0:000:00

0:00

Adam Andruszkiewicz, którego kluczową kompetencją do objęcia ministerialnej funkcji w rządzie PiS miała być umiejętność promowania się na Facebooku, w ostatnich dniach mógł przekonać się na własnej skórze, że social media to miecz obosieczny.

Samoobrona, czyli porażka

28 grudnia 2018 premier Morawiecki powołał na wiceministra cyfryzacji posła Adama Andruszkiewicza, narodowca, byłego prezesa Młodzieży Wszechpolskiej, związanego wcześniej z Ruchem Narodowym, potem z Kukiz'15, a przed wejściem do rządu z ugrupowaniem Kornela Morawieckiego Wolni i Solidarni.

3 stycznia 2019 na Facebooku poseł zainaugurował akcję w obronie samego siebie po burzy, którą wywołała ta nominacja. Zdobył dużo reakcji — ale jednocześnie doszło do wysypu memów na jego temat, pojawiła się kontrakcja oraz dziesiątki ironicznych postów.

A wśród najbardziej aktywnych 20 kont w akcji z hashtagiem #MuremZaAndruszkiewiczem

aż 13 wypowiadało się przeciwko wiceministrowi, a tylko 7 za.

Andruszkiewicz znany jest ze swoich radykalnych poglądów i zachowań: jego pomysłem jest program „Cela plus”, czyli wsadzanie do więzień polityków polskiej opozycji; był jednym z pierwszych posłów zaangażowanych w rozpowszechnianie postulatu o wypłaceniu Polsce reparacji antyniemieckich, wielokrotnie wypowiadał się przeciwko Niemcom i Angeli Merkel, a ostatnio także przeciwko prezydentowi Francji Emmanuelowi Macronowi.

Nie toleruje muzułmańskich uchodźców i osób homoseksualnych. Jako radykalny narodowiec został wymieniony w raporcie węgierskiego think-tanku wśród pośrednich agentów wpływu Rosji w Polsce. OKO.press pisało o nim tu:

Przeczytaj także:

Problem z listami poparcia

Niejasna jest także sytuacja związana z prowadzonym przez białostocką prokuraturę śledztwem ws. podejrzenia o fałszowanie podpisów pod listami poparcia dla kandydatów Młodzieży Wszechpolskiej w wyborach samorządowych w woj. podlaskim w 2014 roku.

W postępowaniu zaginął tom akt, w którym zgromadzono protokoły zeznań świadków. Zeznania mógłby zaś być istotne dla Andruszkiewicza, ponieważ to on kierował wówczas Młodzieżą Wszechpolską. To wszystko sprawiło, że wejście posła do rządu wywołało liczne reakcje w Polsce, przeciwko nominacji zaprotestowało także kilka organizacji żydowskich ze świata. Świeżo upieczony wiceminister postanowił się bronić.

Ofiara „oszczerczej nagonki”

Akcja ruszyła 3 stycznia wieczorem, tuż po godz. 21. Poseł wrzucił wtedy na swój fanpage post, w którym przedstawił siebie jako ofiarę oszczerczej nagonki i poprosił o wsparcie. „Jeśli nie zgadzasz się na tę nagonkę na mnie która trwa – UDOSTĘPNIJ film z opisem #MuremZaAndruszkiewiczem! Pokażmy PRAWDĘ!” (pis. oryg.)

Film był fragmentem wypowiedzi posła na jednym z posiedzeń Sejmu, w czasie którego Andruszkiewicz atakował PO.

W poście ani w filmie nie poinformowano, dlaczego trwa „oszczercza nagonka” – wynika z nich jedynie, że jest niewinna ofiara (poseł) oraz oprawcy (opozycja). To sprytny psychologiczny wybieg, który sprawia, że odbiorcy wpisu psychologicznie „łapią się” na prośbę i reagują, ponieważ chcą okazać się ludźmi sprawiedliwymi, którzy stają w obronie niewinnej ofiary.

Nic dziwnego, że właśnie na taki post zdecydował się Andruszkiewicz – to gwarantowało mu ruch w sieci, choć jednocześnie ustawiło go w mało korzystnej w perspektywie kariery politycznej sytuacji: ofiara jest zawsze słabsza, a w polityce słabsi przegrywają. Zaś były szef Młodzieży Wszechpolskiej przegrać raczej nie chce.

Kto jest za?

Przyjrzałam się dokładnie całej akcji, nie tylko sprawdzając poziom reakcji i zasięg hashtagu, ale także analizując aktywne w niej konta.

Fanpage Andruszkiewicza jest jednym z największych pod względem liczby fanów wśród polskich polityków – ma ich ponad 190 tys. Gwałtowny przyrost fanów rozpoczął się w maju 2017 roku, gdy poseł nie był osobą szeroko znaną, a mimo to zdobywał w ciągu miesiąca ok. 20 tys. nowych obserwujących. To poziom w Polsce niespotykany, jeśli nie można go powiązać z przełomem w karierze polityka.

Z tego powodu już wcześniej przyglądałam się niektórym kontom aktywnym na fanpage posła, ale teraz nadarzyła się okazja, by przyjrzeć się im dokładniej.

Przeanalizowałam 113 kont, które podały dalej post Andruszkiewicza (nie zawsze oznaczając go hashtagiem).

Były to konta z losowo wybranego momentu akcji (udostępnień było bowiem kilka tysięcy) – dokładnie z 4 stycznia, godz. 12.34 – 113 kont, które jako ostatnie do tego momentu podały dalej post.

Poza tym przeanalizowałam 20 kont, które miały największą liczbę wypowiedzi z hashtagiem #MuremZaAndruszkiewiczem w rankingu narzędzia Unamo.

Przyjrzałam się również najbardziej popularnym tweetom z tym oznaczeniem oraz wpisom z kontrakcji – czyli tym, które używały hashtagu #AndruszkiewiczZaMurem.

Pół miliona wyświetleń, ale...

W momencie, gdy piszę tekst, 8 stycznia, post Andruszkiewicza ma 1700 komentarzy, 9600 udostępnień, 9800 reakcji i 542 tys. wyświetleń. To rzeczywiście dużo. W komentarzach pojawia się wiele wyrazów wsparcia.

Ale gdy przyjrzymy się bardziej szczegółowo, rzeczywistość wygląda już mniej różowo. Po pierwsze – skoro jego fanpage ma dziś 197 tys. fanów, to maksymalnie 5 proc. obserwujących zareagowało na wezwanie do obrony posła (przy czym część reagujących mogła nie należeć do fanów) – mimo iż akcję bardzo silnie rozpowszechniano w sieci.

Post pojawił się na bardzo wielu grupach propisowskich na FB. Wśród najbardziej aktywnych w całej akcji kont były i takie, których całe zaangażowanie polegało właśnie na wrzucaniu postu na rozmaite grupy: PiS-owskie, prawicowe, patriotyczne, katolickie, antyopozycyjne.

#MuremZaAndruszkiewiczem: konta fałszywe i prorosyjskie

Poza tym o akcji informowały propisowskie media, m.in. Telewizja Republika, niezależna.pl czy wpolityce.pl, co również zapewniało jej dużą widoczność w sieci. Jeszcze 3 stycznia wieczorem, zaledwie 2 godziny po udostępnieniu postu przez Andruszkiewicza, informację o akcji opublikował Polsat News i to on zapewnił zasięg hashtagowi już pierwszego dnia.

W medialnych newsach nie ma jednak nic zaskakującego. Bardziej istotne jest, kto zechciał pomóc Andruszkiewiczowi. Na losowej próbie sprawdziłam, jakie konta udostępniały jego post. Wśród 113 przeanalizowanych kont 22 proc. okazało się kontami niewiarygodnymi. Były to:

  • 12 proc. - konta fake'owe: bez żadnej aktywności własnej, jedynie udostępnianie linków, bardzo mała liczba aktywności, brak reakcji znajomych pod postami;
  • 10 proc. – konta prorosyjskie: w aktywności widoczne linki, grupy i polubienia stron rosyjskojęzycznych, polubienia stron związanych z rosyjską propagandą (Sputnik, kresy.pl, Voice of Europe, Russia Today, Magna Polonia), wielojęzyczność polubionych stron, niespójność zainteresowań etc.;
  • oraz 1 bot (udostępniający na FB od 24 do 30 linków na godzinę).

Czy to dużo? Z jednej strony – nie. Z drugiej 22 proc. udziału kont niewiarygodnych oznacza, że wygenerowały one ok. 2 tys. udostępnień, a to naprawdę wystarczająca liczba, by wpłynąć na algorytmy Facebooka, które zasięg postu uzależniają m.in. od liczby reakcji.

Podobnie, jeśli chodzi o konta prorosyjskie – 10 proc. to mało, ale oznacza, że właśnie one są źródłem prawie 1000 udostępnień.

Świadczy to przede wszystkim o tym, że sprawa Andruszkiewicza jako temat budzący wysokie emocje był w sieci rozpowszechniany m.in. przez konta prorosyjskie oraz przez konta fake'owe. Istotne byłoby ustalenie, jakiego typu konta zareagowały masowo zaraz po upublicznieniu postu przez wiceministra, bo to jest okres kluczowy dla poziomu rozchodzenia się postu – ale do tych danych nie ma dziś dostępu.

Przeciwnicy Andruszkiewicza najaktywniejsi

Dla wiceministra większe znaczenie może mieć jednak inny fakt. Otóż analiza najbardziej aktywnych kont w akcji z hashtagiem #AndruszkiewiczZaMurem pokazuje, że najbardziej angażowała przeciwników Andruszkiewicza, a nie jego zwolenników.

Wśród 20 najaktywniejszych (zestawienie wg narzędzia Unamo) aż trzynaście wypowiadało się przeciwko posłowi. Jedynie siedem kont broniło ofiary „oszczerczej nagonki”.

Co ciekawe, wśród krytyków wiceministra byli też narodowcy. Zarzucali posłowi zdradę ideałów, wypominali głosowanie zgodnie z linią PiS np. za nowelizacją ustawy o IPN (RN był wtedy przeciw). Co więcej, narodowcy zaangażowali się także w rozpowszechnianie antyhashtagu - #AndruszkiewiczZaMurem.

Stowarzyszenie „Marsz Niepodległości” (bardzo wpływowe wśród radykalnych prawicowców) na swoim fanpage'u udostępniło wypowiedź lidera Ruchu Narodowego Roberta Winnickiego, który powiedział o Andruszkiewiczu: „Wstyd, że ktoś taki wyszedł z naszych szeregów” - oznaczając ją właśnie tym antyhashagiem.

Zaś na Twitterze pojawiły się wypowiedzi krytyczne wobec wiceministra, w których używano obu tych oznaczeń.

Andruszkiewicz nie może więc ogłosić sukcesu swojej akcji – nie sposób bowiem policzyć, ilu aktywnych w niej użytkowników social media rzeczywiście go wspierało, a ilu wręcz przeciwnie.

Nie pomaga w tym nawet całkiem niezły zasięg hashtagu – 1,4 mln. Jednocześnie warto zauważyć, że w każdym z social media większość aktywnych w akcji stanowili mężczyźni (68 proc. na FB, 54 proc. na TT), przy niskim udziale kobiet (28 proc. na FB, 11 proc. na TT, dane nie sumują się do 100 proc. ze względu na konta, przy których nie można określić płci).

W ramach akcji 5 stycznia na Facebooku powstał też nowy fanpage - #MuremZaAndruszkiewiczem, ale zgromadził tylko 650 osób.

Lista oburzonych

Za to można na nim znaleźć post z „listą oburzonych” – listą tych, którzy ponoć najbardziej protestowali przeciwko rządowej karierze posła.

Otwiera ja Komitet Żydów Amerykańskich, na drugim miejscu jest gen. Marek Dukaczewski (skomentował on krytycznie nominację w programie Onet Rano), a na trzecim – Krzysztof Bosak z Ruchu Narodowego. Dopiero czwarte miejsce przypadło TVN24.

Andruszkiewicza poparli sympatycy PiS, ale nie narodowcy

A kto bronił Andruszkiewicza przed „oszczerczą nagonką”? Przede wszystkim środowiska PiS-owskie, a nie narodowe. Na Twitterze aktywna była grupa posła PiS Dominika Tarczyńskiego #DrugaZmiana. Na FB post rozchodził się głównie na grupach propisowskich i antyopozycyjnych.

Z osób publicznych, które użyły analizowanego hashtagu, można wymienić jedynie Tomasza Sakiewicza, redaktora naczelnego "Gazety Polskiej”, oraz posła Jarosława Porwicha, bliskiego współpracownika wiceministra. I koniec.

Politycy PiS ani jego publicyści nie wzięli udziału w akcji. Ta analiza pokazuje, że jeśli celem politycznym nominacji posła na wiceministra było zaskarbienie sobie sympatii środowiska radykalnych wyborców, to trafiono jak kulą w płot.

Andruszkiewicz co prawda może pochwalić się dużą liczbą fanów (nie wiadomo, ilu z nich jest prawdziwych) na Facebooku, ale niekoniecznie są to narodowcy. Wielu nacjonalistów ma bowiem do Andruszkiewicza pretensje o zbratanie się z PiS-em, uważa go za zdrajcę i koniunkturalistę – i dawali temu wyraz także teraz.

Nie ma własnego zaplecza

Jasne odcięcie się liderów Ruchu Narodowego od posła, negatywna opinia Pawła Kukiza, brak wsparcia ze strony innych uciekinierów z klubu Kukiz'15 – Marka Jakubiaka czy Sylwestra Chruszcza – to wszystko pokazuje, że Andruszkiewicz nie ma własnego zaplecza politycznego, że poza (nie wiadomo jak licznym) środowiskiem popierających go użytkowników mediów społecznościowych politycznie jest osamotniony.

To z jednej strony korzystne dla premiera Morawieckiego — oznacza bowiem, iż Andruszkiewicz będzie musiał iść ręka w rękę z PiS, bo nie ma drogi odwrotu. Z drugiej jednak oznacza, że nie dodaje on elektoratu PiS-owi, a może nawet częściowo odbiera – radykałów, którzy nie chcą mieć nic wspólnego z człowiekiem uważanym przez nich za ideowego zdrajcę.

Można to było jednak przewidzieć już przed nominacją, wystarczyło zrobić rozeznanie w środowisku narodowców. Najwyraźniej premier takiego rozeznania nie dokonał. I teraz ma w Andruszkiewiczu spory kłopot, a nie zysk.

Udostępnij:

Anna Mierzyńska

Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press

Komentarze