Dwie toalety i sześć umywalek na piętro, tłoczne korytarze i szatnie, kilkaset osób w jednym budynku - tak będzie wyglądać pierwszy tydzień września w niektórych szkołach. O największych absurdach rządowych wytycznych rozmawiamy z Magdaleną Kaszulanis z ZNP
Anton Ambroziak, OKO.press: “Emanujmy optymizmem” — mówiła dziś dyrektorka jednej z warszawskich szkół na konferencji prasowej zorganizowanej przez ministra Dariusza Piontkowskiego. Zadowolenia nie krył też sam szef resortu edukacji. Takie emocje także wam towarzyszą przed pierwszym dzwonkiem?
Magdalena Kaszulanis, ZNP: Cóż, chyba tyle właśnie nam zostało —zaczarować słowami rzeczywistość, która wcale nie jest optymistyczna. I nie zmieni tego pokazówka ministra edukacji z zaprzyjaźnionymi samorządowcami i nauczycielami. Prawda jest taka, że w kilka dni dyrektorzy szkół muszą samodzielnie zorganizować bezpieczne nauczanie. Samorządy, znów z własnej kieszeni, będą dokładać do szkolnych budżetów. Rodzice się boją, nauczyciele się boją, uczniowie na pewno też zbierają negatywne emocje. To nie jest dobry powrót do szkół.
Na co najbardziej narzekają samorządowcy, dyrektorzy i nauczyciele?
Samorządowcy na brak pieniędzy. W związku z epidemią ich dochody spadły, a wydatki wzrosły. Subwencja oświatowa wciąż jest na tym samym poziomie i to pomimo, że jesienią nauczyciele mają dostać 6 proc. podwyżki.
Dyrektorzy denerwują się, że cała odpowiedzialność została przerzucona na ich barki, ale żeby nie było tak łatwo, tam gdzie faktycznie mogliby decydować o bezpieczeństwie uczniów i nauczycieli, są uzależnieni od decyzji Sanepidu. Ostatnie dni pokazały nam, że nawet w strefach żółtych i czerwonych, w których występuje poważne zagrożenie epidemiczne, inspektorzy nie wydają zgody na naukę zdalną. Tak było w Zakopanem oraz kilku śląskich gminach.
To dotyczy także zgody na przejście w tryb nauki mieszanej: część zdalnie, część stacjonarnie?
Nie słyszeliśmy, by wydano jakąkolwiek zgodę na nauczanie hybrydowe. A takie potrzeby płyną nie tylko z regionów objętych szczególnym nadzorem epidemicznym, ale także z pozostałych powiatów, w których szkoły są przeludnione. Pamiętajmy, że po likwidacji gimnazjów, do podstawówek przyjęto dwa kolejne roczniki. Są szkoły, w których liczba uczniów wzrosła prawie dwukrotnie. Dyrektorzy mają problem ze zorganizowaniem ruchu na korytarzach. Nie ma możliwości zadbania o podstawową higienę, bo na jednym piętrze, gdzie uczy się siedem klasy, czyli kilkaset osób, są dwie toalety: damska i męska, a w każdej z nich znajdziemy maksymalnie trzy umywalki.
Czyli dyrektorzy, którzy próbują zmniejszyć ryzyko zakażenia w przepełnionych szkołach odsyłani są z kwitkiem?
Dokładnie. Dyrektor najlepiej zna placówkę, wie ilu ma uczniów i powinien sam podjąć decyzję, która umożliwi zapewnienie bezpieczeństwa w placówce. Mówimy tu o podstawach: luźniejsze korytarze, spokojne wejście do szkoły, udrożnienie szatni, stołówek i toalet. W Polsce nikt nawet nie mówi o nauce w mniejszych grupach czy rozsadzaniu uczniów w oddzielnych ławkach.
A w jakich decyzjach dyrektorzy czują się więc osamotnieni?
Brakuje wytycznych dotyczących mierzenia temperatury i noszenia maseczek. Mamy też sygnały od nauczycieli pracujących w szkołach w biednych gminach, żebyśmy nie domagali się przesłon plexi przy stanowiskach pracy dla starszych nauczycieli, bo u nich to nie ma nawet pieniędzy na płyn do dezynfekcji. Na maseczki szkoły składały zamówienia, ale jeszcze nie dojechały.
Oby dojechały do początku roku szkolnego...
No właśnie. I tu mamy kolejny problem. Wszystko, co robi Ministerstwo odbywa się miesiąc za późno. Jesteśmy po szalonym, medialnym tygodniu, w którym Dariusz Piontkowski organizował codzienne konferencje. Ale wzrost zachorowań obserwowaliśmy już od początku sierpnia, to wtedy powinniśmy dyskutować o wytycznych, a nie 2-3 dni robocze przed pierwszym dzwonkiem.
A czy dla dyrektorów i nauczycieli jasne są chociaż rozporządzenia i wytyczne, które opisują, co trzeba zrobić, gdy któryś z uczniów lub nauczycieli będzie miał podejrzenie zakażenia lub dostanie pozytywny wynik testu na koronawirusa?
Nie, bo najpierw dyrektor musi się dodzwonić do Sanepidu. Czyli czekają nas długie godziny nerwów, po których dostaniemy instrukcje.
Nie ma szybkiej drogi reagowania, np. przez kuratoria oświaty?
Nie, dlatego postulujemy stworzenie telefonu interwencyjnego, z którego mogliby korzystać tylko dyrektorzy. W razie zakażenia będziemy mieli przecież do czynienia z dużym ogniskiem zakażeń, ale zgodnie z przepisami dyrektor nie będzie mógł sam odesłać wszystkich do domów. Będzie musiał czekać.
Czy nauczyciele mają pomysł jak zorganizować pracę z uczniami po tak długiej przerwie? Będą powtórki? Zajęcia wyrównawcze?
Na pewno pierwsze dni pedagodzy poświęcą na rozmowę o emocjach, które towarzyszyły nam wszystkim w ostatnich miesiącach. O samotności, lękach, także trudnościach w szkole online. Później przyjdzie pora na naukę. Będzie ona wyjątkowa, bo oprócz bieżącego materiału, trzeba będzie przerobić materiał, którego nie udało się opanować w ostatnich miesiącach. I tu znów brakuje elastyczności MEN w podejściu do realizacji podstawy programowej. Zajęć dodatkowych nie będzie, nie będzie też większego zatrudnienia, jak choćby we Włoszech, bo nie ma pieniędzy. Rząd udaje, że da się zrobić wszystko siłą i zapałem. Realne pytanie brzmi więc: czyim kosztem?
Czy w takiej sytuacji możemy mieć w ogóle pewność, że nauczyciele wrócą do szkół?
Na pewno nie ma się, co dziwić, że kadra jest przestraszona. Nauczyciele twierdzą, że rząd rzuca ich na pierwszy front, bez żadnego zabezpieczenia. Część myśli nawet, że to odroczona zemsta za strajk. W szczególnie trudnej sytuacji są nauczyciele z grup ryzyka: starsi, schorowani lub ci, którzy opiekują się rodzicami lub osobami z niepełnosprawnościami. Mamy sygnały, że część z nich będzie przechodzić na emeryturę, inni starają się o świadczenie kompensacyjne albo urlop na poratowanie zdrowia. I nie chodzi o to, że im się nie chce albo nie lubią uczyć. Ale wychodzą z założenia, że najcenniejsze, co mają to swoje życie. A skoro nikt się o nich nie troszczy, to muszą o siebie zadbać sami.
Czy to znaczy, że znów będziemy mieć więcej wakatów?
Szczególnie w dużych miastach. I to kolejny sygnał alarmowy. Jeśli nauczyciele, którzy osiągnęli wiek emerytalny, ale wciąż pracują oraz najstarsza grupa pedagogów, odeszliby z pracy mielibyśmy natychmiastową zapaść systemu edukacji. Chodzi bowiem o 20 proc. nauczycieli. W pierwszej kolejności niemożliwe do zorganizowania byłyby lekcje matematyki, fizyki, języka angielskiego.
Rodzice rozmawiają z wami o swoich obawach?
Oczywiście, każdy najchętniej uniknąłby takiego zagrożenia. Docierają do nas sygnały, że coraz więcej osób pyta o nauczanie domowe. Nie można mówić o jakimś nowym ruchu, ale na pewno w poprzednich latach tego nie było.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze