0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Mateusz Skwarczek / Agencja GazetaMateusz Skwarczek / ...

Na właściwej wysokości nad progiem pasa (około 100 metrów) i we właściwej odległości od pasa podęli właściwą decyzję, iż nie będą lądowali, lecz odlecą.
Fałsz. Tam jest wzniesienie, Tu-154 był niespełna 10 metrów nad ziemią.
"Gazeta Polska",22 marca 2017
Twierdzenie, że piloci Tu-154M nie popełnili żadnego błędu, Antoni Macierewicz powtarza w wywiadzie wielokrotnie. W swojej opowieści pomija jednak kluczowe informacje na temat przebiegu katastrofy smoleńskiej - podchodząc w gęstej mgle do lądowania piloci samolotu źle skalkulowali moment przejścia nad ścianą jaru, który jest oddalony o ok. kilometr od progu pasa startowego lotniska Smoleńsk-Siewiernyj.

Ten błąd pilotów uzupełniał błąd nawigatora, który odczytywał wysokość przy pomocy wysokościomierza radiowego, który zawyżał wynik.

W efekcie, lecąc po omacku, piloci znaleźli się, jak twierdzi Antoni Macierewicz, 100 metrów nad pasem startowym i niemal kilometr przed nim - ale jednocześnie lecieli wprost na ścianę zbocza.

Gdyby w ogóle nie zareagowali, Tupolew po prostu wbiłby się w ścianę jaru, a dzięki próbie odejścia byli blisko skutecznego odejścia. Uniemożliwiło to zawadzenie skrzydłem o brzozę.

To, jak wzniesienie zaczęło być rejestrowane przez pilotujących, widać w stenogramach. Niespełna minutę (o 8:40:04) przed katastrofą samolot znajdował się - według nawigatora - 300 metrów nad ziemią.

Potem zaczyna gwałtownie "tracić wysokość" - nie dlatego, że spada, ale dlatego, że powoli opadając leci nad niewidocznym dla pilotów, wznoszącym się zboczem. W 51 sekund nawigator odczytuje wysokości, schodząc z 300 do zaledwie 20 metrów (o 8:40:55).

W stenogramach odczytywane przez nawigatora liczby "90", "60" i "50" opatrzone są komentarzem "urwana końcówka słowa z powodu nienadążania w wypowiadaniu liczb".

Komenda "odchodzimy" pada o 8:40:50, po ponad czterdziestu sekundach od pierwszego komunikatu "TERRAIN AHEAD" (8:40:07) i między wypowiedzeniem przez nawigatora liczb "80" i "70".

Przeczytaj także:

Macierewicz odkrywa przyczynę katastrofy

Gdy kapitan wydaje decyzję "odchodzimy", wszyscy w kokpicie działają jednomyślnie i nie ma miejsca na dyskusję, sprawny samolot odlatuje. Jeśli dzieje się inaczej, to znaczy, że musiało stać się coś, co uniemożliwiło realizację decyzji kapitana.
Brawo, panie ministrze. To "coś" to było zderzenie z brzozą.
"Gazeta Polska",22 marca 2017

Nieoczekiwanie, tłumacząc pilotów, Antoni Macierewicz powiedział jakąś prawdę - po wydaniu komendy samolot musi nie tylko przestać się zniżać, ale jeszcze zacząć nabierać wysokości szybciej niż wznosi się zbocze. Na wysokości kilkunastu metrów nad ziemią następują pierwsze zderzenia z drzewami i krzewami, odnotowane przez urządzenia rejestrujące.

Minister ma rację, że odejście by się udało, gdyby coś go nie uniemożliwiło - podrapany, lekko uszkodzony, ale zdolny do lotu samolot odleciałby w mgłę. To "coś" jednak miało miejsce - i było to zderzenie z brzozą, które nastąpiło na 4,7 sekundy przed uderzeniem z ziemią.

O 8:40:59 samolot zawadza skrzydłem o brzozę o średnicy 30-40 cm, traci 1/3 skrzydła, a wraz z nią zdolność do wykonania gwałtownego manewru odejścia, którego warunkiem jest optymalne wykorzystanie całej powierzchni nośnej skrzydeł.

Pracujące na pełnych obrotach silniki dalej wykonują pracę niezbędną do wykonania manewru, ale wobec braku części skrzydła dochodzi do braku symetrii sił - z lewej, zatrzymanej uderzeniem strony, gdzie brak skrzydła, samolot jest pchany dużo słabiej, podczas gdy z prawej, gdzie pracuje całe skrzydło, siła wznosząca jest silniejsza. W efekcie samolot obraca się do góry kołami i o 8:41:04 uderza w ziemię.

;

Udostępnij:

Stanisław Skarżyński

Socjolog, publicysta. Publikuje na łamach Gazety Wyborczej. Doktorant w ISNS UW.

Komentarze