0:00
0:00

0:00

Horban swoją diagnozę przedstawił w piątek 26 marca w rozmowie z Polską Agencją Prasową. Dokładnie powiedział tak:

"Granicą jest 30 tys. zakażeń dziennie w rozliczeniu tygodniowym. Trzy dni z rzędu po 30 tys. i system staje się niewydolny. Powinniśmy wtedy pilnie zastosować rozwiązania z poprzedniej wiosny i Wielkanocy".

Jak często u prof. Horbana jego wypowiedź jest nieprecyzyjna i może wprowadzać w błąd. Trzy dni z rzędu z wynikiem ponad 30 tys. zakażeń nie oznacza jeszcze obecnie, że średnia tygodniowa przekroczy 30 tys. Dobitnie przekonamy się o tym jutro, w sobotę 27 lutego.

W piątek dynamika przyrostu zakażeń tydzień do tygodnia wyniosła 35 proc., jeśli powtórzy się w sobotę, będziemy mieli ponad 35 tys. nowych zakażeń. W optymistycznym scenariuszu, jeśli dynamika spadnie o połowę - ok. 31 tys. nowych zakażeń.

Tak czy inaczej najprawdopodobniej będzie to trzeci dzień po czwartku (34 151) i piątku (35 143) z liczbą zdiagnozowanych nowych zachorowań powyżej 30 tysięcy.

Czy to oznacza, że rząd pilnie (a więc już od poniedziałku) wprowadzi jeszcze ostrzejsze restrykcje epidemiczne? Nie wiadomo. Zapewne nie.

Dlaczego nie? Ponieważ średnia tygodniowa przekroczy jutro "dopiero" 26 tys. zakażeń. Wypowiedź Horbana jest wewnętrznie sprzeczna, dlatego niczego nie możemy być pewni. Jeśli dynamika wzrostów utrzyma się na poziomie 20-30 proc. w porównaniu tydzień do tygodnia (co jest bardzo prawdopodobne), granicę 30 tys. średniej zachorowań najprawdopodobniej przekroczymy w czwartek 1 kwietnia. I nie będzie to Prima Aprilis. Co zrobi wtedy rząd? Również nie wiadomo. Zamiast konkretnego planu, słyszymy bowiem od jego przedstawicieli, że "nic nie jest wykluczone".

Warto się jednak przygotować na scenariusz, że Wielkanoc spędzimy w reżimie pandemicznym jeszcze ostrzejszym niż zasady wprowadzone przez rząd od soboty 27 marca.

Już wyraźnie przebijamy drugą falę

Piątkowe informacje Ministerstwa Zdrowia w suchym języku liczb potwierdzają najgorsze obawy dotyczące III fali pandemii w Polsce. Zanotowaliśmy kilka fatalnych rekordów.

Nigdy jeszcze dobowy przyrost wykrytych zakażeń nie był tak duży - 35 143 nowe przypadki (rekord nr 1). Najwyższy poziom w czasie drugiej fali to było 27,9 tys. (7 listopada 2020). Średnia krocząca (niebieska linia) z ostatnich siedmiu dni wzrosła do 25,6 tys. przypadków, co oznacza wyrównanie rekordu z listopadowej fali (rekord nr 2).

Tę liczbę zakażeń wykryto przy pomocy 107,7 tys. testów. Liczba może robić wrażenie, dopóki nie zauważymy, że oznacza to wciąż skandalicznie wysoki odsetek (33 proc.) testów dodatnich, przy zalecanym przez WHO poziomie 5 proc.

Polska wciąż trzyma się systemu testowania osób wyłącznie z wyraźnymi objawami i jest tu fenomenem w skali bardziej rozwiniętego świata. Testujemy rzadziej niż 85 krajów świata i 25 krajów Unii Europejskiej.

Testy nie są wykorzystywane do wykrywania i szybkiego reagowania na nowe ogniska zakażeń, nie jesteśmy też w stanie śledzić zakażeń przekazywanych w rodzinach, miejscu pracy itd. Skrajnym przykładem takiego zaniechania było wpuszczenie do Polski 100 tys. rodaków z Wielkiej Brytanii w okresie świąteczno-noworocznym, bez testowania ich czy obowiązku kwarantanny.

Jak ujawnił senator PiS i lekarz Stanisław Karczewski, rząd był świadom zagrożenia, ale wpuścił rodaków z Wysp na święta, ponieważ... bał się internetowego hejtu.

Przeczytaj także:

Czy opieka zdrowotna to wytrzyma?

W ostatniej dobie odnotowano 443 zgony, średnia tygodniowa wzrosła do 366, tutaj na szczęście daleko nam do rekordu średniej 505 śmierci (z 25 listopada). Niestety, należy oczekiwać, że umierać będzie coraz więcej osób, bo wzrost zakażeń przekłada się z opóźnieniem 2-3 tygodniowym na liczbę hospitalizacji i 4-5 tygodniowym na liczbę ciężkich stanów i zgonów.

Liczba pacjentów w stanie ciężkim lub krytycznym już jest rekordowa - aż 2 730 osób leży pod respiratorem (rekord nr 3). Nigdy jeszcze przyrost dobowy zajętych tzw. łóżek respiratorowych (110) nie był aż tak duży (rekord nr 4). Obecny poziom jest już o 27 proc. wyższy niż listopadowy rekord.

Także pod względem liczby hospitalizowanych chorych zanotowaliśmy rekord nr 5: 27 779 osób jest w szpitalu na COVID-19, co oznacza wzrost o 30 proc. w porównaniu z maksymalnym stanem w II fali.

Warto jednak dodać, że liczba chorych na COVID-19 na tle normalnego poziomu hospitalizacji nie jest uderzająco duża, np. w 2018 roku hospitalizowano 7,7 mln osób. Problemem są szczególne wymagania w opiece nad zakażonymi.

Także liczba osób aktualnie zakażonych przypadków rośnie i sięga 391 tysięcy. To nie jest rekord (pod koniec listopada było nawet 440 tys.), ale dynamika jest zatrważająca: w ostatnich 10 dniach liczba zakażonych wzrosła o prawie 100 tysięcy.

Uderzająco szybko rośnie też liczba osób na kwarantannie - 461 tys., tyle, ilu mieszkanek i mieszkańców liczy Gdańsk.

Polska w czołówce świata, ale wolelibyśmy nie być

Tragiczna wymowę maja też porównania* z innymi krajami. Pod względem:

  • liczby nowych przypadków jesteśmy na piątym miejscu na całym świecie za Brazylią, USA, Indiami i Francją;
  • liczby wszystkich aktywnych przypadków - na 8. miejscu w świecie i 5. w Europie, a sytuacja jest w rzeczywistości gorsza, bo testujemy tragicznie mało (a zatem wykrywamy niewielki odsetek rzeczywistych przypadków);
  • liczby testów na milion mieszkańców - na 86. miejscu na świecie i 26. w UE (za nami jeszcze tylko Bułgaria);
  • liczby wszystkich zgonów - na 15. miejscu na świecie i 5. w Europie;
  • liczby osób pod respiratorem - na 10. miejscu na świecie i 4. w Europie.

Władze nie dość reagują

Reakcja władz na gwałtowny rozwój epidemii nie wydaje się wystarczająca. Trzeba by zrobić wszystko, by powstrzymać rozwój epidemii:

  • zachęcić ludzi do przestrzegania zasad bezpiecznego zachowania;
  • zwiększyć liczbę zakazów i ograniczeń; ograniczyć do minimum kontakty społeczne (przejść w maksymalnym stopniu na pracę zdalną);
  • powstrzymać osoby zakażone/chore od wychodzenia z domu (m.in. zapewniając 100 proc. zarobków na kwarantannie);
  • zwiększyć liczbę testów, a może nawet skierować dodatkowe siły urzędników i urzędniczek do tropienia ścieżek zakażeń (np. w wywiadach epidemiologicznych; sanepid nie daje rady)
  • maksymalnie przyspieszyć szczepienia, żeby zarysować perspektywę, do kiedy "trzeba wytrzymać" ograniczenia podobne do obecnych - (np. do września 2021). Premier Morawiecki powiedział dziś, że "w ciągu miesiąca, dwóch możemy zaszczepić wystarczającą część populacji, żeby osiągnąć odporność zbiorową". Uzyskanie odporności do końca czerwca? To plan raczej zbyt ambitny.

Szczepienia - rekordowa liczba mimo zamieszania. Ale wciąż za mało

Po raz pierwszy dobowa liczba wykonanych szczepień przekroczyła 200 tys., a średnia tygodniowa wzrosła do prawie 96 tys. Oznacza to, że średnio punkt szczepień wykonywał około 30 nakłuć w 24 godziny, co oznacza ogromny postęp.

Wyborcza informuje o błędach systemu i zamieszaniu, jakie towarzyszy szczepieniom, co jest o tyle niepokojące, że obecne tempo jest dalece niewystarczające - pozwoliłoby zaszczepić 21 mln Polek i Polaków (70 proc. dorosłych) do końca kwietnia 2022, co oznacza, że trzeba znacznie przyspieszyć. Zwłaszcza, że próg bezpieczeństwa 70 proc. osób dorosłych rekomendowany przez Unię Europejską jest przez wielu ekspertów kwestionowany jako zbyt niski (mówi się raczej o 70-80 proc. wszystkich osób, co w Polsce oznaczałoby aż 57 milionów szczepień).

Tymczasem od grudnia 2020 wykonaliśmy dopiero 5,6 mln szczepień, w tym 1,9 mln osób dostało obie dawki, a 1,7 mln pierwszą dawkę szczepionki.

*Porównania z danych z 25 marca, bo niektóre kraje jeszcze nie podały danych z 26 marca.

;

Udostępnij:

Piotr Pacewicz

Naczelny OKO.press. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".

Komentarze