Choć oglądając obrady w Sejmie można było pomyśleć, że Kaczyński jest Sauronem, a jego klub orkami - to poniedziałkowy poranek przywrócił poczucie, że w Polsce ciągle mamy do czynienia z polityką, grą celów i interesów różnych grup - a nie ostateczną walką Światła z Ciemnością - pisze Witold Mrozek, publicysta związany z "Wyborczą" i z "Krytyką Polityczną"
Dopiero się zacznie - Karnowski już wali w Dudę, zwołano sztab kryzysowy na Nowogrodzkiej. Nikt już nie może mieć złudzeń, że obóz władzy jest monolitem. Nie sposób wierzyć, że dwa weta prezydenta to "ustawka".
Buldogi żarły się pod dywanem od dawna, teraz wreszcie będzie to widoczne. Nie rozumiałem nigdy wiary, że PiS jest pierwszą - w historii Polski i nie tylko - siłą polityczną pozbawioną konfliktów wewnętrznych, ambicji liderów; właściwie nie siłą polityczną, tylko emanacją litego absolutnego zła, które spadło na Polskę z kosmosu lub jako kara za grzechy elit.
Ci, którzy zafiksowali się na argumencie, że prezydent nie ma pola manewru, bo będzie bał się utraty poparcia PiS na drugą kadencję - zdawali się zapominać, że do reelekcji Duda potrzebuje nie tylko błogosławieństwa Prezesa, ale też głosów powyżej 50 proc. uczestników i uczestniczek wyborów. Nie mógł więc poprzeć w ciemno działań tak rozbójniczych, że odrzucają je nawet publicyści prawicy Piotr Zaremba i Rafał Ziemkiewicz. Co czeka polską scenę polityczną po nagłym zwrocie akcji z 24 lipca?
Michał Sutowski, publicysta Krytyki Politycznej, słusznie zwraca uwagę, że manewr Dudy umiejętnie skonsumowany przez PiS „może dać obozowi władzy szansę na «normalizację» wizerunku i demobilizację społecznego sprzeciwu, z «pełzającym» zawłaszczaniem państwa i kontrolą społeczeństwa w tle”.
Ale jest jeszcze drugi, też groźny, scenariusz, który snuł niedawno w „Rzeczpospolitej” były minister MSWiA w rządzie PO-PSL Bartłomiej Sienkiewicz -
to projekt „nowego, lepszego PiS-u”. Sienkiewicz pisał o nim w kontekście wysunięcia się Andrzeja Dudy na prowadzenie w rachitycznym wyścigu o tytuł alternatywnego przywódcy prawicy.
Można jednak też wyobrażać sobie większe partyjne przegrupowanie - jeśli kontynuowane będzie zbliżenie między Andrzejem Dudą a Pawłem Kukizem, który otwarcie przeciwstawiał się planom Zbigniewa Ziobry opanowania sądów i rozmawiał o nich z prezydentem.
Duda ma silny mandat konstytucyjny i wysokie wskaźniki popularności, Kukiz spory klub parlamentarny – i do niedawna żaden z nich nie miał pomysłu, co ze swoim kapitałem zrobić.
Gdyby w taki czy inny sposób połączyli siły – powstałaby może nowa partia, mniej „obciachowa” niż na powrót staje się PiS. Partia zdystansowana do ojca Rydzyka i bardziej wyczulona na wkurw i niespełnione aspiracje młodych.
I choć kontynuowałaby zapewne retorykę wojen kulturowych i „walki z elitami”, to jak na polskie warunki, może być ociupinkę bardziej liberalna obyczajowo - nie chciałaby np. zaostrzenia i tak ultra restrykcyjnego prawa aborcyjnego. Pozostałaby oczywiście wciąż demagogiczna, wciąż ksenofobiczna – „uchodźcy” to zbyt skuteczne hasło - i zapewne wciąż uwikłana w związki z narodowcami.
Jednak być może wolna od smoleńskiej paranoi i mniej uzależniona od osobistych fobii Prezesa. Być może czasem łatwiej byłoby z nią rozmawiać, bardzo prawdopodobne, że trudniej byłoby z nią wygrać.
Co z opozycją? W końcu udało się jej połączyć wspólną mobilizację z dobitnym wyartykułowaniem różnic i wewnętrznych podziałów – to wielkie osiągnięcie i otwarcie na rzesze dotąd niezmobilizowanych obywateli i obywatelek. W końcu przebił się do opinii publicznej, a także przygniatającej większości aktywistów Prawdziwej Lewicy, komunikat, że można protestować przeciwko demontażowi państwa prawa obok parlamentarzystów Nowoczesnej - i nie być wcale fanem Leszka Balcerowicza.
Spora w tym zasługa Akcji Demokracji – i przeforsowanej przez nią przejrzystej, prostej formy protestu, pozbawionej zarówno pogardy, jak i rekonstruktorskiego folkloru. Warto zwrócić uwagę nie tylko na zastopowanie przez blokujących Sejm demonstrantów pędzącego na motorze po lajki byłego lidera KOD Mateusza Kijowskiego, ale też na szereg wypowiedzi z wewnątrz obozu liberalnego, że wcześniejsza formuła protestów - bez kobiet, bez młodych, w cieniu tęsknoty za mędrcami z Unii Wolności – się wyczerpała.
Opozycja „uliczna” i obywatelska wygrała z parlamentarną.
Borys Budka czy Kamila Gasiuk-Pihowicz pokazali się jako wyraziści mówcy, ale PO i Nowoczesna jako partie jak nie miały pomysłu na bycie opozycją, tak dalej nie mają. Wysuwane na łapu capu postulaty referendum ws. reformy sądownictwa czy nowelizacji kodeksu karnego, by ukarać kiedyś autorów niekonstytucyjnych ustaw – to świadectwa tej bezradności.
A co z lewicą? Z pewnością jest pewien postęp – umiała przekroczyć własne uprzedzenia. Partia Razem zapraszała na protesty KOD, a KOD na protesty Partii Razem. Jednak to za mało. W obliczu nowej sytuacji, gdy opozycja parlamentarna może znów pogrążyć się w marazmie, a wewnętrzny spór w obozie PiS będzie przyciągał taką uwagę jak niegdyś prawyborcza prezydencka rozgrywka Sikorski-Komorowski – tym istotniejsza jest konsolidacja sił i mocny przekaz z lewej strony. Już nie ma poziomie pojedynczych gestów czy okazjonalnych wspólnych działań, ale wyrazistego komunikatu zwiastującego pomysł na kolejne nadchodzące wybory – samorządowe jesienią 2018, europejskie wiosną 2019, parlamentarne jesienią 2019.
Partia Razem, środowisko Barbary Nowackiej, przedstawiciele związków zawodowych czy Zieloni - muszą wykonać poważny gest, który pokaże, że nie tylko protestują wspólnie z obywatelami na ulicach, lecz uczestniczą także w grze o władzę.
Potrzebny będzie zmysł polityczny i przebicie się z własną narracją, której wstępne założenia lewica już ma – reforma Ziobry to dokonywany w interesie prawicowej oligarchii zamach na państwo prawa, ale przecież z obecnym wymiarem sprawiedliwości wcale nie jest dobrze. Co pokazuje chociażby reprywatyzacja czy problemy z egzekwowaniem prawa pracy.
Trzeba jednak ten przekaz przetłumaczyć na język „opowieści z życia”, język masowej wyobraźni i wyborczych haseł.
Nie będzie to łatwe, choćby dlatego, że media obozu rządzącego zdają się celowo nie dostrzegać żadnej „trzeciej możliwości”, żadnego politycznego życia poza świętą wojną: Kaczyński kontra Schetyna/Petru/autorytety III RP. Ale parę jasno i dobitnie sformułowanych punktów - np. propozycji alternatywnej reformy sądownictwa - mogłoby pomóc lewicy na dobry początek.
Najważniejsze, że coś znowu pękło – przeciwnik przestał wydawać się niepokonanym smokiem, karnym legionem upiorów pod wodzą mrocznego geniusza.
Znów możliwa jest nie tylko "inna polityka", ale też polityka w ogóle.
dziennikarz, krytyk teatralny i publicysta. Od 2012 stały współpracownik "Gazety Wyborczej", od 2009 - "Dwutygodnika". Pisze m.in. o kulturze, cenzurze, samorządach i stosunkach państwo-Kościół.
dziennikarz, krytyk teatralny i publicysta. Od 2012 stały współpracownik "Gazety Wyborczej", od 2009 - "Dwutygodnika". Pisze m.in. o kulturze, cenzurze, samorządach i stosunkach państwo-Kościół.
Komentarze