0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: FOT. Agencja GazetaNIESZKA WOCAL / Agencja Wyborcza.plFOT. Agencja GazetaN...

Wirus HPV (human papilloma virus, ludzki wirus brodawczaka) ma silne działanie onkogenne. To właśnie on jest przyczyną raka szyjki macicy, który wciąż zabija ok. 2 tys. Polek rocznie.

HPV przyczynia się też do innych rzadszych nowotworów złośliwych takich jak rak sromu, pochwy, prącia, odbytu, a także nowotworów szyi i głowy.

Jest też powodem mniej groźnych, ale bardzo uciążliwych brodawek w okolicy narządów płciowych u obu płci – tzw. kłykcin kończystych.

Zakażenie przez seks

Wirusem HPV zakaża się głównie poprzez seks. Inna, rzadsza droga transmisji, to poprzez bezpośredni kontakt ze śliną lub krwią osoby zakażonej, a także z matki na dziecko w czasie porodu.

Ryzyko zetknięcia się z wirusem w ciągu życia człowieka oceniane jest na kilka do kilkudziesięciu procent, w zależności od regionu geograficznego.

Na szczęście większość z nas daje sobie z tym drobnoustrojem radę. U części jednak zakażenie nie mija. Wirus latami przebywa w organizmie, by w niektórych przypadkach spowodować transformację nowotworową, najczęściej – jak pisałem – prowadząc do raka szyjki macicy.

Leku nie ma, jest szczepionka

Leku na HPV nie mamy, za to od dość dawna dysponujemy skuteczną szczepionką, która z powodzeniem stosowana jest w wielu krajach świata.

Eksperci uważają, że optymalny czas jej podania przypada na czas przed rozpoczęciem aktywności seksualnej, tak, aby w ogóle nie dopuścić do zakażenia.

Ponadto, mimo że HPV jest większym zagrożeniem dla kobiet, lekarze od początku propagowali szczepienie zarówno dziewcząt, jak i chłopców. Ci drudzy wprawdzie nie chorują na raka szyjki, ale za to przenoszą zakażenie na partnerki seksualne. Równie często jak one mogą też cierpieć z racji brodawek. No i – co również ważne – młodzi mężczyźni z racji HPV coraz częściej zapadają na raka gardła, więc ta profilaktyka jest zdecydowanie także dla nich.

Są 2 szczepionki

Szczepionkę przeciw HPV opracowały niezależnie 2 duże firmy farmaceutyczne. Nowoczesne, bezpieczne preparaty nie były (i nadal nie są) tanie. Zwykle podaje się je w 2 dawkach.

Można powiedzieć, że akurat ta szczepionka to prawdziwa broń przeciwnowotworowa. Niektórzy twierdzą, że to pierwsza tego typu obrona przed rakiem. Inni, że pierwszą przeciwnowotworową szczepionką był – opracowany znacznie wcześniej – preparat zabezpieczający przed zakażeniem wirusem zapalenia wątroby typu B. Wiadomo, że dłuższy stan zapalny wywołany HBV może prowadzić do nowotworu tego narządu.

Tak czy inaczej, szczepionka przeciw HPV to niezwykle oczekiwane osiągnięcie – jedno z ważniejszych dokonań medycyny przełomu XX i XXI wieku.

Zaczyna się od Australii

Mimo wysokiej ceny i konieczności zaszczepienia sporej części obywateli, bogatsze kraje zaczęły szybko wprowadzać narodowe programy szczepień przeciw HPV. Prekursorem w tym zakresie była Australia.

Po to, by przekonać się o zasadności użycia tej szczepionki, trzeba było poczekać dobrych kilka, kilkanaście lat. Dzieje się tak dlatego, że szczepi się np. 13-letnie dziewczynki, a na raka szyjki zapadają kobiety ok. 30-letnie. Ale Australia już doczekała się wyraźnego efektu. Od pewnego czasu wiadomo, że dzięki powszechnym szczepieniom przeciw HPV, nowotwór ten praktycznie przestał istnieć na tym kontynencie.

Śladem Australii poszło wiele krajów europejskich, USA, Kanada, państwa azjatyckie.

Skoro późno, zróbmy dobrze

W Polsce dyskusje na temat wprowadzenia rządowego programu szczepień nastolatków przeciw HPV trwały od dobrych kilku lat. Na niewielką skalę pomagały samorządy, finansując szczepienia nastolatków na swoim terenie (głównie dziewcząt).

Start programu zapowiadany był kilkakrotnie (bez precyzowania daty). W końcu program ruszył 1 czerwca 2023.

Z racji zwłoki zakwalifikowano do niego za pierwszym razem 2 roczniki naraz – 12- i 13-latków, zarówno dziewczęta, jak i chłopców.

Mówiono, że cała ta akcja to „konik” premiera Mateusza Morawieckiego.

Ponad rok temu napisałem do OKO.press, tekst, w którym chwaliłem poprzedni rząd za ostateczne wprowadzenie pomysłu w życie. Zaznaczyłem, że Polska była ostatnim krajem Unii, który zdecydował się na powyższą profilaktykę.

Przeczytaj także:

Ciesząc się, że wreszcie doczekaliśmy się, apelowałem, że skoro robimy to tak późno, zróbmy przynajmniej wszystko naprawdę dobrze.

Niestety, dziś z perspektywy blisko roku trwania programu, trudno powiedzieć, by się to udało.

Uwaga na rozwiązłość

Dodajmy, że szczepionka przeciw HPV u niektórych osób nie budziła wielkiego entuzjazmu. Prawicowi publicyści obrzydzali ją, przekonując, że zaszczepienie prowadzi wprost do rozwiązłości. Że nastolatkowie zabezpieczeni przed wirusem przenoszonym przez seks, zaczynają wcześniej życie płciowe, skacząc bez obawy „z kwiatka na kwiatek”.

Jednym z orędowników takiej tezy był Jan Pospieszalski.

Dodajmy, że teza ta niepoparta jest żadnymi dowodami naukowymi. Akurat polskie nastolatki przechodzą inicjację stosunkowo późno. Ponadto dane z innych państw, które wprowadzały programy bezpłatnych szczepień nastolatków, wskazywały wyłącznie na pozytywne efekty medyczne, a nie na obniżenie wieku inicjacji czy nagły wzrost liczby seksualnych partnerów.

Z pewnym wstydem

Być może jednak właśnie z powodów ideowych wprowadzenie polskiego programu szczepień odbywało się półgębkiem, jakby z pewnym wstydem. Z jednej strony wszystkie argumenty medyczne tj. bezpieczeństwo szczepionek, ich skuteczność, nie pozostawiały wątpliwości. Z drugiej zaś argumenty o rozwiązłości, o propagowaniu przedmałżeńskiego seksu, sugerowały, by szczepionki zbyt intensywnie nie promować. By nie rozważać nawet możliwości szczepień w szkołach czy aptekach.

Na domiar złego poczyniono na wstępie pewien błąd, który mści się do tej pory.

Otóż – jak wspominałem – szczepionkę przeciw HPV produkują 2 firmy farmaceutyczne. Jedna z nich sprzedaje tańszy preparat wymierzony w 2 najczęstsze antygeny wirusa, a konkretnie te, które odpowiadają za zdecydowaną większość przypadków raka szyjki macicy. Druga – wyraźnie droższa szczepionka, ma działanie szersze, rozpoznaje bowiem nie 2, lecz 9 wirusowych antygenów. Dodajmy, że w naturze istnieje ok. 200 odmian wirusa brodawczaka ludzkiego, noszących różne antygeny.

Droższa, 9-walentna szczepionka chroni nie tylko przed rakiem szyjki, ale także niektórymi innymi rzadszymi nowotworami oraz wspomnianymi brodawkami płciowymi, z którymi wprawdzie da się żyć, ale są bardzo uciążliwe.

Wolimy 9 od 2

Żeby całą sytuację skomplikować, tańsza, 2-walentna szczepionka zabezpiecza też (częściowo!) przed innymi nowotworami z racji tzw. odporności krzyżowej, w co jednak w tym tekście nie będę wnikać.

Summa summarum, jeśli byłbym ojcem 12-latki i miałbym wybór, którym preparatem ją szczepić, wybrałbym naturalnie droższą, 9-walentną szczepionkę.

Polskie władze uznały jednak, że do bezpłatnego programu zakupią obie szczepionki. Efekt? Większość rodziców na pytanie, który preparat wybierają – odpowiadają: „Szczepionka 9-walentna”. Ta „schodziła” szybko, zaś w przychodni POZ, bo to one szczepią nastolatki, pozostawały tańsze, 2-walentne szczepionki.

„Trudno powiedzieć, że tańsza szczepionka jest gorsza” – tłumaczy OKO.press dr Tomasz Zieliński, lekarz rodzinny z Wysokiego i Zakrzewa z woj. lubelskim, wiceprezes Porozumienia Zielonogórskiego. „Ale trudno się dziwić rodzicom, że gdy mogą wybrać i za żaden z preparatów nie płacą, wolą ten o szerszym działaniu”.

Nie trzeba mieć naprawdę głębokiej medycznej wiedzy, by uznać, że 9 jest lepsze od 2.

Do Katowic po szczepionkę

W różnych rejonach Polski zaopatrzenie w oba preparaty wyglądało i wygląda różnie, ale w niektórych POZ-tach szczepionek 9-waletnych dość szybko zaczęło brakować.

Pojawił się w tym momencie jeszcze jeden problem. A mianowicie – co zrobić, jeśli dziecko przyjęło pierwszą dawkę szczepionki 9-waletnej, a na drugą dawkę jej zabrakło? I miejscowa Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna nie wie, czy i kiedy preparat się pojawi.

Nie robiono do tej pory badań, czy 2 różne preparaty można łączyć, tj. najpierw podać szczepionkę 9-cio, a za kilka miesięcy 2-walentną.

„Rodzice dzwonią, niepokoją się, a ja mogę im tylko odpowiedzieć: ‘Czekamy na preparat 9-walentny. Nie wiem, kiedy go dostanę” – mówi OKO.press pielęgniarka pediatryczna z dużego śląskiego miasta.

„Zdarza się, że rodzice dowiedziawszy się, że droższa szczepionka jest np. w Katowicach, jadą specjalnie z Częstochowy, by szczepić dziecko tym właśnie preparatem” – dodaje.

Wiceminister: brakuje szczepionki 9-walentnej

Cały ten galimatias nietrudno było przewidzieć. Można też było od początku zdecydować, że państwo kupuje na cele programu tylko jedną szczepionkę. Ewentualnie kupić obie szczepionki, ale część kosztów tej droższej przerzucić na barki rodziców.

Niczego takiego nie zrobiono. W efekcie mamy w programie droższą, bezpłatną, trudno dostępną szczepionkę i tańszą, bezpłatną, łatwo dostępną, za to niechętnie używaną.

Co więcej, sytuacja nie zmieniła się wraz z nowym rządem, który jest świadom problemu, ale na razie na świadomości się kończy.

Jak podał portal Cowzdrowiu wiceminister zdrowia Wojciech Konieczny przyznał niedawno, że w tej chwili brakuje szczepionki 9-walentnej, natomiast w magazynach leży 100 tys. dawek 2-walentnej szczepionki. „Jesteśmy przed ogłoszeniem przetargu na 450 tys. dawek, a szczepionka, która jest w magazynach, jest zostawiona na drugą dawkę” – poinformował urzędnik.

Komplikacje biurokratyczne

To jednak nie koniec problemów.

Prosta czynność medyczna jak szczepienie, którą wykonujemy od dziesiątków lat, została bardzo skomplikowana biurokratycznie” – mówi OKO.press dr Tomasz Zieliński. „Utrudniła życie tak, że spora część podmiotów POZ w ogóle nie przystąpiła do programu, a jak przystąpiła, to się wycofała. W efekcie w Polsce jest mało miejsc, gdzie można w ogóle wykonać szczepienie przeciw HPV” – dodaje lekarz.

Na czym polegają te utrudnienia?

  • Otóż po pierwsze POZ musi zgłosić na tzw. platformie P1 chęć udziału w programie, podając współrzędne geograficzne punktu szczepień.
  • Po drugie trzeba wysłać elektronicznie kwalifikację do szczepienia, którą przeprowadza lekarz.
  • Po trzecie pielęgniarka, która wykonuje zastrzyk, musi wypełnić kartę szczepień i wysłać ją na platformę P1.
  • Po czwarte trzeba wypełnić z tego sprawozdanie i wysłać je do NFZ.
  • No i na koniec trzeba fakt szczepienia zgłosić w centralnej rejestracji.

Gdzie jest pomyłka?

„Najpierw więc trzeba wpisać dane aż w 3 systemy, a później Fundusz sprawdza, czy nie ma w tym jakiejś pomyłki, tj. nawet drobnej różnicy między poszczególnymi wpisami” – opowiada dr Zieliński.

„Jeśli NFZ coś takiego wykryje, informuje nas o istnieniu »niezgodności« nie wskazując jednak w jakim konkretnie miejscu wystąpił błąd. Wykonałem w moim POZ stosunkowo niedużo szczepień przeciw HPV, ale chyba 8 z nich od stycznia do dziś nie udało mi się rozliczyć. Dodam, że nie mam czasu, by szukać przyczyn tych niezgodności i w efekcie rezygnuję z zarobku za szczepienie” [Fundusz za to płaci 30 zł od głowy].

„Takie podejście NFZ powoduje, że ludzie na początku szczepili tych najbardziej chętnych, a potem rezygnowali, bo im się nie chce tym zajmować. A jeszcze ostatnio okazało się, że nawet jak w zeszłym roku Fundusz zapłacił za usługę, to w tym roku informuje, że były błędy i każe oddawać pieniądze.

To takie wkurzające, że człowiek się napracuje, a potem dostaje po głowie” – skarży się dr Zieliński.

„A teraz, żeby nie było, że tylko marudzę, to my od miesięcy postulujemy, żeby wrócić do sposobu rozliczania szczepień przeciw HPV, tak jak były rozliczane szczepienia covidowe” – mówi lekarz. „Czyli podmiot zaszczepił, wystawia elektroniczną kartę szczepień, bo jesteśmy za rozwojem elektroniki. Centrum e-zdrowia ma stosowne informacje, przekazuje je do NFZ, który na tej podstawie wypłaca każdemu podmiotowi, ile mu się w danym miesiącu należy. Proste? Proste”.

Oczywista sprawa

„Ja akurat reprezentuję Porozumienie Zielonogórskie, ale są to wspólne postulaty całego środowiska POZ” – przekonuje lekarz. „Mało tego. Wszyscy urzędnicy się z nami zgadzają. Nowe Ministerstwo Zdrowia twierdzi, że trzeba zmienić zasady, tylko nikt tego nie realizuje”.

„Widzieliśmy się w marcu 2024 z minister Leszczyną. Usłyszeliśmy, że sprawa jest oczywista i do załatwienia. Minął ponad miesiąc i nic”.

„Jest taka piosenka: ‘Wszyscy zgadzają się ze sobą, a będzie nadal tak, jak jest’”.

Szkolna mrzonka

Nastolatków objętych programem w pierwszym roku w Polsce jest łącznie ok. 830 tys.

Od 1 czerwca do 29 listopada 2023 ze szczepień skorzystało niespełna 17 proc. z nich. Trudno uznać to za sukces.

Czy jest szansa na poprawę w nadchodzących miesiącach?

Ministra Leszczyna zapowiada, że od nowego roku szkolnego szczepienia będą odbywać się w szkołach. Że porozumiała się w tej kwestii z ministrą Nowacką.

„To mrzonka” – mówi dr Zieliński. „Mnie naturalnie nie przeszkadza, żeby to wprowadzić. Im więcej miejsc, w których się można szczepić, tym lepiej. Ale w małych miejscowościach w szkole i w POZ mamy ten sam personel i tych samych pacjentów. Więc przeniesienie zaszczepienia na sąsiednią ulicę, niczego nie zmieni. Z formalnego powodu widzenia będzie to trudne, a szczepień od tego nie przybędzie”.

„W dużych miastach przy dobrej organizacji jakiś efekt mógłby być” – dodaje lekarz. „Ale w dużych miastach po pierwsze jest większa świadomość, że trzeba się zaszczepić i tak już więcej ludzi się zaszczepiło. Więc tych dzieci, które trzeba »wyłapać«, będzie proporcjonalnie mniej”.

„A z drugiej strony w dużych miastach jest znacznie więcej ruchów antyszczepionkowych. Obawiam się, że wprowadzenie szczepień do szkół może dodatkowo je nasilać”.

Różnica in plus mogłaby być wtedy, gdyby w szkole wprowadzić możliwość kwalifikowania i szczepienia samodzielnie przez pielęgniarki. Tymczasem na razie to musi być lekarz, a on za darmo do obcej szkoły nie przyjdzie” – ostrzega dr Zieliński.

Na wszystko zgoda rodzica

„Technicznie szczepienie w szkołach będzie bardzo trudne” – przekonuje pielęgniarka ze Śląska. „Przede wszystkim w tej chwili trudno »złapać lekarza«, który będzie chciał przyjść i szczepić” – mówi w podobnym tonie jak dr Zieliński.

„Przed 1999 rokiem, kiedy nie było jeszcze ani kas chorych, ani Funduszu, szczepienia były w szkołach i było to o tyle fajne, że raz w tygodniu miałam lekarza. Brałam wtedy całą klasę i szczepiliśmy. W tej chwili, żeby cokolwiek w szkole zrobić, na wszystko muszę mieć zgodę rodzica. Nawet na podanie dziecku leku przeciwbólowego” – opowiada pielęgniarka.

„Jak ok. 10 lat temu moje miasto zakupiło szczepionki przeciw HPV, to przed samym zebraniem w szkołach prosiłam rodziców, żeby przyszli do mnie na spotkanie” – dodaje. „Tłumaczyłam im, z czym się wiąże zakażenie HPV. Że jest szczepionka, że możemy zapobiec chorobom. Mówiłam, czym to grozi, jeżeli nie zapobiegniemy.

I wie pan, ile się zaszczepiło? Może 40 procent dzieci.

A kiedyś mama dostawała wezwanie. Brała dziecko, jak to się mówi, pod pachę i grzecznie szła do poradni na szczepienie”.

W przychodni bezpieczniej

A może w dalszej akcji szczepień przeciw HPV pomogą apteki?

„Mam wątpliwości, ale nie dlatego, że farmaceuci nie mają kompetencji. Obawiam się, natomiast, że to będzie również nasilać ruchy antyszczepionkowe” – mówi dr Zieliński.

„To moje osobiste zdanie, ale może tak się stać dlatego, że w przypadku cięższych niepożądanych odczynów poszczepiennych zmniejszymy poczucie bezpieczeństwa w przypadku szczepienia w aptece i damy pożywkę krytykom, a mówimy o szczepieniu dzieci i rodzicach, którzy mają lęk przed szczepieniem i dlatego dotąd nie zgłosili się na szczepienie” – zaznacza.

„Nie mówię o samym ukłuciu. Natomiast w sytuacji, gdyby coś się stało, a statystycznie musi się co jakiś czas stać niezależnie, gdzie odbywa się szczepienie, to w przychodni jest jednak większe poczucie bezpieczeństwa niż w aptece i taka sytuacja może odbić się negatywnie na innych szczepieniach w aptekach”.

Sama poprawa systemu to za mało

Skoro przyszłe szczepienia i w szkołach, i w aptekach mogą okazać się niewypałem, jak sprawić, by Polacy wygrali wojnę z HPV?

Pielęgniarka, z którą rozmawiam, jest za tym, by szczepienia te stały się obowiązkowe.

Dr Zieliński twierdzi natomiast, że trzeba zrobić 2 rzeczy.

  • Po pierwsze zapewnić łatwy dostęp do szczepień i zmniejszyć bariery administracyjne.
  • A po drugie wytworzyć w polskiej populacji potrzebę szczepienia.

Sama poprawa systemu nic nie da. Podobnie, samo zwiększenie świadomości to też za mało. Trzeba zrobić jedno i drugie, dwutorowo, i dopiero wtedy można liczyć na efekt.

;

Udostępnij:

Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze