0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Grzegorz Dąbrowski / Agencja GazetaGrzegorz Dąbrowski /...

Ekoterroryści, sataniści, zieloni naziści. Takimi epitetami szkaluje się aktywistów ekologicznych i działaczy prozwierzęcych. Mowa nienawiści wylewa się głównie z prorządowych mediów, środowiska myśliwych oraz przedsiębiorców futrzarskich. Jeszcze niedawno można ją było usłyszeć z ust wysokich urzędników państwowych byłego ministra środowiska Jana Szyszki i eksdyrektora Lasów Państwowych Konrada Tomaszewskiego.

Znoszenie tych obelg to cena, jaką płaci się w Polsce za miłość do przyrody i zwierząt. Z pewnością ponoszą ją ci, których portretujemy w Alfabecie Buntu Obrońcy Puszczy Białowieskiej, aktywiści antymyśliwscy, czy naukowcy zaangażowani w obronę środowiska.

Nie będę tu wyjaśniał, dlaczego nasi Bohaterowie nie są „satanistami” czy „zielonymi nazistami”. Te zarzuty są tak absurdalne, że ośmieszają tych, którzy je stawiają. Ale nad oskarżeniem o ekoterroryzm warto się pochylić.

Ekoterror urojony

Według definicji ukutej w 2002 roku przez FBI, ekoterroryzm to „użycie lub grożenie użyciem przemocy o naturze przestępczej przeciwko ludziom lub własności przez zorientowaną na środowisko naturalne, mniejszościową grupę, z ekologiczno-politycznych powodów lub ukierunkowane na publiczność poza celem, zazwyczaj natury symbolicznej”.

Na zachodzie w użyciu jest jeszcze jeden termin – ekotaż, czyli sabotaż ekologiczny. Oznacza np. uszkadzanie sprzętu służącego do niszczenia środowiska.

Protesty w Puszczy Białowieskiej nie były aktami ekoterroru. Aktywistki i aktywistki nie grozili nikomu przemocą, nikogo też nie atakowali. Nie odpowiadali agresją, gdy Straż Leśna wyrywała im dłonie z łańcuchów, wykręcała ręce i rzucała o glebę.

Protesty w Puszczy Białowieskiej nie były również ekotażem. Obrońcy Puszczy nie niszczyli harvesterów i forwarderów, ale przykuwali się do maszyn, by zatrzymać wycinkę. Ryzykowali w ten sposób własnym zdrowiem i życiem.

Protesty w Puszczy Białowieskiej całkowicie mieściły się w granicach, jakie wyznacza strategia biernego oporu i obywatelskiego nieposłuszeństwa, praktykowana przez ruchy ekologiczne na całym świecie.

Ten sprzeciw miał pokojowy charakter. Był też środkiem ostatecznym, gdyż wyczerpane zostały inne możliwości powstrzymania łamania prawa przez Ministerstwo Środowiska i Lasy Państwowe w Puszczy Białowieskiej w 2017 roku.

Ekoterrorystami nie są również przyrodnicy, którzy społecznie, bez niczyjej zachęty, monitorują, czy myśliwi nie zabijają gatunków chronionych. Albo ci, którzy ujawniają szokujące prawdy o życiu zwierząt hodowanych i zabijanych dla ich pięknych futer tylko po to, by zaspokoić czyjąś próżność. I inni, którzy walczą o dobrą zmianę prawa łowieckiego. Mógłbym tak wymieniać długo.

W Polsce nie ma zjawiska ekoterroryzmu. Ci, którzy mówią, że jest inaczej, są albo ignorantami, albo cynicznie wprowadzają społeczeństwo w błąd.

Oni są przyszłością

Ale ekologicznych bohaterów Alfabetu buntu łączy coś więcej aniżeli tylko niechęć, jaką obdarzają ich przeciwnicy.

To sprzeciw wobec sposobu myślenia, w którym przyroda jest tylko poddanym ludzkiej dominacji zasobem.

Przeciwko patrzeniu na drzewa jak na kubiki drewna, a na dzikie zwierzęta jak na żywe cele zabijane dla rozrywki i kilogramy dziczyzny. Buntują się przeciwko temu, że zamknięte w ciasnych klatkach lisy i norki są postrzegane jedynie jak materiał na luksusowe futrzane płaszcze.

Jestem głęboko przekonany, że właśnie ci ludzie są przyszłością. A nie pogrobowcy jakiejś bieda-teologii "czynienia sobie ziemi poddaną" pokroju Jana Szyszki i rydzykowej świty z Torunia.

To właśnie dzięki nim w Polakach zachodzą bardzo dobre zmiany: narastający krytycyzm względem myśliwych i polowań, troska o drzewa, współczucie dla cierpiących zwierząt hodowlanych.

Mam szczęście być kronikarzem tej przemiany.

A,b,c,d,e… POMÓŻ nam dokończyć Alfabet buntu!

Udostępnij:

Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze