0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Adem ALTAN / AFPFot. Adem ALTAN / AF...

Pomimo wielkiej nadziei i niestrudzonej walki wyborczej, w której uciekano się nawet do bardzo kontrowersyjnych obietnic, kandydat zjednoczonej opozycji, Kemal Kılıçdaroğlu, przegrywa drugą turę wyborów prezydenckich w Turcji.

Frekwencja była znowu bardzo wysoka. W wyborach wzięło udział ponad 53,8 miliona wyborców, czyli 84,22 proc. uprawnionych.

Cel zjednoczonej opozycji, czyli Sojuszu Narodowego: przywrócenie w Turcji demokracji parlamentarnej, demontaż opartego niemal na jednowładztwie, wprowadzonego przez Erdoğana w 2017 roku systemu prezydenckiego, przywrócenie niezależności sądów oraz przestrzegania wolności obywatelskich i praw człowieka, nie będzie realizowany.

"To były jedne z najbardziej nierównych wyborów ostatnich lat. Wszystkie środki publiczne zostały zmobilizowane do tego, by wesprzeć kampanię jednej partii i kandydata obozu władzy" - powiedział w komentarzu powyborczym Kemal Kılıçdaroğlu, kandydat opozycji.

Kılıçdaroğlu podkreślił, że "pomimo ogromnej presji, w tych wyborach przemówiła wola ludzi, by odejść od autorytarnej władzy". Zapewnił, że pomimo smutku, walka o demokrację nie kończy się. "Będziemy wciąż stać na czele tego pochodu, aż prawdziwa demokracja zapanuje w naszym kraju" - podkreślił.

Recep Tayyip Erdoğan pozostaje w fotelu prezydenta

Władzę na trzecią kadencję zachowuje urzędujący prezydent Recep Tayyip Erdoğan, pomimo zapisanego w tureckiej konstytucji limitu dwóch kadencji. W przemówieniu po ogłoszeniu wyniku wyborów w siedzibie głównej AK Parti w Ankarze Erdoğan podkreślił: "To zwycięstwo demokracji (...). Nasz naród wybrał nowe stulecie Turcji (...) Zwyciężyliśmy dzięki powszechnemu wsparciu. Dziękuję tym, którzy zagłosowali. Zostały nam powierzone rządy na kolejne pięć lat" - powiedział w odniesieniu do wygranych wyborów prezydenckich i parlamentarnych.

Zapowiedział „budowę silnej, stabilnej gospodarki opartej na pewności i zaufaniu”, przesiedlenie miliona uchodźców z Syrii w ramach współpracy w Katarem w ciągu roku oraz odbudowę domów zniszczonych w trzęsieniu ziemi, do którego doszło 6 lutego. Zapewnił też, że „Turcja ma siłę i moc”, by zajmować ważne miejsce w porządku międzynarodowym oraz że on i jego partia będą „dzień i noc pracować dla dobra narodu”.

„Po raz kolejny jestem wdzięczny, że bóg uczynił mnie częścią tego niezwykłego narodu (…) Teraz jest czas, by się zjednoczyć wokół naszych wspólnych celów i marzeń” – krzyczał z balkonu siedziby swojej partii.

View post on Twitter

Dalsza konsolidacja autorytarnej wladzy

Prezydent, który wprowadził Turcję na ścieżkę postępującej autokratyzacji, zdemolował turecki porządek konstytucyjny, cofnął kraj o dziesięciolecia w zakresie poszanowania praw kobiet i mniejszości oraz całkowicie zmienił charakter ustroju państwa (z demokracji parlamentarnej uczynił Turcję autokracją wyborczą z systemem prezydenckim), pozostaje na stanowisku.

"Wygrana Erdoğana w wyborach prezydenckich oznacza dalszą konsolidację władzy i pogłębianie autorytarnych tendencji. Przy tym, jak skonstruowany jest system prezydencki, dominacja partii Erdoğana w parlamencie [14 maja z wynikiem 35,61 proc. głosów wybory parlamentarne wygrała koalicja Sojusz Ludowy, której liderem jest Erdoğan - przyp. red.], zestawiona ze sprawowaniem przez niego funkcji prezydenta, oznacza de facto jednowładztwo. Prezydent, który pozostaje jednocześnie liderem partii rządzącej, ma całą władzę wykonawczą w swoich rękach. Nie ma żadnych mechanizmów parlamentarnej kontroli i równowagi" - mówiła OKO.press Zülfiye Yılmaz, konstytucjonalistka z Uniwersytetu w Bilkent w Turcji.

To oznacza utrzymanie Turcji na kursie wzmacniania religijnego nacjonalizmu oraz społecznego konserwatyzmu na forum wewnętrznym (np. w tureckim parlamencie na głosowanie czeka m.in. ustawa o różnicach między kobietami a mężczyznami, która ma eliminować równość kobiet wobec mężczyzn). Na arenie międzynarodowej na kursie kolizyjnym wobec partnerów z NATO (dalsze wstrzymywanie członkostwa Szwecji w Sojuszu Północnoatlantyckim, ograniczanie współpracy wojskowej z sojusznikami), niechęci do współpracy z UE i USA oraz postępującego zbliżenia z Rosją i Iranem.

Przeczytaj także:

Wybory w Turcji: walka do ostatniej chwili

Do ostatnich minut przed otwarciem lokali wyborczych, kandydaci na prezydenta składali obietnice wyborcze - w Turcji cisza wyborcza obejmuje tylko czas otwarcia lokali wyborczych (od 8 do 16 czasu lokalnego). Kandydat opozycji, Kemal Kılıçdaroğlu, który w planach miał przywrócenie demokracji parlamentarnej, nie stronił od populistycznych obietnic.

Już na samym początku kampanii po przegranej pierwszej turze wyborów z 14 maja, którą relacjonowaliśmy prosto z Turcji (Kemal Kılıçdaroğlu zdobył 45,8 proc. głosów, a urzędujący prezydent Recep Tayyip Erdoğan 49,51 proc.), Kılıçdaroğlu zaczął od obwieszczenia, że druga tura wyborów prezydenckich w Turcji to właściwie nie wybory, a "referendum antyuchodźcze".

"Wy decydujecie, czy Syryjczycy wyjadą" - plakaty wyborcze o takiej treści w ciągu ostatnich dwóch tygodni zawisły w wielu tureckich miastach.

W ten sposób Kılıçdaroğlu usiłował kapitalizować trudne emocje społeczne związane z obecnością milionów uchodźców z Syrii, Iraku i Afganistanu, którzy na mocy umowy z UE od 2015 roku, zamiast ubiegać się o prawo pobytu na terenie Unii, przebywają w Turcji. Zapowiedział, że jedną z pierwszych decyzji, jaką podejmie po ewentualnym objęciu urzędu prezydenta, będzie "odesłanie wszystkich uchodźców do domu", co ściągnęło na niego krytykę nawet tych, którzy go wspierają.

Walka o tych, którzy nie zagłosowali w pierwszej turze

Kwestia uchodźców była jednak jedną z głównych kwestii, która umożliwiła trzeciemu kandydatowi z pierwszej tury, Sinanowi Oğanowi, zdobycie 5,17 proc. głosów nacjonalistycznych wyborców. Kılıçdaroğlu chciał być w tym temacie bardziej radykalny od Erdoğana, który na tle ostrej, antyuchodźczej retoryki kandydata opozycji, brzmiał jak prawdziwy obrońca praw człowieka.

W ostatnich dniach Erdoğan spokojnie tłumaczył, że problemu dużej liczby uchodźców w Turcji nie da się rozwiązać "od ręki", bo nie można się nagle odwrócić od osób uciekających przed wojną.

Kılıçdaroğlu robił, co mógł, aby zdobyć jak największe poparcie wśród tych, którzy w pierwszej turze nie głosowali oraz tych, którzy nie zagłosowali ani na niego, ani na Erdoğana.

Apelował do rolników, których dotyka drastyczny wzrost kosztów produkcji (ceny pasz, nawozów, oleju napędowego czy energii elektrycznej w ciągu roku wzrosły dwu, a nawet trzykrotnie), do młodych, którym "zabrano młodość" (bezrobocie wśród osób do 25 roku życia sięga w Turcji niemal 25 procent; ze względu na rosnące ceny wynajmu oraz zakupu nieruchomości młodzi mają coraz mniejsze szanse na usamodzielnienie się; "muszą się zastanawiać, czy stać ich na kubek kawy", jak mówił kandydat opozycji), a także do tych, którzy mają problemy z nadmiernym zadłużeniem.

Festiwal dość dziwnych obietnic

W ten sposób z dość pozytywnej kampanii w pierwszej turze, opartej na ważnej idei przywrócenia demokracji parlamentarnej, odpowiedzialności władzy i ograniczenia jej prawem, w drugiej turze jego kampania stała się dość chaotycznym festiwalem niekiedy dość dziwnych, a także kosztownych, obietnic.

Ograniczenie importu produktów rolnych zza granicy, nowe dopłaty dla rolników, darmowe domy dla ofiar lutowego trzęsienia ziemi, spłata indywidualnych kart kredytowych, darmowe transmisje meczy piłkarskich w telewizji publicznej ogłoszone już w dzień głosowania w drugiej turze - w drugiej turze kandydat opozycji obiecywał na potęgę.

Powodem tego były prawdopodobnie przedwyborcze sondaże, które na trzy dni przed drugą turą głosowań dawały urzędującemu prezydentowi nawet kilkuprocentową przewagę.

Sięgnięcie po takie środki być może wydawało się też niezbędne ze względu na zupełną nierównowagę pomiędzy kandydatami. Jak wynika bowiem z raportu Organizacji ds. Bezpieczeństwa oraz Współpracy w Europie, która na zaproszenie władz tureckich prowadziła obserwację przebiegu tureckich wyborów,

kandydat opozycji, Kemal Kılıçdaroğlu, starł się z prezydentem Erdoğanem w bardzo nierównej walce.

Konkurencyjne, ale nierówne

Jak wynika z analizy OBWE, wybory parlamentarne oraz prezydenckie, owszem były konkurencyjne, ale nie były równe. Ten sam problem dotyczył także drugiej tury, w sprawie której raport zostanie opublikowany na dniach.

Co to znaczy? Wyborcy faktycznie mieli możliwość wyboru spośród dużej grupy kandydatów reprezentujących bardzo różne opcje polityczne (ponad 1200 kandydatów z ponad 20 partii w wyborach parlamentarnych oraz czterech kandydatów w wyborach prezydenckich), ale walka wyborcza nie toczyła się na równych zasadach.

W obecnym tureckim systemie politycznym oraz systemie wyborczym istnieje bowiem strukturalna nierównowaga, która ułatwia walkę wyborczą obozowi władzy.

Jak wynika z analizy OBWE, nierównowaga ta wynika m.in. z

  • niedostatecznie transparentnego systemu finansowania polityki (m.in. częściowy brak limitów wpłat, nieujawnianie rejestru wpłacających; raport OBWE wskazuje na typowy dla reżimów autokratycznych lub tzw. demokracji nieliberalnych problem budowania systemu klientelistycznego, a więc sieci lojalnych wobec obozu władzy przedsiębiorców, którzy w zamian za udział w zamówieniach publicznych oraz realizowanie dużych projektów infrastrukturalnych wspierają kampanię Erdoğana znacznymi kwotami, a brak rejestru darczyńców uniemożliwia obnażenie tego systemu),
  • niedostatecznych przepisów kodeksu wyborczego, które nie gwarantują demokratyczności procesu wyborczego, m.in. w zakresie wytycznych uprawniających do kandydowania, rejestracji partii politycznych, braku kontroli sądowej rozpatrywania protestów wyborczych czy upolitycznienia administracji wyborczej (m.in. w komisjach wyborczych brak komisarzy mianowanych przez opozycję, stanowiska w komisjach obsadzane są w całości przez administrację centralną; całkowite upolitycznienie Najwyższej Komisji Wyborczej),
  • upolitycznienia mediów (około 85 proc. mediów należy do przedsiębiorców lojalnych wobec urzędującego prezydenta, które w związku z tym zamiast informacji, szerzą prorządową propagandę; drastyczna przewaga czasu antenowego przeznaczonego dla promocji urzędującego prezydenta kosztem kandydata opozycji;),
  • ograniczania swobody zgromadzeń m.in. na terenach objętych stanem wyjątkowym w związku z trzęsieniem ziemi (co utrudniało prowadzenie kampanii wyborczej wszystkim, poza politykami obozu władzy czyli urzędującego prezydenta, który w trakcie kampanii niemal codziennie odwiedzał miejsca dotknięte lutowym trzęsieniem ziemi),
  • ograniczenia swobody prowadzenia działalności politycznej i swobody wypowiedzi oraz wykorzystywanie wymiaru sprawiedliwości do zwalczania opozycji (nasilenie aresztów dla polityków i działaczy opozycji oraz dziennikarzy tuż przed wyborami; toczące się sprawy karne, które wykluczają popularnych kandydatów od startowania w wyborach).

Eliminacja najbardziej niebezpiecznego kontrkandydata

Ten ostatni problem bardzo znacząco wpłynął na decyzje podjęte przez obóz zjednoczonej opozycji.

Jak wynikało z sondaży przeprowadzonych jeszcze pod koniec 2022 roku, to burmistrz Istanbulu Ekrem İmamoğlu miał znacznie większe szanse na zwycięstwo nad prezydentem Erdoğanem niż Kemal Kılıçdaroğlu. I to już w pierwszej turze. Nie mógł jednak wystartować w wyborach ze względu na bycie skazanym prawomocnym wyrokiem dwóch lat pozbawienia wolności i zakazu obejmowania urzędów publicznych za obrazę Najwyższej Komisji Wyborczej w 2019 roku. İmamoğlu skrytykował NKW za nieprawidłowości przy wyborach na burmistrza Stambułu, w wyniku których niezbędne było powtórzenie głosowania.

Przez ekspertów - w tym z OBWE - sprawa uważana jest za klasyczny przykład celowego wykluczenia istotnego kontrkandydata z możliwości startu w wyborach.

Biorąc pod uwagę tą systemową nierównowagę trzeba stwierdzić, że opozycja osiągnęła bardzo dobry wynik. Niewykluczone, że gdyby kontrkandydatem Erdoğana był İmamoğlu, wybory potoczyłyby się zupełnie inaczej. Nie mogąc startować samodzielnie, İmamoğlu wsparł kampanię Kılıçdaroğlu, który w tych wyborach reprezentował w sumie sześć partii zjednoczonej opozycji.

Pomimo nieprzystąpienia do tzw. Stołu Sześciu (czyli obozu zjednoczonej opozycji), poparcie dla Kılıçdaroğlu zadeklarowało także największe ugrupowanie kurdyjskie, Demokratyczna Partia Ludowa (HDP). HDP to trzecia siła w tureckim parlamencie. Część komentatorów gorzko twierdzi, że to właśnie ze względu na deklarację poparcia dla kandydata opozycji, a nie urzędującego prezydenta, wobec ugrupowania wszczęto postępowanie o delegalizację partii.

;

Udostępnij:

Paulina Pacuła

Pracowała w telewizji Polsat News, portalu Money.pl, jako korespondentka publikowała m.in. w portalu Euobserver, Tygodniku Powszechnym, Business Insiderze. Obecnie studiuje nauki polityczne i stosunki międzynarodowe w Instytucie Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas przygotowując się do doktoratu. Stypendystka amerykańskiego programu dla dziennikarzy Central Eastern Journalism Fellowship Program oraz laureatka nagrody im. Leopolda Ungera. Pisze o demokracji, sprawach międzynarodowych i relacjach w Unii Europejskiej.

Komentarze