająć swego rodzaju „taksówkę graniczną” – dzwonisz, a samochód przyjeżdża w miejsce, w którym przekroczyłeś granicę.
Po wejściu do białoruskiego lasu imigranci zostają sami. Nieprzyzwyczajeni do orientacji w lesie, w coraz trudniejszych warunków pogodowych, idą – wierząc, że w najgorszym razie spędzą na zimnie tydzień. I właśnie wtedy dzieją się tragedie.
Spacer
Filmy z pierwszych kilometrów „spaceru” pokazują typowo turystyczne obrazki. Grupy ludzi z niewielkimi plecakami, w sportowych butach, dżinsach, czasem, gdy pada, z kolorowymi parasolkami. Jest szeroka, piaszczysta droga, obok las. Cudzoziemcy uśmiechają się. Nie tracą rezonu nawet podczas pierwszego długiego przystanku – rozpalają ogniska, grają w karty, śpiewają, nagrywają filmy z pozdrowieniami dla rodzin.
Jeśli nie będą szczęśliwcami, którym się uda, na kolejnych nagraniach będą wyglądać już zupełnie inaczej.
30 września i 1 października na Telegramie pojawiła się cała seria filmów, przedstawiająca jedną z koczujących w lesie grup. Kilkanaście osób. Podano współrzędne miejsca, w którym się znajdowali – to las po białoruskiej stronie granicy, mniej więcej na wysokości polskiego Lipska pod Augustowem. Na nagraniu widać ludzi, którzy mają ciepłe kurtki, ale nie mają śpiworów. Leżą na ziemi bez jakiejkolwiek izolacji. Widać dogasające ognisko. Jeden z mężczyzn ma zranioną lub złamaną nogę. Z wpisu wynika, że od kilku dni nie mają jedzenia ani wody.
Tego samego dnia białoruski opozycyjny kanał Nexta opublikował trzy filmy, pokazujące imigrantów w białoruskich lasach. Na pierwszym z nich jest 8 – 10-osobowa grupa osób skupionych przy ognisku. Na dalszym planie – kolejne grupy: jedna, druga, trzecia, czwarta… Drugie nagranie, z nocy – da się zauważyć tylko światełka ognisk. Liczę je, doliczam do dziewięciu.
Nie ma wątpliwości: imigrantów po białoruskiej stronie granicy jest znacznie więcej niż w polskich lasach. Czekają. Nie chcą wracać na Bliski Wschód, często też nie mogą. Opowiadają o pozbawianiu ich dobytku przez białoruskie wojsko, zabieraniu im przez Białorusinów paszportów i telefonów. Mówią o tym między innymi bohaterowie reportażu brytyjskiej stacji telewizyjnej BBC News, zamieszczonego na YouTube także przez arabskojęzyczny kanał „Poszukiwacze przygód”, z opisem: „Prawda o tym, co dzieje się z imigrantami w Polsce i na Białorusi”.
Imigranci oskarżają białoruskie służby
Cudzoziemiec, nagrany przez BBC w lesie po polskiej stronie, tak podsumował sytuację: „Grają nami jak w piłkę nożną”. Opowiadał, że białoruscy funkcjonariusze przychodzą po nich w nocy, kiedy jest już ciemno, prowadzą do zasieków z drutu kolczastego. Obserwują polskich pograniczników. Kiedy ci się oddalają, pokazują, że trzeba zasieki przekroczyć (rada z grupy na Telegramie: „najlepiej po prostu położyć na nie gruby koc”). Kiedy imigranci pokonują drut kolczasty, natykają się na polskie służby. Te cofają ich na Białoruś. Białorusini znów zatrzymują ich w lesie. Jak piłka na boisku – z jednego pola na drugie, bez przerwy.
Jafaar, 20-letni Irakijczyk, kolejny bohater reportażu BBC. Właśnie dotarł do grupy. Mówi, że nie pił i nie jadł od trzech dni. Ma objawy odmrożenia stóp.
„Gdyby Białorusini umożliwili mi powrót do domu – ok, wolę umrzeć w swoim kraju” – mówi inny mężczyzna, wyraźnie wycieńczony, już przykryty śpiworem dzięki aktywistom organizacji pomocowych. – „Ale Białorusini zabrali mi paszport. Zabrali też telefon komórkowy, nie mam dostępu do swoich pieniędzy”.
26 września na jednej z grup na Telegramie pojawił się film. Mężczyzna leży na cienkim kocu w środku lasu. Kurtka, czapka, kaptur, nogi okryte jakimś ubraniem. Głowa oparta na plecaku. Nie rusza się. Nawet gdy po jego dłoni chodzi mucha, żaden z jego palców nie drgnie. Czy jeszcze żyje? Nagrywający film mówi: „Jesteśmy chorzy, nie mamy jedzenia, nie mamy wody.”
25 września ktoś szuka na Telegramie Ibrahima, który wyruszył w migracyjną podróż. Pod zdjęciem młodego mężczyzny napisano: „Zaginął 10 dni temu. Każdy, kto go rozpoznaje lub zna jego miejsce pobytu, jest proszony o prywatną wiadomość”.
9 października kolejne zdjęcia. Na fotografiach duża, kilkudziesięcioosobowa grupa ludzi w środku lasu, sporo dzieci. Najmłodsze, chłopiec w czerwono-granatowej kurtce i dziewczynka w kurteczce z dużym kapturem, na pewno mają mniej niż dziesięć lat. „Te rodziny utknęły” – brzmi podpis.
Migracja przez Białoruś i Polskę dopiero się rozpoczęła. Jesteśmy na początku kryzysu. Jego końca nie widać.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Czeka ich antyludzki, antychrześcijański, pisowski koszmar. Jak napisał Grzesiu na wzór izraelski czyli najgorszy z możliwych
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Tylko żubrów po viagrze brakuje…..
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Ci tzw. uchodźcy mieli pieniądze na bilet lotniczy do odległej Białorusi, na zakwaterowanie w hotelu, zwiedzanie Mińska i innych białoruskich miast.
Trafili do bezpiecznego i spokojnego państwa gdzie nie ma trwającego konfliktu zbrojnego ani tym bardziej nic nie zagraża ich życiu. Mogą tam zamieszkać, podjąć pracę lub naukę. Jeśli chcą dalej migrować do jednego z państw Unii Europejskiej mogą to zrobić przez oficjalną i zgodną z prawem procedurę wizową.
Dlaczego w takim razie porzucają względnie komfortowe warunki białoruskich miast i zachowują się jak dzicy ludzie próbując przekraczać granicę w miejscach do tego nieprzeznaczonych? Nie dość, że narażają swoje zdrowie lub życie to jeszcze gwarantują sobie zakaz legalnego wstępu do UE i powrót do swoich afrykańskich lub bliskowschodnich ojczyzn (ale biedniejsi o kilka tysięcy USD).
Przeczytałeś artykuł ? Sami, z własnej woli tego ostatniego nie robią. Do przekraczania granicy w sposób nielegalny są namawiani przez białoruskie służby, a jeśli się nie zgodzą, są do tego zmuszani. Sporej części obiecano (w ich ojczystych krajach), że cała procedura jest legalna, bezpieczna i wygodna. Z tymi obietnicami polski nie-rząd nic nie może zrobić, bo dyplomatycznie leży i kwiczy, dobre dyplomatyczne stosunki mamy już tylko z Węgrami i San Escobar. Zresztą to co się teraz dzieje nie jest nawet preludium tego co nas czeka za kilka lat, kiedy miliony ludzi zostanie zmuszonych do opuszczenia swoich domów przez kryzys klimatyczny.
Mają smartfony, karty płatnicze i inne zdobycze cywilizacji czyli nie są przypadkowymi buszmenami złapanymi w siatkę i wypuszczonymi w Puszczy Białowieskiej. Są dwie opcje. Pierwsza – świadomie korzystają z usług przemytników i decydują się wejście do Europy łamiąc prawo – wtedy są dla nas ludźmi zbędnymi bo jest skrajnie nieprawdopodobne, że staną się normalnymi, niełamiącymi prawa, pracującymi i płacącymi podatki Europejczykami. Nie potrzebujemy islamskich kryminalistów, mamy dość problemów z własnymi bandytami. Opcja druga: potrafią skorzystać z internetu ale są głąbami o niskiej inteligencji i wierzą w bajki o tym, że to co robią jest legalne. W takim przypadku również są ludźmi niepożądanymi w Europie bo przy europejskiej gospodarce opartej na wiedzy w najlepszym przypadku będą pijawkami żyjącymi z zasiłków, w najgorszym ich bezmyślność może doprowadzić innych do utraty życia (np. przez bliskowschodniego kierowcę, który spowoduje śmiertelny wypadek gdyż dla niego nasze zasady ruchu drogowego to abstrakcja).
Pod którymś z poprzednich artykułów, chwaliłeś się bohaterską obroną ojczyzny przed gejami, a teraz widzę paniczny strach przed rodzinami z dziećmi. Zawsze wiedziałem, że faszyści to takie pipki, mocne tylko w stadzie innych baranów.
@Tichon Rafalchuk Przeczytałeś artykuł ? Sami, z własnej woli tego ostatniego nie robią. Do przekraczania granicy w sposób nielegalny są namawiani przez białoruskie służby, a jeśli się nie zgodzą, są do tego zmuszani. Sporej części z tych ludzi obiecano (w ich ojczystych krajach), że cała procedura jest legalna, bezpieczna i wygodna. Z tymi obietnicami polski nie-rząd nic nie może zrobić, bo dyplomatycznie leży i kwiczy, dobre dyplomatyczne stosunki mamy już tylko z Węgrami i San Escobar. Zresztą to co się teraz dzieje nie jest nawet preludium tego co nas czeka za kilka lat, gdzie miliony ludzi zostanie zmuszonych do opuszczenia swoich domów przez kryzys klimatyczny.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Tosiu, nie spodziewam się, że ktoś o Twojej proweniencji (proweniencji, którą ustaliliśmy w mojej poprzedniej odpowiedzi na Twoje wypociny), zrozumie co napisałem.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Nie wiem jak reagują na mnie kobiety o zerowym poziomie EI – jeszcze nie spotkałem takiej jak Ty "w realu".
Dlaczego tytuł przeczy treści?
Wiedzą i mimo to podejmują ryzyko.
Podejmują je, dokonując rozeznania i planując.
Nie są odcięci od wiadomości, gdyby było inaczej jak dowiedzieli się o tej drodze?
Mają dostęp do internetu, wysyłają komunikaty.
Nie są idiotami jak próbuje się to przedstawiać, pewnie lekceważą ryzyko i zapewne rzeczywistość odbiega nieco od tej z oferty.
Nie są i nie mają prawa być zaskoczeni. Od lat próby wejścia do Europy kończą się sukcesem lub nie. Także śmiercią.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Źle bronili granic, skoro setkami ich przepuścili. To się nazywa państwo z tektury, które ma granice szczelne jak ser szwajcarski. Polska od lat ma dwa odcinki granic niebezpiecznych: z Kaliningradem i z Białosrusią. I od lat nie potrafiła ich uszczelnić. Jest więc z czego rozliczać za dziadowszczyznę.
Natomiast niehumanitarne traktowanie uchodźców może znaleźć epilog przed Trybunałem ds zbrodni przeciw ludzkości.
To lekarz i taki cymbał ze nie wie gdzie przekracza sie granice a skad ma pewność ze Niemcy tak bardzo na niego czekaja.Turcja tez ich nie chce nie mówiąc o Dani,Austrii…
Przeczytałam artykuł i nie mogę się nadziwić. Od dawna czytuję Oko i bardzo cieszy mnie jego rzetelność. Pani Anna Mierzynska tez dobra robote robi. Moja uwagę zwróciło jednak niedostosowanie tytułu do treści o do wczesniej opisywanego przez autorkę stanu faktycznego. W którejś z poprzednich analiz wypowiadała się Pani o wpisach w arabskich mediach społecznościowych opisujących prawdziwa sytuacje na białoruskiej granicy ( zagrożenie życia, głód chłód poniewierka) i reakcje użytkowników na takie wpisy, a także na oficjalne komunikaty rządów np Jemenu. Ci ludzie myślą ze to fejk newsy żeby zatrzymać ich przed dotarciem do el dorado, a osoby ostrzegające traktowane są jako zachłanni kłamcy, którzy celowo straszą żeby nie podzielić się swoim bogactwem. Prawda zatem jest taka, ze większość tych osób ( maja smartfony, dostęp do internetu itd) dokładnie WIE CO ICH CZEKA NA GRANICY, a w każdym razie została ostrzeżona. Ci ludzie zatem celowo podejmują ryzyko! Czy traktowanie ich jako opóźnionych intelektualnie ( ale z mapa gps regionu w telefonie) ofiar nie jest równie kłamliwe co zagrywki prorządowych mediów o kozach??? Jedynie dzieci tych ludzi zasługują na współczucie – nie odpowiadają bowiem za to, ze ich rodzice często świadomie ryzykują ich życiem. W Polsce nieodpowiedzialnym rodzicom dzieci sie odbiera… Nie wydaje mi się żeby jakakolwiek skoordynowana akcja uświadamiająca wpłynęła na tych ludzi – nie ufają rządom swoich krajów, naszemu tez nie zaufają ( to akurat dowód rozsądku). Zarówno pisiakom jak i lukaszence nie zależy na rozwiązaniu tego kryzysu – PiS uczynił z Polski przedmurze chrześcijaństwa, Łukaszenka zbiera kase. Gdzie jest UE, gdzie międzynarodowe środki nacisku??? Tylko dzieci, tylko dzieci żal…