0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Il. Agata StachowiakIl. Agata Stachowiak

Pierwszy był „habosz babosz”. Wszystkie dzieciaki z otoczenia wiedziały, co to jest, a nikt z dorosłych. Potem pojawiły się „brainroty”, „wojanki”, „six seven”.

– Po co wam to? – pytam mojego 11-letniego syna.

– Mamo, trendy trzeba znać. – Oskar patrzy na mnie jak na kosmitkę.

– Po co?

– Dla zabawy. I żeby być młodzieżowym. U mnie w klasie na 10 chłopaków może z pięciu nadąża. Kilku się stara, ale średnio im wychodzi. Teraz modne jest „six seven” – Oskar przy „seven” przeciąga „e” i rusza rękami, jakby ważył, co jest cięższe, six, czy seven.

– Kiedy nam odwala na przerwach, to tak robimy i się śmiejemy, nikt nie wie, o co chodzi i to jest śmieszne. Śpiewamy też „Pij wojanka do białego ranka”. A wcześniej modne było „bugatti”.

Syn siada na podłodze, nogi ugina w kolanach. Udaje, że jedną ręką trzyma kierownicę, drugą robi ruch, jakby zmieniał bieg. Kiwa głową i daje znak siostrze, by pociągnęła go za nogi, jakby odjeżdżał.

Sprawdzam w sieci, są tysiące wersji. Mają miliony wyświetleń. Wszystkie do piosenki Ace Hood „I woke up in a new Bugatti”. Na niektórych kierowca rusza, czyli jest ciągnięty za nogi, tak szybko, że spadają mu okulary, albo wylewa na siebie trzymaną w ręku wodę, kawę, różnie. Na innych zostaje w miejscu, a ruszają tylko jego spodnie. Jest i filmik ze starszą panią, której „urywają się” nogi. Im śmieszniej, tym lepiej.

Mamo, ja wolę być wciągnięty

– Wiesz, jak trzeba się starać, żeby za tym nadążać? – Oskar cały czas podbija balon, żeby nie spadł na podłogę. – Bo ciągle są nowe. Jak napiszesz ten tekst, to „six seven” będzie już niemodne.

– A co z dziećmi, które trendów nie znają? Masz kolegów, którzy prawie nie mają dostępu do internetu.

– Mają gorzej. Wcześniej tak na to nie patrzyłem i teraz jest mi przykro – syn przełyka ślinę.

– Trendy są aż tak ważne?

– To jak z łańcuchem pokarmowym. Gdy sam tworzysz trendy, jesteś na górze. Chyba że viralem puścisz cringe, to spadasz. Jeśli się znasz na trendach, memach, grach, to jesteś na drugim miejscu łańcucha. W naszej klasie tak ma tylko kilka osób.

– A ty gdzie jesteś? – pytam zaniepokojona.

– W połowie. Coś ogarniam, ale nie wszystko. Na końcu łańcucha są tacy, co nie znają się na trendach. Mają słabo.

– Ale to nie ich wina, że rodzice nie dają im dostępu do internetu. Mogą coś z tym zrobić?

– Muszą się bardziej starać, patrzeć jak inni oglądają shortsy i dopytywać, o co chodzi. Ja się staram, bo nie chcę wypaść i w starszych klasach być samotnym – Oskar patrzy na mnie z powagą.

– A gdyby nikt nie śledził trendów, to może nikt nie byłby samotny? – dopytuję.

– To już niemożliwe. To się tak napędziło... Młodzież jest uzależniona od tego.

– Też chcesz być uzależniony?

– Źle powiedziałem. Oni są wciągnięci.

– I ty chcesz być wciągnięty?

– W starej szkole nie byłem nigdzie. Nie pozwoliliście mi kupić telefonu, więc nie pasowałem do tych, którzy się znali na grach i trendach. Nie jestem dobry w piłkę, więc do drugiej grupy też nie pasowałem. Teraz wolę być wciągnięty.

Tato, nie mogę ściągnąć apki

Rodzice 12-letniego Jaśka opowiadają, jak poszli z synem do znajomych. Dzieci się nie znały i nie chciały razem się bawić. – Wreszcie Jasiek zapytał dziewczyn, czy grają w Brawl Starsa i zaczęli bawić się w tę grę. Gdybyśmy odcięli mu dostęp do internetu i by tego nie znał, pewnie cały czas siedziałby z boku – mówi Ania z blond lokami, jest księgową.

Piotr w kolorowej bomberce przyznaje, że długo wzbraniali się przed kupnem Jaśkowi smartfona. Lepiej niech biega, gra w piłkę. Piotr jest trenerem sztuk walki, oboje z żoną skończyli AWF. Przesilenie nastąpiło w drugiej klasie.

– Jasiek: „Tato, mamo napiszę list do św. Mikołaja, żeby dał mi telefon”. „Nie, Mikołaj nie przynosi telefonów”. A po świętach jedziemy autem na trening i pytam jego kolegów, co dostali pod choinkę. I słyszę: „telefon”, „telefon”, „telefon”. Jasiek tylko na mnie spojrzał.

Potem były zajęcia z panią ze Straży Miejskiej, która uczyła, jak bezpiecznie wracać ze szkoły. I instrukcja – jak się wydarzy coś niebezpiecznego, dzwońcie do rodziców. I znowu Jasiek spojrzał na ojca. Wtedy postanowili: „telefon trzeba kupić i tak go skonfigurować, żeby ochronić Jacha przed całym szajsem, który jest w internecie”. Zainstalowali Family Linka.

– Jasiek dzwonił do mnie do pracy, „tato, nie mogę wejść na maila”, „nie mogę wejść na stronę”, „nie mogę ściągnąć apki”. Może gdybym od początku to zgłębił, to by nam się sprawdziło. A tak albo syn miał dostęp do wszystkiego, albo do niczego, więc całkiem to wywaliłem. Skończyło się na blokadzie od iPhona.

Kolejnym wyzwaniem okazały się subskrypcje. Janek ściągnął aplikację, w której dzięki krokodylowi czy żyrafie, mógł zmieniać swój głos. Nie zauważył, że za darmo można z niej korzystać tylko przez jeden dzień. Rodzice zapłacili 75 złotych, zablokowali subskrypcję. Chłopak tak się przejął, że biega do nich z każdą wymaganą akceptacją.

– Zaczynam się martwić, że w dorosłości przez tę akcję nie podejmie ważnego ryzyka zawodowego, bo będzie bał się podpisać jakąś umowę – śmieje się Piotr.

Jasiek przestraszył się też, gdy trafił w sieci na pornografię. – Miał 10 lat, jak do nas przyleciał przerażony, żeby pokazać, co mu się wyświetliło – opowiada Ania.

– Spojrzałem w historię wyszukiwań, okazało się, że kilka tych stronek już przejrzał, ale bardziej soft. Skończyło się na pornografii hard – dopowiada Piotr. – Ale fajnie, że nam powiedział. Bo prowadzę treningi i wiem, że jeden by szpanował tymi filmikami wśród kolegów, drugi by się wstydził i nic nie powiedział, a nasz do nas przyleciał.

– Potem jeszcze przestraszył się jakichś shortsów, kazał sobie usunąć YouTube’a z komórki. Teraz ogląda go tylko na telewizorze, w naszej obecności, w weekendy. Przynajmniej teoretycznie, bo nie wiemy, co robi, gdy szkołę ma na godzinę 14, a my jesteśmy w pracy – mówi Ania popijając herbatę z goździkami i imbirem.

Przeczytaj także:

Dzisiaj kupujemy na literę H

Chłopak marzy, by zostać youtuberem. Ania kompletnie tego nie rozumie. Gdy była w wieku syna, chciała zostać Czarodziejką z Księżyca. Czy jej rodzice też nie rozumieli, gdy płakała w aucie, że nie może zobaczyć ostatniego odcinka tej bajki? – zastanawia się dzisiaj.

U Janka YouTube jest odpalany także, gdy przychodzą koledzy.

– Jak do mnie przychodzili kumple, to była bitwa, kto pierwszy zagra. A teraz konsola jest włączona, a oni oglądają, jak ktoś inny gra w Fortnite, którego też mają i mogliby sami zagrać. No szok – dziwi się Piotr.

Jasiek lubi też kontent lajfstajlowy. Znane internetowe osobowości robią sobie „challenge”: „Dzisiaj jemy wszystko na literę Z”, „Dzisiaj kupujemy wszystko na literę H”. I Janek mógłby to śledzić bez przerwy – jak w sobotę. Mama była w pracy, tata zajęty i dopiero o czternastej zdał sobie sprawę, że syn siedzi już z pięć godzin.

– Jestem złym rodzicem – komentuje to Piotr. – Raz patrzę, a Jachu ogląda Jawora, jak kupuje drabinę z telezakupów. 30 minut wpatrywał, jak ta drabina się składa, z czego jest zrobiona i czekał na decyzję, czy jest warta tych kilku stów, czy nie. Więc pytam: „Jasiek, po co ci drabina?”, a on, że go to interesuje. W innym odcinku Jawor odbierał z salonu porsche. W jeszcze innych Księżulo testował kebaby. I tak u chłopaka, który na widok kapusty, cebuli i ogórka ma długie zęby, zaczęła się fascynacja kebabami.

– Ale to i tak lepsze od pseudobajek Wojana, który stworzył w Minecrafcie swoje Wojanowice. Chodzą po nich te kwadratowe postaci i latają teksty w stylu „ale ona ma grubą dupę” – irytuje się Ania.

Piotr: – Dużo Jaśkowi tłumaczymy, bo wiemy, że same zakazy do niczego nie prowadzą. A czasem tylko pytam: „Janek, po co ty ich oglądasz?”. A on: „ale ty tata nie kupisz sobie porsche z salonu jak oni”. I sobie myślę, że może ja chcę go ratować przed tym szajsem, a tak naprawdę czegoś nie rozumiem, nie nadążam. Zabraniam mu nagrywać filmy na YouTubie, a może to jego droga? Może to, co uważam za totalną skuchę, będzie jak bitcoin? W życiu bym w niego nie zainwestował, ale widać, że się myliłem. Może mój strach coś Jankowi odbierze?

Czy scrollujesz przy obiedzie?

Rozmawiam z innymi rodzicami. Prawie wszyscy planowali kupić dziecku smartfona później, niż to zrobili. Powtarzają te same powody: „żeby nie odstawało od innych dzieci” i „by mieć kontakt, gdy jestem w pracy”.

Jak wynika z niedawnego raportu Naukowej i Akademickiej Sieci Komputerowej (NASK), większość nastolatków otrzymała dostęp do internetu w wieku 9-10 lat. 40 proc. miało smartfona już przed 8. rokiem życia. Badaniem objęto uczniów podstawówek klas 7, 8 oraz klasy 1 i 2 szkół ponadpodstawowych. Możliwe, że gdyby zbadać młodsze dzieci, okazałoby się, że smartfony miały jeszcze wcześniej.

Średnio młodzież spędza w sieci 5 godzin dziennie. Dziewczyny 3 godziny i 49 minut poświęcają na same media społecznościowe, głównie Pinterest, Instagram, Snapchat, TikTok i Messenger. Chłopcy wolą gry online oraz Discorda, YouTube czy Twitcha.

Jeden nastolatek statystycznie ma aż sześć i pół konta w social mediach. Rodzice wiedzą mniej więcej o połowie z nich. Tylko trzech na stu nastolatków nie ma żadnego konta.

Młodzi korzystają z internetu przy jedzeniu (55 proc.), zasypianiu (50), nauce (45), oglądaniu telewizji (45). W czasie rozmowy z rówieśnikami scrolluje co trzeci, a rozmawiając z rodzicami prawie co piąty.

Jeden na trzech uczniów i uczennic przyznaje, że przez media społecznościowe co najmniej często zaniedbuje szkolne obowiązki. Na pytanie, „Czy brak smartfona uczyniłby twoje życie nieszczęśliwym?”, więcej dziewcząt wybrało odpowiedź „tak” niż „nie”.

Ballerina Cappuccina, Bombardiro Crocodilo

– Co to są brainroty? – dopytuję dwójkę 12-latków, która nas odwiedza. Opowiadają chętnie, wchodzą sobie w słowo.

Filip z uśmiechem: – Italiano brainrots powstały, żeby rozśmieszać i ogłupiać mózgi. Żeby była zabawa. To wytwory AI. Takie memy.

Ola karcąco: – Ale one były modne przed wakacjami. Siadaliśmy w kółeczku i robiliśmy bitwę na brainroty. Każdy musiał wymienić jednego. Jak nie znał, odpadał. Wszystkich nie da się znać, bo jest ich z milion.

Ola, Filip i Oskar tłumaczą mi: Ballerina Cappuccina to baletnica z filiżanką zamiast głowy, Tung Tung Tung Sahur – taka postać z kijem, Bombardiro Crocodilo – połączenie krokodyla i samolotu. Potem lecą kolejne nazwy postaci-hybryd, już bez tłumaczenia, bo zaczęła się rywalizacja.

– Tralalero Tralala.

– Brr Brr Patapim.

– Chimpanzini Bananini.

– Orangutini Ananasini.

Filip: – Jest też gra na Robloxie, „Steal a brainrot”.

Ola: – Ale ostatnio inne trendy są popularne. Żeby nadążać, trzeba scrollować Instagram i TikToka. Mnie mama zabroniła TikToka.

Ola z Filipem liczą kolegów z klasy. – Na 28 osób 16 lub 17 ma TikToka. Czasem oglądamy go na przerwie. Wciąga. Wolę zawsze mieć telefon przy sobie, żeby wiedzieć, jak naśladować trendy i nagrywać swoje.

Przyjaźń czy statystyki polubień

„Oni (nastolatki) chcą zaspokoić w sieci swoją potrzebę przynależności. Tylko myli im się aprobata i przynależność z akceptacją, popularność z przyjaźnią. W sieci od przynależności do samoakceptacji wiedzie droga na skróty wytyczona poprzez ilościową, statystyczną wręcz analizę popularności własnego profilu. Pierwszy raz w historii ludzkości możemy odtworzyć statystyki polubień i zobaczyć, jak wypadamy na tle innych” – tłumaczy psycholożka Joanna Flis w książce Joanny Szulc „Kochaj i pozwól na bunt. Jak towarzyszyć nastolatkom w dorastaniu”.

Ostatnio Fundacja Dbam o Mój Zasięg opublikowała raport „Dobre i złe wiadomości – życie online i offline a zdrowie psychiczne polskich nastolatków”. Co trzeci uczeń klas siódmych oraz klas trzecich szkół ponadpodstawowych często lub zawsze boi się, że wyjdzie „na głupka przed innymi ludźmi”, co czwarty „często czuję się odrzucony”. Jedynie jeden na pięciu nie ma naprawdę bliskiego przyjaciela.

Wojanka tu pij

Pij wojanka do białego ranka

Kto z nami nie wypije na wioskę nie wbije

Brr, brr Patapim

Wojanka tu pij

Albo jesteś sigma albo ni, albo ni.

Tę piosenkę syn puścił w samochodzie w drodze na wakacje. Zrobiłam wielkie oczy, bo zamiast „pij wojanka”, usłyszałam „piwo Janka”.

– Jakie piwo? Masz 11 lat!

Okazało się, że to reklama napojów „wojanek”, które wypuścił youtuber Wojan. Hit ma ponad 10 milionów wyświetleń. Są też jego przeróbki: „Bijmy Janka”, „Pij Browarka” czy obrzydliwa „Liż mi jajka”.

W pierwszych dniach szkoły mój syn codziennie odwiedzał osiedlowe Żabki, bo tylko w tej sieci sprzedawane były wojanki. Na internetowych grupach dzieciaki chwaliły się filmikami ze zdobytymi napojami i pokazywały całe kolekcje butelek po wojankach. Znajomi rodzice potwierdzali – wszędzie jest szał.

– Aleks dzwonił do mnie do pracy, bo chciał blika na 5 zł. Coś mnie tknęło, mówię „nie dam ci kasy na wojanka”. Trafiłam. Starszy syn widział nawet, jak dzieciaki biły się o ostatnie sztuki. A młodsza córka prosiła o plecak Wojana. Mówię: „Paulinko, przecież masz nowy plecak i nie lubisz takich kolorów”. Ale ona nawet w kąpieli o wojankach śpiewa – opowiadała mi Milena.

Zapytałam o „wojanki” w najbliższej Żabce.

– Pani, dostawa w poniedziałek, ale w ciągu godziny się rozejdą. Jak przychodzą dzieci po szkole, to już ich nie ma. Rano całymi zgrzewkami wykupują je rodzice.

Zaraz Pizzanini strolluje Noobeczka

Skąd to szaleństwo? Przeglądam w sieci kanał Wojan Games. Najpierw wyświetla się reklama. Dwudziestoparoletni mężczyzna z krzaczastymi brwiami i perfekcyjnie postawionymi na żel włosami, w okularach ze złotymi oprawkami mówi do mnie: „Spójrz mordeczko, jakie piękne rzeczy przygotowaliśmy na back to school. W tym momencie do szkoły wracasz jak sigma, jeśli masz zestaw Wojana”. Mówi o plecakach, śniadaniówkach i bidonach, a jego mimika, gesty momentami przypominają przedszkolaka.

Koniec reklamy. Teraz płynnie wskakuję do gry Minecraft, na serwer stworzony przez Wojana, czyli do Wojanowic. Youtuber jest jednocześnie narratorem i jednym z bohaterów gry. Akurat testuje nowe brainroty. Pierwszy to Noobini Pizzanini, który jak mówi Wojan, będzie zaraz trollować Noobeczka. Noobeczek, tłumaczy mi syn, to inny gracz, pewnie kolega Wojana. Noobeczek zaprasza Pizzaniniego do domu i rozkłada przed nim czerwony dywan. Pizzanini, czyli Wojan, zdradza widzom: „zaraz wybuchniemy mu dom”, i po wejściu pod dach rozkłada gospodarzowi kupę. Noobeczkowi to się podoba.

Pytam syna, czemu lubi Wojana. Krzywi się: – Mama, Wojan jest dla małych dzieci. Ja lubię tylko jego napoje.

Moja córka potwierdza – w zerówce dzieci śpiewają „Pij Wojanka”. Na szkolnym balu andrzejkowym też się do tego bawili.

Oglądam Wojan Games jeszcze raz i już coś rozumiem. Napoje wojanki są tam elementem gry. Dają dodatkowe punkty.

Kilka dni później czytam, że prezes UOKiK wszczął dwa postępowania wyjaśniające wobec influencerów Wojana i Paliona. Sprawdza, czy podczas ich przekazów na dzieci nie jest wywierana presja do zakupu napojów, artykułów szkolnych, gadżetów i odzieży. Czy ich reklamy nie spełniają przesłanki agresywnej praktyki rynkowej i nie naruszają zbiorowych interesów konsumentów.

Ładny stanik dla chłopaka

Pytam znajomą, czy jej córka też wkręciła się w Wojana. Dobrze się składa, ma wolne, coś mi opowie. Monika gładko zaczesana, w koszulce ze Snoopym przyjeżdża z samego rana.

– Robię coś w kuchni, słyszę Julę, jak gra z koleżanką w Minecrafta. Za chwilę puszczają YouTube’a i już oglądają, jak w to Wojan gra. Myślę „spoko, kto nie szukał w internecie, jak przejść grę”. Nagle słyszę chyba koleżankę Wojana, że rzuci chłopaka, bo nie kupił jej pierścionka, a ona dla niego chciała kupić ładny stanik. Co to jest?! – denerwuje się Monika. – To na pewno nie filmiki dla 11-latek.

– Pogadałam z Julią. Wytłumaczyłam, że stanik to może kupić sobie, a nie chłopakowi. Myślałam, że temat mamy z głowy. Na telewizorze tego nie oglądała, na komórce do social mediów i YouTube’a nie daliśmy jej jeszcze dostępu. Ale w wakacje okazało się, że nasza kontrola jest złudna. Mamy wspólne konto Spotify, co wsiadałam do samochodu, to zamiast mojego podcastu, odpalały się jakieś durne rzeczy. Kliknęłam w ikonkę kotka, a tam pod przykrywką podcastów, były te wszystkie filmiki od youtuberów. Julia godzinami siedziała na Spotify, a ja myślałam, że ona słucha muzyki – Monika bierze łyka wody i opowiada dalej.

– Wyczekaliśmy odpowiedni moment i razem z mężem poszliśmy do Julii. Powiedzieliśmy, że Spotify przechodzi do puli aplikacji z ograniczeniami, bo uważamy, że takie treści nie są dla niej dobre. Wpadła w histerię. „Nie zabierajcie mi tego”, wrzeszczała, „ja bez tego nie przeżyję”. Potem się skuliła i płakała. Jakby jej się świat zawalił. To było przerażające. Nigdy nie spotkaliśmy się z taką jej reakcją… Sądziliśmy, że wszystko jest okej. Spotyka się z koleżankami, dużo czyta, jeździ na koniach. Dzięki internetowi testuje różne rzeczy, na przykład jak z nici zrobić kwiatka na koszuli, czy da się z pasty do zębów zrobić gumę do żucia. Uczy się robić grafiki. Nie mieliśmy pojęcia, że jednocześnie tak bardzo wsiąka w te durne treści.

– Czemu tak w to wsiąknęła?

– Bo tym żyją inni. I to jest rywalizacja. Dzieciaki w klasie się prześcigają, kto pierwszy zauważy nowy trend. Czyj trend się poniesie. Ktoś pokazuje, co nowego wypuścił Wojan. A słyszy, że teraz jakiś inny koleś jest fajniejszy. Żeby być częścią grupy, musisz znać trendy. Wiesz, to jak z papierosami. Nie wychodzisz na papierosa, to wypadasz, jesteś gorszy. Tyle że fajki na przerwie palili jednak starsi uczniowie. I musieli się chować po krzakach. A dziś nastolatki telefon cały czas mają pod ręką.

I nagle kotek obdarty ze skóry

Na grupie rodziców na WhatsAppie jedna z mam poleca aplikację KidsAlert. Rodzic dostaje powiadomienia o nowych, niebezpiecznych trendach. Kontaktuję się z jej twórczynią, Kingą Szostko, prezeską Prospołeczna.org. Nie chce się spotkać twarzą w twarz, a w rozmowie online nie używa kamerki. Tłumaczy, że jest pracownikiem operacyjnym i chroni wizerunek. Działa w białym wywiadzie. Razem z zespołem monitorują zagrożenia w sieci, tropią niebezpieczne trendy, współpracują z organami ścigania i instytucjami.

– Też jestem mamą i chciałam, żeby mój syn nie był wykluczony cyfrowo i wiedział, co to jest TikTok czy Facebook. Dlatego, choć nie ma smartfona z dostępem do internetu, to w soboty przez pół godziny razem oglądaliśmy filmiki na TikToku. Wie pani kiedy to się skończyło? Gdy w trakcie śmiesznych filmików z kotkami, jednego kota obdarto ze skóry. I nawet ja, kontrolująca sieć, nie byłam w stanie wcześniej tego wyłapać. Dlatego chcę podkreślić – nie ma bezpiecznych cyfrowych przestrzeni dla dzieci. Jeśli rodzic tego nie kontroluje, to dziecko nie jest bezpieczne, kropka.

– Ale samo wymienianie się śmiesznymi trendami chyba nie jest groźne?

– To zawsze zaczyna się niewinnie. „Habosz babosz” zaczął się od rzucania butelkami, a skończył na rzucaniu zwierzętami. Six seven najpierw nie znaczyło nic, a potem w niektórych środowiskach zaczęło oznaczać pozycję seksualną. Kłopot z trendami jest taki, że one zawsze ewoluują.

Słucham jeszcze o groźnych internetowych „challengach”, cyberprzemocy, wykorzystywaniu seksualnym i algorytmach traumy, w które wpadają dzieciaki.

Jest mi sucho w gardle. W jakiej przestrzeni przebywa moje dziecko, gdy siedzi przy komputerze? Do jakiego świata dajemy klucze 8, 10, 12-latkom, gdy kupujemy im smartfony?

Efekt św. Mateusza

Dzwonię do profesora Jacka Pyżalskiego z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, wiceprezesa Polskiego Towarzystwa Edukacji Medialnej, który dzieciom w sieci poświęcił wiele publikacji naukowych.

– Trzeba to zaznaczyć, nie ma dziś jednego, takiego samego dla wszystkich internetu. Wystarczy zerknąć na przykład na newsfeed’a na YouTubie i u każdego użytkownika zobaczymy inne filmy. Internet stał się bardzo mocno algorytmiczny. Dostosowuje się do tego, jakim treściom poświęca się uwagę, jaki ma się kapitał społeczny, jaką sytuację życiową czy nawet stan zdrowia. Zatem nie tylko internet wpływa na młodych ludzi, ale oni także wpływają na internet.

Profesor zastrzega jednak, że dziecko wcale nie musi wyszukiwać treści ekstremalnych, by one mu się pokazały. Żeby dostawać materiały przemocowe, drastyczne, wulgarne, czasem wystarczy, że jest na grupie, w której kolega wysłał link do filmiku wojennego. Algorytm to zauważy. Materiały pornograficzne mogą być podlinkowane pod grę, którą nastolatek wybierze. Na wiele rzeczy nie ma wpływu – to, że jest narażony, wynika z polityki dostawców aplikacji.

– To nie czasy telewizji, która była gatekeeperem dla takich treści – podkreśla profesor.

– Czy jako rodzice, 30-, 40-, 50-latkowie nadążamy za tym? – chcę wiedzieć.

– To jest jak z efektem św. Mateusza. Tym, co mają, będzie dodane, tym, co nie mają, będzie odebrane. Część rodziców orientuje się w temacie, szkoli się, czyta. To ta grupa, która przychodzi na spotkania w szkołach i najbardziej dopytuje. Oni dużo wiedzą i rozumieją. Ale jest też cała grupa rodziców, którzy mówią, że to nie ich świat i nie chcą w niego wnikać.

Syn krzyczy, że mu życie niszczę

Milena najpierw rozstała się z mężem, potem z pracą w biurowcu. Teraz sprząta domy. Na słuchawkach włącza podcast, popija colę i działa. Dzięki takiej pracy ma elastyczność i czas, by wyskoczyć z dziećmi do psychologa. Sama zwróciła się o pomoc. Napisała do wszystkich siedmiu szkolnych pedagogów. Dostała terapię dla 11-letniego Aleksa i 8-letniej Pauliny. Stosunek do internetu ma jednoznaczny. – To jedno wielkie zło dla dzieci. Gdy robię Aleksowi stop z internetem, to mu się włącza agresja. Trzaska drzwiami, krzyczy, że mu życie niszczę. Jestem wrogiem numer jeden, choć tłumaczę, że to dla jego dobra. Ale najgorzej, jak się rzuca do Pauliny. Raz z tej wściekłości zaczął ją ściskać za gardło. Córka się boi i nie chce z nim zostawać w domu. A wcześniej, gdy nie było grania, to Aleks był radosnym dzieckiem. Telefon i komputer dostał jako jeden z ostatnich w klasie.

Aleks najbardziej lubi Minecrafta i Robloxa. Łączy się przez telefon z kolegą i razem odpalają grę. I emocje. Słychać wrzaski, lecą „kurwa” i „ty śmieciu” – to o innych graczach.

Milena: – Ja nie przeklinam, więc wkraczam i mówię do mojego dziecka: „Chyba zakończysz znajomość z tym kolegą, bo macie na siebie zły wpływ”. I się uspokajają. Ale przy kolejnej grze znowu się zapomną. Szacunek do człowieka? Jaki szacunek. Oni bardziej żyją w wirtualnym świecie. To dla nich ważniejszy świat.

W domu każdy ma swój miesięczny limit internetu. Każdemu wystarcza, poza Aleksem.

– Jest bardzo inteligentny i zawsze znajdzie jakieś obejście. Raz cichaczem podpiął się pod moje Wi-Fi. To ja cyk i rozłączam. I awantura. Innym razem zaglądam do pokoju dorosłego syna, a tam Aleks siedzi na jego peesce. Więc Daniel już pokój zamyka na klucz. Kiedyś patrzę na e-dziennik, a Aleksa w szkole nie ma. Siedział w domu i grał. To teraz nieważne, na którą godzinę ma lekcje, rano wychodzimy razem i odstawiam go pod szkołę. A wczoraj wpadłam na to, co on tak dzień w dzień po zajęciach do kolegi chodzi. Tak omija moje zakazy i gra tam! Telefonu ode mnie wtedy nie odbierze… Bo inni koledzy to z domów w ogóle nie muszą wychodzić i grać mogą do woli. Mój to jeszcze tyle, że ma jakieś zainteresowania. Ze starszym czasem w samochodach majstrują. Tak to lubi, że nawet z wirtualnego spotkania zrezygnuje.

Ale zło czai się też w klasowych grupach na WhatsAppie. Ostrzegają przed nim nawet nauczyciele. Na wywiadówkach proszą rodziców, by sprawdzali, co przesyłają sobie uczniowie. Bo to nie tylko memy i śmieszne filmiki.

– Nie chciałam Aleksowi komórki przeglądać, bo trzeba szanować prywatność. W czwartej klasie coś mnie jednak tknęło. Żeby nie czuć się tak źle, poprosiłam starszego syna, by to on zajrzał. Boże, co tam było! Treści seksualne, zdjęcia genitaliów. Zgłosiłam wychowawcy, a on rodzicom chłopca, co to wysyłał. Teraz wszyscy rodzice sprawdzają.

Milena mówi, że czujnym trzeba być zawsze.

Odciąć dziecko od sieci?

Z raportu NASK: „Rodzicom wydaje się, że ustalają zasady bezpiecznego korzystania z internetu i monitorują internetową aktywność dzieci. Twierdzi tak 57 proc. opiekunów. Niestety potwierdza to tylko co piąty nastolatek (21 proc.). To statystyczna przepaść między deklaracjami rodziców a percepcją młodych”.

Może najlepiej odciąć dzieci od internetu? Albo ograniczyć go do 15 minut dziennie – zastanawiam się.

Profesor Jacek Pyżalski stanowczo odradza. Mówi, by technologii nie demonizować, ma przecież i dobre strony. Ale do czwartej klasy poleca siedzieć w sieci razem z dzieckiem. Potem, przynajmniej do 13. roku życia nie dawać dostępu do mediów społecznościowych. A później pozostaje rozmowa i bliskość. Twarda kontrola u starszych nastolatków się nie sprawdzi. Sprowadzi się najwyżej do nadzorowania czasu spędzanego w sieci, a nie tego, co tam robią.

O to samo pytam Sandrę Mlak, która od kilku lat także o grach i TikTokach rozmawia w swoim warszawskim gabinecie terapeutycznym.

– Ja bym była zła, gdyby ktoś mi zabrał dostęp do internetu. To istotny element życia społecznego, także u nastolatka. Choć oczywiście ważne jest postawienie granic i interesowanie się tym, co robią dzieci w sieci. Gdy w czasie terapii się tym zaciekawiam, one chętnie mi o tym opowiadają. Gdy nie rozumiem tego świata, tłumaczą go.

– A co z agresją i silnymi emocjami, które wywołuje internet? – pytam.

– Skojarzył mi się przykład mężczyzn, którzy na co dzień rzadko okazują emocje. Za to ich upust dają podczas meczów, kibicując. Może u dzieci jest podobnie. Może system szkolny tak funkcjonuje, że nie ma przestrzeni, żeby podzielić się emocjami? Może w domu złości nie pokazuje się na zewnątrz? Może gry stają się katalizatorem tych niewyrażonych emocji?

– Rodzice skarżą się, że internet zbyt mocno wciąga ich dzieci – dopowiadam.

– Z mojego gabinetowego doświadczenia wynika, że świat internetu rzeczywiście jest dziś nierozłącznym elementem życia nastolatków, ale niekoniecznie najważniejszym. Najczęściej wciąga wtedy, gdy dziecko nie ma wystarczającego zainteresowania rodziców. I nie chodzi mi o sytuacje rodzin dysfunkcyjnych. Czasem uwagi brakuje, bo na przykład rodzi się drugie dziecko albo rodzic ma trudności w pracy i to go pochłania. Czasem ma depresję czy obniżony nastrój. Może nie układa mu się w relacji z partnerem. Wtedy internet staje się dla dziecka bezpieczną oazą, gdzie może od wszystkiego się odciąć.

Sięgam po raport NASK: „Ponad połowa uczniów i uczennic widzi potrzebę ograniczenia korzystania z telefonu oraz przyznaje, że używa go dłużej, niż planowała. Co czwarty nastolatek odczuwa fizyczne i emocjonalne skutki nadmiernego używania smartfona”.

Wirtualna stajnia Zuzi

– Powiedzieliśmy najstarszemu, że jedziemy opowiadać o naszych porażkach rodzicielskich. Tylko dziwnie na nas popatrzył – śmieje się Kamila, w życiu prywatnym potrójna mama, a w zawodowym product owner w dziale IT. Jej mąż chwali ją, że zaraz skończy jeszcze psychologię, na którą poszła, by „zrozumieć domowy bajzel”. Dawid jest szefem HR-ów w dużej korporacji.

Dokładnie nie pamiętają, w jakim wieku ich dzieci dostały telefony. U najstarszego było to związane z samodzielnymi powrotami ze szkoły w mieście do domu na wsi. Z najmłodszą chcieli mieć kontakt, gdy zostaje sama. Córka jednak o telefonie zapomina i często leży rozładowany. Średniej Zuzi smartfon miał pomóc wejść w grupę rówieśniczą – jest jej trudniej, bo ma ADHD. Pomógł, ale stał się przyjacielem, bez którego niechętnie się rusza.

– Ale ty Dawid też tak masz. Bez telefonu nie wyjedziesz – zauważa Kamila. – Bo czuję się jak bez ręki. Telefonem płacę, w telefonie mam e-obywatela i dostęp do maila – tłumaczy mąż.

– I gry – śmieje się Kamila. – A Zuźka potrzebuje telefonu głównie do kontaktu ze znajomymi i do TikToka. Ma 12 lat. To taki moment przepięcia dzieciaka. Już nie bawi się z rówieśnikami, tylko rozmawia. A żeby rozmawiać, musi mieć o czym. Jeśli wszyscy cały czas mówią o przestrzeni online’owej, to i ona musi w niej być. Bo inaczej co powie? Że była z rodzicami na spacerze w Parku Oliwskim? To nie będzie dla nikogo atrakcyjne.

Kamila i Dawid opowiadają, że ich córka przez internet poznała nawet przyjaciółkę. Najpierw grały w Minecrafta, z czasem spotkały się na żywo.

– Zuzka spotyka się też z koleżankami z Robloxa w takiej wirtualnej stajni, bo kocha konie i w realu też na nich jeździ. Dziewczyny wspólnie organizują sobie treningi, umawiają się, kto je prowadzi danego dnia, razem opiekują się końmi. W tle mają odpalony Messenger i wszystko na bieżąco omawiają – opowiada Dawid. – Zresztą te konie wyniosły ją w szkolnej hierarchii. Bo to piękne zwierzęta, więc świetnie się sprzedają na Insta. Dziewczyny z klasy Zuzy szerują sobie rolki, na których jeżdżą konno. I Zuza marzy o własnym koniu. Tłumaczyliśmy jej, ile on kosztuje i ile to zachodu, a ona opacznie zrozumiała, że kupimy jej tego konia. Rozpowiedziała to w klasie i nagle stała się bardzo popularna. Dużo koleżanek zaczęło ją odwiedzać – śmieje się Dawid.

– Ale ta wirtualna stajnia zajmowała już ją za bardzo. Gdy chcieliśmy gdzieś razem pojechać, mówiła, że o tej porze ma trening online i będzie w wirtualnej stajni – mówi Kamila.

– Tych treningów było coraz więcej, nawet cztery dziennie. I się wydłużały. Świat wirtualny był wtedy dla niej tym prymarnym. My staliśmy się tylko dogrywką – dodaje Dawid.

Mam załamanie jak influencerka

Przyłapali córkę, że o godzinie 22 gasi światła i kładzie się spać, ale o północy cichaczem wstaje i rozmawia z internetowymi koleżankami. Nawet nastawiła sobie budzik.

– Szokiem było, jak Zuźka zaczęła artykułować, że jest za gruba. A ona jest niewiele szersza niż twój smukły wazon z hortensjami. Bardzo była striggerowana na punkcie dbałości o linię. To było takie nadmiarowe i zupełnie nam obce.

– Chciała, żeby kupić jej kosmetyki. Dokładnie wiedziała, jaki tusz i korektor. A ja w ogóle się nie maluję i się na tym nie znam. Potem były tipsy. Chyba z godzinę je naklejałyśmy. Dawid patrzył z niedowierzaniem. Ale zaraz przyszła je zdjąć, bo było jej niewygodnie.

– Wiesz, takie podejście, że piękno to blichtr, glamour i wszystko, co się błyszczy i jest modne, to kompletnie nie nasze wartości. Pewnie to wzięła z TikToka – mówi Dawid.

Rozmowę przerywa sms od Zuzi. Wybrała się z koleżanką na swój pierwszy, samodzielny wypad do galerii handlowej i co chwila wysyła mamie zdjęcia kurtek.

– Są momenty, że jako rodzic czuję dysonans. Córki pytają się, czy mogą oglądać jakąś influencerkę, która jedzie do Japonii i robi tam śmieszne filmiki. Sprawdzam to i pozwalam. Ale tak naprawdę nie ma we mnie na to zgody. Bo niby są tam jakieś ciekawostki o świecie, ale wszystko takie głupio-śmieszne, prymitywne. Ale nie mogę przecież zablokować im całego świata – zwierza się Kamila.

– Moja babcia Jania mówiła „fajne teksty ma ten Niemen, ale czego on tak paszczę drze”. Dla jej pokolenia ta estetyka wtedy też była nie do przyjęcia – wtrąca Dawid. – Przy liczbie zadań, jakie jako rodzice mamy do ogarnięcia w ciągu dnia, po pracy, nie mamy zasobów, żeby jeszcze doskoczyć do dziecka i okiełznać tę jego silną rządzę filmików. Ulegamy dla świętego spokoju.

Największy kryzys Zuzia przeżyła przed wakacjami. Napisała na TikToku: „jestem głupia”, „pierdolona szkoła” i „chciałabym nie istnieć”. Screeny wpisów Zuzi dostali od szwagierki. Sądzili, że ktoś się podszył pod konto córki, bo ona wulgaryzmów nie używa. Okazało się, że pierwsza wpisy zauważyła 18-letnia kuzynka.

– Już wcześniej zaobserwowaliśmy spadek nastroju u Zuzki. Zdążyłam z nią być u psychiatry. Dopiero tam usłyszałam, że myślała o samobójstwie. Nie wiemy, skąd wziął się ten kryzys – mówi Kamila.

Ostatnio Zuzia na WhatsAppie ustawiła status: „Potrzebuję pomocy. Niech się ktoś odezwie”.

– Dzwoni do mnie szwagierka, „co z Zuzią?” „Nic nie zauważyłam, mówię, ale dzwoń do niej, może nie chce czegoś powiedzieć nam, rodzicom”. No i zadzwoniła. A Zuzia: „tak tylko napisałam, żeby zobaczyć, kto się do mnie odezwie”. Myślę, że to nie było wołanie o pomoc, raczej skopiowanie zachowań influencerek, które co jakiś czas informują wszystkich o swoich załamaniach nerwowych. Może to nie jest takie złe. Może to uratuje jakieś dzieciaki, które naprawdę w internecie będą wołały o pomoc. I zauważy je ktoś taki, jak nasza szwagierka.

Ogarniasz świat w ogóle?

– Wypada znać trendy? – pytam 15-letnią Zosię.

– Nie chodzi o to, że wypada, ale jak się zna, to ma się o czym rozmawiać. Wiesz, o co chodzi, kiedy wszyscy się śmieją. A jak nie znasz trendów, to jakbyś żył pod kamieniem. – Zosia bawi się swoimi czarnymi, trójkątnymi paznokciami, które robiła do siódmej rano.

– W mojej grupie, a mam koleżanki i kolegów nawet od przedszkola, jak ktoś się nie zna, to go nie odpychamy, tylko mu tłumaczymy. Moja przyjaciółka, na przykład, ma surowych rodziców. Zrobili jej blokadę na telefon i ma tylko cztery godziny dziennie. Dla nas to nie problem. Ale są tacy, co mają bekę. Mówią: „weź ty się ogarnij”, „ogarniasz świat w ogóle?”. Ale większość osób w moim wieku, nie uważa się za lepszych, bo zna trendy. Nawet jak na Tik Toku ktoś w komentarzach pyta, o co chodzi z jakimś trendem, to inni mu tłumaczą, nie wyśmiewają. – Zosi pazur od wyginania się łamie. Nie martwi się, zrobi nowe. Nauczyła się na TikToku i YouTube’ie.

– Ale już u mojego brata w szóstej klasie jest inaczej. Nie znasz trendów, nie grasz w Mincerafta i Robloxa, to będzie „ha, ha, ty jesteś gorszy”. Oni na Robloxie mają nawet własny serwer. Gdy grają, robią taki harmider, że muszę siedzieć w słuchawkach, by to wytrzymać. Kacper ma multikonto. Żeby mieć lepszy wynik, odpala jednocześnie x-boxa, telefon i tablet. Gra po 6-7 godzin dziennie. A jak wstawi zmywarkę, odkurzy, może siedzieć dłużej. Gdyby im odciąć internet, nie mieliby o czym rozmawiać.

– A gdyby tobie odcięli?

– Byłoby „Boże, nie wiem, co się dzieje na świecie!”. Bo teraz to mam wiedzę o trendach. Jakie są najpopularniejsze tańce, modne fryzury, którą książkę czytać, jakie paznokcie sobie zrobić. Byłabym zacofana.

Kto komu zniszczy łóżka

Syn uczy mnie, jak się gra w Minecraft Bed Wars. To hit wśród nastolatków. Razem ze swoją drużyną niszczy łóżka przeciwników. Swoje musi obronić. Piksele dają mi po oczach. Jak można ogarniać tyle rzeczy na raz? I jak można się tak wczuwać w niszczenie łóżek?

Proszę Oskara, żeby pokazał mi jeszcze Robloxa. Zastanawiamy się, czy wybrać tam „Parkur”, „Steal a brainrot”, a może „Odpowiedź matematyczna lub śmierć”. Stawiam na ostatnią. Jestem ludzikiem. Muszę jak najszybciej podawać wyniki działań, bo inaczej zsuwam się w dół. Inni gracze są szybsi. Pochłania mnie ognista lawa.

Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.

;
Na zdjęciu Anna Mizera-Nowicka
Anna Mizera-Nowicka

Filolożka i politolożka, absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Przez siedem lat pracowała jako dziennikarka Polska Press. Potem zajmowała się komunikacją i szkoleniami. Wychowała się w Sopocie, mieszka w Gdańsku.

Komentarze