0:000:00

0:00

Większość cudzoziemców decydując się na emigrację do Unii Europejskiej przez Białoruś, nie ma pojęcia jak wygląda rzeczywistość. W bliskowschodnich ofertach pokonanie polsko-białoruskiej granicy opisywane jest jako kilkunastokilometrowy spacer, a największą trudnością ma być wytrzymanie zimna przez tydzień, ewentualnie – przepłynięcie przez rzekę. To niewielkie przeszkody, w porównaniu do szlaku przez Grecję, który zajmuje około 30 dni.

Ale rzeczywistość okazuje się zupełnie inna. Niektórzy są oszukiwani przez przemytników. Inni, zdeterminowani, by zmienić swoje życie, wybierają się w podróż bez jakiegokolwiek wsparcia. Nieprzyzwyczajeni do naszego klimatu, ze słabą orientacją w lesie - wpadają w pułapkę.

Przeczytaj także:

Sieciowe fragmenty migracyjnej układanki

Aby pokazać, jak wygląda kryzys migracyjny z perspektywy ludzi wyruszających do Polski, przeanalizowałam dziesiątki sieciowych wzmianek w języku arabskim. Obejrzałam filmy, nagrywane przez imigrantów na Białorusi, w Polsce i Niemczech, upubliczniane na Tik-Toku, Telegramie i YouTubie.

Monitorowałam kilka grup na Telegramie, poświęconych emigracji do Europy. Tłumaczyłam na własny użytek tutoriale („samouczki”), zamieszczane przede wszystkim na YouTube, które mają umożliwić dotarcie do Niemiec imigrantom, decydującym się na samodzielną wyprawę. Skierowane są do tych, którzy nie wykupują ofert „biur podróży” ani nie mają kilku tysięcy dolarów na przewodników, taksówki, hotele.

To, co opisuję, to tylko fragmenty ogromnej, migracyjnej układanki. Pokazują jednak, że imigranci są ofiarami konfliktu Białorusi z Europą, a przynajmniej jego najbardziej bezbronnymi uczestnikami. Te fragmenty dowodzą również, że dotychczasowa strategia pilnowania granicy i cofania imigrantów nielegalnie ją przekraczających, stosowana między innymi przez polski rząd, nie zmniejszyła zainteresowania możliwością dotarcia do Europy szlakiem białoruskim. Na razie więc strategia taka jest nieskuteczna.

„Please, I feel die”

8 października. “Please, please, I wish help me. Please, I feel die” – mężczyzna łamanym angielskim prosi o pomoc. Na słabej jakości nagraniu widać dwie osoby w lesie, jedna z nich prawdopodobnie trzyma na rękach dziecko. Mężczyzna mówi, że jest z rodziną i czuje, że umierają. Prosi o pomoc Białorusinów, Łotyszów, każdego, kto może. Do filmu dołączony jest link z danymi geolokalizacyjnymi. Okazuje się, że rodzina jest na Łotwie, niedaleko granicy z Białorusią, w środku rozległego lasu.

[video width="480" height="848" mp4="https://oko.press/images/2021/10/plishelp_8pazdz_telegram2.mp4"][/video]

Nagranie ktoś udostępnia na arabskojęzycznej grupie dotyczącej emigracji do Europy, grupa działa na Telegramie i jest jedną z wielu podobnych.

„Czy ktoś może im pomóc?” – pyta publikujący.

Nikt nie odpowiada.

Tego samego dnia inny użytkownik Telegramu publikuje cztery krótkie nagrania. Ktoś jadąc samochodem po polskiej stronie granicy polsko-białoruskiej, z drogi pokazuje imigrantów, koczujących w lesie. Co kilka - kilkanaście metrów widać kolejnego człowieka. Skuleni, leżą na opadłych liściach. Jeden człowiek, drugi, trzeci… Jeden film, drugi, trzeci, czwarty…

6 października. Ministerstwo Spraw Zagranicznych Jemenu publikuje na swojej stronie internetowej oficjalny komunikat, dotyczący sytuacji obywateli tego państwa na granicy polsko-białoruskiej: „Ministerstwo składa najgłębsze kondolencje rodzinie Mustafy Muhammada Murshida al-Raymiego, który zmarł na granicy polsko-białoruskiej w wyniku gwałtownego spadku temperatur”. Z komunikatu wynika, że na granicy znajduje się przynajmniej 18 obywateli Jemenu.

„Ministerstwo apeluje do swoich obywateli, aby nie dali się wciągnąć w podejrzane oferty nielegalnej imigracji. Stanowią one wielkie zagrożenie dla bezpieczeństwa osobistego i życia, łamią także prawa innych krajów” – podkreślają jemeńscy dyplomaci.

O śmierci Mustafy informuje też bardzo popularny, arabski program newsowy AlHadath. W jego materiale pokazano film, wcześniej dostępny na Telegramie. Widać na nim kilkanaście osób, koczujących w lesie. Leżą zwinięte w pozycjach embrionalnych, rzadko się ruszają. Z opisu filmu na Telegramie wynika, że to grupa Jemeńczyków, której białoruskie wojsko zabrało cały dobytek, także telefony komórkowe i ładowarki. Zostali bez niczego w środku lasu, koczują bez wody i jedzenia od kilku dni.

Czy rzeczywiście białoruskie służby zabrały imigrantom jedzenie, ciepłe rzeczy, telefony? Tej informacji nie ma jak zweryfikować. Jest kolejnym, nieweryfikowalnym fragmentem obrazu sytuacji na nowym szlaku migracyjnym z Bliskiego Wschodu do Europy (głównym celem są Niemcy), przez Białoruś i Polskę.

Łukaszenka się nie zatrzymuje

Nowy szlak migracyjny – nazwijmy go „białoruskim” – ruszył, ponieważ taka była wola Aleksandra Łukaszenki. Po nałożeniu sankcji przez Unię Europejską na Białoruś w lipcu Łukaszenka zapowiedział, że nie będzie powstrzymywał migrantów, chcących dostać się do Europy.

Uruchomiono regularne loty z Turcji czy Iraku do Mińska, zaś przylatującym nie przeszkadzano (lub wprost pomagano), jeśli chcieli się przedostać przez zieloną granicę do Polski.

Dzięki informacjom od białoruskich opozycjonistów wiemy, że operację tę białoruskie służby nazwały „Śluza”, zaś reżim Łukaszenki ma na niej zarabiać – niektóre biura podróży, zaangażowane w transport imigrantów na Białoruś, to państwowe firmy. Mimo radykalnej strategii Polski i państw nadbałtyckich, które nie przyjmują imigrantów, grodzą granice, stosują tzw. push-backi (wypychają cudzoziemców z powrotem na Białoruś) - Łukaszenka się nie zatrzymuje.

Od 17 października na Białorusi ruszy ruch bezwizowy dla obywateli Iranu, Pakistanu, Egiptu, Jordanii i RPA, przez lotniska w Grodnie, Brześciu, Witebsku, Homlu i Mohylewie. Co prawda ruch bezwizowy został obwarowany warunkami – trzeba mieć wielokrotną wizę kraju UE lub strefy Schengen, ale już widać, że dla obywateli państw Bliskiego Wschodu nie będzie to duży problem – jeśli tylko Łukaszenko zechce im nadal ułatwiać dostęp do Europy.

Na fotografiach, zamieszczanych w sieci przez tych, którzy robią biznes na migracji, widać hurtowe ilości paszportów z białoruskimi wizami. W Mińsku regularnie lądują samoloty ze Stambułu, Bagdadu, Damaszku.

Białoruski kanał opozycyjny Nexta, na platformie Telegram, pokazuje, że na Białorusi z dnia na dzień przybywa imigrantów z Bliskiego Wschodu. Widać ich na parkingach busów transportujących cudzoziemców w kierunku granicy; na lotnisku, w sklepach turystycznych i na bazarach – kupują tam sprzęt, który ma im umożliwić przetrwanie kilku dni w przygranicznym lesie.

Pojawiają się też informacje o cudzoziemcach kupujących rękawice robocze i przecinaki do drutu. Zajmują miejsca w hostelach i hotelach. Raz na ulicy znaleziono porwane, wyrzucone do śmieci paszporty somalijskie.

Rosnące zainteresowanie Polską i Białorusią wśród obywateli krajów arabskich pokazują również dane z monitoringu internetu. Dzienna liczba wzmianek, dotyczących tych państw, widoczna w otwartych kanałach komunikacji (bez Telegramu, który nie jest monitorowany), wzrosła cztero - pięciokrotnie od końca września do dziś. To raczej początek popularności tego tematu.

Dotychczasowa strategia polskiego rządu w żaden sposób nie ograniczyła zainteresowania szlakiem migracyjnym przez Białoruś i Polskę.

Trzeba się tylko przygotować na tydzień zimna

Chętni do emigracji obywatele państw Bliskiego Wschodu dzielą się w social mediach opiniami na temat nowego szlaku. Mimo drutu kolczastego na granicy, polskiej Staży Granicznej, stanu wyjątkowego, push-backów – wciąż uchodzi on za lepszy niż ten przez Grecję czy Albanię. Ci, którym udaje się przedostać do Niemiec, na pokonanie trasy z Mińska potrzebują 8-10 dni, szlak przez Grecję to, jak piszą, około 30 dni.

„Trzeba się tylko przygotować na tydzień zimna” – instruują się w social media. W ramach przygotowań do trasy publikuje się porady, co zabrać ze sobą, by przetrwać. Są na przykład zdjęcia woderów z białoruskich sklepów (dobrze chronią przed wilgocią, przydają się na bagnach). Czapki, śpiwory – obowiązkowe.

„Jak jest zimno i głód, da się wytrzymać przez tydzień” – zapewniają się wzajemnie.

Szczęśliwcy po półtora tygodnia są już w Niemczech – kraju docelowym, bo to właśnie tam chcą się dostać imigranci, nie do Polski. Wpis na Telegramie z 5 października: dwa zdjęcia. Pierwsze na lotnisku w Mińsku, z 27 września. Sześciu mężczyzn stoi pod tablicą informacyjną. Drugie – zrobione 5 października, już w Niemczech, wszyscy uśmiechnięci. Ale jest ich tylko czterech. Co się stało z nieobecną dwójką? Nie wiadomo. We wpisie wspomniano tylko o problemach przy pokonywaniu rzeki. „Mimo trudności i tak są bohaterami” – kończy się post.

Z kolei Mohamed o tym, co się z nim dzieje, informuje na Tik Toku. 23 września zamieścił pierwszy film z Mińska. Potem kolejne, z mińskich ulic. Bardzo turystyczne. Na przełomie września i października opublikował nagranie, na którym widać było, że razem z innymi mężczyznami idą przez las. Chodzenia było mało, więcej czekania, siedzenia przy ognisku. Tak płynęły dni. Wreszcie 5 października krótki film, na którym Mohamed pokazał brzeg lasu, pole z oziminą, jakieś niewielkie budynki gospodarcze. „Przybyliśmy do Niemiec, mimo wszelkich trudności” – brzmi podpis. Czy to na pewno Niemcy? Kolejne dni i nowe nagrania rozwiewają wątpliwości – Mohamed jest w niemieckim ośrodku dla cudzoziemców. I jest szczęśliwy.

Trudno jednak potwierdzić prawdziwość tych wpisów, niewykluczone, że to przemytnicy i "biura podróży" chcą w ten sposób zachęcić nowych klientów.

„Krótki spacer i jesteś w Niemczech!”

Coraz więcej jest jednak tych, którzy zamiast odnieść migracyjny sukces (z bliskowschodniej perspektywy), dostają się w pułapkę. Pułapką jest polsko-białoruski las, na granicy państw.

Wpadają w nią choćby ci, którzy uwierzyli oszustom, za spore pieniądze (zazwyczaj od 3 do 6 tys. dolarów od osoby) obiecującym łatwą drogę do Niemiec. Oferty są różne. Najczęściej obejmują: wizę na Białoruś, bilet na samolot do Mińska, noclegi w Mińsku, transport do przygranicznego lasu.

Po drugiej stronie granicy, w Polsce, ma czekać nowy przewodnik i transport do Niemiec. Samo przejście przez granicę polsko-białoruską jest często bagatelizowane. „Chcesz podróżować z Białorusi do Niemiec? Wystarczy przejść 15 kilometrów. Zapłacisz po przyjeździe do Niemiec” – czytam w jednym z ogłoszeń.

W drugim znowu: „Krótki spacer, 15-20 kilometrów, i jesteś w Niemczech”. To kuszące, szlak przez Grecję jest dużo trudniejszy, przez Albanię również. 20 kilometrów spaceru przez las to przecież niezbyt duży wysiłek.

Inni nie mają tysięcy dolarów, wybierają się więc w podróż samodzielnie, bez przewodników i biur podróży. To dla nich choćby na YouTube publikowane są tutoriale („samouczki”) w języku arabskim, które mają ułatwić przebycie szlaku białoruskiego.

Można w nich znaleźć między innymi:

- mapy i informacje, jak przejechać w Mińsku z lotniska na dworzec, jak dojechać do Grodna i Brześcia;

- dokładne mapy i zdjęcia satelitarne granicznej rzeki Bug;

- mapy z rozrysowanymi szlakami przejścia przez polsko-białoruską granicę, z zaznaczonymi odcinkami silniej strzeżonymi przez polską Straż Graniczną, oraz z alternatywnymi trasami, w razie zawrócenia przez pograniczników;

- rozkłady jazdy pociągów i autobusów z dworców w Białymstoku, Augustowie, Suwałkach, Białej Podlaskiej;

- instrukcje, jak odpowiadać na najczęściej zadawane pytania, podczas rozmowy kwalifikującej do uzyskania pozwolenia na czasowy pobyt w Polsce.

Prawda o sytuacji na granicy nie dociera na Bliski Wschód

Na Telegramowych grupach są także dziesiątki porad na temat telefonów komórkowych (kiedy wyłączać, jak się komunikować, gdzie kupić kartę SIM etc.), najlepszych aplikacji (zwłaszcza z mapami), działających ładowarek.

Ponieważ zainteresowanie szlakiem białoruskim rośnie, w bliskowschodnich mediach zaczęły pojawiać się informacje o oszustwach: fałszywych biurach podróży, które biorą pieniądze i obiecują dojazd do Niemiec, a potem znikają; nielegalnie działających przemytnikach ludzi. A ostatnio także o tym, że na granicy polsko-białoruskiej można umrzeć.

Ale prawda o tej sytuacji słabo dociera na Bliski Wschód. W internetowych dyskusjach dominuje nadzieja, a nie strach przed oszustami czy graniczną pułapką.

Jeden z przemytników ludzi reklamuje się na Tik-Toku. Jest „wielokierunkowy” – oferuje dotarcie do różnych państw Unii Europejskiej: Grecji, Austrii, Niemiec, Szwecji. Z Turcji, Bułgarii, Iraku, Serbii. Ostatnio także przez Białoruś i Polskę. Wszystko łatwe i bezproblemowe - transport odbywa się markowymi samochodami osobowymi, po drodze migrujących czeka co najwyżej krótki spacer. Spacer to w tego typu ofertach określenie, ile czasu zajmuje nielegalne przekroczenie zielonej granicy. Są też filmiki z tymi, którzy już dostali się do Europy – mają uwiarygadniać ofertę. Czasem widać na nich kilka osób, innym razem kilkadziesiąt. Można też wynająć swego rodzaju „taksówkę graniczną” – dzwonisz, a samochód przyjeżdża w miejsce, w którym przekroczyłeś granicę.

Po wejściu do białoruskiego lasu imigranci zostają sami. Nieprzyzwyczajeni do orientacji w lesie, w coraz trudniejszych warunków pogodowych, idą - wierząc, że w najgorszym razie spędzą na zimnie tydzień. I właśnie wtedy dzieją się tragedie.

Spacer

Filmy z pierwszych kilometrów „spaceru” pokazują typowo turystyczne obrazki. Grupy ludzi z niewielkimi plecakami, w sportowych butach, dżinsach, czasem, gdy pada, z kolorowymi parasolkami. Jest szeroka, piaszczysta droga, obok las. Cudzoziemcy uśmiechają się. Nie tracą rezonu nawet podczas pierwszego długiego przystanku – rozpalają ogniska, grają w karty, śpiewają, nagrywają filmy z pozdrowieniami dla rodzin.

Jeśli nie będą szczęśliwcami, którym się uda, na kolejnych nagraniach będą wyglądać już zupełnie inaczej.

30 września i 1 października na Telegramie pojawiła się cała seria filmów, przedstawiająca jedną z koczujących w lesie grup. Kilkanaście osób. Podano współrzędne miejsca, w którym się znajdowali – to las po białoruskiej stronie granicy, mniej więcej na wysokości polskiego Lipska pod Augustowem. Na nagraniu widać ludzi, którzy mają ciepłe kurtki, ale nie mają śpiworów. Leżą na ziemi bez jakiejkolwiek izolacji. Widać dogasające ognisko. Jeden z mężczyzn ma zranioną lub złamaną nogę. Z wpisu wynika, że od kilku dni nie mają jedzenia ani wody.

[video width="432" height="238" mp4="https://oko.press/images/2021/10/film_30wrzesien1.mp4"][/video]

Tego samego dnia białoruski opozycyjny kanał Nexta opublikował trzy filmy, pokazujące imigrantów w białoruskich lasach. Na pierwszym z nich jest 8 - 10-osobowa grupa osób skupionych przy ognisku. Na dalszym planie – kolejne grupy: jedna, druga, trzecia, czwarta… Drugie nagranie, z nocy – da się zauważyć tylko światełka ognisk. Liczę je, doliczam do dziewięciu.

Nie ma wątpliwości: imigrantów po białoruskiej stronie granicy jest znacznie więcej niż w polskich lasach. Czekają. Nie chcą wracać na Bliski Wschód, często też nie mogą. Opowiadają o pozbawianiu ich dobytku przez białoruskie wojsko, zabieraniu im przez Białorusinów paszportów i telefonów. Mówią o tym między innymi bohaterowie reportażu brytyjskiej stacji telewizyjnej BBC News, zamieszczonego na YouTube także przez arabskojęzyczny kanał „Poszukiwacze przygód”, z opisem: „Prawda o tym, co dzieje się z imigrantami w Polsce i na Białorusi”.

Imigranci oskarżają białoruskie służby

Cudzoziemiec, nagrany przez BBC w lesie po polskiej stronie, tak podsumował sytuację: „Grają nami jak w piłkę nożną”. Opowiadał, że białoruscy funkcjonariusze przychodzą po nich w nocy, kiedy jest już ciemno, prowadzą do zasieków z drutu kolczastego. Obserwują polskich pograniczników. Kiedy ci się oddalają, pokazują, że trzeba zasieki przekroczyć (rada z grupy na Telegramie: „najlepiej po prostu położyć na nie gruby koc”). Kiedy imigranci pokonują drut kolczasty, natykają się na polskie służby. Te cofają ich na Białoruś. Białorusini znów zatrzymują ich w lesie. Jak piłka na boisku – z jednego pola na drugie, bez przerwy.

Jafaar, 20-letni Irakijczyk, kolejny bohater reportażu BBC. Właśnie dotarł do grupy. Mówi, że nie pił i nie jadł od trzech dni. Ma objawy odmrożenia stóp.

„Gdyby Białorusini umożliwili mi powrót do domu – ok, wolę umrzeć w swoim kraju" – mówi inny mężczyzna, wyraźnie wycieńczony, już przykryty śpiworem dzięki aktywistom organizacji pomocowych. – „Ale Białorusini zabrali mi paszport. Zabrali też telefon komórkowy, nie mam dostępu do swoich pieniędzy”.

26 września na jednej z grup na Telegramie pojawił się film. Mężczyzna leży na cienkim kocu w środku lasu. Kurtka, czapka, kaptur, nogi okryte jakimś ubraniem. Głowa oparta na plecaku. Nie rusza się. Nawet gdy po jego dłoni chodzi mucha, żaden z jego palców nie drgnie. Czy jeszcze żyje? Nagrywający film mówi: „Jesteśmy chorzy, nie mamy jedzenia, nie mamy wody.”

25 września ktoś szuka na Telegramie Ibrahima, który wyruszył w migracyjną podróż. Pod zdjęciem młodego mężczyzny napisano: „Zaginął 10 dni temu. Każdy, kto go rozpoznaje lub zna jego miejsce pobytu, jest proszony o prywatną wiadomość”.

9 października kolejne zdjęcia. Na fotografiach duża, kilkudziesięcioosobowa grupa ludzi w środku lasu, sporo dzieci. Najmłodsze, chłopiec w czerwono-granatowej kurtce i dziewczynka w kurteczce z dużym kapturem, na pewno mają mniej niż dziesięć lat. „Te rodziny utknęły” – brzmi podpis.

Migracja przez Białoruś i Polskę dopiero się rozpoczęła. Jesteśmy na początku kryzysu. Jego końca nie widać.

;

Udostępnij:

Anna Mierzyńska

Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press

Komentarze