0:000:00

0:00

Ministerstwo Środowiska chce całorocznych polowań na dziki w całej Polsce. Myśliwi będą mogli strzelać do zwierząt bez względu na ich wiek. Również do loch (samic), które są w ciąży. Nawet według myśliwskich norm strzelanie do ciężarnego zwierzęcia jest uznawane za nieetyczne.

Powód? "Zmiana wynika z konieczności podjęcia wszelkich działań zmierzających do ograniczania liczebności populacji dzika w związku z rozprzestrzenianiem się afrykańskiego pomoru świń (ASF)" - czytamy w uzasadnieniu projektu ministerialnego rozporządzenia. Zdaniem resortu środowiska mniejsza liczba dzików, które są nosicielami tej choroby, ograniczy rozprzestrzenianie się ASF.

Dziki zarażają się wirusem od żywych osobników albo przez kontakt z padliną swoich pobratymców. Według danych Ministerstwa Środowiska w 2014 roku odnotowano 30 przypadków choroby wśród dzików. W pierwszej połowie 2017 - już 210. "Dane wskazują, że liczba przypadków ASF gwałtownie rośnie, co stwarza coraz większe ryzyko transmisji wirusa ASF (ASFV) z populacji dzików do populacji świń" - tłumaczy resort.

Choroba nie zagraża człowiekowi, ale umieralność zarażonych zwierząt jest niemal stuprocentowa. W przypadku odkrycia ogniska zarazy wybija się wszystkie świnie w hodowli. Dlatego presję na zwiększenie odstrzału dzików wywierają przede wszystkim rolnicy.

Zaproponowane zmiany w innych rozporządzeniach sugerują, by w planach łowieckich odejść od optymalnej liczby dzików do - używając nomenklatury łowieckiej - "pozyskania". Ma ją zastąpić liczba minimalna.

To znaczy, że w danym planie łowieckim nie będzie górnej granicy odstrzału dzików. Resort wprost pisze, że "dążyć należy do bezwzględnego ograniczenia ich populacji". W praktyce może to oznaczać - a przynajmniej przepisy nie zapobiegają takiej możliwości - wytępienie dzików w różnych regionach Polski.

Takie pomysły już się pojawiają. "Uważam, że populację tych zwierząt na naszym terenie należy zlikwidować" - powiedział w czerwcu tego roku Sławomir Sosnowski, marszałek województwa lubelskiego.

Równolegle rząd dyskutuje nad innym pomysłem mającym zapobiegać rozprzestrzenianiu się ASF: budową płotu na wschodniej granicy. Ma on hamować migrację zarażonych dzików z Ukrainy i Białorusi do Polski.

Zdaniem naukowców z Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży - dr. hab. Krzysztofa Schmidta i dr. Tomasza Podgórskiego - obydwa pomysły są co najmniej kontrowersyjne.

Nie ma przekonujących argumentów, że intensywny odstrzał dzików zatrzyma rozprzestrzenianie się ASF. A budowa płotu to pomysł kuriozalny, który może mieć również fatalne konsekwencje ekologiczne.

Dowodów naukowych brak

"W chwili obecnej nie ma żadnych naukowych dowodów na to, że wprowadzenie całorocznego odstrzału dzików przełoży się na zahamowanie rozprzestrzeniania się ASF"

- mówi OKO.press dr Tomasz Podgórski z Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży. Badacz podkreśla, że można jedynie przypuszczać, że będące efektem większej liczby polowań niższe zagęszczenie przełoży się na wolniejsze naturalne rozprzestrzenianie się tej choroby.

"Ale - podkreślam - nie ma żadnych badań, które by pokazywały że rzeczywiście istnieje taka zależność.

Nie znamy bowiem pułapu zagęszczenia populacji dzików, poniżej którego rozprzestrzenianie się wirusa zostanie zahamowane" - dodaje.

Ministerstwo manipuluje danymi

Tymczasem to na wyniki badań dr. Podgórskiego powołało się Ministerstwo Środowiska, uzasadniając, że kluczem do rozwiązania problemu ASF, jest całkowite zniesienie okresu ochronnego na dziki.

"W moim odczuciu w uzasadnieniu projektu rozporządzenia Ministerstwo Środowiska zafałszowało właściwy sens moich badań" - mówi badacz.

W ministerialnym dokumencie czytamy bowiem, że wyniki "dr. Podgórskiego z Białowieży" (tak jest przedstawiony) wskazują, że "o tempie szerzenia się ASF wśród dzików decyduje w stopniu istotnym gęstość populacji dzików". A jej "zmniejszenie - poprzez intensywny odstrzał - wpływa na proporcjonalne zmniejszanie liczby przypadków".

W rozmowie z OKO.press dr Podgórski podkreśla, że nie prowadził nigdy takich analiz. I - w związku z tym - nigdy nie ogłaszał takich wyników. "Pomimo pilnej potrzeby przeprowadzenia analiz badających związek pomiędzy zagęszczeniem populacji dzików, a szerzeniem się ASF, takich wyników w chwili obecnej brakuje.

Ministerstwo wkłada więc w moje usta twierdzenia, które nigdy nie padły" - zaznacza.

Lekarstwo może być trucizną

Istnieje ryzyko, że zniesienie sezonu ochronnego przyniesienie skutki odwrotne od zamierzonych. "Badania pokazują, że w rejonach, w których intensywnie polowano na dziki, wzmógł się ruch tych zwierząt" - mówi OKO.press dr hab. Krzysztof Schmidt z Instytutu Biologii Ssaków PAN.

Zwierzęta zaczęły migrować na większe dystanse i w spokojniejsze okolice. Poszczególne grupy rodzinne zaczęły się ze sobą bardziej mieszać. Gdyby były zarażone ASF, to - paradoksalnie -

zwiększenie odstrzału mogłoby sprzyjać rozprzestrzenianiu się choroby.

"No chyba że te polowania będą nastawione na całkowitą eliminację, wtedy dziki zostaną po prostu wybite" - tłumaczy dr hab. Schmidt.

Skutki ekologiczne

intensywnego odstrzału dzików są trudne do przewidzenia. Ale z pewnością nie będą pozytywne.

Jest to bowiem gatunek kluczowy w ekosystemach leśnych.

"Dzik buchtuje w glebie w poszukiwaniu pokarmu. Robi więc coś, co przypomina przekopywanie ogródka przez ludzi - spulchnia glebę i napowietrza ją" - tłumaczy dr Podgórski.

Ale nie tylko. Zwierzę przyczynia się do tzw. dyspersji nasion w lesie. Zjada je w jednym miejscu, a wydala w innym. W ten sposób bierze udział w samoregeneracji lasu.

Zmniejszenie liczby dzików nie będzie miało znaczenia dla lasów sosnowych, ale będzie odczuwalne w lasach gospodarczych bardziej mieszanych. Czyli takich, w których - poza sosną i świerkiem - rosną też np. buki, dęby, czy graby. Jest ich coraz więcej, bo Lasy Państwowe przestawiają się na bardziej ekologiczny model gospodarowania. Zakłada on, że w zarządzaniu lasem pewną rolę powinny również odgrywać procesy naturalnego odnawiania.

"Tam spadek populacji dzika może sprawić, że te lasy będą się wolniej regenerować" - wyjaśnia dr hab. Schmidt.

Im więcej czynników naturalnych oddziałuje na las, przyczyniając się do jego regeneracji - a dzik jest jednym z nich - to tym lepiej dla jego bioróżnorodności" - dodaje badacz z PAN.

Amator padliny

Ale dzik jest też "sanitariuszem" lasów. Chętnie zjada padlinę - szczególnie w okresie zimowym.

"Gdyby go zabrakło, to w lesie byłoby więcej padłych zwierząt, co z kolei stwarzałoby zagrożenie epidemiologiczne" - mówi dr. Podgórski.

Dr hab. Schmidt podkreśla również, że choć - patrząc globalnie - dziki nie są jakimś szczególnie ważnym pokarmem wilka, to jednak w niektórych regionach stanowią ich istotną bazę pokarmową.

"Jeśli ich zabraknie, to wilki mogą zacząć się interesować zwierzętami hodowanymi przez ludzi, np. owcami" - wskazuje na potencjalne zagrożenie badacz.

Naukowiec zwraca uwagę również na to, że kiedy wilki jedzą dziki, to jedzą np. mniej jeleni. A mogą zacząć ich zabijać więcej, "gdy dzików zacznie brakować w środowisku" - zaznacza.

"Źródło problemu jest w ludziach"

Zdaniem resortu środowiska należy redukować populację dzików w Polsce, mimo że "nie ma możliwości długoterminowego ograniczenia populacji dzików, która w Europie konsekwentnie będzie rosła". Widać w tym oczywistą sprzeczność.

Dr Podgórski w rozmowie z OKO.press zwrócił również uwagę na to, że w województwie podlaskim był już praktykowany odstrzał całoroczny. W latach 2014-16, gdy rozwijała się tam epidemia ASF.

"Ale, jak wiemy z rosnącej liczby przypadków ASF, nie przyniósł on oczekiwanych skutków" - tłumaczy.

Zdaniem dr. hab. Schmidta źródło problemu, jakim jest ASF, nie leży w dzikach, ale w ludziach. Dlatego, że to przede wszystkim ludzie przenoszą tę chorobę na świnie domowe. A możliwości przekazania wirusa przez człowieka jest wiele. Na przykład niektóre przypadki ASF były spowodowane podaniem świniom trawy skoszonej przez rolnika, na której wcześniej żerowały zarażone dziki.

Również myśliwi mają pośredni udział w ekspansji ASF na terenie Polski. Choćby przez praktykę dokarmiania dzików zimą, która w znacznym stopniu zwiększa reprodukcję i przeżywalność zwierząt w tym trudnym dla nich okresie.

"Ograniczanie dokarmiania z pewnością przyczyniłoby się do ograniczenia przyrostu populacji. Tyle że w perspektywie dwóch, trzech, może nawet pięciu lat" - wyjaśnia.

"Donkiszotyzm i walka z wiatrakami"

"To jest absurdalne, że znalezienie świni padłej na ASF prowadzi od razu do postulatów odstrzelenia wszystkich dzików w danym rejonie. Przecież zarażone dziki i tak wyginą"- oburza się dr hab. Schmidt. Jego zdaniem

podstawowym narzędziem w walce z ASF powinno być opracowanie skutecznych metod izolacji hodowlanych świń od ewentualnych czynników chorobotwórczych. "A nie wybijanie dzików, bo to donkiszotyzm i walka z wiatrakami" - tłumaczy.

Należy zauważyć, że Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi (MRiRW) 15 lipca 2017 roku uruchomiło zaostrzony program bioasekuracji. Co prawda późno, bo kilka lat od pojawienia się w Polsce ASF, ale jednak.

Program zobowiązuje gospodarstwa rolne m.in. do przeprowadzania okresowych dezynsekcji. A także zabezpieczenia chlewów przed dostępem zwierząt domowych, które przecież mogły mieć kontakt z zarażoną dziczą padliną. Jeśli zaś świnie przebywają w tzw. systemie otwartym - do zabezpieczenia gospodarstwa co najmniej 1,5-metrowym podwójnym ogrodzeniem.

Płot jak w Autonomii Palestyńskiej

Jeśli zaś chodzi o ogrodzenia, to resort rolnictwa lansuje pomysł budowy płotu na wschodniej granicy Polski, który ma zastopować napływ chorych dzików. Sprawa trafiła pod obrady Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów (KERM). Na razie nie zapadła decyzja o jego budowie.

"Taka decyzja, jak i ostateczny kształt inwestycji, wymaga szeregu uzgodnień i wnikliwej analizy jej skutków politycznych, społeczno-ekonomicznych i środowiskowych" - poinformowała OKO.press Małgorzata Książyk, Dyrektor Biura Prasowego MRiRW.

Prawdą jest jednak, że KERM wydał już rekomendację dla budowy ogrodzenia. Jeszcze na początku lipca poinformowała o tym wiceminister rolnictwa Ewa Lech.

Konstrukcja miałaby powstać wzdłuż granicy Polski z Białorusią oraz Ukrainą i mieć długość 729 km. Orientacyjny koszt inwestycji to - bagatela - 100 mln zł.

"W mojej ocenie pomysł płotu jest kuriozalny" - komentuje dla OKO.press ministerialną ideę dr Podgórski. I przypomina, że po stronie białoruskiej Puszczy Białowieskiej stoi już jedno ogrodzenie. Ale dziki nie mają żadnego problemu z jego pokonywaniem. Robią to głównie tam, gdzie płyną małe leśne rzeczki. Czasem też podkopują się pod płotem. "Aby ten nowy był skuteczny, musiałaby być naprawdę solidną konstrukcja.

Na miarę - mówiąc żartobliwie - muru oddzielającego Autonomię Palestyńską od Izraela" - śmieje się uczony.

Zdaniem badacza sensowność budowy takiego ogrodzenia podważa również fakt, iż w Polsce ASF jest już w zasadzie chorobą endemiczną. To znaczy, że utrzymuje się w polskiej populacji dzików bez zasilania przez zarażone osobniki ze wschodu. "Owszem, na terenie Polski pojawiają się dziki zakażone za wschodnią granicą. Ale pokonują one dystans nie większy niż 5-10 km od granicy, po czym umierają" - mówi.

"Życie polega na ruchu"

Co jeśli ogrodzenie powstanie? Nawet jeśli będzie skuteczne i zatrzyma napływ chorych dzików, to wygeneruje nowe problemy ekologiczne.

"Całe życie na ziemi polega na ruchu, na przemieszczaniu się. Jeśli człowiek tworzy sztuczne bariery, hamuje naturalne procesy związane z migracją" - mówi dr hab. Schmidt.

"Jeśli zatrzyma dzika, to może zatrzymać również inne kopytne - np. jelenie - a nawet duże drapieżniki" - tłumaczy dr Podgórski. "Konsekwencją będzie izolacja populacji, która w dłuższej perspektywie doprowadzi do ich izolacji genetycznej. Czyli nie będzie przepływu genów między populacjami" - dodaje.

Udostępnij:

Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Przeczytaj także:

Komentarze