0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Leigh Vogel / GETTY IMAgencja GazetaES NORTH AMERICA / Getty Images via AFP)Fot. Leigh Vogel / G...

Niedawne propozycje Joe Bidena dotyczące reformy amerykańskiego Sądu Najwyższego bywają tłumaczone tym, że nominaci Trumpa skompromitowali tę instytucję. Prawda jest nieco bardziej skomplikowana, bo warte miliony dolarów prezenty od miliarderów przyjmowali nominowani przez Bushów seniora i juniora sędziowie Clarence Thomas i Samuel Alito.

Prawdziwym problemem amerykańskiej władzy sądowniczej jest prawicowa organizacja Federalist Society. To właśnie z jej powodu Sąd Najwyższy stał się narzędziem w rękach skrajnych konserwatystów do narzucania wszystkim Amerykanom wizji świata opartej na patriarchalnym rozumieniu rodziny, niechęci do jakichkolwiek rozwiązań równościowych i zamiłowaniu do deregulacji.

Realizowane przez Federalist Society strategia długiego marszu i sposoby działania organizacji – na czele z zasadą „kadry są wszystkim” – powinny służyć za przestrogę każdemu, komu na sercu leży niezależność sądów.

Na zdjęciu: Baner potępiający prawicowego aktywistę prawnego Leonarda Leo i Federalist Society. Waszyngton, 2023 rok.

Czym jest Federalist Society

Federalist Society powstało w 1982 roku jako organizacja studencka zrzeszająca osoby studiujące na Yale i Uniwersytecie Chicagowskim. Gdyby założyły ją kobiety lub przedstawiciele mniejszości, prawica wykpiłaby ją jako safe space dla śnieżynek i innych beks, które nie radzą sobie z tym, jaki świat jest. Stowarzyszenie jednak zostało powołane przez konserwatystów – dodajmy: białych, w których gronie była raptem jedna kobieta – którym nie podobała się rzekoma hegemonia liberalnej ideologii na amerykańskich wydziałach prawa. Uznano je więc za miejsce debaty i wymiany myśli, choć w zasadzie od początku organizacja miała za cel obsadzenie sądownictwa konserwatystami.

Początki były skromne. Pierwsza konferencja na Yale była niewielka, ale zebrała podobnie myślących studentów i profesorów prawa. Co być może ważniejsze, studenci z różnych uczelni pytali, co należy zrobić, aby utworzyć oddziały Federalist Society u siebie.

Obecnie organizacja liczy ponad 70 tys. członków, ma swoje sekcje studenckie na 200 wydziałach prawa i oddziały zawodowe w 90 miastach USA.

Może się też pochwalić kontrolą nad Sądem Najwyższym. Szóstka z dziewięciu sędziów – Clarence Thomas, John Roberts, Samuel Alito, Neil Gorsuch, Brett Kavanaugh i Amy Coney Barrett – to osoby związane z tym stowarzyszeniem: obecni lub byli członkowie albo mówcy na bankietach organizacji.

Federalist Society ma również bardzo duży wpływ na sądy niższej instancji. Spośród 30 nominacji do sądów apelacyjnych za rządów Trumpa, 25 dotyczyło obecnych lub byłych członków stowarzyszenia.

W sumie około 90 proc. nominatów Trumpa miało błogosławieństwo Federalist Society.

To powinno być traktowane jak ostrzeżenie przed tegorocznymi wyborami prezydenckimi w USA.

Przeczytaj także:

Upartyjnienie sądów

Liczba nominacji sędziowskich Trumpa – największa od czasów Reagana – też nie jest dziełem przypadku. Główną rolę odegrał w tym Mitch McConnel, który jako lider dominujących w Senacie Republikanów za czasów prezydentury Baracka Obamy torpedował głosowania nad nominacjami, a za prezydentury Trumpa proces ten przyspieszył. Celem było przejęcie sądów, z czym zresztą konserwatyści się nie kryli.

Rola Federalist Society w tym przedsięwzięciu jest trudna do przecenienia. Były wiceszef Federalist Society Leonard Leo osobiście doradzał prezydentom Bushowi seniorowi, Bushowi juniorowi i Trumpowi nie tylko w kwestii wyboru konkretnych osób, ale też w kwestiach taktycznych, na przykład jak przepychać nominacje przez Senat.

Ludzie związani ze stowarzyszeniem byli bowiem obecni po obu stronach procesu nominacyjnego. Brett Kavanaugh, na przykład, zanim został sędzią federalnym z nominacji George’a W. Busha, pracował u niego w Białym Domu i wspierał nominację Charlesa W. Pickeringa juniora.

Wpływ Federalist Society jest na tyle duży, że zdaniem politolożki Amandy Hollis Brusky, Federalist Society jest de facto gatekeeperem (odźwiernym, który decyduje, kto wchodzi do środka, a kto nie – przyp. red.), wpuszczającym prawników na prawo od centrum, aspirujących do pracy w sądownictwie. Żeby znaleźć się na liście nominatów trzeba bowiem mieć wsparcie wysoko postawionych członków. Mniejsze i większe wydarzenia firmowane przez stowarzyszenie to szanse dla ambitnych członków, aby zabłysnąć i zyskać wsparcie wpływowych osób w hierarchii.

Członkostwo w Federalist Society jest też traktowane jako dowód na wierność konserwatywnym ideałom. Dzieje się tak, ponieważ członkowie są formowani i obserwowani przez długi czas – czasami od rozpoczęcia studiów prawniczych. I choć stowarzyszenie nie oręduje za konkretnymi rozwiązaniami prawnymi, ani nie reprezentuje niczyich interesów przed sądami, bardzo wielu jej członków to osoby bardzo zaangażowane w walkę na rzecz konserwatywnych celów. Pomysły na to, jak te cele realizować wykluwają się właśnie w Federalist Society.

Instrumentalizacja prawa

Członków Federalist Society poza ich szeroko rozumianym konserwatyzmem łączy też filozofia interpretacji prawa: tekstualizm. Zwolennicy tekstualizmu twierdzą, że prawo, w tym konstytucja, powinny być interpretowane zgodnie z tym, co ono oznaczało w momencie, w którym było ogłaszane.

Choć na pierwszy rzut oka filozofia taka może wydawać się dość rozsądna, to w praktyce jest wygodną przykrywką dla instrumentalizacji prawa w imię realizacji konserwatywnych celów. Szereg decyzji sądów federalnych – Sądu Najwyższego, ale nie tylko – jest tego najlepszym dowodem.

W sprawie Biden v. Nebraska z 2023 roku Sąd Najwyższy podważył program anulowania długów wynikających z kredytów studenckich. Powołał się przy tym na “major questions doctrine”, relatywnie nową zasadę, wedle której przyjmuje się, że Kongres nie deleguje agencjom prawa do podejmowania decyzji w ważnych kwestiach gospodarczych lub politycznych, choć takie uprawnienie niemal wprost wynika z HEROES Act, na który powołała się administracja Bidena.

Erwin Chereminsky, dziekan szkoły prawa przy Berkeley University nie przebierał w słowach i stwierdził wprost, że Sąd swoją decyzją napisał ustawę na nowo. W sprawie Trump v. USA Sąd Najwyższy głosami konserwatywnej większości uznał, że prezydentom należy się immunitet podczas wykonywania swoich konstytucyjnych obowiązków i domniemanie immunitetu podczas wykonywania czynności oficjalnych. Decyzja ta spowodowała, że proces Trumpa w związku z jego rolą w insurekcji 6 stycznia 2021 roku nie ruszy przed wyborami – jeśli w ogóle będzie możliwy.

“Czynności oficjalne” – pojęcie kluczowe dla tej sprawy – zostały bowiem zdefiniowane w uzasadnieniu napisanym przez sędziego Robertsa bardzo szeroko i niejasno. Jak jednak zauważyła Sarah Chayes w „The Atlantic”, taka definicja była niespójna z wcześniejszą decyzją sądu, do której uzasadnienie również napisał Roberts. W decyzji McDonnell v. United States sprzed ośmiu lat sędzia Roberts zdefiniował pojęcie “czynności oficjalnych” bardzo wąsko. Dzięki temu były gubernator Wirginii Republikanin Bon McDonnell uniknął odsiadki za korupcję.

Taka niechęć do spójności wykładni nie jest ograniczona do Sądu Najwyższego. Niedawno sędzia Sądu Okręgowego Aileen Cannon, nadzorująca sprawę tajnych dokumentów, które Trump wbrew prawu trzymał w toaletach w Mar-a-Lago, uznała za niezgodne z prawem i konstytucją wyznaczanie specjalnych w tej sprawie prokuratorów – a taki zajmował się tą sprawą ze względu na jej wagę – ignorując ponad sto lat praktyki, trzy wyroki sądów federalnych niższych instancji i dwa Sądu Najwyższego.

Sędziowie z ostatnim słowem

Decyzja w sprawie Dobbs z 2022 roku odebrała kobietom prawo do decydowania o własnym ciele. Do kosza wyrzucono niemal pięćdziesięcioletni precedens ustanowiony w sprawie Roe v. Wade z 1973 roku. Sąd Najwyższy ma na koncie decyzje uderzające w polityki równościowe, takie jak akcja afirmatywna, a także postanowienia utrudniające wyborcom skorzystania z prawa głosu, czy dyskryminujące osoby transpłciowe w ochronie zdrowia.

Próżno szukać w tym wszystkim spójności – poza konserwatywną ideologią. Ten brak szacunku dla precedensu – jednej z podstaw amerykańskiego systemu prawnego – może mieć jednak opłakane skutki, co chyba najlepiej widać w przypadku sprawy Loper Bright, która ukręciła głowę tzw. regule Chevron (nazwa wzięła się od sprawy Chevron U.S.A., Inc. v. Natural Resources Defense Council, Inc.). Chodzi o zasadę, wedle której to agencje rządowe odpowiedzialne za regulacje np. jakości leków czy żywności, mają ostatnie słowo w interpretacji przepisów prawa tam, gdzie przepisy te dotyczą regulacji.

Reguła ta była podstawą amerykańskiej biurokracji. Nie tylko leżała u podstaw orzeczeń sądowych, ale też według niej pisane i przegłosowywane były ustawy: prawo było celowo konstruowane tak, by eksperci mieli pole manewru. Na przykład na podstawie najnowszej wiedzy ustalali, czy konkretny lek spełnia kryteria i na podstawie najnowszej wiedzy decydowali również o zmianie tych kryteriów.

Loper Bright powoduje, że ostatnie słowo będą mieli sędziowie.

Długie rządy prawicy

Loper Bright to zresztą kolejna sprawa, w wyniku której decyzje wcześniej należące do niezależnych instytucji przekazywane są w ręce sędziów, z których bardzo wielu dostało nominacje dzięki wsparciu Federalist Society.

Pytanie o kompetencje sędziów do podejmowania takich decyzji jest całkiem na miejscu. Skoro Sąd Najwyższy – rzekomo najbardziej kompetentny w całym kraju – w jednym z uzasadnień napisanych piórem wielkiego entuzjasty deregulacji Neila Gorsucha – pomylił kilkukrotnie tlenek azotu z gazem rozweselającym, to obawy o to, że sądy niższych instancji będą popełniać jeszcze bardziej kompromitujące błędy, jest uzasadnione.

Problem jest jednak szerszy. Kwestie regulacji są tylko przykładem szerszej tendencji Sądu Najwyższego pod przywództwem Johna Robertsa do aktywizmu sądowego, czyli poszerzania kompetencji władzy sądowniczej po to, by kształtować politykę publiczną. W efekcie nominowani na całe życie sędziowie, których usunięcie możliwe jest tylko w wyniku trudnej do przeprowadzenia procedury impeachmentu, będą w stanie torpedować działania demokratycznie wybranych organów – Kongresu i prezydenta. Decyzje sądu sugerują, że sędziowie z tej władzy będą korzystać.

Fakt, że prawica chwyta się takiej brzytwy, nie powinien dziwić. Demograficznie konserwatyści są w mniejszości, więc dla utrzymania swojej pozycji korzystają z instytucji, które mogą kontrolować nawet jako numeryczna mniejszość. Oto przykłady takich instytucji:

  • kolegium elektorów, dzięki któremu Trump w 2016 roku został prezydentem, choć w głosowaniu powszechnym uzyskał o 3 miliony głosów mniej niż Hillary Clinton;
  • Senat, gdzie liberalna czterdziestomilionowa Kalifornia ma taką samą reprezentację, co liczące niecały milion mieszkańców konserwatywnego stanu Wyoming;
  • Sąd Najwyższy – trójka z sześciu sędziów Sądu Najwyższego to osoby nominowane przez prezydenta, który przegrał głosowanie powszechne, a nominacje czwórki zostały przegłosowane przez senatorów reprezentujących mniej niż połowę populacji USA.

W tej układance władza sądownicza jest kluczowa, bo w amerykańskim systemie prawnym każdy sąd – nie tylko Sąd Najwyższy – może podejmować decyzje o zgodności prawa lub działań administracyjnych z konstytucją. Decyzje sądów niższych instancji pozostają w mocy, dopóki Sąd Najwyższy nie zdecyduje się sprawy rozpatrzyć. W 2018 roku na corocznej gali Federalist Society McConnel wyznał, że jego celem była transformacja władzy sądowniczej “na tak długo, jak tylko się da”. Z pomocą Federalist Society udało mu się to zrobić.

W tym kontekście reforma Sądu Najwyższego to nie tylko kwestia przywrócenia elementarnych zasad uczciwości w instytucji skażonej korupcją. To również – a być może przede wszystkim – kwestia zagwarantowania tego, że decyzje podejmowane w ramach demokratycznych procedur będą mogły być realizowane.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY„ to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

;
Na zdjęciu Jan Smoleński
Jan Smoleński

Doktor nauk o polityce, wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich, absolwent nowojorskiej New School for Social Research i Central European University (gdy uczelnia jeszcze mieściła się w Budapeszcie).

Komentarze