0:00
0:00

0:00

Furgonetki Fundacji PRO-Prawo do życia z banerami atakującymi osoby homoseksualne pojawiły się na ulicach polskich miast na początku 2019 roku. Jeszcze w lutym 2019 prawnokarną walkę z nimi rozpoczęło trójmiejskie Stowarzyszenie na rzecz osób LGBT Tolerado, które zgłosiło do prokuratury możliwość popełnienia przestępstwa zniesławienia, czyli naruszenia art. 212 kodeksu karnego. Stowarzyszenie zdecydowało się akurat na taki zarzut, ponieważ polski kodeks karny nie chroni przed homofobiczną mową nienawiści. Prokuratura Rejonowa Gdańsk-Śródmieście dopiero kilka tygodni temu wniosła do sądu akt oskarżenia przeciwko kierowcy furgonetki.

Zdając sobie sprawę z tego, że postępowanie karne może ciągnąć się latami, Tolerado postanowiło przetestować w kwestii ciężarówek również drogę cywilną. I zawnioskować o zabezpieczenie swojego powództwa. W ten właśnie sposób w 2019 udało się Bartowi Staszewskiemu i reprezentującym go prawniczkom i prawnikom z Wolnych Sądów zablokować dystrybucję naklejek "strefa wolna od LGBT", które miała dołączać "Gazeta Polska".

Sąd zakazał części haseł

Tolerado w swoim pozwie cywilnym wskazali, że fundacja PRO - Prawo do życia narusza ich dobra osobiste poprzez „prowadzenie w Gdańsku i w całym kraju, kłamliwej akcji propagandowej łączącej homoseksualność z przestępstwem pedofilii”. 26 września Sąd Okręgowy w Gdańsku przychylił się do wniosku „Tolerado” o zabezpieczenie powództwa. Tym samym do czasu ogłoszenia wyroku z ulic w całym kraju i ze strony internetowej fundacji musiały zniknąć homofobiczne banery i hasła.

Ale postanowienie sądu dotyczyło tylko części treści, którymi epatuje PRO - Prawo do życia. Chodzi o zdjęcie dwóch nagich mężczyzn niosących tęczową flagę (które zresztą wykonano w Niemczech, nie w Polsce) z komunikatami: „Pederaści żyją średnio 20 lat krócej”, „Czyny pedofilskie zdarzają się wśród homoseksualistów 20 razy częściej”, „Tacy chcą edukować twoje dzieci. Powstrzymaj ich.”, „70 proc. zachowań na AIDS dotyczy pederastów”, „91 proc. dzieci wychowywanych przez lesbijki i 25 proc. wychowywanych przez pederastów jest molestowanych”.

Sąd w uzasadnieniu wskazał, że „słuszne jest twierdzenie (…), iż działania pozwanego wymierzone są przeciwko całej społeczności osób LGBT i wzbudzają szerokie zainteresowanie społeczne, które może powodować ugruntowanie się treści zniesławiających tą grupę osób u osób postronnych”.

Przeczytaj także:

...ale nie tych o edukacji seksualnej

„Tolerado” wnioskowało też, by z ulic i stron internetowych zniknęły treści, które sugerują, że edukacja seksualna – zgodna ze standardami Światowej Organizacji Zdrowia – prowadzona jest przez „lobby LGBT” i polega rzekomo na „nauce masturbacji dla czterolatków”.

Pomimo tego, że treści te są w oczywisty sposób manipulacjami (OKO.press pisało o tym wielokrotnie), sąd uznał, że informacje zawarte na banerach są prawdziwe i nie objął ich zakazem. W uzasadnieniu odmowy wydania zabezpieczenia, sąd powołał się na konstytucyjne zasady wolności wyrażania poglądów (art. 54) i prawo do wychowywania dzieci zgodnie przekonaniami (art. 48).

„Każdy obywatel ma zagwarantowane w konstytucji prawo do swobodnej, nawet mocnej wypowiedzi i wypowiadania sprzeciwu przeciwko edukacji seksualnej dzieci według takich standardów, a zwłaszcza nie można odmówić takiego prawa rodzicom korzystającym z wolności słowa w ramach konstytucyjne zagwarantowanego prawa do wychowywania dzieci wedle własnego przekonania” – stwierdził sąd.

Blokada homofobusa na ulicach Warszawy. Fot. Monika Bryk

W lipcu SO oddalił powództwo

Tolerado odwoływało się od decyzji sądu w sprawie zabezpieczenia treści dotyczących seksedukacji, jednak w czerwcu 2020 sąd ponownie odrzucił ich argumentację.

W tym czasie homofobusy dostosowano do "wytycznych" z października 2019. Co prawda zniknęli z nich mężczyźni pokazujący pośladki i hasła o pederastach, ale dalej jeździły po polskich miastach obklejone hasłami o edukacji seksualnej, które w zniesławiający sposób sklejają homoseksualizm z pedofilią.

Niedawno, 15 lipca 2020, Sąd Okręgowy w Gdańsku na posiedzeniu niejawnym oddalił powództwo Tolerado. W uzasadnieniu napisano, że

"Brak podstaw zdaniem Sądu aby przyznać powodowi prawo do występowania o ochronę dóbr osobistych w imieniu bliżej niesprecyzowanej grupy osób nieheteroseksualnych tzw. lobby LGBT.

Obowiązujące w Polsce prawo opiera swoją koncepcję na indywidualności naruszenia dóbr osobistych i braku możliwości przeniesienia roszczeń z tytułu naruszenia dóbr osobistych na podmiot trzeci".

Tolerado decyzją sądu ma dodatkowo zapłacić Fundacji Pro - Prawo do życia 5 417 zł kosztów sądowych.

Stowarzyszenie odwoła się od decyzji po otrzymaniu odpisu uzasadnienia wyroku, ale już teraz ich prawną walkę z homofobusem można wesprzeć finansowo.

Jak walczyć z homofobusami?

We Wrocławiu toczy się analogiczna sprawa. Przeciwko homofobusowi pozew cywilny złożyła osoba prywatna. W październiku oddalił go Sąd Okręgowy, ale kilka dni temu Sąd Apelacyjny skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia.

Jak na razie nie ma efektywnego środka prawnego przeciwko homofobicznym busom.

Walka z takimi zjawiskami byłaby dużo łatwiejsza, gdyby polskie prawo karne traktowało orientację seksualną i tożsamość płciową jako cechę chronioną. Tak jak (teoretycznie) chroni przed mową nienawiści ze względu na wyznanie, czy narodowość.

Prawnicy sugerują zgłaszanie furgonetek za popełnianie wykroczeń. Najczęściej wskazuje się na

  • art. 51 kodeksu wykroczeń, czyli zakłócanie porządku publicznego ("Kto krzykiem, hałasem, alarmem lub innym wybrykiem zakłóca spokój, porządek publiczny, spoczynek nocny albo wywołuje zgorszenie w miejscu publicznym, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny");
  • art. 41 kodeksu wykroczeń, czyli umieszczanie w miejscu publicznym nieprzyzwoitych ogłoszeń, napisów, rysunków i używanie słów nieprzyzwoitych.

Jednak wymaga to kooperacji policji, która powinna wnieść o ukaranie furgonetek. W czerwcu 2019 zdecydowała się na to gdańska policja, która kierowcy zarzuciła właśnie naruszenie art. 51 kw, ale także art. 92 kw (niedostosowanie się do znaku drogowego) oraz art. 156 ustawy Prawo ochrony środowiska (zakaz używania instalacji lub urządzeń nagłaśniających). Sprawa jest w toku.

;

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze