0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: archiwum prywatnearchiwum prywatne

Anna Ratajczak ma 33 lata, pochodzi z Poznania, ale od kilku lat mieszka w Krakowie. Jest agentką nieruchomości. Została zgwałcona przez mężczyznę, którego poznała w trakcie pracy na jednym z poznańskich ogródków działkowych w czerwcu 2023 roku. Przez rok czekała na wszczęcie postępowania w sprawie przestępstwa gwałtu, które zgłosiła na policję tego samego dnia, licząc na sprawiedliwość. Ale się nie doczekała.

Opowiada mi swoją historię, bo wie, że nie jest jedyną, którą koślawe prawo i brak systemowej pomocy, zostawił samej sobie. Teraz polskie prawo zakłada, że do gwałtu dochodzi tylko wtedy, gdy ofiara wyraziła wyraźny sprzeciw. Nie zaś wtedy, gdy nie zgodziła się wyraźnie na stosunek. Oznacza to, że według polskiego prawodawstwa

brak zgody na czynności seksualne nie wystarcza do stwierdzenia przestępstwa.

Jest nim dopiero przemoc. To prowadzi do absurdu. Zamiast udowadniać winę gwałcicielowi, ofiary przemocy seksualnej muszą przekonywać, że odpowiednio się broniły przed przemocą, zarzuca się im, że prowokowały sprawcę.

Tak, jak Annie. Kiedy jedzie na poznański Dębiec spotkać się z klientką, której pomogła właśnie sprzedać dom, jest wczesne popołudnie. Jest 12 czerwca 2023 roku, środek lata.

Przeczytaj także:

Działka na sprzedaż

“Wychodzimy na ogródek przed domem, by posprzątać przed przekazaniem domu nowemu właścicielowi. Na trawie leżą gałęzie i liście, ale nie mamy narzędzi, by je zgarnąć" – mówi Anna. Jej klientka podchodzi więc do sąsiada i prosi, by pożyczył jej grabie. Z domu obok wychodzi 69-letni mężczyzna.

"Pomogę posprzątać. I tak nie mam co robić” – rzuca.

Przynosi narzędzia i pomaga sprzątać ogród. W międzyczasie wypytuje Annę o pracę.

“Okazuje się, że niedaleko ma działkę na sprzedaż. Chce mi ją pokazać. To standardowa gadka. Cały czas poznaję kogoś, kto pokazuje mi nieruchomości do wyceny, więc się zgadzam. Mężczyzna zna drogę, mówi, że łatwiej będzie pojechać jego samochodem. Kończymy porządkować działkę, żegnam się z klientką i wsiadam z nim do auta” – mówi Anna.

Niczego nie podejrzewa. Mężczyzna jest spokojny i profesjonalny. W drodze wypytuje o rynek mieszkań, rozmawia o nieruchomościach. Po kilkunastu minutach rozmowy okazuje się, że mężczyzna nie chcę wyceny domu, tylko ogródka działkowego.

"Nie zajmuje się sprzedażą ogródków działkowych, ale zobaczę, co chce mi pokazać. Dojeżdżamy na miejsce. On otwiera pilotem elektryczną bramę i oprowadza mnie po niewielkim terenie. Dochodzimy do altanki, która wygląda prawie jak domek jednorodzinny. Otwiera drzwi i wchodzimy do środka” – mówi Anna.

Altanka. „Chętnie pomogę”

Mężczyzna pyta, ile może zarobić na sprzedaży swojego ogródka działkowego. Anna ogląda altankę i niewielką kuchnię. 69-latek prowadzi ją do pokoju i prosi, żeby usiadła na wersalce.

"Chce porozmawiać o kwestiach finansowych w związku z planowaną sprzedażą działki. Ale kiedy siadam na kanapie, nagle zmienia ton głosu, robi się dziwny. Wypytuje, czy kogoś mam, robi się nachalny. Zaczynam się stresować. Spoglądam w kierunku drzwi i widzę, że mężczyzna je zamknął. Czuję, że coś jest nie tak” – mówi Anna.

“Czy możemy się czasem spotykać?” – pyta mężczyzna.

“Nie chcę się spotykać, nie mam na to ochoty” – odpowiada Anna.

“Chętnie ci pomogę” – mówi 69-latek. Obejmuje Annę, mocno chwyta za ramię. Potem Anna znajdzie na nim wielkiego siniaka.

“Powtarzam w kółko, że chcę wyjść z altanki, że ma mnie puścić, że nie ma tak robić, że nie chcę się z nim spotykać” – mówi Anna. Ale mężczyzna się tym nie przejmuje.

Siłą pcha Annę na łóżko, zmusza, by się położyła.

Byle tylko przeżyć

“Jestem przerażona. Obcy mężczyzna siłą trzyma mnie w zamkniętej w altance i nie chce puścić. Jest środek dnia. Na ogródkach działkowych nikogo nie ma. Nagle przytrzymuje mnie mocniej i zaczyna dotykać. Boję się, że mnie zabije. Strach mnie paraliżuje. Widzę wokół siebie ciężkie przedmioty. Nie ruszam się, bo boję się, że jeżeli zareaguję, to mnie zabije” – mówi Anna.

Mężczyzna kładzie się na niej i siłą zdejmuje z niej ubrania. Anna prosi, by przestał. „Zaczyna mnie penetrować. Brzydzę się go, śmierdzi” – mówi Anna. Paraliżuje ją strach. Leży bez ruchu i płacze.

"Ale nie krzyczę, nie wyrywam się. Mężczyzna nie widzi łez, jest zajęty czymś innym. Nie bronię się, chcę przeżyć. Po wszystkim pyta, czy podobał mi się seks. Nie odpowiadam. Jestem przerażona. On otwiera drzwi i chce mnie odwieźć na działkę klientki. Boję się, że jeżeli zacznę krzyczeć albo uciekać, to mnie zabije. Zgadzam się, by odwiózł mnie z powrotem” – mówi Anna.

Dwa przesłuchania i 10 godzin

„Wychodzę z samochodu mężczyzny, a on wraca do domu. Zaczynam płakać, trzęsę się” – mówi Anna. Ma otarcia na dłoniach i na rękach, na ramieniu wielki siniak. Dociera do niej, że została zgwałcona. Dzwoni do mamy, ale nie odbiera. Udaje jej się zadzwonić do przyjaciółki.

“Mówi, że nie mam nic jeść, nie mam się przebierać i od razu jechać na policję zgłosić przestępstwo. Potem udaje mi się dodzwonić do mamy. Od razu przyjeżdża na miejsce” – opowiada Anna. Jest godz. 15:30, kiedy z mamą wysiada przed jednym z poznańskich komisariatów policji.

“Podchodzę do recepcji i mówię, że chcę zgłosić przestępstwo. Jakie? – pyta policjant. Kiedy odpowiadam, że chodzi o gwałt, zmraża go i woła kolegę. Ten prowadzi mnie na salę przesłuchań. Pyta, co się stało. Mówię, że zostałam zgwałcona i chcę to zgłosić. Czekamy na kobietę, która ma mnie przesłuchać. Po kilkunastu minutach do pomieszczenia wchodzi policjantka" – mówi Anna. Jest roztrzęsiona.

„Pewnie miał fetysz tatuaży”

“Opisuję jej z trudem całe wydarzenie jakby w amoku. To trudne. Policjantka twierdzi, że musimy pojechać na miejsce gwałtu. Nie wiem, jaka to dokładnie ulica, ale mówię, że spróbuję tam trafić. Policjanci szukają samochodu, którym mogliby pojechać na Dębiec. Wszystko trwa długo, wyjeżdżamy godzinę później” – mówi Anna. Do ogródków działkowych z policją dojeżdża o godz. 17.

“Nie wychodzę z samochodu. Policjanci oglądają altankę i wracamy na komisariat. Wydają nakaz aresztowania i jadą do domu mężczyzny. Zatrzymują go w areszcie na kolejne 48 godzin. Policjantka chce przesłuchać mnie drugi raz, bo za pierwszym razem nie spisała zeznań” – mówi Anna.

Do pokoju przesłuchań wchodzi z młodym chłopakiem. “Chłopak się uczy i będzie z nami przy rozmowie. Jestem w szoku, że mam zeznawać przy mężczyźnie, ale nie odmawiam. Nie wiem, jakie są procedury. Kiedy zeznaję, chłopak podśmiechuje się pod nosem. Jestem wykończona i nie reaguje. Widzę, że policjantka spisuje skróconą wersję wydarzeń. Nie zapisuje, że bałam się o swoje życie. Mówiłam więcej, ale policjantka twierdzi, że zeznania są dobre, że chodzi tylko o to, by ułożyć wydarzenia w porządku chronologicznym” – mówi Anna.

Jest godz. 21, kiedy Anna podpisuje zeznania.

Tabletka „dzień po”

“Chcę jechać do domu i się wykąpać. Ale policjantka kończy zmianę, a ktoś musi zabezpieczyć moje ubrania. Mama jedzie do domu, po rzeczy, w które mogłabym się przebrać. Mieszka w Kórniku, to około 25 km od Poznania. Czekam na nią, przez kolejne dwie godzin policjanci przerzucają mnie z pokoju do pokoju. Jestem głodna i wycieńczona. Mam wrażenie, że na komisariacie nie wiedzą, co ze mną zrobić” – mówi Anna.

W pokoju siedzi z młodym chłopakiem.

“Taki staruch się do pani dobierał?” – pyta.

“Nie dobierał się, a dobrał. To jest różnica” – myśli Anna. Ale nie odpowiada na głos.

Na dłoniach i dekolcie ma tatuaże.

“Pewnie miał fetysz tatuaży. Ma pani niebezpieczną pracę” – komentuje chłopak.

Mama Anny z ubraniami wraca przed północą. Policja zabiera i opisuje ubrania Anny. "Jedziemy do komendy głównej po materiały, dzięki którym policja zabezpieczy wyniki obdukcji. W samochodzie czekam 40 minut, zanim policjantka zabierze je ze sobą. Potem jedziemy na nocny oddział położniczy” – mówi Anna.

„Boję się HIV”

Do szpitala wchodzi o godz. 1 w nocy. “Lekarki pytają, co się wydarzyło. Czuję się wysłuchana i zaopiekowana. Robią obdukcję, pobierają materiał genetyczny mężczyzny z moich włosów, ze skóry, spod paznokci, opisują szczegółowo otarcia i obicia na ciele” – mówi Anna. Boi się, że zaszła z gwałcicielem w ciążę. Pyta o tabletkę “dzień po”. Ginekolożka wypisuje jej więc receptę. Z mamą wychodzą ze szpitala o 2 w nocy.

"Znajdujemy z mamą aptekę całodobową, kupuję i biorę tabletkę. Do domu wracam o godz. 3 w nocy. Ale cały czas martwię się o to, czy nie zaraziłam się wirusem HIV. Próbuję spać” – opowiada.

“Muszę załatwić badania na własną rękę. Jestem osobą świadomą, ale zakładam, że wiele kobiet, które przeszły przez podobne do mnie doświadczenia, może nie wpaść na to, by zbadać się pod kątem chorób zakaźnych czy wirusa HIV" – mówi Anna.

W środę, 14 czerwca 2024 roku jedzie do lekarza zrobić badania na choroby zakaźne. Lekarz w poznańskiej przychodni Stonewall pobiera Annie krew i informuje, że przez kolejne pół roku będę musiała się badać pod kątem wirusa HIV. “Decyduję się na kurację PrEP [polega na przyjmowaniu raz dziennie tabletki, która zawiera dwa leki przeciw HIV — tenofowir i emtrycytabina]. Ma zapobiec HIV. Terapia kosztuje 2 tys. zł. Płacę za nią, ale wiem, że inni mogą nie mieć takich możliwości” – mówi Anna.

A jakie wykształcenie?

Tego samego dnia jedzie złożyć zeznania w prokuraturze. “Biegły psycholog wypytuje mnie o to, czy mam wyższe wykształcenie. Tylko to go interesuje. Zeznaję w pokoju z tapetą w kolorowe małpki. Nie czuję, by ktoś traktował mnie poważni. Kilka dni później dostaję pismo z prokuratury, że to wysoce prawdopodobne, że doszło do gwałtu. A mężczyzna zwabił mnie do siebie podstępem. Dostał też zakaz zbliżania się do mnie i dozór policyjny. Potem zaczyna się cisza” – mówi Anna.

Trwa dziesięć miesięcy. Aż w końcu 7 marca 2024 roku do Anny dzwoni policjantka. “Pyta, co ma zrobić z moimi rzeczami, które były dowodem w sprawie. Bo prokuratura umorzyła postępowanie” – mówi Anna.

Jedzie do poznańskiej prokuratury zobaczyć akta. W umorzeniu sprawy czyta, że na gruncie Kodeksu karnego, cechą charakterystyczną zgwałcenia nie jest fakt doprowadzenia ofiary do obcowania płciowego wbrew jej woli, ale jest nią przede wszystkim “używanie przez sprawcę szczególnie nagannych środków w postaci: przemocy, groźby bezprawnej lub podstępu”. A do tego w przypadku Anny nie doszło.

„Pokrzywdzona się nie broniła”

Według prokuratury zgromadzony w śledztwie materiał dowodowy nie wskazuje, by doszło do czynu z art. 197 Kodeksu Karnego, czyli przestępstwa gwałtu. Bo oskarżony o gwałt mężczyzna “nie zastosował środków wymaganych do zaistnienia przestępstwa z tego przepisu”.

“Zachowanie podejrzanego polegające na przywiezieniu Anny Ratajczak na działkę pod pretekstem oszacowania wartości tejże działki, nie może być traktowane jako podstęp” – pisze prokuratura w uzasadnieniu.

“Podejrzany nie użył siły, nie stosował agresji wobec pokrzywdzonej.

A podczas stosunku seksualnego nie przytrzymywał jej, co potwierdził w swoich wyjaśnieniach”.

Według prokuratury na brak agresji wskazuje też dokumentacja medyczna, która wykazała, że Anna “miała na ciele nieznaczne siniaki i obtarcia”.

“Materiał dowodowy pozwala na stwierdzenie, że iż podejrzany był stroną dominującą w trakcie zbliżenia, który sam zainicjował, ale jego zachowanie nie odznaczało się użyciem siły fizycznej w takim natężeniu, który stanowiłby formę przełamania oporu kobiety” – pisze prokuratura. I zaznacza, że ważna jest “manifestacja przez ofiarę braku zgody na stosunek". A Anna się nie broniła.

„To mogła być była forma gry, nie sprzeciwu”

“Jedynym przejawem sprzeciwu Anny wobec zachowania podejrzanego było to, że mówiła, że nie chce, by doszło do zbliżenia. Nie towarzyszyło temu jednak

ani fizyczne bronienie się w postaci odpychania, bicia, wyrywania się, ani krzyki czy podejmowanie prób ucieczki (...).

Pokrzywdzona zeznała, że w chwili zdarzenia

ogarnął ją paraliżujący strach, który odebrał jej siły na przeciwdziałanie.

Sprawiło to, że oprócz werbalizacji swojego sprzeciwu, nie manifestowała ona w żaden inny sposób swojego przerażenia zaistniałą sytuacją oraz niechęci na odbycie stosunku. Podczas zbliżenia, jak i po nim, przybrała postawę obojętną, by nie zdradzić się z towarzyszącym jej strachem” – pisze prokuratura.

“Ta ograniczona do minimum ekspresyjności postawa pokrzywdzonej, mogła być potraktowana przez podejrzanego jako faktyczne wyrażenie zgody na współżycie, tym bardziej że cechuje się on, jak podniosła jego żona, brakiem umiejętności oceny własnej osoby i nadmierną wyobraźnią na swój temat (...)

co mogło sprawić, że zachowanie i otwartość Anny potraktował jako formę flirtu, którego kontynuacją miała być wizyta na działce.

Brak jasnego i jednoznacznego komunikatu o niechęci na zbliżenie ze strony Anny Ratajczak mógł jeszcze bardziej utwierdzić podejrzanego w tym, przekonaniu, jak i dobrowolności z jej strony na akt współżycia (...) W tym kontekście nawet wypowiadanie przez Annę Ratajczak słowa, że nie chce współżyć, mogły być traktowane w rzeczywistości przez niego jako forma gry, a nie sprzeciwu” – pisze prokuratura.

„Tylko łzy były nieaprobujące”

“Prokuratura stwierdziła na podstawie zeznań żony, że mężczyzna ma wysokie ego, przez co mógł uznać, że z nim filtruję. To rozłożyło mnie na łopatki. Nie rozumiem, o co chodzi, bo zeznawałam, że jestem lesbijką. Dlaczego miałabym flirtować z mężczyzną? Kiedy moja klientka zeznawała w charakterze świadka, była pytana, czy prowokowałam mężczyznę. Klientka odpowiedziała, że nie. Jestem lesbijką, dlaczego miałabym chcieć w ogóle prowokować obcego mężczyznę?” – mówi Anna.

Prawniczka Anny uznała, że sprawa jest przegrana. Bo nie ma odpowiednich przesłanek, by udowodnić, że Anna się broniła. Tak, jak zakłada definicja gwałtu. “(...) Zeznania i rozbieżności w relacjach świadka i fakt, że w żaden sposób nie broniła się pani przed stosunkiem, nie dają podstaw do postawienia zarzutu z art. 197 kodeksu karnego. Jedynym zachowaniem nieaprobującym były łzy, które pani popłynęły, ale pani zeznała, że mężczyzna mógł tego nie widzieć.

Nie było oporu, odpychania, sprzeciwu, obrony, wyartykułowania »nie«.

Jak pani zeznała, dopiero po wyjściu z samochodu doszło do pani, że to gwałt. Mało tego, wsiadła pani z nim po stosunku do auta. Według polskiego prawa wszelkie wątpliwości są rozstrzygane na korzyść oskarżonego i nie widzę szans reasumpcję decyzji prokuratora” – pisze prawniczka.

Męski głos w telefonie

“Zatkało mnie. Nie wiedziałam, że według polskiego prawa trzeba odpowiednio bronić się przed gwałtem. Zrobiłam błąd, że podczas zeznań na komisariacie nie poprosiłam, by zapisać je szczegółowo, że zeznania były skrócone. Nie odwołałam się od tej decyzji. Poddałam się. Być może założę sprawę cywilną, ale boję się, że przegram i poniosę kolejne koszty” – mówi Anna.

“Teraz w pracy trudno mi się współpracuję z mężczyznami, boję się wchodzić do mieszkań czy domów z samymi mężczyznami” – mówi Anna. “Jak odbieram telefon i słyszę męski głos, że ktoś ma na sprzedaż mieszkanie, dla mnie było to standardowo, że szłam i zobaczyć nieruchomość przed sprzedażą. Teraz się boję. Wiem, że gdyby drugi raz zostałabym zgwałcona,

znowu ktoś mógłby zarzucić, że kogoś znowu uwodzę” – mówi Anna.

30 gwałtów dziennie

Szacuje się, że w Polsce dziennie zostaje zgwałconych 30 osób. Tylko co piąta osoba zgłasza przestępstwo gwałtu na policję. Jednej na cztery udaje się udowodnić, że jest ofiarą przemocy seksualnej. Kiedy Anna wstawiła post na Instagrama, w którym opisała swoją historię, zgłosiło się do niej 70 kobiet, które przeszły przez to samo.

„Miałam wtedy 1200 followersów. Na 1200 osób zgłosiło się do mnie 70 zgwałconych kobiet. To ogromna skala” – mówi Anna. Chce złożyć obywatelski projekt ustawy o zmianie definicji gwałtu i walczyć o zmianę systemu pomocy ofiarom przemocy seksualnej.

Sejm w piątek 28 czerwca 2024 roku ma głosować nad projektem zmiany definicji gwałtu, o który od lat ubiega się Lewica, i który przez lata leżał w sejmowej „zamrażarce”.

“Boję się, że zanim politycy się dogadają, miną lata. Wtedy zrobię to sama. Najpierw zostałam zgwałcona, a potem wtórnie straumatyzowana przez system. To musi się zmienić" – mówi Anna.

„Wierzyłam, że zostanę wysłuchana”

"Gwałciciele chodzą na wolności bez konsekwencji. Mężczyzna, który mnie zgwałcił, wyszedł z aresztu i dostał list, że sprawa jest umorzona. Ma teraz święty spokój. Dlatego mówię o tym głośno. Dużo osób do mnie pisze, szuka wsparcia, dziękuję, że poruszam ten temat. Dwie osoby powiedziały mi, że jestem pierwszą osobą, której zwierzają się z gwałtu. Jestem zła. Opowiadam moją historię, bo liczę, że system się zmieni, że służby mundurowe zostaną przygotowane i przeszkolone pod kątem przesłuchań osób zgwałconych.

Kiedy składałam zeznania w sądzie, wierzyłam, że zostałam wysłuchana.

Myślałam, że będę mogła im powiedzieć po wygranej sprawie: Dziewczyny, zgłaszajcie przestępstwa, warto. Ale nie wyszło. Mam nadzieję, że kiedyś to się zmieni" – mówi Anna.

Przestępstwo gwałtu w określa archaiczna definicja, która nie została zmieniona w polskim prawie od 100 lat. Art. 197 Kodeksu karnego mówi, że do gwałtu dochodzi wtedy, gdy „ktoś przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem doprowadza inną osobę do obcowania płciowego”.

Lewica od lat walczy o zmianę w tej kwestii. Pierwszy projekt wpłynął do Sejmu w 2021 roku, ale trafił do sejmowej „zamrażarki”. Przedstawicielką wnioskodawczyń – posłanek KO, Lewicy i Trzeciej Drogi – jest Anita Kucharska-Dziedzic, posłanka Lewicy. A autorką projektu prawniczka Danuta Wawrowska.

Podczas debaty w Sejmie nad zmianą definicji gwałtu w środę 26 czerwca poseł PiS przekonywał, że nowa definicja gwałtu to „prezent dla mściwych kobiet".

;

Udostępnij:

Julia Theus

Dziennikarka, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, studiowała też nauki humanistyczne i społeczne na Sorbonie IV w Paryżu (Université Paris Sorbonne IV). Wcześniej pisała dla „Gazety Wyborczej” i Wirtualnej Polski.

Komentarze