0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: fot. Sylwester Aftykafot. Sylwester Aftyk...

Dziesięć lat temu mogłem przekonać się o tym sam, kiedy dotarła do mnie wiadomość o otrutych orłach przednich w Beskidzie Niskim. Chociaż jest to skrajnie nieliczny gatunek w Polsce, którego liczebność szacuje się na około 30 par w całym kraju, doktor Marian Stój z Komitetu Ochrony Orłów poinformował o dwóch orłach z oznakami silnego zatrucia w okolicach Osieka Jasielskiego. Ptaki trafiły do weterynarza, ale samica z ratowanej pary nie przeżyła. Samca udało się wyleczyć i wypuścić, i miałem okazję brać udział w jego wypuszczeniu z pracownikami Magurskiego Parku Narodowego. Niestety oznaczało to, że sezon lęgowy był dla tego orła stracony. Orły przednie są bowiem monogamiczne i tworzą pary na wiele lat.

W tym przypadku był to rezultat otrucia pośredniego, prawdopodobnie po żerowaniu na otrutym wcześniej zwierzęciu. W pobliżu miejsca, gdzie znaleziono ptaki, miał leżeć padły lis, którego ktoś mógł otruć. Były zatem przypadkową ofiarą zatrucia innego gatunku.

Inaczej jest w przypadku sokołów. Tutaj należy mówić o celowym działaniu człowieka.

Historia trucia sokołów z Wrotkowa

To jest historia jednej z dwóch par lęgowych sokołów wędrownych na Lubelszczyźnie. W całej Polsce szacuje się ich liczebność na zaledwie 100-150 par. Jest ich bardzo mało. Historia pary z elektrociepłowni w dzielnicy Wrotków w Lublinie zaczęła się w 2015 roku. To wtedy na lubelski komin przyleciała aż z Włocławka samica, która otrzymała imię Wrotka. W 2016 roku zamontowano na nim budkę lęgową dla sokołów. Od tego czasu w Lublinie jest para tych ptaków. W jej historii nie brakuje dramatów.

Sylwester Aftyka z Lubelskiego Towarzystwa Ornitologicznego mówi mi, że los pary sokołów wędrownych z Lublina w tym roku był w tym roku dość burzliwy.

„Najpierw na etapie klucia piskląt zniknęła samica (na zdjęciu u góry). Wiedzieliśmy, że pojedynczy ptak, na tym kluczowym etapie lęgów nie poradzi sobie z wychowaniem potomstwa. Na etapie inkubacji jaja wymagają wysiadywania, a pisklęta po wykluciu potrzebują ogrzewania i karmienia. Nawet godzinna nieobecność, jeżeli dorosły ptak wyruszyłby na polowanie, mogłaby być dla tych piskląt śmiertelna. Dlatego w związku ze zniknięciem samicy podjęliśmy decyzję o zabraniu jajek. Wtedy pojawiła się w tym lubelskim gnieździe inna samica sokoła, a po trzech dniach wróciła poprzednia samica, właścicielka tego gniazda, czyli Wrotka, która nam zaginęła. Postanowiliśmy, że podłożymy jej sztuczne jajka, a dokładnie kurze jaja, zafarbowane na kolor taki jak mają sokole, żeby sprawdzić reakcję ptaka i czy będzie się opiekować lęgiem. Okazało się, że samica właściwie opiekowała się jajkami, dzieląc się z samcem obowiązkiem wysiadywania. To nas przekonało do tego, żeby w ubiegłym tygodniu, korzystając z dobrej pogody, podłożyć do gniazda wyklute z zabranych wcześniej jaj pisklęta”.

Wiele wskazywało na to, że kryzysy w gnieździe lubelskich sokołów został zażegnany. Niestety w piątek został znaleziony na terenie elektrociepłowni, bardzo blisko komina, samiec z pary rodzicielskiej. Wszystko wskazuje na śmierć po kontakcie z trucizną. „Przynajmniej takie były fizykalne objawy, które wskazywały na otrucie” – tłumaczy ornitolog. – „Niestety mam doświadczenie z ptakami, które są najczęściej zatruwane karbofuranem, a wtedy mają objawy takie jak przykurcz łap, dyszą. Wspomniany przeze mnie środek prowadzi do przegrzania się organizmu”.

W momencie znalezienia Czart jeszcze żył. „Był do mnie telefon z elektrociepłowni z pytaniem, co zrobić” relacjonuje mój rozmówca. – „Przyjechałem na miejsce i złapałem sokoła, bo jeszcze żył. Włożyłem go do pudełka, ale po krótkim czasie, kiedy zajrzałem do środka, samiec przestał żyć. Nie byliśmy w stanie już go uratować”.

Wrotka straciła swojego partnera po raz drugi. Dwukrotnie straciła też w rezultacie zatrucia swoje pisklęta, chociaż sama uchowała się przed śmiercią. Najpierw w 2019 roku, wykazywała objawy zatrucia w gnieździe, zaś jej dwa pisklęta padły. To, że Wrotka wyszła z tego cało, można nazwać cudem. W 2021 doszło po raz kolejny do otrucia ptaków. To wtedy zginęły znów pisklęta i ówczesny partner Wrotki, Łupek, który tworzył z nią parę od 2017 roku. W związku z tym, że w okolicy komina lubelskie elektrociepłowni nie było żadnych samców, Wrotka wybrała na swojego partnera własnego potomka, który otrzymał imię Czart. I to właśnie Czart przejął obowiązki swojego ojca, Łupka. Niestety on również zginął w dniu 26 kwietnia 2024 roku, w rezultacie otrucia.

Trwa poszukiwanie sprawcy

W odpowiedzi na pytanie o to, kto może odpowiadać za śmierć Czarta, Sylwester Aftyka wskazuje na hodowców gołębi, jako grupę osób, której może zależeć na truciu ptaków drapieżnych.

„Te sokoły lubelskie wyspecjalizowały się w jedzeniu gołębi, bo jest ich dużo, blisko są duże zakłady spożywcze, gdzie jest zboże, a tam jest sporo zdziczałych gołębi miejskich, i są wśród nich również hodowlane gołębie. Zawsze zaznaczam, że sokół nie wpada nigdy do gołębnika, żeby wyciągnąć z niego gołębia. Atakuje swobodnie latające gołębie”.

Ornitolog przypomina, że sokół nie poluje z premedytacją na ptaki z hodowli. Chwyta te, na które akurat trafi. Wielu hodowców nie odróżnia też sokoła od jastrzębia, bo to ten drugi ptak, jest największym wrogiem gołębiarzy. Jak zauważa Aftyka, mogło być też tak, że lubelskie sokoły, których gniazdo można oglądać na żywo, przyniosły jakiegoś gołębia z hodowli, a hodowca mógł odczytać obrączkę lub zidentyfikować swojego ptaka po piórach, które są malowane. Na tym etapie trudno wykluczyć jakikolwiek scenariusz.

Faktem jest, że zginął sokół, który mógł złapać celowo pokrytego substancją trująca gołębia. To w ten sposób gołębiarze w całkowicie nielegalny i niezgodny z prawem sposób walczą z ptakami drapieżnymi.

Jedno nie ulega wątpliwości. Każdy zabity celowo przez człowieka sokół to ogromna strata dla przyrody. Sokół wędrowny jest w Polsce gatunkiem bardzo rzadkim. W naszym kraju wyginął jako gatunek lęgowy po wojnie w rezultacie stosowania DDT. Dopiero w latach 90. zaczął znów pojawiać się nad Wisłą. Pierwszym odnotowanym lęgiem była słynna para z Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. „Od tego czasu populacja miejska się rozwijała – wyjaśnia Sylwester Aftyka. – „Dzięki hodowli i restytucji sokoły znów zaczęły pojawiać się w Polsce. Na Lubelszczyźnie mamy dwie pary. W Puławach i Lublinie. W Polsce około 100-150 par”.

Na fali oburzenia otruciem ptaka została uruchomiona specjalna zbiórka w internecie. Chociaż będzie bardzo trudno znaleźć sprawcę, osoby, którym leży na sercu los sokołów, zebrały już ponad 50 tysięcy. Za wskazanie sprawcy, o ile uda mu się udowodnić winę, informator otrzyma nagrodę pieniężną. Nadzieja jest w tym, że sprawa stała się medialna, jest zrzutka, może to kogoś zachęci do ujawnienia przestępcy” – mówi z nadzieją Aftyka.

samiec sokoła
Czart, otruty samiec sokoła. Fot. Sylwester Aftyka

Sokoły, bieliki, kruki, puszczyki

O przypadkach zatruwania dzikich zwierząt słychać coraz częściej. „Być może wynika to również z tego, że ludzie coraz częściej zwracają uwagę na takie przypadki, i zwierzęta trafiają do nas”, mówi mi Lena Grusiecka, która zajmuje się pomocą potrzebującym dzikim zwierzętom i prowadzi ośrodek rehabilitacji Leśne Przytulisko na Lubelszczyźnie. „Niestety jest to nagminna sprawa, jeżeli do ośrodka trafiają bieliki. Są bardzo często zatrute, chociaż dzieje się to pośrednio w rezultacie na przykład żerowania na otrutym przez ludzi martwym lisie. Takich przypadków mieliśmy już kilkanaście. Oprócz bielików trafiają się również padlinożerne kruki”.

Jednak jak podkreśla moja rozmówczyni, część z jej skrzydlatych pacjentów jest zabijana celowo.

„Mieliśmy już przypadki zatrutych myszołowów, które nie dość, że otrute, miały odcięte szpony, nogi, czy pół skrzydła, a raz jedno skrzydło. To były równe cięcia, wykonane sekatorem lub siekierką, a takie urazy bez wątpienia nie są rezultatem wypadku. Bardzo często oprócz urazów ciała, były zatrute”.

Według Leny Grusieckiej osoby, które zgłaszają potrzebującego pomocy ptaka, zwykle twierdzą, że znalazły jastrzębia. Ludzie nie odróżniają gatunków ptaków.

Dla części osób każdy ptak drapieżny jest mordercą kur, czy gołębi. Wcale nie mówi się o tym, że ptaki te odgrywają ważną rolę w przyrodzie, a w przypadku chociażby myszołowów pomagają ograniczać populacje uznawanych za niepożądane gatunków gryzoni.

„Wystarczy wejść na fora pseudohodowców gołębi, bo nie da się ich nazwać hodowcami. Tam są setki pomysłów i sposobów na to, jak rozprawić się z ptakami drapieżnymi. Jeży to włos na głowie” – mówi z nieukrywanym oburzeniem wiceprezeska Stowarzyszenia Leśne Przytulisko. – „To głównie gołębiarze są dziś na wojnie z ptakami szponiastymi”.

Do Leśnego Przytuliska trafił jak dotąd jeden otruty sokół wędrowny. Był to bystry z Puław. „Podejrzewaliśmy otrucie, ale na szczęście tej substancji nie było w nim tak dużo” – wyjaśnia mi Lena Grusiecka. – „Miał silnie zmienioną wątrobę. Podnieśliśmy go z tego zatrucia, przepłukaliśmy go, a potem trafił do Ptasiego Azylu w Warszawie na rehabilitację. Miał uszkodzenie barku pod wpływem upadku, kiedy w czasie lotu zasłabł pod wpływem trującej substancji”.

„Sukces w leczeniu otrutego ptaka zależy od czasu, w jakim do nas trafi. Im szybciej, tym lepiej. Wiele też zależy od ilości przyjętej trucizny. Im szybciej zostanie ptak przepłukany, podłączony pod kroplówkę, podane są leki, tym ma większe szanse. Na kilkanaście bielików, które do nas trafiły, dwóch nie udało się uratować” – dodaje moja rozmówczyni. – „Na szczęście świadomość społeczna jest coraz większa. Ludzie, jeśli widzą, że coś dzieje się z ptakiem, to dzwonią. Wiele też zależy od tego, czym są zatruwane ptaki. Są to niedozwolone substancje, jeśli chcielibyśmy je kupić, jako określona trująca substancja w stu procentach. Natomiast one są w środkach ochrony roślin, w środkach, które są stosowane jako gryzoniobójcze, w tym te „osławione” karbofurany. Mieliśmy już ptaki, które zjadły trutki na gryzonie. Dużo ptaków przez to ginie. Ludzie nie zdają sobie z tego sprawy. Ofiarami niezamierzonymi tych trutek są również sowy. Do nas trafiły już dwa otrute puszczyki zwyczajne. Jeden odszedł natychmiast, miał krwotok z różnych części ciała. Jednak to jest coś, co nie wynika z zamierzonego działania. Znacznie gorzej, jeśli, tak jak w przypadku części gołębiarzy, są to działania celowe wymierzone w ptaki drapieżne. Tu niestety pomysłowość tego środowiska nie zna granic, a wystarczy poszukać na internetowych forach tych informacji, żeby zrozumieć, jak bardzo niebezpieczni potrafią być ludzie”.

Wojna z „jastrzębiem”

W ostatnich dniach zawrzało na niektórych grupach i forach gołębiarzy. Profil Jeste biologie opublikował zrzuty ekranu z komentarzami osób hodujących gołębie. Część komentujących nie kryła zadowolenia z wiadomości o zatrutym sokole. Wśród wygłaszanych opinii znajdziemy i takie: „Musimy działać tak jak oni .niszczą nasze chodowle to my też” (pisownia oryginalna). W odpowiedzi na ten komentarz inny internauta ubolewał nad tym, że przy sokolich gniazdach są kamery, twierdząc, że łatwiej jest w lesie, gdzie jak się namierzy gniazdo ptaka drapieżnego, to można wyciąć drzewo „motorówką i nie ma drzewa i małej zarazy a już się klują” (pisownia oryginalna).

Wygląda na to, że wojna części środowiska gołębiarzy z ptakami drapieżnymi trwa. Od tego, czy uda się poskromić zapędy wśród najbardziej niechętnych sokołom hodowców, zależeć będzie nie tylko przyszłość tych rzadkich ptaków w Polsce, ale i wizerunek całej grupy osób zajmujących się gołębiarstwem. W ostatnich dniach ten wizerunek znacznie ucierpiał. Trudno zresztą zrozumieć logikę, która skłania kogoś do trucia i zabijania ptaków drapieżnych, bo ma hobby związane z prowadzeniem gołębnika.

;

Udostępnij:

Paweł Średziński

Publicysta, dziennikarz, autor książek poświęconych ludziom i przyrodzie: „Syria. Przewodnik po kraju, którego nie ma”, „Łoś. Opowieści o gapiszonach z krainy Biebrzy”, „Puszcza Knyszyńska. Opowieści o lesunach, zwierzętach i królewskim lesie, a także o tajemnicach w głębi lasu skrywanych” i „Rzeki. Opowieści z Mezopotamii, krainy między Biebrzą i Narwią leżącej”.

Komentarze