Współcześni nie chcieli wysłuchać Palacha, nikt nie usłyszał krzyku Siwca, a dziś wolne (jeszcze) media minimalizują samobójczy akt Piotra i jego okupiony cierpieniem apel. Dopiero historia lubi takich bohaterów. Współczesność się ich boi. Bo co niby mamy z takim czymś zrobić my, zwykli, szarzy ludzie? Nie bardzo się chcemy budzić i być budzeni
"Trudno mi zrozumieć, jakim prawem znana publicystka "Wyborczej" i inni liberalni specjaliści od wszystkiego, wspólnie z policją i państwową propagandą nawołują do przemilczania czynu tego Człowieka i twierdzą, że nie był to czyn polityczny. Jeśli taki akt, tak uzasadniony i wykonany, nie jest aktem politycznym, to co nim jest?" - pisze o podpaleniu się Piotra w proteście przeciw polityce PiS Agnieszka Holland, wybitna reżyserka*. Oto jej artykuł.
Jan Palach – o którego samospaleniu nakręciłam film “Gorejący krzew” – nie poświęcił swego życia w proteście przeciwko sowieckiej inwazji, jak to się często mylnie podaje.
Palach, podobnie jak Ryszard Siwiec doskonale wiedział, że nie warto się poświęcać “przeciwko”, że jego czyn nie zrobi żadnego wrażenia na Sowietach i że nie wycofają oni wojsk z Czechosłowacji. Chodziło mu o uświadomienie swym współobywatelom, że to, co się dzieje jest na tyle groźne, poważne i poniżające, że warto, poświęcić życie w obronie wartości, w które on – i ogromna część Czechów i Słowaków – wierzyła, a które są śmiertelnie zagrożone.
Palach, młodziutki student historii, był realistą. Nie zwracał się do władz, on chciał, by jego czyn poruszył społeczeństwo. Dlatego zasugerował w liście, że jest pierwszą na liście “Pochodnią”, a jeśli jego postulaty nie zostaną spełnione, za nim pójdą inni. Zagrożenie, ze zapłoną kolejne “pochodnie” wywołało prawdziwą panikę i ofiary Palacha nie dało się przemilczeć.
Palach domagał się zawieszenia cenzury i likwidacji propagandowej gadzinówki w czechosłowackiej telewizji. Wydawało mu się widocznie, że te postulaty są na tyle minimalistyczne, że przestraszone władze spełnią je, tym samym przywracając obywatelom poczucie sprawczości i nadzieję.
Reakcja społeczna na czyn Palacha była ogromna, jego pogrzeb zamienił się w wielką narodową manifestacje. Ale postulaty nie zostały, rzecz jasna, spełnione i kiedy miesiąc później – protestując przeciwko temu - spalił się kolejny młody człowiek – Jan Zajic, media totalnie to zignorowały. Ukazał się tylko jeden reportaż w zlikwidowanych wkrótce potem Literarnych Listach, autorstwa mojej przyjaciółki, pisarki Edy Kriseovej. I co najważniejsze – ludzie woleli nie przyjąć do wiadomości istnienia tej kolejnej ofiary.
Zaczęła się smuta “normalizacji”, 20 lat kłamstwa, cenzury, upodlenia i prześladowań, które dotykały najodważniejszych i wydawały się nie obchodzić zbytnio większości obywateli.
Robiąc film, zastanawiałam się na ile czyn Palacha tę “normalizację” przyspieszył.
Praska wiosna 1968 roku i inwazja Państw Układu Warszawskiego (w tym Polski) były formacyjnymi wydarzeniami, które wytworzyły autentyczne poczucie wspólnoty. Jedność zaczęła jednak dość szybko pękać, interesy i koncepcje przetrwania różnicować i choć ludzie polubili słodki smak wolności, nie wiedzieli jeszcze sami, na ile są skłonni do jej obrony.
Czyn Palacha a potem Zajica pokazały, że ceną za wolność może być oddanie życia i bolesna śmierć. To nie była cena, którą obywatele Czechosłowacji byli chętni zapłacić: jeśli za wolność mielibyśmy zapłacić śmiercią, to wolimy życie w niewoli. W końcu niektóre zwierzęta nawet lepiej czują się w ogrodzie zoologicznym. Jest się bezpiecznym i nakarmionym.
Taka ofiara może być zrozumiana i przyjęta za bohaterstwo w sytuacji wojny albo jakiegoś wielkiego społecznego czy narodowego poruszenia. Czyn Palacha trafił (na krótko) w taki moment. Ale fala szybko opadła.
Dość szybko zrobiono z niego wariata, bezmyślną ofiarę zachodniego spisku, zelżono jego pamięć i usunięto grób z praskiego cmentarza.
Ryszard Siwiec nie miał nawet takiego szczęścia. Był równie zdeterminowany jak Palach. Przygotował swój czyn starannie i mądrze, racjonalnie wyjaśnił jego motywy w apelu. Na miejsce samospalenia wybrał Stadion Dziesięciolecia, tłumnie zapełniony na święto Dożynek z udziałem samego I sekretarza partii komunistycznej Władysława Gomułki. Były również władze państwowe (miały wówczas podobne znaczenie jak dzisiaj, kiedy znów rządzi państwem pierwszy sekretarz skromnie zwany prezesem).
Celem Siwca było “obudzenie” rodaków, protest przeciw podłości inwazji na Czechosłowację ale też sprzeciw wobec braku swobód obywatelskich, wolności i podmiotowości narodowej. Nie przewidział jednak, że ludowa muzyka i tańce na stadionie zagłuszą jego krzyk, że obecni agenci wyrwą mu transparent (“Za naszą i waszą wolność”, “Honor i ojczyzna”), a ludzie rozdepczą ulotki, które rozrzucił.
Media nie wspomniały słowem o politycznych motywach Siwca, władze umieściły gdzieś informacje, że był to ktoś chory psychicznie, a podpalił się, bo był pijany. Radio Wolna Europa podało wiadomość kilka tygodni, czy nawet miesięcy po jego śmierci, bojąc się prawdopodobnie, że to jakaś prowokacja. Sprawa stała się głośna dopiero po upadku komunizmu, głównie dzięki odnalezionym archiwaliom i wspaniałemu filmowi Macieja Drygasa “Usłyszcie mój krzyk”.
Przypuszczam, że nawet gdyby wiadomość o jego samobójczym akcie rozeszła się szerzej, zostałaby przez Polaków zignorowana, a powodów tak skrajnego czynu nie uznano by za dostatecznie ważne i zrozumiale. Ani kampania antysemicka i zmuszenie do emigracji dziesiątek tysięcy żydowskich Polaków, ani uwięzienie studentów w Marcu 68, ani agresja przeciw Czechosłowacji nie wydawały się społeczeństwu dostatecznym powodem do protestów. Również reakcje na masakrę na Wybrzeżu 1970 roku i wydarzenia w Radomiu i Ursusie w 1976 były ograniczone. Fala nabrała rozpędu dopiero w Sierpniu 80.
Palach jak i Siwiec byli ludźmi wierzącymi - i to zarówno w sensie religijnym (Palach był husytą a Siwiec katolikiem), jak i ideowym. Obaj byli przekonani, że w życiu człowieka, społeczeństwa i narodu są momenty, kiedy trzeba bronić za wszelka cenę podstawowych wartości.
Żaden z nich nie przejawiał najmniejszych znamion fanatyzmu bądź braku racjonalności. Swój czyn przygotowywali staranie i z rozmysłem, wiedząc, że sprawia ból nie tylko sobie, ale i swym najbliższym.
Ostatnie słowa Palacha, kiedy wnoszono go do karetki brzmiały: “Nie jestem samobójcą!”. Nie jestem samobójcą…Uważanie tego typu czynu za samobójstwo jest nadużyciem, zarówno intelektualnym jak i moralnym.
Tłumaczenie tak skrajnej obywatelskiej desperacji i poświecenia depresją, zaburzeniami psychicznymi i związaną z tym chęcią zakończenia swego życia, stawianie go w jednym szeregu z “typowymi” samobójstwami wynika - w mym przekonaniu – z moralnego i życiowego wygodnictwa.
Wygodnictwo to wyraża się w schizofrenicznym relatywizowaniu rzeczywistości. Widzimy to brutalnie dziś, po samospaleniu (nie wiemy jeszcze, czy mężczyzna przeżyje, jego stan jest krytyczny) na pustym Placu Defilad.
Nieznany ogółowi z nazwiska (na imię ma Piotr), 54 letni mężczyzna zostawił nam kilka racjonalnych, głęboko wyważonych, pozbawionych nienawiści, mądrych listów (jeden w pobliżu miejsca samospalenia, inne zdeponowane u rodziny). Spokojnie punktuje kolejne nadużycia łamiącej demokrację pisowskiej władzy uznając, że zagrażają one demokracji, wolności, bezpieczeństwu Polski i atakują wartości niezbywalne dla wolnego, demokratycznego państwa, o które walczyły, lub o którym marzyły pokolenia Polaków.
Od niemal dwóch lat takie same lub bardzo podobne argumenty i podobne obawy są głośno wyrażane przez ogromne rzesze obywateli różnych środowisk. Obserwujemy łamanie Konstytucji, faktyczną likwidację Trybunału Konstytucyjnego a potem całego systemu sądowego i trójpodziału władzy, obserwujemy bezkarne naruszanie prawa przez parlament, rząd i prezydenta, niekonstytucyjne sprawowanie władzy przez zwykłego posła i prezesa jednej partii, dyskredytowanie Unii Europejskiej w Polsce i dyskredytowanie Polski w Unii Europejskiej, niszczenie - na niespotykaną skalę - bogactw natury, nepotyzm, korupcję polityczną, pogardę wobec obywateli, którzy nie popierają tej władzy, atak na wolne media, zawłaszczenie na potrzeby partyjnej propagandy mediów publicznych, niszczenie instytucji kultury i narastającą cenzurę (na razie personalną i ekonomiczną), wprowadzanie zakazów zgromadzeń oraz ściganie i zastraszanie obywateli, którzy protestują przeciw tym zakazom, nakręcanie wzajemnej nienawiści, ksenofobii, hodowanie rasistowskich i parafaszystowskich ruchów, nielegalnych nawet w przedwojennej Polsce…
Wiele by jeszcze wymieniać, nie wszystko zmieściło się w tych 15 punktach.
Przeciw tym działaniom władz protestował KOD, opozycja parlamentarna i pozaparlamentarna, naczelny "Gazety Wyborczej" i redaktorzy naczelni innych niepodległych mediów, dziennikarze, prawnicy, nauczyciele, kobiety (bo trzeba jeszcze dodać do tego bezpardonowy atak na prawa kobiet), artyści, studenci, działacze organizacji pozarządowych… Oraz dziesiątki tysięcy obywateli z najróżniejszych środowisk. O tym właśnie – jasno i dobitnie – powiedział nam Szary Człowiek z Placu Defilad w swoim liście.
Dlatego trudno mi zrozumieć jakim prawem znana publicystka "GW" i różni inni liberalni specjaliści od wszystkiego, wspólnie z policją i państwową propagandą nawołują do przemilczania czynu tego Człowieka i twierdzą, że nie był to czyn polityczny.
Jeśli taki akt, tak uzasadniony i wykonany nie jest aktem politycznym, to co nim jest?
Młócenie słomy i “kremlologiczne” (tzn. Nowogrodzkie) rozważania i mądrzenie się publicystów w porankach TOK FM? Teatrzyk na demonstracjach czy na trybunie sejmowej? (Bo jeśli nie wierzymy tak naprawdę w powagę sytuacji w głębię zagrożeń, jeśli nie uważamy, że wolność, demokracja są demontowane tak, że przesuwamy się coraz bardziej na Wschód, coraz bardziej w stronę autorytaryzmu czy dyktatury to znaczy, że uprawiamy jakiś rodzaj teatrzyku, niepoważne politykierstwo, jałowe narzekanie dla narzekania).
Nie bardzo rozumiem dlaczego wolne jeszcze media minimalizują to zdarzenie i okupiony cierpieniem autora apel. Boją się efektu “copy cat”? Wygląda to na wygodne tłumaczenie własnej bezradności. Media wszak mają informować, a nie wychowywać i rozstrzygać do czego ludzie dojrzeli, a czego lepiej im zaoszczędzić.
Tak, potraktowanie poważnie tego samospalenia stawia nas przed bardzo trudnymi pytaniami. Przed uświadomieniem sobie, że dzisiejsza sytuacja naszego kraju jest sprawą poważną. Już. Teraz. A nie - być może - w przyszłym roku, a może za trzy lata.
(Bo takich argumentów się przecież używa: “Znaj proporcje, mocium panie! Przecież nie pałują, nie zabijają, nie wsadzają do więzień!... Nie nadużywajmy słów, bo słownik nam się skończy… Nic takiego się przecież nie dzieje… Jeszcze mamy czas… Sami się przewrócą… Nie szerzmy histerii” - Analogie historyczne bywają niebezpieczne, ale tu nieodparcie się nasuwają.)
Poważne potraktowanie tego czynu stawia nas przed wyzwaniem, koniecznością podjęcia jakichś realnych działań, gotowością do jakichś poświęceń. Nie, nie tych ostatecznych, do tego nie namawiał również “ten pan”, jak go nazywała radna, która upowszechniła, jako świadek zdarzenia, jego list, usprawiedliwiając się z tego jednocześnie, jakby nie widziała, że wykonuje przecież swój obywatelski, ludzki i polityczny obowiązek.
Uświadamia nam, że TO nie minie samo, że jeśli NAPRAWDĘ wierzymy w wartości, które głosimy, musimy o nie NAPRAWDĘ walczyć, a nie tylko zadowalać się lajkowaniem czy “szerowaniem” w mediach społecznościowych, czy okazjonalnymi spacerami.
To niewygodne. Lepiej uznać Tego Pana za nieszczęsnego wariata, ofiarę depresji, ciszej wokół niego bo psychiatrzy i psychologowie przecież mówią, żeby nie nagłaśniać samobójstw, że “efekt Wertera”, a w ogóle wszystko to przesada i normalny człowiek, by się tak nie zachował.
Ciekawe skąd się tylu specjalistów od psychiatrii i Wertera nagle znalazło, ja bym widziała dziś u nas raczej groźbę efektu strusia?
W naszej historii beznadziejnych powstań i straceńczych zrywów mamy tradycję poświeceń dla ogółu. Czy to byli wariaci? Czy bohaterowie?
Śmierć przez ogień to nie tylko tradycja mnichów buddyjskich, to również dzieje Świętej Inkwizycji i palenia na stosach tych, którzy widzieli więcej, dalej i mieli więcej odwagi (Czarownice! Jan Hus!).
Ogień niszczy, ale też oświetla. Jak gniew.
Są ludzie wrażliwsi niż inni. Ludzie, którzy widzą i czują głębiej. Ludzie którzy mają w sobie specjalny, rzadki gen odwagi i sprawiedliwości.
Jan Palach miał rację w swych obawach: w Czechosłowacji nastąpiła dyktatura, a naród się z nią pogodził.
Nie miał racji w momencie swej śmierci, bo współcześni nie chcieli go wysłuchać. Za to koniec komunizmu w Czechosłowacji zaczął się od nielegalnych obchodów 20. rocznicy jego śmierci.
Nagle okazało się, że ludzie pamiętają Palacha i że Jego odwaga była potrzebna, by odkupić wieloletnie grzechy zaniechania i tchórzostwo innych.
Ryszard Siwiec też miał rację w ocenie sytuacji: po Sierpniu przyszedł Grudzień, a potem inne miesiące i lata.
I nie miał racji. Bo nie usłyszano jego krzyku.
Nie współcześni, ale dopiero historia doceniła czyn Siwca. Który jakby odkupił nasz udział w haniebnej agresji na Czechosłowację. W Pradze pamiętają go zresztą lepiej niż u nas.
Historia lubi takich bohaterów. Współczesność się ich boi.
Bo co niby mamy z takim czymś robić my, zwykli, szarzy ludzie? Nie bardzo się chcemy budzić i być budzeni. Całkiem wygodnie się nam śpi.
21 październik 2017
Agnieszka Holland, od 2013 roku przewodnicząca Europejskiej Akademii Filmowej, twórczyni takich filmów jak: „Aktorzy prowincjonalni”, „Europa, Europa”, „Plac Waszyngtona”, „W ciemności”, „Kopia mistrza” czy „Pokot”, za który dostała Srebrnego Niedźwiedzia na Berlinare 2017, a także seriali, w tym czterech odcinków „House of cards”
Komentarze