0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Des jeunes montrent leur Carte Electorale, lors d'une manifestation à l'appel du collectif de Clichy-sous-Bois A.C. LE FEU pour les "oubliés de la République", le 14 avril 2007 à Paris. "Les oubliés de la République ce sont tous ceux qui se reconnaissent dans ce terme, handicapés, femmes, sans-logis, chômeurs, ce ne sont pas que les jeunes des quartiers populaires", a expliqué Mohammed Mechmach, président du collectif. Né à la suite de la mort de deux jeunes dans un transformateur électrique de Clichy en octobre 2005, ACLEFEU s'est érigé depuis en porte-parole des revendications de la banlieue, et a recueilli les doléances de 20.000 habitants des quartiers populaires lors d'un Tour de France effectué en 2006. AFP PHOTO FRANCOIS GUILLOT Youth show their voting card during a demonstration called by the Clichy-sous-Bois collective A.C. LE FEU for "The Forgotten by the Republic", 14 April 2007 in Paris. "The Forgotten by the Republic, are the handicaped, the women, the homeless, the unemployed, and not the youth from the popular suburbs", explained Mohammed Mechmach, president of the movement. Created after the death of two youth in a voltage transformer in Clichy in October 2005, ACLEFEU has since been the rallying organisation for suburbs' revendications and gathered doleances of some 20.000 residents of popular areas during a 'Tour of France' in 2006. AFP PHOTO / FRANCOIS GUILLOT (Photo by FRANCOIS GUILLOT / AFP)Des jeunes montrent ...

14 maja 2019 roku w supermarkecie „Tops Friendly Market” w Buffalo osiemnastoletni Payton S. Gendron zastrzelił 10 Afroamerykanów. Gendron twierdził, że wybrał właśnie do Buffalo — kilka godzin drogi od miejsca, w którym mieszkał — ponieważ w tym mieście żyje największy odsetek Afroamerykanów spośród sąsiednich stanów.

W długim, liczącym 180 stron manifeście morderca przestrzegał przed „wielkim przemieszczeniem” albo „wyparciem” (ang. „great replacement”) białych Amerykanów przez imigrantów. Miało ono prowadzić — w ostatecznych konsekwencjach — do „ludobójstwa białych” (ang. „white genocide”).

Nastoletni morderca powtarzał tylko to, co usłyszał w telewizji, od prawicowych polityków czy przeczytał na forach internetowych. Teoria „wielkiego przemieszczenia” zyskuje tam popularność przynajmniej od dekady, chociaż jej historia — którą zaraz opowiemy — jest znacznie dłuższa.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie.

Przeczytaj także:

Uzasadnienie dla zbrodni

Na teorię „przemieszczenia” powoływało się wielu sprawców masowych zbrodni popełnionych zarówno w USA, jak i w poza jego granicami. W tym Anders Breivik, norweski ekstremista, który w 2011 roku zamordował 77 młodych działaczy i działaczek partii socjalistycznej.

Na czym ona polega? Jej zwolennicy uważają, że elity krajów Zachodu specjalnie sprowadzają do USA czy Europy (a przynajmniej celowo otwierają granice) osoby z innych kręgów kulturowych: Azjatów, Afrykanów czy Latynosów. Po to, żeby zastąpili oni białych o poglądach konserwatywnych — mieszkających na wsi czy w mniejszych miastach, mniej posłusznych — i w ten sposób zyskali kontrolę nad masami posłusznej siły roboczej. Kiedy mówią „elity”, najczęściej chodzi im o wykształconych, mieszkających w wielkich miastach, dobrze zarabiających zwolenników lewicy albo liberałów — którzy czują się zagrożeni przez prawicową klasę ludową i zamierzają ugruntować swoją władzę dzięki niekontrolowanej imigracji.

Ci mroczni sprawcy „białego ludobójstwa” mogą być różni: niektórzy wymieniają „globalne elity”, inni po prostu Żydów albo liberałów — co w praktyce może oznaczać te same osoby.

„Nie mogę siedzieć bezczynnie i przyglądać się, jak moi ziomkowie są masakrowani” — napisał w internecie sprawca masakry w synagodze w Pittsburgu, który 27 października 2018 roku zabił tam 11 osób.

Breivik także twierdził, że walczy z „masową imigracją”. Podobnie wyjaśniał swoje pobudki skrajnie prawicowy ekstremista, Brenton Harrison Tarrant, który zabił 51 wyznawców islamu w meczecie w Christchurch w Nowej Zelandii w 2019 r. W obszernym manifeście tłumaczył, że próbuje bronić się przed „atakiem na Europejczyków”. Inny morderca, który zastrzelił 23 osoby w El Paso w Teksasie w 2019 roku, pisał, że działa „w reakcji na latynoską inwazję”.

Podobne przykłady — niestety — można łatwo mnożyć. „Wyparcie” z pewnością jednak ani Francuzom, ani Amerykanom nie grozi.

Za co rasiści nienawidzą feminizmu

Teoria „przemieszczenia” czy „wyparcia” białych zakłada oczywiście rasistowskie poglądy. Jej zwolennicy uważają, że istnieją „rasy”, że są one „lepsze” i „gorsze” i że to „biała rasa” — oryginalnie najbardziej twórcza i zdolna do tworzenia wartościowych, wyrafinowanych cywilizacji, mająca największe talenty — jest specjalnie usuwana ze swoich własnych krajów przez globalny spisek.

Dla zwolenników tej teorii na skrajnej prawicy — tłumaczyła w 2019 roku „The New York Times" Kathleen Belew, profesorka historii na University of Chicago — kluczowe są kwestie reprodukcji i płci. Spadający przyrost naturalny na Zachodzie stanowi najważniejsze zagrożenie. Teoria o „rasowym przemieszczeniu” często łączy się z atakowaniem feminizmu, który jej zwolennicy oskarżają o to, że kobiety na Zachodzie dziś pracują, zamiast rodzić i wychowywać dzieci.

Na forach internetowych skrajnej prawicy (nie linkujemy celowo) dyskutowane są takie kwestie, jak to, czy kobiety w ogóle powinny mieć prawo do pracy i głosowania. Nienawiść wobec feminizmu łączy się idealnie z niechęcią do imigrantów, odbierających „prawdziwym białym” kobiety, które powinny (ich zdaniem) należeć do nich. Paradoksalnie, często towarzyszy temu podziw dla ortodoksyjnych muzułmanów. Ponieważ oni podporządkowali sobie kobiety i zmusili je skutecznie do reprodukcji, przez co „islam” skutecznie wygrywa demograficzną wojnę pomiędzy „rasami”.

Długa historia lęku

Lęki o charakterze ksenofobicznym czy nacjonalistycznym były zawsze obecne w kulturze Zachodu — w tym w Polsce. Teoria „wielkiego przemieszczenia” ma długą historię i nie jest niczym nowym. To stare fantazje przebrane w nowy kostium.

W USA wrogość wobec imigracji była obecna od początku istnienia państwa — zbudowanego przecież przez imigrantów. Retoryka w nich wymierzona stanowiła stały repertuar amerykańskich populistów w XIX w.. Oskarżano wówczas kolejne fale imigracji — Irlandczyków, Włochów, Polaków, Żydów z Europy Wschodniej — o to, że są brudni, prymitywni i przynoszą do kraju wywrotowe idee, takie jak socjalizm.

Pierwszym teoretykiem teorii „wielkiego przemieszczenia” był Madison Grant, prawnik, zwolennik eugeniki i radykalny konserwatysta, który w 1916 roku wydał książkę pod tytułem „Przemijanie wielkiej rasy” („The Passing of the Great Race”). Twierdził w niej, że istnieje „cywilizacja nordycka”, „wyższa” od wszystkich pozostałych, i że jest ona zagrożona wyginięciem poprzez rozpłynięcie się w masie przybyszów z innych kultur.

Warto wspomnieć, że wówczas w Stanach Zjednoczonych za „prawdziwie białych” uważano wyłącznie białych anglosaskich protestantów, ewentualnie osadników pochodzenia niemieckiego czy skandynawskiego. Biali katolicy i prawosławni, Włosi, Polacy czy Rosjanie, nie wspominając o Żydach, byli uważani za przedstawicieli „gorszej rasy” i nie w pełni białych, chociaż nie różnili się kolorem skóry. Na samym dole rasowej hierarchii stali Azjaci i — jeszcze niżej — potomkowie czarnoskórych niewolników.

Madison Grant, wzorem innych teoretyków rasy i zwolenników eugeniki z tamtych czasów, proponował wprowadzenie w USA restrykcji dotyczących imigracji, programów sterylizacji dla przedstawicieli „gorszych ras” oraz prawnych zakazów małżeństw mieszanych („mieszania ras”). Czyli na przykład małżeństw pomiędzy Białymi i Azjatami.

Wielkim fanem książki Granta był Adolf Hitler. Miała ona także wpływ na późniejszych twórców systemu apartheidu w Republice Południowej Afryki., wprowadzonego na dobre w latach 40. XX w. Od początku zresztą obrona „białej rasy” była ponadnarodowa. Przedstawiciele skrajnej prawicy mogli nienawidzić się nawzajem, ale pod tym względem tworzyli zgraną międzynarodówkę.

Czyj jest ten kraj?

Te poglądy nigdy nie zniknęły z politycznego dyskursu wewnątrz Stanów Zjednoczonych, a dziś wracają tylko do jego głównego nurtu. To pod wpływem rasistowskiej retoryki Kongres USA uchwalił w 1924 roku „Immigration Act”, który wprowadzał „kwoty” — ograniczenia liczby przybyszów mogących przybyć do Stanów Zjednoczonych z różnych krajów.

„Czyj jest ten kraj?” — pytał w artykule pod takim tytułem w 1921 roku prezydent USA Calvin Coolidge. Pisał w nim, że Stany Zjednoczone powinny przestać być „uważane za wysypisko” dla „nadchodzącej hordy obcych”. Tego typu książki, artykuły i broszury ukazywały się często w USA do II wojny światowej.

Po wojnie i powszechnym potępieniu rasistowskich teorii głoszonych przez III Rzeszę Adolfa Hitlera podobne poglądy zniknęły z głównego nurtu w USA. Zbyt mocno kojarzyły się ze zbrodniami nazizmu. Niemniej jednak pozostały żywe i pojawiały się wystąpieniach polityków, zwłaszcza na konserwatywnym południu Stanów Zjednoczonych.

W 1947 roku senator USA i były gubernator stanu Missisipi Theodore G. Bilbo opublikował książkę pod tytułem „Dokonaj wyboru: separacja albo skundlenie (!)” (ang. „Take Your Choice: Separation or Mongrelization”). Podobnie jak inni teoretycy „zagrożenia rasowego”, Bilbo twierdził, że tylko „biała rasa” była zdolna do stworzenia cywilizacji i że groziło jej śmiertelne zagrożenie ze strony czarnoskórych, których uważał za gorszą rasę, nie mogącą „podtrzymać kultury”. „Skundlenie” oznaczało oczywiście przyzwolenie na mieszane związki.

W latach 70. XX w. w gazetkach amerykańskich nazistów — marginalnych, ale cały czas wydawanych — pojawiło się wyrażenie „białe ludobójstwo”.

Pornografia rasowa

Teoria zaczęła wracać do głównego nurtu w latach 90., „wyczyszczona” z jednoznacznie rasistowskiego charakteru. W 1994 roku dwóch autorów, psycholog Richard Herrnstein oraz politolog Charles Murray, opublikowało głośną książkę „Krzywa dzwonu” (ang. „Bell Curve”). Twierdzili w niej, między innymi, że istnieje związek pomiędzy pochodzeniem etnicznym i wrodzoną inteligencją.

Ten pogląd jednak obudowali licznymi zastrzeżeniami — pisali, że ogromną rolę w kształtowaniu inteligencji człowieka odgrywają czynniki środowiskowe, czyli na przykład materialne warunki, w których dziecko jest wychowywane. Książce zarzucano oczywiście rasizm; niemniej jednak udało jej się wprowadzić ponownie do głównego nurtu dyskusji o polityce ideę związku pochodzenia etnicznego z inteligencją.

Już wówczas wielu komentatorów piszących o książce Herrnsteina i Murraya dostrzegało to zagrożenie. Bob Herbert, popularny w latach 90. komentator „The New York Timesa”, nazwał ją „kawałkiem rasowej pornografii udającej poważną pracę naukową”. To książka, która „w łagodny sposób nazywa kogoś czarnuchem” — podsumował.

Trump: inwazja imigrantów

Wraz z przemianą Partii Republikańskiej w ugrupowanie radykalnie prawicowe, teorie rasowe wracają bardzo wyraźnie w dyskusji publicznej. Pojawiały się one często w retoryce Donalda Trumpa.

„Nie chcemy, żeby to, co się dzieje z imigrantami w Europie, wydarzyło się nam” — tweetował Trump w 2018 roku.

Podczas kampanii prezydenckiej w 2020 roku w ponad 2 tys. reklamach na Facebooku użył słowa „inwazja”.

Według analizy dziennika „USA Today” Trump mówił także o „inwazji” przynajmniej 19 razy w ciągu 64 publicznych wieców od 2017 roku. Idea wybudowania muru na granicy z Meksykiem, chociaż zdyskredytowana przez specjalistów, była jednym z najbardziej nośnych tematów kampanii wyborczej w 2015 roku.

Inni politycy republikańscy nie pozostawali w tyle. Kiedy w 2017 roku głośno było o tzw. „karawanie imigrantów” z Ameryki Środkowej, która kierowała się przez Meksyk do południowej granicy Stanów Zjednoczonych, regularnie tweetowali o „inwazji”, której „trzeba się przeciwstawić”.

Ta retoryka działa. Według sondażu przeprowadzonego pod koniec 2021 roku mniej więcej jedna trzecia dorosłych Amerykanów uważa, że istnieje spisek zmierzający do zastąpienia imigrantami Amerykanów urodzonych w Stanach Zjednoczonych.

W Europie także wraca lęk przed obcym

Lęk przed muzułmanami był obecny w Europie przynajmniej od początku XX. w., kiedy pierwsi „gastarbeitererzy” zaczęli przybywać z Turcji i z byłych francuskich kolonii. Podobnie jak w USA, po II wojnie światowej lęk ten stał się na Zachodzie tematem poza głównym nurtem debaty publicznej.

Dziś to się zmienia. W 2012 roku Francuz Renaud Camus opublikował książkę „Le Grand Remplacement”, która stała się nową biblią dla teorii „przemieszczenia”. Reporter magazynu „The New Yorker” w 2017 roku odwiedził tego francuskiego filozofa — dziś jednego z najważniejszych europejskich ideologów rasizmu — w jego średniowiecznym zamku Château de Plieux w Gaskonii w południowo-zachodniej Francji. W ogromnym gabinecie na drugim piętrze, przy stole uginającym się pod stosami książek, liczący wówczas ponad 70 lat ideolog siedział przy komputerze iMac i tweetował katastroficzne proroctwa, przestrzegające Europę przed „demograficzną zagładą”.

Camus — który nie jest w żaden sposób spokrewniony ze słynnym francuskim pisarzem Albertem, m.in. autorem „Dżumy” — to bardzo płodny pisarz. Był krytykiem, autorem powieści, publikował dzienniki i eseje o podróżach: łącznie blisko 100 książek. Nie był także wcześniej osobą zupełnie nieznaną. Wstęp do jego powieści, opublikowanej po angielsku w 1979 roku, napisał sławny filozof — jeden z najbardziej znanych myślicieli XX wieku — Roland Barthes.

W swoim traktacie o zagrożeniach niesionych przez imigrację Camus pisał, że rdzenni biali Europejczycy są „kolonizowali” przez czarno- i brązowoskórych imigrantów, którzy „zalewają kontynent”. Porównywał to do zagłady gatunków, „wielkiego wymierania”.

Swoją teorię streścił reporterowi bardzo prosto. „Masz jeden lud i w ciągu pokolenia masz inny lud” — mówił.

„Pojedyncze jednostki mogą się zintegrować z narodem, do którego przyjechały, ale całe ludy, cywilizacje, religie — nie mogą i nie chcą”.

Nie jestem rasistą, ale...

Według Camusa wszystkie kraje zachodnie są postawione w obliczu „etnicznej i cywilizacyjnej substytucji”. Dotyczy to Stanów Zjednoczonych, zagrożonych jego zdaniem przez Latynosów, ale także Europy. Camus nie jest przy tym jawnym rasistą. „Nie mam żadnej genetycznej koncepcji rasy” — powiedział dziennikarzowi. „Nie używam słowa »wyższa«”. Twierdził, że byłoby mu „równie smutno” gdyby japońska, afrykańska „kultura” miały zniknąć z powodu imigracji.

Dla Camusa przełomowym momentem — w którym objawiła mu się jego teoria — była podróż po południowej Francji, o której pisał przewodnik. Odkrył wówczas, jak twierdził, „małe średniowieczne wioski i miasteczka” prawie w całości zamieszkane przez arabskich migrantów. Zrozumiał, że napływ Arabów do Francji nie był ograniczony do blokowisk na przedmieściach wielkich miast, ale przekształcał cały kraj — „niwecząc etniczną czystość Europy”.

Lęki te są zakorzenione w realnych przemianach demograficznych. Chociaż prezydent Trump próbował ograniczyć imigrację, w 2044 roku w USA — według oficjalnych prognoz — biali Amerykanie będą stanowili mniejszość (tak szybko przyrasta odsetek Latynosów i Azjatów). Według spisu powszechnego z 2018 roku we Francji odsetek mieszkańców urodzonych poza krajem wyniósł 14 proc. — to ok. 9 mln osób, skupionych w większości w dużych miastach.

Czy to dużo? Jak się okazuje wystarczająco dużo, aby budzić lęk.

A u nas: Orbán i Kaczyński

W tym miejscu zbliżamy się do polskiego podwórka: przepływ idei pomiędzy skrajną prawicą jest żywy i szybko idea „wielkiego przemieszczenia” trafiła także do Europy Wschodniej. Łączników zresztą nie brakowało. Tucker Carlson, bardzo znany prezenter telewizji Fox News i wielki fan Viktora Orbána (który odwiedzał Węgry wielokrotnie) powracał do idei „wyparcia białych” w ponad 400 odcinkach swojego show od 2016 roku. Bronił nawet skrajnej prawicy, która zaatakowała Kapitol 6 stycznia 2021 roku odwołując się właśnie do tej teorii. Twierdził, że zwolennicy Trumpa zrobili to m.in. po to, aby zahamować niekontrolowaną imigrację.

W jednym ze swoich programów poświęconych haitańskim migrantom koczującym na granicy na granicy Stanów Zjednoczonych

">odwoływał się do tej teorii bezpośrednio.

W Polsce o „inwazji” czy „zalewie” imigrantów mówili politycy PiS w czasie kryzysu imigracyjnego w 2015 roku. Do rasistowskich stereotypów — ciemnoskórych przybyszy „gwałcących” białą europejską kobietę — odwoływały się także prorządowe media. Dokładnie taki obraz znalazł się na okładce tygodnika „Sieci” w 2016 roku.

16 maja 2022 roku, po kolejnych wygranych wyborach, w swoim exposé premier Węgier Viktor Orbán przestrzegał przed „samobójczymi próbami Europy” odwołując się do teorii „wielkiego przemieszczenia” bezpośrednio. Orbán łączył je z „teorią gender”, o której chętnie też mówi polska prawica.

„Jedną z takich prób samobójczych, które widzę, jest wielki europejski program wymiany populacji, który ma na celu zastąpienie brakujących europejskich dzieci chrześcijańskich migrantami, dorosłymi przybyłymi z innych cywilizacji. Tak też widzę szaleństwo genderowe, które postrzega jednostkę jako twórcę swojej tożsamości, w tym tożsamości seksualnej” — mówił Orbán, oskarżając kosmopolityczne „elity” z Brukseli o celowe ułatwianie imigracji.

Populizm, napędzany lękiem

Biorąc pod uwagę tempo, z jakim politycy PiS importują z Zachodu idee, pewnie polska wersja „teorii przemieszczenia” powróci jeszcze przed wyborami do Sejmu na jesieni 2023 roku.

Czy padnie to u nas na podatny grunt? Możliwe. Polska już staje się krajem masowej imigracji.

Zwłaszcza po wojnie w Ukrainie imigrantów w Polsce przybyło — ale nie tylko po niej. „Według danych GUS, tuż przed pandemią Covid-19 w Polsce przebywało 2,1 mln cudzoziemców, w tym 1,35 mln Ukraińców, ponad 100 tys. Białorusinów, 77 tys. Niemców, 20-30 tys. obywateli Mołdawii, Rosji, Indii, Gruzji, Wietnamu, Turcji, Chin” — pisaliśmy w OKO.press w lipcu 2022 roku.

W krajach Zachodu lęk przed imigracją wyrażają często ci ludzie, z którymi imigranci konkurują bezpośrednio na rynku pracy. Czyli osoby gorzej wykształcone i pracujące w zawodach wymagających niższych kwalifikacji. W USA na Trumpa głosowały często tradycyjnie robotnicze regiony środkowego Zachodu. Zdominowane są one przez ludzi, którzy stracili pracę w wyniku przenoszenia przemysłu do Azji i równocześnie sami często czują się zagrożeni napływem „obcych”. W Polsce nieco podobną reakcję próbują — na razie z niezbyt dużym powodzeniem — rozbudzić ci, którzy straszą napływem Ukraińców.

Nie jest wykluczone, że ten scenariusz powtórzy się w Polsce. Lęk przed imigracją to potężne źródło prawicowego populizmu.

;

Udostępnij:

Adam Leszczyński

Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.

Komentarze