Polska rozpędza się na węgierskiej ścieżce, prowadzącej od demokracji liberalnej do rządów autokratycznych. Co gorsze, regres ustrojowy w naszym państwie przebiega szybciej i gwałtowniej niż na Węgrzech - omawiamy raport opublikowany przez Cambridge University Press
Wskaźniki, którymi właśnie posłużyli się amerykańscy naukowcy, Stephan Haggard, Robert Kaufman, nie pozostawiają wątpliwości: upadek polskiej demokracji jest silniejszy niż w innych państwach z podobnymi doświadczeniami.
W raporcie „Backsliding. Democratic Regress in the Contemporary World”, piszą, że przez ostatnie pięć lat Polacy doświadczyli
Amerykanie zmierzyli te wskaźniki w kilkunastu państwach – okazało się, że od 2015 roku nasza sytuacja pogorszyła się bardziej niż w Stanach Zjednoczonych, na Węgrzech, Ukrainie, czy nawet w Rosji.
Jednocześnie szybko rośnie w Polsce polaryzacja społeczno-polityczna – tu tąpnięcie nastąpiło w 2014 roku (od tzw. afery taśmowej) i wciąż się pogłębia. Mamy skrajnie podzielone społeczeństwo.
Opublikowany przez Cambridge University Press rozległy raport dwóch wybitnych politologów, Stephana Haggarda z Uniwersytetu Kalifornii w San Diego, i Roberta Kaufmana z Uniwersytetu w Rutgers, opisuje regres demokracji w różnych państwach.
Autorzy dokonali w nim trudnej sztuki – zmierzyli poziom kilkunastu wskaźników, które odzwierciedlają erozję ustroju. Oparli się na sześciu dużych badaniach międzynarodowych organizacji oraz na wskaźnikach, używanych w projekcie V-Dem.
V-Dem prowadzony jest przez Wydział Nauk Politycznych Uniwersytetu w Göteborgu (Szwecja), a realizowany przez międzynarodowy zespół 50 naukowców z sześciu kontynentów. Gromadzą oni dane na temat demokracji i mierzą poziom przestrzegania jej zasad (lud odstępstw od nich).
Naukowcy z V-Dem zaliczają Polskę do grupy państw „autokratyzujących się”. Autorzy amerykańskiego raportu mówią jeszcze bardziej dobitnie: w Polsce rządzą autokraci, czyli partia Prawo i Sprawiedliwość, na czele z Jarosławem Kaczyńskim.
Podkreślają przy tym, że w procesie regresu kluczową rolę odgrywa kontrola przestrzeni informacyjnej przez władzę.
Przebiega ona dwutorowo: z jednej strony mamy centralizowanie mediów i odgórne kontrolowanie ich przekazu, wykorzystywanie mediów publicznych do propagandy, której jednym z elementów jest demonizowanie wrogów politycznych (by zmobilizować swoich wyborców).
Z drugiej strony widać inny rodzaj oddziaływania na tę samą przestrzeń: świadome rozpowszechnianie nieprawdziwych, zniekształconych informacji, tworzenie chaosu informacyjnego, aby zaciemnić obraz i utrudnić odbiorcom negatywne dla rządzących wnioskowanie.
Kiedy Amerykanie pisali swój raport, nie wiedzieli jeszcze o kolejnych krokach polskich władz wobec mediów: kupnie prasy regionalnej przez państwową spółkę, projekcie ustawy o wolności słowa czy o projekcie wprowadzającym dodatkowy podatek od reklam.
A mimo to stwierdzili, że poziom cenzurowania i kontrolowania mediów przez rząd od 2015 r. wzrósł w Polsce bardziej niż na Ukrainie czy Węgrzech. Zmianę, jaka nastąpiła w tym obszarze, oszacowano na podobną do zmiany w Brazylii (gdzie rządzi skrajnie prawicowy prezydent Jair Bolsonaro) i w Turcji (pod reżimem Erdoğana).
Tylko nieznacznie poważniejszy regres w dziedzinie wolności mediów odnotowano w Rosji. Możemy się pocieszać jedynie tym, że wciąż mamy lepiej niż obywatele Wenezueli, Nikaragui i Macedonii.
W Polsce erozja liberalnej demokracji rozpoczęła się w 2016 roku, tuż po zwycięstwie wyborczym PiS-u. Choć oczywiście pewne zjawiska zaczęły się wcześniej. Polaryzacja polityczna miała swój początek w pierwszych latach XXI wieku, gdy wykształciły się główne partie: Platforma Obywatelska oraz Prawo i Sprawiedliwość.
W kolejnych latach na ten dwubiegunowy, polityczny podział zaczęły nakładać się kwestie kulturowe, tożsamościowe, które pogłębiały różnice między grupami społecznymi. Lata 2005-2007, czyli pierwsze rządy PiS-u to, według wymiernych wskaźników, regres w niektórych przestrzeniach demokracji, ale po nich nastąpił szybki powrót do równowagi.
Tyle że negatywne procesy społeczne trwały, zwłaszcza po katastrofie smoleńskiej. Jak piszą Amerykanie, „katastrofa smoleńska spowodowała, że Jarosław Kaczyński - skuteczny przywódca partii – wybrał mroczniejszą stronę polityki”.
Tak jak Trump wykorzystał rasistowską teorię spiskową na temat miejsca urodzenia Baracka Obamy (wg tej teorii Obama miał się urodzić w Kenii, co jest nieprawdą), tak „Jarosław Kaczyński wykorzystał tragedię smoleńską do mobilizacji swoich zwolenników”.
Kolejne tąpnięcie nastąpiło w 2014 roku, w wyniku ujawnienia nagrań z tzw. afery taśmowej – nagrane słowa polityków rządu PO-PSL pozwoliły PiS-owi pogłębiać podziały i przedstawiać swoich politycznych przeciwników jako znienawidzone elity polityczne i biznesowe, okradające uboższych obywateli z tego, co się im należy (wg narracji PiS).
Naukowcy zwracają uwagę, że inaczej niż w wielu innych państwach, w Polsce regres nie miał przyczyn ekonomicznych (pewną rolę odegrały jedynie indywidualne czynniki finansowe), nie zaczął się bowiem w czasie wielkiego kryzysu gospodarczego czy tuż po nim, wręcz przeciwnie – Polska była wówczas w świetnej sytuacji ekonomicznej.
Mimo to wyniki wyborów parlamentarnych w 2015 roku, które dały zwycięstwo PiS-owi, były w zasadzie odrzuceniem stanu istniejącego. Zaś obowiązujący system podziału mandatów w parlamencie, oparty na metodzie d'Hondta, sprawił, że liczba mandatów w Sejmie nie odzwierciedlała w sposób proporcjonalny poparcia partii i pozwoliła Zjednoczonej Prawicy na samodzielne rządy.
Jak się okazuje, nieproporcjonalność podziału mandatów jest widoczna także w innych państwach z regresem demokracji. Spójrzmy na liczby:
Przy takiej większości PiS mógł w Sejmie zrobić co chciał - i zrobił.
„Kierownictwo partii szybko wykorzystało przewagę do zainicjowania szerokiego wachlarza reform instytucjonalnych, a także innych zmian politycznych, które podważały liberalną demokrację na wielu frontach, przede wszystkim przez atakowanie wymiaru sprawiedliwości i ograniczanie swobód obywatelskich, takich jak wolność wypowiedzi. Osłabiono również horyzontalne kontrole władzy wykonawczej i ogólnie naruszano praworządność”
– napisali autorzy raportu.
Kontrole horyzontalne, inaczej poziome, odnoszą się tu przede wszystkim do możliwości kontrolowania rządu przez parlament oraz przez instytucje do tego powołane. W ten sposób opisano więc zjawisko doskonale nam znane: polski Sejm zamienił się w maszynkę do głosowania i akceptuje (prawie) wszystkie pomysły - może nawet nie tyle rządu, ile samej partii. Warto zauważyć, że oznacza to nie tylko ograniczenie wpływu opozycji, ale też roli posłów PiS: oni także są zaledwie trybikami w maszynie.
Proces regresu charakteryzuje się między innymi tym, że - zwłaszcza na pierwszym etapie, gdy autorytarne intencje wciąż są ukrywane – łamane są przede wszystkim tzw. głębsze zasady demokracji, czyli te, które wynikają z uzusu, ale nie są literalnie zapisane w prawie. Chodzi na przykład o zwyczajowe przyznawanie opozycji miejsc w rozmaitych strukturach parlamentarnych i pozaparlamentarnych, czy konsultowanie z innymi ugrupowaniami najważniejszych propozycji rządu.
Przy silnej polaryzacji takie zachowania są niestety akceptowane przez wyborców, ponieważ w konkurentach politycznych widzą oni prawdziwych, groźnych wrogów.
A przecież, aby ochronić się przed wrogiem, można nieco nagiąć obowiązujące zasady, prawda? W czasie wojny działa się inaczej niż w czasie pokoju. Autokraci to wykorzystują.
Z czasem okazuje się, że bronić się trzeba non stop, zasady więc nigdy nie wracają do poprzedniej formy, ewoluują, władza krok po kroku oddala się od demokracji – ale wciąż może liczyć na poparcie swoich zwolenników, ponieważ utrzymuje ich w przekonaniu, że trwa wojna o podstawowe wartości.
Nieważne, że w rzeczywistości w ogóle nie są one atakowane – chodzi o stworzenie wrażenia świata przepełnionego walką i wrogością. Tylko wtedy można liczyć na wysoką mobilizację wyborców i ich akceptację dla łamania demokracji. To właśnie stąd bierze się wojenny język, stosowany regularnie przez PiS i jego akolitów, a także przez Kościół katolicki, który odgrywa poważną rolę w procesie regresu demokracji w Polsce.
Bez silnej polaryzacji społeczno-politycznej nie byłoby możliwe wejście na ścieżkę autorytarną bez użycia siły. Dlatego, choć polaryzacja jest jednym z trzech elementów analizowanego procesu (dwa pozostałe to: zmiany instytucjonalne i legislacyjne oraz naruszenie integralności procesu wyborczego), autorzy raportu poświęcili jej wiele uwagi.
Wyszczególnili cztery jej wskaźniki, które można zmierzyć. Są to:
Na wykresie polaryzacji w Polsce widać znaczący spadek pierwszych trzech wskaźników od 2014 roku (najniższy poziom odnotowano w 2016 roku) oraz wzrost poparcia dla antysystemowców, narastający do 2017, a przez ostatnie lata utrzymujący się na podobnym poziomie.
Polaryzacja społeczna oscyluje w granicach zera, co wskazuje na poważne różnice poglądowe, dotyczące wszystkich kluczowych kwestii politycznych. Jesteśmy, można by powiedzieć, totalnie podzieleni. Ale według amerykańskich naukowców nie stało się tak z przyczyn obiektywnych – najistotniejsze było (i jest) podsycanie podziałów przez polityków.
Silne podziały i rosnące poparcie dla ruchów radykalnych to zjawiska, które wywierają presję na partie mainstreamowe – chcąc zachować wysoką liczbę wyborców, muszą one ewoluować w kierunku radykalnym.
Ich postulaty robią się bardziej ekstremalne, zaś polityczne centrum zostaje puste, wydrążone z treści i z wyborców. Wcześniej mogły się w nim spotykać osoby o różnych poglądach, by wypracować kompromis akceptowalny dla większości obywateli, teraz staje się ono najbardziej niepopularnym miejscem w polityce. Tym samym znika przestrzeń otwartej dyskusji i kontrolowanego, ale kreatywnego sporu – czyli absolutna podstawa demokracji.
To zjawisko może tłumaczyć spore problemy ideowe Platformy Obywatelskiej, partii centrowej. Nie może ona trwale zwiększyć liczby swoich wyborców, bo ci są już gdzie indziej. Ich poglądy ewoluują głównie w kierunku lewicowym (jako przeciwwaga do coraz bardziej skrajnie prawicowych poglądów rządzącej koalicji), natomiast PO nie chce opuścić centrum.
Analiza systemu partyjnego w innych państwach, dokonana w omawianym raporcie, nie pozostawia złudzeń: przy takim układzie partie centrowe nie mają przyszłości – rozpadają się lub przynajmniej stale spada im poparcie.
Wyborcy chcą ugrupowań, których postulaty będą zbieżne z ich poglądami – a te podlegają ciągłemu procesowi polaryzacji, a więc i radykalizacji. To dlatego sympatykom PO nie wystarczają na przykład propozycje powrotu do kompromisu aborcyjnego, oczekują oni jasnej deklaracji, że ich partia popiera zniesienie wszelkich ograniczeń wobec aborcji. Podobnie nie zaspokaja ich oczekiwań „miękki” rozdział Kościoła od państwa.
„Chociaż Freedom House (który przygotowuje coroczne raporty o stanie demokracji i wolności we wszystkich państwach świata) nadal uważa Polskę za wolne i demokratyczne państwo - w przeciwieństwie do Węgier - wzorzec w tych dwóch krajach w rzeczywistości jest niesamowicie podobny” – piszą amerykańscy naukowcy.
Tyle że proces uwstecznienia demokracji zachodzi w Polsce szybciej niż na Węgrzech - tam początkiem był rok 2010, u nas 2016, a dziś spadki na skali mierzącej przestrzeganie zasad demokracji mamy szybsze niż państwo rządzone przez Victora Orbána. Tymczasem jeszcze w 2015 r. Polska uważana była za jedną z najbardziej stabilnych demokracji wśród nowych państw członkowskich Unii Europejskiej.
Autorzy raportu wyliczają podobieństwa między Polską a Węgrami: w obu państwach wczesnym celem „reform” autokratycznej władzy było sądownictwo. Zmiany wskaźnika V-Dem, mierzącego ataki na wymiar sprawiedliwości, uwidaczniają dramatyczny charakter zmian w Polsce w tym zakresie.
Poza sądownictwem w obu państwach celem ataku stały się media: „Kiedy media publiczne znalazły się pod skuteczną kontrolą PiS, rząd wykorzystał swoje uprawnienia regulacyjne i reklamowe do faworyzowania źródeł prorządowych, a głosy mediów opozycyjnych są nieustannie przedmiotem kontroli i rosnącej krytyki” – napisano w opracowaniu.
I wyliczono szczegółowo, że Rada Mediów Narodowych, w której większość stanowią nominaci PiS, podejmuje decyzje personalne dotyczące obsadzenia władz: Telewizji Polskiej, Polskiej Agencji Prasowej oraz Polskiego Radia.
Dodajmy do tego, iż telewizja publiczna stała się w zasadzie „rzecznikiem rządzących”, a wobec niezależnych dziennikarzy zaczęto znacznie częściej stosować artykuł 212 Kodeksu Karnego, zgodnie z którym mogą zostać skazani nawet na rok więzienia za zniesławienie.
Nic dziwnego, że w światowym rankingu wolności prasy World Press Freedom Index Polska spadła z 18. miejsca w 2015 na 62. miejsce w 2020 roku.
Według Amerykanów, ataki na inne podstawowe prawa - na przykład do zgromadzeń - były nieco subtelniejsze, ale w 2019 roku Freedom House obniżył wskaźnik dla Polski w tym obszarze z najwyższego wyniku 4 do 3.
Zaś Amnesty International w raporcie z 2018 roku opisało represje wobec antyrządowych protestantów, którzy wyszli na ulice w 2017 roku, aby sprzeciwić się zmianom dotyczącym wymiaru sprawiedliwości. Były to: użycie siły przeciwko demonstrantom, inwigilacja aktywistów oraz zatrzymania przez policję i oskarżenia o popełnienie przestępstwa. W 2019 problemy te skupiły się wokół społeczności LGBTQ.
Amerykańscy naukowcy podkreślają, że PiS zaingerował również w proces wyborczy, co zwiększyło kontrolę rządu nad przebiegiem głosowań. Chodzi o zmiany w składzie Państwowej Komisji Wyborczej (siedmiu członków jest obecnie mianowanych przez Sejm i nie muszą to być sędziowie, jednego nominuje prezes Trybunału Konstytucyjnego, a jednego prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego) oraz Krajowego Biura Wyborczego (szefa KBW wybiera PKW, spośród osób wskazanych przez Ministra Spraw Wewnętrznych).
To, co tak szeroko opisali w raporcie amerykańscy naukowcy, oglądamy codziennie od środka. Ich beznamiętna, oparta na mierzalnych wskaźnikach analiza, dokonana z dystansu, pokazuje wyjątkowo mocno jak zmieniła się sytuacja w Polsce w ciągu ostatnich pięciu lat.
Nie należymy już do grupy stabilnych państw demokratycznych. Nasze miejsce jest dziś między - z jednej strony - Ukrainą (która według Amerykanów już wychodzi z okresu regresu demokracji) i Stanami Zjednoczonymi (które po wyborze nowego prezydenta mają szansę na powrót do demokratycznej stabilności), a z drugiej - Węgrami Victora Obrana i Turcją Erdoğana. Nie miejmy wątpliwości, w którą stronę idzie PiS.
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Komentarze