Dwie walizki, torba z karmą i 28 transporterów z kotami — to cały bagaż, jaki zabrały Maria i Halyna, uciekając z Kijowa. W ewakuacji czworonogów pomogła im grupa kobiet z kilku krajów, które wcześniej nie wiedziały o swoim istnieniu
W tej historii udział bierze 28 kotów i sześć kobiet z czterech krajów.
Maria i Halyna - Ukrainki, które w stolicy swojego kraju przygarniały bezdomniaki, odbierały porzucone koty, ratowały te, których nikt już nie chciał. Przed wojną postanowiły uciec ze wszystkimi podopiecznymi. Podróż z Kijowa do Lwowa kosztowała 1000 dolarów — opowiada Halyna. Trudno było znaleźć kogoś, kto zdecydowałby się przewieźć dwie kobiety i 28 kotów przez strefę działań wojennych. "Bombardowania nie ustawały, bardzo się bałyśmy" - mówi Halyna. "Cała podróż, która zazwyczaj zajmuje 6-7 godzin, trwała aż 20. Musieliśmy się zatrzymywać przy każdym check-poincie" - dodaje.
Ze Lwowa Maria i Halyna ruszyły do Polski. Tutaj do historii dołączają Tanja i Margot, które rozpętały burzę w internecie, żeby pomóc ukraińskim kotom. Tak poznały Gaję, która ściągnęła zwierzęta do Krakowa. Szóstą bohaterką historii jest Magda, u której koty znalazły bezpieczną przystań.
“Byłam akurat w Biedronce, kiedy zadzwoniła do mnie koleżanka i powiedziała, że nie miała pomysłu, do kogo ma się zgłosić, a ja przecież kocham kotki. A z Ukrainy właśnie jedzie do Polski transport z 28 kotami i trzeba im pomóc” - mówi Gaja Grzegorzewska, krakowska pisarka, autorka powieści kryminalnych, od której dowiedziałam się o akcji ratowania kotów. “Godzinę chodziłam między półkami w tej Biedronce, wisząc na telefonie. Nie wiedziałam, co mam robić, nigdy wcześniej ratowaniem zwierząt się nie zajmowałam” - podkreśla. W pewnym momencie, jak dodaje, osób ratujących koty było więcej niż samych kotów.
"Na samym początku wojny, w momencie, kiedy Rosja rozpoczęła inwazję i ludobójstwo, powstała ogromna, masowa sieć pomocowa. Ja sama należę do kilku grup skupiających się na pomocy zwierzętom, sama nie wiem, gdzie przeczytałam o dwudziestce ósemce jadącej z Kijowa do Polski" - mówi Tanja Siren, Finka mieszkająca, jak sama to określa, "między Finlandią a Berlinem". "Napisałam do Margot, która ten post opublikowała, po czym wrzuciłam te informacje na Instgrama. Tam odezwała się do mnie Eliza, oferując pomoc w Krakowie. Stworzyłyśmy czat, Eliza dodała do niego Gaję. I tak zaczęła się międzynarodowa »the case of the 28« (sprawa dwudziestki ósemki)" - opowiada. Margot, Brytyjka, też angażuje się w pomoc online. Woli nie wypowiadać się do mediów, ale zapewnia, że dalej będzie pomagać zwierzętom uciekającym przed wojną.
Polska miała być dla ukraińskich kotów tylko przystankiem. Maria i Halyna były jednak tak zmęczone, że potrzebowały miejsca na dwa, trzy dni odpoczynku przed dalszą podróżą za granicę, na zachód.
“Zaczęłam gorączkowo szukać jakiegoś miejsca, gdzie te koty mogłyby przenocować. Trafiłam gdzieś w internecie na numer Magdy, która w Sieprawiu pod Krakowem prowadzi hotel dla psów" - mówi Gaja. "Zadzwoniłam, Magda mówi, że właśnie czeka na psy z Ukrainy. Ja na to: od razu powiem, że dzwonię w sprawie kotów, jedzie ich tu 28. Magda uznała, że nie może ich przyjąć, bo jej psy z przyjemnością by hapsnęły taką przekąskę. Obiecała, że znajdzie alternatywę. Po 10 minutach sms: »dobra, dawaj je tu, jakoś się pomieścimy«”.
Magdalena Leśniak prowadzi hodowlę i hotel w Sieprawiu, jest też inspektorem Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami (KTOZ). Razem ze swoim partnerem wrzucili kilka dni wcześniej na Facebooka ogłoszenie, że mogą przyjąć uchodźców ze zwierzętami. "Wiem, że wiele osób uciekających ze zwierzętami, miało problem w znalezieniu noclegu" - mówi w rozmowie z OKO.press. "My mamy warunki. Co prawda mam spore stado psów, ale koty na szczęście wyszły z tego cało" - uśmiecha się.
Trzeba było jeszcze tylko załatwić żwirek dla kotów i rola Gai w historii kijowskich kotów miała się zakończyć. Magda czekała na nie w Sieprawiu. W sobotę, 5 marca, miały przekroczyć granicę w Korczowej i dotrzeć do Małopolski. Odespać i jechać dalej.
“W nocy telefon, dzwoni Magda, że jedzie po nie na granicę. I że jest problem, bo w tym aucie jest nie tylko Maria, ale też jej mama - o czym wcześniej nie wiedziałyśmy. Trzeba jej znaleźć jakiś transport, bo auto Magdy jest dwuosobowe. Znowu szukanie, kombinowanie, bo my nie mamy samochodu" - relacjonuje Gaja.
Maria i Halyna na granicy Korczowa-Kralowiec czekały całą noc. "Nasze koty mają szczepienia, czipy i paszporty, ale kiedy dotarłyśmy do odprawy weterynaryjnej, pani weterynarz nawet nie chciała zerknąć na dokumenty" - relacjonuje Halyna. "Mówiła, że nas odeśle do Ukrainy, że nigdy nie dostaniemy pozwolenia na wjazd. Spędziłyśmy tam chyba z 7 godzin. Weterynarz radziła się strażników granicznych, co zrobić, ale nikt nie potrafił jej odpowiedzieć. Nie mogliby nas cofnąć, bo miałyśmy już pieczątki w paszportach. Byłyśmy wykończone, a koty po długiej podróży zestresowane, nie chciały jeść" - mówi opiekunka kotów.
"O 6 rano dowiedziałam się, że one jeszcze nie wjechały do Polski, bo służby nie chcą wpuścić kotów" - wspomina Magdalena Leśniak. Jedna osoba - według przepisów - może przewieźć do pięciu zwierząt. W transporcie jechało ich kilkukrotnie więcej. Wszystkie szczepione, z paszportami - ale to nic nie zmienia.
Gaja: "Znowu stres, na granicy zanika sygnał, Magda w urywanych wiadomościach opowiada, jak celnicy przerzucają kontenery z kotami, jakby to były rzeczy. Dla każdego kota jakaś sterta dokumentów, zdenerwowana Maria się myliła, musiała wypisywać je jeszcze raz. Z matką robiły awanturę, że one te koty muszą przewieźć. Za nimi utworzyła się wielka kolejka, wszyscy zdenerwowani, koty już piąty dzień w drodze, zestresowane. To był zresztą ten sam dzień, kiedy przez granicę nie chcieli przepuścić lwów jadących do zoo w Poznaniu”.
Zaczęła poruszać wszystkie możliwe kontakty. Tak dotarła do Centaurusa, fundacji, która niemal od początku wojny jeździ do Ukrainy ratować zwierzęta. Tam usłyszała, że trzeba robić takie awantury, jak Maria i jej matka, bo to nie tylko da fundacji czas na dojazd do Korczowej, ale też pokaże granicznemu lekarzowi weterynarii, że konieczna jest zmiana przepisów.
Na granicy chaos — tak wspomina to Magdalena. Transportery z kotami ustawiono w korytarzu, a atmosfera w kolejce była coraz bardziej nerwowa. Pojawiały się pomysły: może jakoś się cofnąć i spróbować przejechać przez Medykę? A może wręczać ludziom koty, tak, żeby przypadało przepisowe pięć "sztuk" na osobę? "Kiedy później ktoś nas pytał, jak przekroczyć granicę z większą liczbą zwierząt, odpowiadałyśmy: weźcie jak najwięcej ludzi, żeby każdy dostał po pięć psów i kotów" - opowiada Halyna.
“Po długich godzinach tej awantury, lekarz weterynarii już się tak zdenerwował, że rzucił papierami i kazał im jechać z tymi kotami” - mówi Gaja Grzegorzewska. - "W międzyczasie udało nam się poprosić znajomych, żeby przyjechali z Krakowa i zabrali do samochodu jedną z opiekunek kotów. Czaili się przy autostradzie, czekając na wieści. Powiedzieli mi, że o aferze z kotami dowiedzieli się od policji i podobno o awanturze wie już cały powiat Jarosławski!"
Pod Kraków, do Sieprawia, trafiły w dopiero w niedzielne popołudnie. "Wszyscy padliśmy, razem z kotami. Mimo że było ich 28, to w pokoju tak się rozpełzły, że w ogóle nie było ich widać. Kilka wpakowało się dziewczynom do łóżka" - opowiada Magdalena Leśniak. "Koty zadbane, zdrowe — najstarszy ma 19 lat. A Maria i Halyna przyjechały z dwoma walizkami, do tego miały torbę z karmą i kuwetami. No i 28 pudełek z kotami. To ich całe życie".
Gaja Grzegorzewska zrobiła ze znajomymi zrzutkę na dalszy transport. Koty za granicą miały umówione domy tymczasowe. Pieniędzy nazbierali dwa razy więcej, niż było trzeba, więc nadwyżka trafiła do Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. “Pojechałam pomóc pakować te koty, ale trochę też, żeby zrobić sobie nagrodę za ten stres i je pogłaskać” - uśmiecha się pisarka.
"Teraz ta cała historia mnie śmieszy, bo wszystko dobrze się skończyło. Ale wtedy byłam przerażona, że oni te koty po prostu uśpią na granicy albo wypuszczą w pole" - dodaje.
"To była jedna z pierwszych akcji ewakuacyjnych, w które byłam zaangażowana" - mówi Tanja. "Wiele konwojów ze zwierzętami jest zatrzymywanych na granicach, przerzucanych od przejścia do przejścia. Jednocześnie działamy, choć na odległość, nad wieloma sprawami. Ale sprawa 28 kotów zdecydowanie trwała najdłużej" - dodaje.
Po tamtej akcji dużo osób zgłasza się do Gai z prośbą o pomoc. “Ale ja się na tym nie znam, nie jestem członkinią żadnej fundacji. Uznaliśmy z mężem, że to, co możemy zrobić, to baza domów tymczasowych w Krakowie. Udało nam się załatwić takie domy dla sporej ilości kotów i jednego buldożka.
Nieoficjalnie współpracujemy z różnymi organizacjami. Słyszymy od nich, że na granicy nic się nie zmieniło. Dalej przepisy są niejasne, a ludzie zdani na humor weterynarza i celników”.
Halyna, dziś już spokojna i bezpieczna, prosi, żeby napisać, że bardzo dziękuje wszystkim zaangażowanym w akcję ratowania kotów. Chwali Polaków za to, jak pomagają przy granicy.
"Do miejsca docelowego jechałyśmy długo, ponad 1200 kilometrów. Ale tutaj część kotów z naszego przytuliska trafiło do dobrych domów, siedem naszych kotów jest w domu tymczasowym, ciągle je odwiedzamy. Karmę mają za darmo, ale i tak przynosimy im ulubione przysmaki" - opowiada. Halyna i Maria szukają mieszkania, w którym będą mogły zamieszkać ze swoją siódemką kotów. Martwią się też o 12 psów, którymi zajmowały się w Kijowie. "Kundelki, żyły na zewnątrz, pilnując firm w sąsiedztwie. Teraz dokarmia je nasz sąsiad i wolontariuszka, przesyłamy im pieniądze na karmę, dzwonimy, pytamy. Martwimy się. Dziś w Kijowie jest spokojnie, ale kto wie, co będzie jutro?".
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Szkoły Reportażu. W OKO.press zajmuje się przede wszystkim tematami dotyczącymi ochrony środowiska, praw zwierząt, zmiany klimatu i energetyki.
Komentarze