0:000:00

0:00

Po Krakowie, OKO.press rusza do Wrocławia. Na spotkaniu z prezydentem Jackiem Sutrykiem sprawdzamy, jak w pandemii mają się szkoły, finanse samorządów oraz jak układa się współpraca z rządem PiS.

Anton Ambroziak, OKO.press: Wiceprezydent Warszawy mówi, że siedzimy na bombie z opóźnionym zapłonem, MEN ogłasza sukces powrotu do szkół. Wrocław się cieszy czy rwie włosy z głowy?

Jacek Sutryk, prezydent Wrocławia: W obecnej sytuacji zawsze pojawia się pytanie, jak można się zachować inaczej. Jeżeli nie otwieramy szkół, przedszkoli, żłobków, to wówczas wracamy do modelu edukacji zdalnej, który - jak pokazały ostatnie miesiące - jest modelem szalenie trudnym dla wszystkich: rodziców, nauczycieli i uczniów. Z pewnością jest też modelem mniej efektywnym. Ale największą trudnością jest siedzenie w domach. Gdy rodzice znów w nich zostają, to oznacza przynajmniej czasowe wygaszenie ich aktywności zawodowej. Mamy wtedy efekt domina, lockdown bez lockdownu.

Osobiście uważam, że należy spróbować w sposób jak najbardziej bezpieczny wrócić do stacjonarnego nauczania. Z pewnością nie uchroni to nas od tego, że dzieci i nauczyciele będą się zakażać.

We Wrocławiu wysłaliśmy do szkół 60 tys. uczniów, do przedszkoli poszło kolejne 20 tys. dzieciaków. Nawet sam rachunek prawdopodobieństwa mówi nam, że do zakażeń będzie dochodzić.

To, co możemy robić, to uruchamiać jak najszybciej procedury sanitarne, które ustrzegą nas przed wybuchem ognisk.

Pamiętajmy, że nie jesteśmy jedynym krajem, który otworzył szkoły.

Oczywiście, ale jesteśmy jedynym krajem, który otworzył je na wiwat. W innych państwach znacząco zmniejszono liczbę uczniów przebywających w placówkach, porozsadzano ich w ławkach, zatrudniono dodatkowych nauczycieli. W Polsce wytyczne sprowadzają się do częstego mycia rąk i kontaktowania się z sanepidem.

Zgoda, choć uważam, że tylko do pewnego stopnia można opisać w regulaminach wszystkie scenariusze. Być może lepiej byłoby od początku przyjąć chociaż model mieszany. Wielokrotnie mówiłem, że dobrze byłoby gdyby w szkołach było mniej uczniów. Mogliby uczyć się tydzień z domu, tydzień w placówce.

Ale znów, to oznacza dla państwa konieczność uruchomienia instrumentów wsparcia, na przykład zasiłków wychowawczych czy opiekuńczych. Duże trudności organizacyjne rodziłoby też wprowadzenie większej zmianowości.

Kiedy rozmawiam z koleżankami i kolegami samorządowcami, to wiem, że nie ma miasta, które stać na to, by zatrudnić więcej nauczycieli. Zresztą to już nawet nie jest kwestia pieniędzy, ich po prostu nie ma.

Dziś szczególnie boimy się o nauczycieli, którzy są w wieku emerytalnym, a ciągle pracują. Nie chcemy, by COVID przyspieszył ich decyzje o odejściu z zawodu, bo nie będzie komu uczyć.

Przeczytaj także:

Powiedzmy sobie szczerze. Sytuacja jest szalenie trudna. Nie tylko u nas. W Berlinie, w którym jest ponad 850 szkół, po pierwszych dwóch tygodniach nauki stacjonarnej, zamknięto blisko 50 z nich. A to oznacza, że nie ma systemu w pełni szczelnego. Można oczywiście planować, ale przede wszystkim trzeba na bieżąco reagować. Mam nadzieję, że po miesiącu będziemy mądrzejsi.

Jakie sygnały spływają do miasta od dyrektorów, nauczycieli i rodziców?

Pierwsze dziesięć dni to adaptacja do nowych warunków. Weźmy pod uwagę fakt, że jesteśmy w milionowej metropolii. I zdania rodziców będą podzielone. Staramy się brać pod uwagę wszystkie, choć to często niemożliwe, bo są wewnętrznie sprzeczne. Niemniej, staramy się w praktyce wykuwać zasady.

Zastanawiamy się czy wpuszczać rodziców do szkół czy nie, mierzyć temperaturę czy nie. Jednych denerwują kolejki, innych - nadmiar uczniów na korytarzu.

Mówię o tym, żeby pokazać, że jesteśmy w procesie. Testujemy, które rozwiązania są najbezpieczniejsze.

Jakbym miał podsumować pierwsze dziesięć dni to powiedziałbym, że tragedii nie ma, ale cały czas towarzyszy nam konstruktywny niepokój. Nie bagatelizujemy żadnego zgłoszenia. Codziennie wprowadzamy korekty.

Będziemy szczepić na grypę nauczycieli, którzy chcą, żeby podnieść ich odporność. Współpracujemy z Sanepidem, który szacuje ryzyko.

Do instrumentarium reagowania dołożyłbym jeszcze szybkie ścieżki testowania, które mamy przygotowane na wszelki wypadek.

Do współpracy z sanepidem jest wiele zastrzeżeń. Od nagminnego "nie da się dodzwonić" po - "wykryto zakażenie, ale szkoła dalej działa".

Sanepid instytucjonalnie był szyty raczej na czas pokoju, a nie wojny. A my od kilku miesięcy jesteśmy w stanie wojny. Proszę pamiętać, że służby sanitarne weryfikują nie tylko zgłoszenia szkół, ale też indywidualne telefony. To gigantyczna praca. Czy coś powinno się zmienić? Na pewno tak, ale jako osoba, która od 14 lat pracuje w samorządzie, rozumiem, że jest to szalenie trudne, bo nikt nie przygotował sanepidu na taką skalę wyzwań. Gdybym w skali szkolnej miał wystawić ocenę za współpracę z sanepidem, to wystawiłbym czwórkę. Oznacza to, że nie jest ani bardzo źle, ani bardzo dobrze.

Pamiętajmy, że odpowiedzialni za sytuację w szkołach są też dyrektorzy i samorządowcy. Nie uciekniemy od tego.

Czujecie się opuszczeni przez ministerstwo edukacji?

Znane są moje poglądy polityczne, podejście do życia i ocena niektórych resortów rządu. Ale nie chciałbym się ustawiać w roli absolutnego krytyka, bo wszyscy mamy do czynienia z zupełnie nową sytuacją. Nie wiemy, jak będzie wyglądać jesień. Może będziemy trzymać się stałej liczby zakażeń, a może krzywa odbije w górę? Poruszamy się wśród wielu niewiadomych i mam poczucie, że każdy tak jak potrafi, bierze odpowiedzialność.

Jeżeli miałbym się gdzieś przyczepić, to bym się przyczepił do pieniędzy. Samorządy mocno oberwały po kieszeniach przez COVID. Państwo polskie zresztą też i w tym sensie jedziemy na tym samym wózku.

W mojej opinii zadaniem państwa powinno być dziś dostarczenie pieniędzy do samorządów, które potrafią wychodzić z trudnych sytuacji.

Nie mogę mówić za wszystkich, tylko za Wrocław. Ale ja bym sobie poradził. Wiem, co robić. Mam wokół ekspertów i praktyków. Potrzebuję tylko żeby ktoś mi pomógł finansowo.

Szczególnie, że przed nami - jak najbardziej słuszna i wywalczona w toku strajku - 6 proc. podwyżka dla nauczycieli. Ale skutki tej regulacji nie znajdują się w subwencji, którą dostajemy z budżetu państwa.

Na zapewnienie bezpieczeństwa w szkołach wydaliśmy już 3 mln zł. Szacujemy, że miesięcznie będziemy musieli wykładać 2 mln zł, by utrzymać ten system. Jeszcze raz podkreślam, że rozumiem, że nie da się wszystkiego skodyfikować; że mamy też wiele uwarunkowań lokalnych; że nie stać nas na drugi lockdown. I w tym sensie rozumiem rząd. Wrocław też nie może sobie pozwolić na kolejny przestój, bo się przewrócimy.

Jak wygląda teraz budżet Wrocławia?

Rachunek strat nie jest zamknięty. Ciągle liczymy. Myślę, że dopiero na początku przyszłego roku będziemy mogli uczciwie powiedzieć, jak bolesne były ostatnie miesiące. Z całą pewnością dochodowo będzie to znacznie gorszy rok. Już dziś widzimy znaczące ubytki we wpływach z podatków PIT, CIT i PCC. Uruchomiliśmy też duże wsparcie dla lokalnego biznesu. Tam, gdzie to udało się, poprzesuwaliśmy podatki oraz zwalnialiśmy z czynszów restauratorów prowadzących działalność w oparciu o mienie komunalne. A to oznacza, że koniec końców w kasie miejskiej pieniędzy będzie mniej.

Na razie szacujemy, że strata wyniesie między 150 a 400 mln złotych, co przy budżecie Wrocławia, który w wydatkach ma rocznie 6 mld zł, jest na prawdę dużą stratą.

Bez rządowego wsparcia będziecie zmuszeni ciąć inwestycje?

Nie chciałbym tego robić i zresztą namawiam do tego też kolegów i koleżanki samorządowców. Inwestycje to koło zamachowe lokalnej gospodarki, a więc i gospodarki kraju. Na przyszły rok mamy bardzo dużą paczkę inwestycyjną, ponad miliard złotych. Nie chcę jej ograniczać.

Pewnie będziemy szukać oszczędności w wydatkach bieżących. Zaraz zaczynają się prace nad planem finansowym na rok 2021. Przed moimi dyrektorami wydziałów postawiłem szalenie trudne zadanie szukania tych oszczędności.

Jak oceniłby pan relacje z rządem?

Nie chcę się konfrontować, ale to nie znaczy, że nie chcę narzekać, bo też nie jest tak, że wszystko jest super i nie ma powodów do złości. Są, tylko wolałbym, żebyśmy o nich rozmawiali właśnie z rządem.

Zakończył się festiwal wyborczy, który trwał półtora roku. Byliśmy świadkami czterech kampanii, podczas których temperatura sporu politycznego była odpowiednio wyższa. A emocje i napięcia nie służą konstruktywnej rozmowie. Gdy nie ma rozmowy, nie ma też wspólnych rozwiązań.

Teraz mam nadzieję, że przyjdzie czas, w którym wszyscy troszeczkę się uspokoimy i zaczniemy rozmawiać o Polsce, regionach, miastach, miasteczkach, wsiach. Tym bardziej, że przed nami wyzwanie kolejnej perspektywy środków unijnych, trudnej perspektywy, w której Polska pewnie dostanie mniej niż ostatnio. To wsparcie nie będzie też pomocą bezzwrotną, do której się przyzwyczailiśmy w poprzednich odsłonach. Wszyscy dostaliśmy po kieszeni - i państwo polskie i samorządy - w związku z tym powinniśmy rozmawiać, w jaki sposób przepłynąć przez to COVID-owe morze pełne raf.

Oczywiście, spory polityczne pozostaną. Ja nie jestem naiwny i nie mam w ogóle postulatu żeby wygasić spory, tak że wszyscy złapią się za ręce i będą się sobą cieszyć każdego dnia. Chodzi mi o to żeby spróbować zdefiniować kilka obszarów, w których może da się stworzyć sytuację "win-win", gdzie każdy zyskuje.

Chce pan powiedzieć, że rząd Zjednoczonej Prawicy nagle stwierdzi, że niezależne samorządy nie są jego naturalnym wrogiem i potraktuje was po partnersku?

Jeżeli ktoś uzna samorząd za wroga, musi liczyć się z tym, że nie pozostaniemy bierni. Ja także. Tylko uważam, że trzeba spróbować współpracy. Może ostatni raz, ale trzeba chociaż postarać się określić obszary, co do których możemy się dogadać.

Mamy rok szczególnie dla nas ważny - 40-lecie najpiękniejszego ruchu społecznego, jaki Polsce mógł się przytrafić, czyli „Solidarności”. Jest też 30-lecie polskiego samorządu, a lokalnie mamy jeszcze 75-lecie powojennego, polskiego Wrocławia. Jeżeli przy takim jubileuszu rząd będzie chciał nasz samorząd demontować, odbierać kompetencje, ograniczać finansowanie, pogłębiać procesy centralizacyjne, to my będziemy o siebie walczyć. Bo akurat to, co się w Polsce naprawdę udało po 1989 roku to właśnie samorząd. Może znów jestem naiwny, ale mam nadzieję, że nikt nie będzie chciał podnosić na nas ręki.

Ale chcę także jasno powiedzieć, że samorządowcy potrafią się bronić i potrafią twardo dbać o interes samorządu, bo to jest interes obywateli.

Ja wielokrotnie powtarzam, że samorząd to nie jest Sutryk, Trzaskowski, Dulkiewicz, czy ktoś inny. To są Polki, Polacy, wrocławianki, wrocławianie, ludzie. Naszym zadaniem jest troska o nich i stwarzanie warunków do podnoszenia standardów i komfortu życia.

Jakie są pana priorytety w lokalnych politykach?

Dla Wrocławia mamy cel, który powinien być zresztą kluczem dla Polski, tak określa go też nowa polityka spójności UE, czyli założenia klimatyczne. Chodzi o troskę o czyste powietrze, co we Wrocławiu wyraża się w priorytecie likwidacji starych źródeł ciepła, na co idzie 300 mln zł. Dbamy też o niskoemisyjny transport, stąd rozbudowa linii tramwajowych i zakup nowych składów z Poznania, co akurat mnie cieszy, bo wspieramy polską firmę. Chodzi też o zielone miasto. A w naszym przypadku zielone i błękitne, bo Wrocław to nie tylko parki i skwery, ale też rzeki.

Drugim priorytetem jest bezpieczeństwo mieszkańców, rozumiane szeroko. Od bezpieczeństwa fizycznego, czyli tego, by każdy we Wrocławiu czuł się dobrze. Bez względu na to, jak wygląda, jaki ma kolor skóry, w co wierzy, jakie ma przekonania. Aż po bezpieczeństwo socjalne, co mi jest szczególnie bliskie, jako byłemu dyrektorowi departamentu spraw społecznych, a kiedyś - dyrektorowi miejskiego ośrodka pomocy społecznej. To są priorytety na najbliższy czas. Zobaczymy tylko, czy COVID, albo jakiś inny - niekoniecznie biologiczny - wirus tego nie zmieni. Miejmy nadzieję, że nie.

;

Udostępnij:

Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze