0:000:00

0:00

W styczniu 2015 roku Renata Kaznowska, wieloletnia dyrektor ZTP, przenosi się do Pałacu Kultury i Nauki. Rok później zostanie wiceprezydentem Warszawy. Na stanowisku dyrektora ZTP zastępuje ją Arkadiusz Łapkiewicz, dotychczas jeden z kierowników w jednostce. Przez pracowników określany jest jako wychowanek Kaznowskiej.

Z relacji pracowników wynika, że w pierwszych miesiącach pracy nowego dyrektora atmosfera w firmie nadal była dobra. Wszystko miało się zmienić w lipcu 2015 roku, kiedy konkurs na stanowisko kierownika Zespołu Organizacji i Kadr wygrała M. K. (nie podajemy pełnych danych, bo nie jest już pracownikiem jednostki).

M. K. jest przyjaciółką żony dyrektora Łapkiewicza, poznały się pracując w jednym urzędzie dzielnicy. Ale osobista zażyłość to nie jedyny alarmujący sygnał. W samym konkursie obniżono wymagania dla kierownika, m.in. wykreślając wymóg posiadania doświadczenia w zarządzaniu kadrami.

Po ogłoszeniu konkursu, ale przed rozmową kwalifikacyjną, M. K. pojawia się w biurze ZTP i odbywa prywatną rozmowę z ówczesną kierowniczką kadr. Wygrywa konkurs, do którego stanęły również dwie pracowniczki ZTP. Wbrew ustalonej procedurze pytania konkursowe różniły się i nigdzie ich nie zaprotokołowano.

„Ja wiem o was wszystko”

„Zmroziło nas już podczas pierwszej koordynacji. Wezwała cały zespół i przedstawiła się: Nazywam się M. K. i tylko tyle się o mnie dowiecie. Ja natomiast wiem o was wszystko. A jeśli nie wiem, to się dowiem” - opowiada Beata*, pracownica sekretariatu.

I rzeczywiście, według relacji pracowników, K. chętnie korzystała z tego, że ma pełny wgląd w dokumentację osobową wszystkich zatrudnionych. Miała „cały czas przeglądać teczki”.

Jako pierwsi zaczęli się skarżyć członkowie jej zespołu. Cały czas kwestionowała ich pracę, ale nigdy nie wyjaśniała, co jest właściwie robią nie tak.

Beata: „Wszystko było zanegowane, słyszeliśmy, że jesteśmy zepsuci, zmanierowani. Cały czas sugerowała, że najlepiej by było wymienić całą kadrę, bo nic z nami się nie da zrobić (...) Lęk, strach przy jakiejkolwiek pomyłce. Tak naprawdę przez ten strach było więcej pomyłek biurowych. Dla niej to było potwierdzenie, że wszyscy pracownicy są do niczego”.

„Tutaj nie ma przyjaciół i koleżanek. Tu są pracownicy i współpracownicy. Jeśli rozmawiamy, to tylko na tematy służbowe” - miała mówić M. K. Pracownicy ze strachu się podporządkowywali, jeśli chcieli chwilę porozmawiać, chowali się w łazience.

Anna: „Czasem przychodziliśmy na ich piętro po odbiór jakichś rzeczy. W całym biurze jest gwar, jak w ulu. A tam - grobowa cisza”.

Kto rządzi w ZTP

Anna: „M. K. chodziła cały czas po innych działach. Na korytarzu słychać jej szpilki. My na sam dźwięk reagowaliśmy nerwowo. Od razu wszystko milkło, spinaliśmy się. Chodziła, przyglądała się, przysłuchiwała.”

Beata: „Mówiłam dyrektorowi, że jest niedobrze, zła atmosfera i że zaraz będą problemy. Słyszałam od niego, że biorę to za bardzo do siebie, jestem zbyt emocjonalna. Mówił, że to za jego aprobatą. Prosiłam, żeby porozmawiał z pracownikami. Mówiłam, że się boją, są zestresowani, mówią, że to M. K. rządzi w ZTP. Po takich rozmowach M. K. traktowała mnie jeszcze ostrzej”.

Nowa kierowniczka nawiązuje bardzo ścisły kontakt z dyrektorem. Przesiaduje u niego w gabinecie, często nawet po kilka godzin. Większość spotkań pracowników z dyrektorem odbywa się w jej obecności, nawet tych, które nie dotyczą spraw kadrowych. Staje się jego prawą ręką.

Beata: „To chodzenie kierownika kadr do dyrektora to była nowość. Poprzednia kierowniczka chodziła może raz w tygodniu, a M. K. po cztery, pięć razy dziennie. Po jej wyjściu od dyrektora było wiadomo, że będą jakieś uwagi”.

Skłócanie pracowników

Pracownicy zaczęli być wzywani na dywanik.

Alicja: „Był taki okres, że byłam często wzywana. A potem przez jakiś czas ja miałam spokój, a moje koleżanki były cały czas proszone. Zdarzało się, że kwestionowane było działanie, które realizowaliśmy w kilka osób, ale wzywano wszystkich oprócz mnie. Nie miałam wtedy szansy się nawet wypowiedzieć”.

Anna: „Często rozmowy wyglądały tak: wzywali cię, ale nie mówili wprost nic złego, za to narzekali na wszystkich wokół. Że źle pracują, że są fatalni, że powinni odejść. Skłócali nas, zorientowaliśmy się, bo zaczęliśmy konfrontować te historie”.

Jak mówią pracownicy, w biurze zapanował podział na lojalnych i problematycznych. Nieracjonalnie zarządzano kadrami. Osoby na odpowiedzialnych stanowiskach funkcjonowały jako „pomoc administracyjna” i odwrotnie. Jeden z pracowników awansował na specjalistę, choć miał gorsze wykształcenie niż asystenci. Otrzymał stanowisko wyższe niż pracownicy merytoryczni, a zajmował się pomocą biurową - rozdawał flamastry, zeszyty. Gdy w ZTP zainstalowano monitoring, przesiadywał w sali i oglądał nagrania.

Największym problemem były dodatki motywacyjne przydzielane co kwartał. By je dostać trzeba było w poszczególnych kategoriach - sumienność, dyscyplina, odpowiedzialność, kultura osobista, stosunek do koleżanek - zdobyć przynajmniej 70 punktów. Zdarzało się, że niektórzy pracownicy regularnie dostawali 67-69 punktów. M. K., od której to zależało, pod koniec okresu rozliczeniowego informowała, że dodatek się nie należy ze względu na jakieś pomyłki, które odnotowała na przykład miesiąc wcześniej.

"Mama zmarła trzy dni po odmowie"

Pracownicy czuli się obserwowani. Podsłuchiwani.

Katarzyna: „Na początku nie rozumiałam, o co chodzi, skąd ten exodus ludzi. Widziałam jak odchodzą osoby pracujące tam po kilkanaście lat. Pytałam: zostań, przecież możesz awansować. A oni mówili, że nie mają już siły. Byłam świadkiem, jak dziewczyny się zamykają w pokojach, płaczą. Wydawało mi się, że to wynika z ich słabości (…)

Kadrowa szalała. Wchodziła do pokoju, krzyczała. Człowiek przebiegał, żeby na to nawet nie patrzeć. Ona sama patrzyła na wszystkich jak na gówno. Dosadne, ale trafne porównanie. Całkowita pogarda we wzroku. Cokolwiek pójść, załatwić, nawet dla firmy – strach. Jedna osoba potrzebowała podstawowego urządzenia do swojej pracy. Poprosiła kadrową, kierowniczkę działu logistyki o zakup. Została wyśmiana i zbeształa. W tych kadrach człowiek czuł się upokorzony, że tam musi wchodzić”.”.

Beata: „Moja mama przebywała w hospicjum, była w ostatnim stadium ciężkiej choroby onkologicznej. Tylko wczesnym rankiem miałam z nią minimalny kontakt. Po południu była już nieprzytomna pod wpływem morfiny. Złożyłam wniosek o zmianę godzin pracy na 9-17, aby móc być przy Mamie w jej ostatnich dniach życia. M. K. i dyrektor przekazali mi odpowiedź negatywną, stwierdzili, że to zdezorganizuje pracę. W tym samym czasie M. K. mogła pracować w godz. 8.30 - 16.30 ze względu na korki w drodze do pracy. Mama zmarła trzy dni po mojej prośbie".

W 2018 Beata za wyjście do pobliskiego sklepu dostała naganę. Nie miała możliwości ustosunkowania się do tego. Dyrektor i kierowniczka kadr wezwali ją do pokoju, przedstawili pismo. Beata rozpłakała się, ale nie złożyła odwołania.

Hannie, która pracowała już na wypowiedzeniu (odeszła również ze względu na konflikt z kierownictwem) M. K. odmówiła wyjścia z pracy, żeby mogła pojechać do dziewięcioletniej córki, która czekała na klatce schodowej przed mieszkaniem. Następnego dnia zwolniono ją z obowiązku pracy i utrudniano wejście do budynku tak, by nie mogła pożegnać się z ludźmi i odebrać rzeczy osobistych.

Związek zawodowy: To mobbing

Krzysztof Aniszewski, Przewodniczący Zarządu Regionu Mazowieckiego NSZZ "Solidarność"-80: „Nie mam żadnych wątpliwości to był mobbing. Na tych ludzi przede wszystkim ciągle krzyczano. Ciągła i nieracjonalna krytyka pracy, dawanie zadań nie do wykonania, zastraszanie pracowników przed zwolnieniem z pracy, zakaz kontaktów międzyludzkich. To chore, nie trzeba od razu chodzić na plotki, ale współpraca polega na kontaktach, trzeba chodzić, zbierać dane, spotykać się na korytarzu, więc mówić dzień dobry. Z mobbingiem jest trudno, zazwyczaj ludzie nie chcą zeznawać. A oni byli już zdesperowani, na granicy wytrzymałości. Ale co najważniejsze - mobbing był skutkiem, a nie przyczyną. Przyczyna leżała w wiedzy pracowników o tym, co się dzieje w firmie”.

Nepotyzm, podejrzane przetargi

A w firmie działy się różne rzeczy. Zarząd Terenów Publicznych, jak wskazuje sama nazwa, zarządza majątkiem komunalnym Warszawy, przede wszystkim na terenie dzielnicy Śródmieście. To ZTP buduje drogi, zawiera umowy najmu, dzierżawy terenów i nieruchomości należących do miasta, finansuje modernizację pomników i zabytków, prowadzi parkingi strzeżone.

Anna: “Przestałam awansować, gdy ośmieliłam się skrytykować sprawę skweru Hoovera. Wbrew procedurze zamiast po 2-3 miesiącach zalegania z czynszem wszczęto postępowanie sądowe wobec najemcy dopiero po kilkunastu miesiącach, gdy dług najemcy wynajmującego narósł do prawie miliona złotych, a najemca stał się w tym czasie niewypłacalny”.

W rozmowach z OKO.press pracownicy powtarzali to, o czym informowali kontrolerów podczas audytów oraz Zespół do spraw badania mobbingu. Od kilkunastu lat przetargi wygrywały wciąż te same firmy. Jak twierdzą pracownicy nie był to przypadek: w ogłoszenia wpisywano wymagane certyfikaty, które posiadały tylko konkretne podmioty. Terminy przetargów bywały tak krótkie, że firma z zewnątrz nie byłaby w stanie przygotować oferty. W podpisywanych umowach zwracały uwagę niekorzystne warunki świadczenia usług. Same zamówienia były dzielone tak, by ich wartość nie przekraczała 30 tysięcy euro, dzięki czemu były prowadzone w trybie uproszczonym.

Pracownicy wskazywali, że zamówienia często powielają się, a podwykonawcy niejednokrotnie wykonują prace zbędne, za które otrzymują następnie wynagrodzenie. Zwracano też uwagę, że właścicielom firm zdarzało się przychodzić do dyrekcji ZTP bez zapowiedzi i konkretnej przyczyny, co w ich ocenie było podejrzane.

Urzędnicy skarżyli się, że nie mają wpływu na pracę podwykonawców. Katarzyna: „Kierownik oddziału budowlanego nie chciała się zgodzić na taki stan rzeczy, że firma rządzi nami, a do tego nie wykonuje swoich zadań. Więc odbyło się spotkanie: prezes, dyrektor, kierowniczka. I to kierowniczka się spowiadała, nie prezes firmy. A potem nie przedłużono jej umowy”.

W opowieściach pracowników powracał cały czas wątek nepotyzmu. W miarę jak kolejne osoby odchodziły z firmy na ich miejsce pojawiały się nowe, często bez doświadczenia. Niejednokrotnie pracownicy słyszeli jak już od pierwszych dni nowe osoby i dyrekcja zwracali się do siebie po imieniu. Zdarzały się przypadki przenoszenia pracowników, osób zaprzyjaźnionych, z innych jednostek miejskich, czasem nawet z automatycznym awansem o dwa stopnie.

Dlaczego tak długo znosili takie traktowanie i obserwowali to, co się dzieje w jednostce?

Po pierwsze wiele z tych osób pracowało tam latami. Dziesięć, piętnaście, nawet ponad 20 lat. Jeśli już decydowali się na odejście, to naturalnym wyborem były dla nich inne jednostki i spółki miejskie. Warszawę przedstawiają jako system naczyń połączonych. Zadrzesz z dyrekcją w jednym miejscu, to ty i twoja rodzina nie macie czego szukać w innym. Jak zeznawali później pracownicy przed Zespołem do spraw mobbingu, z ust przedstawicieli dyrekcji padały wprost groźby: „mam kontakty w mieście”, „zniszczę cię”.

Pracownicy próbują się bronić

W 2016 roku w ZTP odbyło się pierwsze szkolenie antymobbingowe po tym, jak do dyrektora przyszedł anonim. Nikt nie wie, co w nim się znalazło, ale pracownicy po nerwowej reakcji kierowniczki kadr zorientowali się, że musiał dotyczyć jej zachowania. Dyrektor zlecił ekspertyzę grafologiczną, żeby odkryć autora, o czym wiedziało całe biuro.

Szkolenie przeprowadziła zewnętrzna firma. Pracowników podzielono na podgrupy. W każdej z nich znalazła się jednak osoba uznawana za „zaufaną dyrekcji”, więc reszta bała się głośno komentować, zadawać pytania.

Beata: „Dopiero to szkolenie uświadomiło mi, co się ze mną działo. Nie spałam, nie jadłam, myślałam, że chodziło o chorobę mojej mamy. A to były już pierwsze objawy. Fakt, że trzęsłam się, idąc do pracy. Cały czas miałam wrażenie potwornego zmęczenia. Nagłe podrywanie się na myśl, czy na pewno wysłałam jakieś pismo, czy wykonałam telefon. Łapałam się na tym, że zaczynam wariować. I dopiero te panie wyjaśniały, pokazywały przykłady. Kiedyś sobie ufałam, a teraz po pięć, sześć razy sprawdzałam gorączkowo. Przestajesz sobie ufać, obwiniasz o wszystko, boisz się tego, co robisz. Jak tylko widziałam dyrektora albo kierowniczkę, dostawałam rozstroju żołądka. Zdarzało się, że po powrocie do domu leciała mi krew z nosa. Od 2018 roku biorę antydepresanty. Czuję się trochę lepiej, lekarz zapewnia mnie, że nie uzależniają”.

Ale pracownicy mówili, że na szkoleniu powiedziano im jednocześnie, że „takie sprawy bardzo trudno jest udowodnić”. Katarzyna: „Zaczęliśmy między sobą dyskutować, czy to nie miało nas przypadkiem zniechęcić”.

W 2018 roku szkolenie powtórzono. Z relacji pracowników wynika, że znów czuli się obserwowani. Po szkoleniu mieli wypełniać ankiety, w których zwróciliby uwagę na ewentualne nieprawidłowości. M. K. miała stać przy pudle z ankietami. Mniej niż połowa pracowników je oddała. Po zebraniu pudło zaniesiono do pokoju dyrekcji.

W tym samym roku jedna z pracownic wysłała pismo do prezydent warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz z informacją o tym, że w jednostce źle się dzieje. Pismo wróciło do nadawcy.

Anna: „W lipcu 2018 powiedziałam w zespole prawnym, że trzeba iść z tym do sądu. Ktoś to przekazał dyrekcji. Zaczęłam słyszeć, że oni mówili innym ludziom: uważaj na Annę, jakie masz relacje z Anną. I zauważyłam rzeczywiście, że ludzie zaczęli mnie unikać. Wiedzieli, że jeśli będą utrzymywać ze mną relacje, to będą mieć z tego powodu problemy. Zaczęłam się z tym źle czuć, traciłam kontakt z ludźmi dlatego, że jestem niewygodna dla nich".

„Popieram wszystkie działania dyrektora”

Na początku 2019 pracownicy zaczynają pracować ze związkiem zawodowym NSZZ "Solidarność" 80. Równolegle szukają pomocy u polityków PO. Jeden z nich organizuje im spotkanie z nowym burmistrzem dzielnicy Śródmieście, Aleksandrem Ferensem.

Anna: „Powiedzieliśmy, co się dzieje, że ludzie odchodzą, nie wytrzymują. Daliśmy całą dokumentację. Burmistrz obiecał, że zleci kontrolę, ale to trochę zajmie, bo urzędnicy sprawdzają inne jednostki. Byliśmy nadal pełni nadziei”.

Ale po kilku dniach po biurze poszła informacja, że pracownicy „zbroją się” u związków i że byli z wizytą u burmistrza. Zaczęły się szykany.

Anna: „Pisaliśmy do burmistrza, pytaliśmy jak to będzie wyglądało wszystko, że się niepokoimy. Potem burmistrz przestał odbierać telefon. To był czerwiec 2019. Sekretarka mówiła, że kolejny termin spotkania to sierpień 2019”.

Wtedy skontaktowali się z gabinetem prezydenta Rafała Trzaskowskiego. Po kilku dniach dostali odpowiedź, że ich sprawą zajmie się sekretarz miasta, Marcin Wojdat. Spotkanie wyznaczono w ciągu trzech tygodni.

W ZTP, jak wynika z relacji pracowników, miała pojawić się wtedy lojalka o treści „popieram wszystkie działania dyrektora Łapkiewicza”. Katarzyna: „Zastępczyni dyrektora zaczęła chodzić po pokojach i podniesionym głosem robiła pretensje, co to ma znaczyć, że nie podpisały tego. Wydzwaniano nawet do ludzi na urlopach, żeby to podpisali (...)

Część ludzi to podpisała. To było tak absurdalne, że nie mogłam w to uwierzyć. Wyśmialiśmy tę lojalkę. No i ktoś o tym doniósł. Od tamtej pory byliśmy wrogiem".

Pozbyć się „prowodyrki”

W lipcu Anna dostaje polecenie służbowe - zrobienie spisu wszystkich spraw, którymi zajmowała się do tej pory. „To były cztery szafy od podłogi do sufitu. w każdej szafie kilkadziesiąt segregatorów. Chcieli mnie zwolnić z art. 52 kodeksu pracy, dyscyplinarne zwolnienie.

Dostałam na to 3 dni. Rozpłakałam się, wiedziałam, że to nierealne. Po wymianie maili z szefem dostałam zgodę na sześć dni. Udało mi się wypełnić zadanie, bo przez pierwsze trzy dni przychodziłam do pracy o 5 rano. Nie jadłam, nie piłam, wchodziłam w tryb robota. Po trzech dniach dostałam zakaz przychodzenia do biura w godzinach nocnych. Ostatecznie wyrobiłam się do ostatniego dnia o 15.30. Nowa sekretarka dyrektora odmówiła przyjęcia dokumentów, odmówiła wystawienia prezentaty. Podstemplowali mi je dopiero po interwencji w kadrach”.

W tym czasie pracownicy spotkali się z sekretarzem miasta. Anna mówiła, że jest na nią zlecenie, że się boi. Sekretarz obiecał, że niedługo zostanie powołany Zespół ds. badania przypadków mobbingu.

Po tym spotkaniu i po złożeniu wniosku o ochronę Anna poszła na urlop. Rano pierwszego dnia po powrocie do jej pokoju przyszedł dyrektor, M.K. i jeden z kierowników. Poinformowali ją, że zostaje zwolniona ze względu na robienie złej atmosfery. Kazano jej zabrać rzeczy.

Beata: „Annę wyprowadzali w szpalerze, jak przestępcę. Była w strasznym stanie, mąż jej pomagał wynosić rzeczy, tu parasolkę, tu kubeczek. Cisza porażająca. A ludzie mieli zakaz rozmawiania o tym”.

Krzysztof Aniszewski: „Annę zwolniono bez poinformowania nawet związku. A dyrekcja powinna spytać związek o każdego pracownika przed próbą jego zwolnienia. I organizacja musi się ustosunkować, ma na to pięć dni. Na pracowników szczególnie chronionych ma nawet 14 dni na odpowiedź. Nikt nas o nic nie pytał, po prostu ją zwolniono z marszu, z zaskoczenia.

Dyrekcja nie chciała nawet z nami rozmawiać, więc sprawa poszła od razu do sądu pracy”.

Katarzyna: „W biurze ostrzegano już wcześniej, że Anna jest na wylocie. Mówili że tak harcuje, bo jest z bogatego domu”.

W biurze pojawia się wiceprezydent

Latem 2019 zaczynają się audyty po zgłoszeniach pracowników o nieprawidłowościach. Mają badać sprawy kadrowe, informatyczne (nieuprawnione logowania do komputerów pracowników) oraz przetargi. Kontrolerzy pracują głównie na dokumentach. Pokój wyznaczono im na piętrze, gdzie znajdowało się biuro M. K. Jak twierdzą pracownicy - ludzie bali się iść, bo kto tam wchodził, był odbierany jako zdrajca.

Aniszewski: „W biurze zaczęła się też pojawiać wiceprezydent Renata Kaznowska. To mogło mieć działanie psychologiczne. Nagle przychodzi wiceprezydent i klepie po ramieniu dyrektora, który mobbinguje. To pokazanie - tak, on ma nasze błogosławieństwo”.

We wrześniu 2019 zaczął działać też Zespół ds. mobbingu. Tam przesłuchiwano już w innym budynku, wzywano na rozmowy osobiście.

Ludzie czują się zastraszani, ale... to nie mobbing

OKO.press dotarło do treści raportu końcowego Zespołu. Zeznania pracowników i ustalenia przesłuchujących pokrywają się z tym, co opowiadano nam w wywiadach.

Protokół końcowy pełen jest jednak sprzeczności. Z jednej strony Zespół uznaje wiele okoliczności za potwierdzone w zeznaniach, ale przyjmuje interpretację podsuwaną przez dyrektora albo powstrzymuje się od wniosków, poprzestając na suchych spostrzeżeniach.

Zespół przyznaje na przykład, że potwierdzono, że odbywały się przeszukania pokojów pracowników, ale dyrektor zapewniał, że chodziło o odnalezienie ważnych dokumentów, a nie grzebanie w rzeczach osobistych, czy szukanie haków.

Urzędnicy potwierdzają to, że żona dyrektora i nowa kierowniczka znają się, bo przez kilka lat pracowały razem, a także fakt, że przyszła kierowniczka odwiedziła biuro ówczesnej kierowniczki przed swoją rozmową konkursową. Zespół jednak nie wyciąga w związku z tym wniosków, że doszło do nepotyzmu, ponieważ… „dyrektor uznał to za dopuszczalne”.

Potwierdzono, że zmieniano warunki konkursowe na poszczególnych stanowiskach bez racjonalnej potrzeby, ale w żaden sposób tego nie komentowano.

Zaznaczano, że „wiele osób informowało”, że ma poczucie, że dodatki motywacyjne przydzielane są w sposób krzywdzący, ale nie ma możliwości zweryfikowania tych twierdzeń w dokumentach. Potwierdzono, że dochodziło do zmiany zakresów obowiązków pracowników z dnia na dzień, odbierania bez powodu zadań, w których ktoś się specjalizował latami, wręczania wypowiedzeń po urlopie, informowania pracowników o przedłużaniu umowy w ostatnim dniu trwania umowy, przyznawania kar porządkowych bez możliwości ustosunkowania się do nich, potwierdzono, że padały groźby, szykany („na wasze miejsce czekają już inni”, sugestie, żeby przejść na emeryturę, aluzje, że dyrekcja ma kontakty w mieście itd.).

Zespół przeanalizował także ankiety, które pracownicy ZTP wypełnili w 2018 roku. Jak ustalono na 73 osoby ankiety oddały 32 osoby. Zespół stwierdził w protokole, że nie wiadomo, dlaczego pozostali pracownicy nie zwrócili ankiet, chociaż kontekst całej sytuacji był oczywisty.

Z dokumentów wynikało m.in., że:

  • 10 na 32 osoby wskazywało na występowanie agresji słownej (wulgaryzmy, krzyk, szydzenie, aluzje);
  • 7 osób skarżyło się na tworzenie i rozpowszechnianie o nich plotek i nieprawdziwych informacji;
  • 6 osób zadeklarowało doświadczanie ciągłej krytyki, podważania kompetencji zawodowych i ośmieszania życia osobistego;
  • 8 osób doświadczało w pracy ignorowania i lekceważenia (przerywanie, utrudnianie wypowiadania się).;
  • 5 osób stwierdziło, że są izolowane od innych pracowników, utrudnia lub zakazuje się im kontaktów, z czego 4 osoby stwierdziły, że doświadczają tego średnio raz w tygodniu
Siedmiu z 32 pracowników zadeklarowało, że takie działania wywołały u nich rozstrój zdrowia. Pracownicy wymieniali takie przypadłości jak: paraliż twarzy pod wpływem stresu, problemy z ciśnieniem, leczenie psychiatryczne, farmakologiczne, terapie.

Zespół odnotowuje, że tylko jeden pracownik skarżył się na traktowanie do dyrekcji ZTP. Dwanaście innych osób stwierdziło, że tego nie robiło ze względu na strach przed konsekwencjami, część wskazywała wprost, że to działania M. K. i dyrektora Łapkiewicza.

„Istotna część pracowników czuje się zastraszana, marginalizowana, ma poczucie niesprawiedliwości” - czytamy w protokole. Zespół odnotował, że pracownicy twierdzą, że między dyrektorem a M. K. jest dziwna zależność, że sam dyrektor wskazywał K. jako mającą decydujące zdanie w wielu kwestiach. Dyrektor akceptował taki sposób pracy ze swoim zespołem.

Wyniki ankiet nigdy nie zostały omówione z pracownikami ZTP, dyrekcja nigdy nie podjęła w związku z ich treścią żadnych działań, co potwierdził Zespół.

W protokole podano, że w latach 2013-2019 z ZTP odeszły 52 osoby, co oznacza, że wymianie uległo aż 75 proc. składu jednostki. Od czasu przyjścia M.K. do pracy było to 41 osób. Zespół zanotował, że pracownicy mieli wrażenie, że celowo próbuje się zastąpić osoby doświadczone nowymi, niedoświadczonymi, ale zaufanymi. Sam protokół potwierdza, że zauważalna jest tendencja zatrudniania osób, które wcześniej pracowały w urzędzie jednej z dzielnic. Tam, gdzie pracowały M. K. i żona dyrektora. Potwierdzono także przypadki, w których pracownicy ZTP odchodzili do innych jednostek na niższe stanowiska i decydując się na niższe wynagrodzenie.

"Znamienne dla Zespołu było, że wiele z wysłuchanych osób opisując własne doświadczenia przeżywało ponownie silne emocje, co przejawiało się w drżeniu rąk, załamaniu głosu i płaczu".

Zespół podsumowuje, że widać nieprawidłowości w zarządzaniu ludźmi w ZTP, ale nie jest w stanie potwierdzić długotrwałości, uporczywości i celowości działań dyrektora Łapkiewicza i kierowniczki K. Między wierszami zasugerowano za to zmowę pracowników, podkreślając, że wiele z tych osób zna się długo i są ze sobą zżyci.

Zespół przedstawił trzy rekomendacje:

  • zadbanie o przejrzystość naboru na stanowiska w ZTP,
  • podnoszenie kwalifikacji kadry kierowniczej w zakresie zarządzania zasobami ludzkimi,
  • mediacje pomiędzy pracodawcą, a organizacją związkową.

„Mobbingu nie stwierdzono”

Zespół zaczął przesłuchiwać pracowników jesienią, ale przez wiele miesięcy nie wiadomo było, co właściwie w sprawie mobbingu się dzieje. W listopadzie pracownicy ZTP usłyszeli, że M. K. już nie będzie pracować w jednostce. Wypowiedzenie obowiązuje do końca lutego, ale kierowniczkę od razu zwolniono z obowiązku świadczenia pracy. M. K. nigdy też nie stawiła się na przesłuchanie w Zespole, oficjalnie ze względu na zły stan zdrowia.

Pracownicy nabrali podejrzeń, że miasto po prostu przeniesie ją do innej jednostki, a całą sprawę będzie chciało zamieść pod dywan. Wysyłali maile z pytaniami do samego Zespołu o to, co się dzieje, prosili nawet by, jak to określano - „nie dano uciec mobberce”. Sekretarz kilkukrotnie odwoływał umówione wcześniej spotkania, jeszcze w lutym twierdząc, że Zespół nie zakończył prac i analiz sytuacji.

Związek zaczął się wtedy ubiegać o wgląd pracowników do protokołów z ich indywidualnych zeznań, co udało się załatwić po kilku tygodniach starań. Mogli nanieść na nie poprawki, uzupełnić. Wglądu do protokołu końcowego im odmówiono, więc zaczęli szukać kontaktu z posłami i posłankami PO, którzy mogliby wystąpić w ramach swoich poselskich uprawnień o taki wgląd. Ale nikt się nie podjął takiej interwencji. W tym czasie też o swojej sytuacji po raz pierwszy poinformowali OKO.press.

Sekretarz ostatecznie spotkał się ze związkami i pracownikami 4 marca i poinformował ich, że Zespół nie stwierdził, by doszło do mobbingu. Anna: „Poleciały mi łzy, gdy tylko to usłyszałam”. Pracownicy zaczęli wypytywać, co się stało z M. K. Sekretarz, według ich relacji, miał tę kwestię skwitować jedynie pytaniem: „Ale już jest lepiej, prawda?”. „Łatwo jest panu tak mówić, ale to ja muszę tam jutro iść do pracy” - miała mu odpowiedzieć jedna z kobiet.

„Wtedy wiedzieliśmy, że dla nich sprawa jest zamknięta” - mówi Anna.

Podczas spotkania sekretarz w ogóle nie omawiał z nimi protokołu końcowego z prac Zespołu. Nie mieli pojęcia, jak to możliwe, że przy takich zeznaniach, miasto stwierdziło, że nie doszło do mobbingu. Ponownie zaczęli szukać kontaktu z politykami PO. Prosić ich o zainterweniowanie. Mówili, że miasto chce przykryć nie tylko sprawę dotycząca mobbingu, ale też wszystkich nieprawidłowości, o których wspominali w zeznaniach. Bezskutecznie. Ostatecznie swoją sprawą udało im się zainteresować Lewicę. Magdalena Biejat i Anna-Maria Żukowska w maju dostały dostęp do protokołów Zespołu, polityczki planują też kolejne interwencje.

OKO.press zwróciło się z szeregiem pytań do sekretarza miasta, burmistrza Śródmieścia oraz samego ZTP. Pytaliśmy między innymi o sposób reagowania organów na zgłoszenia pracowników ZTP dotyczące mobbingu i innych nieprawidłowości, o okoliczności odejścia M.K. z pracy, a także o wdrażanie zaleceń Zespołu ds. mobbingu.

ZTP odmówiło odpowiedzi, przekierowując nas do dzielnicy Śródmieście. Rzecznik prasowy Śródmieścia stwierdził, że dzielnica nie ma uprawnień do zajmowania się sprawami ZTP. Rzecznik m.st. Warszawa wysłała nam wiadomość sprowadzającą się do informacji, że powołano Zespół ds. mobbingu, ale o tym, czy do mobbingu doszło może decydować tylko sąd.

„Całe miasto widzi, co się stało w ZTP”

Pracownicy uważają dyrektora Łapkiewicza za współwinnego całej sytuacji. Ci, którzy jeszcze zostali w jednostce, cały czas boją się o swój los. Ale nie tylko oni. Niepokojącą prawidłowością był również fakt, że część osób, które początkowo chciały z OKO.press rozmawiać o sprawie i swoich doświadczeniach, nagle przestawały się odzywać. Z relacji pozostałych bohaterów tekstu wynikało, że osoby te pracują w innych jednostkach miasta i boją się o swoje posady.

Anna: „Wszystkie inne jednostki wiedzą, co narobił Łapkiewicz i jeśli nikt nie wyciągnie wobec tych ludzi żadnych konsekwencji, to nie będą mieli żadnych zahamowań. Prezydent Trzaskowski tyle mówi o ochronie sygnalistów, ale nasz przypadek pokazuje, że jedynymi ukaranymi zostaliśmy my sami. Wykończono nas jedno po drugim. Jedyny sygnał, jaki miasto wypuszcza w tej historii jest taki, że nie warto niczego nigdzie zgłaszać (...)

Przysięgłam sobie, że doprowadzę tę sprawę do końca, choćbym miała stać przed Urzędem Miasta na placu Bankowym z transparentem “warszawski ratusz kryje mobberów”.

W tej chwili przed sądem pracy toczy się postępowanie o przywrócenie Anny na stanowisko w ZTP. Kilka tygodni temu warszawska prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie mobbingu, na co pracownicy i związek zawodowy złożyli zażalenia.

*Imiona pracowników i byłych pracowników ZTP zostały zmienione na ich prośbę.

;

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze