"Osoby, które tu docierają, widząc nas, muszą zobaczyć, że są w dobrym miejscu, wśród dobrych ludzi, którzy chcą im pomóc" - tłumaczy nam w Krościeńku Sirje, psychoterapeutka z Estonii
W sobotę 5 marca na przejściu granicznym w Medyce od rana prószył śnieg. Matka z dwójką dzieci, która uciekła z Winnicy w Ukrainie, siłuje się z dużą, czerwoną walizką. Córka wygląda na pięć, sześć lat, syn – może rok. Płacze z zimna, jego palce są całe czerwone. Kobieta przegrzebuje karton z rękawiczkami dziecięcymi, znajduje jedną parę w sam raz dla syna.
Po polskiej stronie pieszego przejścia granicznego piętrzą się stosy dziecięcych ubranek – kurtek, rękawiczek, śpioszki dla niemowląt. Wolontariusze i wolontariuszki zatrzymują spieszące w kierunku autobusów rodziny, wręczając - czasem wciskając - dzieciom ciepłe kakao czy cukierki. Matki uśmiechają się grzecznie i ciągną dzieci za sobą do kolejki. W taki zimny dzień każdy chce znaleźć się w autobusie jak najszybciej.
"Oprócz zwykłych przeziębień najczęściej mamy tu do czynienia z hipotermią. Uchodźcy dostają od nas koce termiczne, następnie są transportowani do Przemyśla"
– informuje nas koordynator Harcerskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Tuż za nim rozciągają się ciemnozielone namioty, których jeszcze wczoraj nie było.
Każdego dnia Medyka wygląda inaczej, każdego dnia struktura pomocowa rozwiązuje stare problemy, by za moment pojawiły się nowe. Chętnych do pomocy nie brakuje, ale kryzysem trudno zarządzać. Mimo wszystko jakoś się udaje: kolejne uchodźczynie dostają posiłek, kartę sim, wsiadają do autobusu i jadą dalej. Wcześniej zdążą zmarznąć, trzymając dzieci na rękach i zwierzęta w transporterach.
"W nocy temperatury są bardzo niskie, nasze namioty są ogrzewane, więc część osób mogła się tu przespać, czekając na transport. Zwłaszcza wczoraj sytuacja była kryzysowa.
Kolejka czterystu osób ciągnęła się na kilkaset metrów, ale nikt nie chciał jej opuścić, żeby nie tracić miejsca. Donosiliśmy im herbatę, żeby nie zamarzli".
Na przejściu granicznym stoją karetki. Ratownicy medyczni niosą pomoc na miejscu, w kryzysowych sytuacjach osoby są przewożone do przemyskiego szpitala.
"Dziś jeszcze nikt nie potrzebował naszej pomocy, wczoraj udzieliliśmy jej kilku osobom" – mówi mi dwójka ratowników. "Zazwyczaj to osoby wycieńczone, starsze, które nie mają siły przesiąść się z pociągu do autobusu. Na co dzień poruszali się wewnątrz własnych czterech ścian".
Zobacz relację wideo OKO.press z przejścia granicznego w Medyce i w Krościenku:
[video width="1080" height="1080" mp4="https://oko.press/images/2022/03/20220305_medyka-kroscienko-ania_WJ.mp4"][/video]
Długą drogę odczuwają też najmłodsi: pojawiają się biegunki i wymioty. Starszych, dorosłych i dzieci dotykają też bóle głowy i odwodnienie. W takich warunkach i przy takiej liczbie ludzi, może zdarzyć się wszystko.
"Wczoraj u rocznego dziecka doszło do zatrzymania akcji serca"
– mówi nam ratownik-wolontariusz z Poznania, którego spotykamy w hali Tesco w Przemyślu, która pełni funkcję punktu pomocowego. Niemowlę na szczęście uratowano.
Ratownik przyjechał tu karetką na własną rękę. Mówi, że uchodźcy sami z siebie do punktu medycznego raczej się nie zgłaszają, więc sam musi pytać, czy potrzebna jest pomoc.
"Mówią, że nic nie trzeba, że wszystko dobrze, a jak dopytuję, to okazuje się, że kobietę od tygodnia z nerwów boli głowa i jeszcze wychodzą inne dolegliwości".
Centrum w Tesco przy ul. Lwowskiej znajduje się niedaleko przejścia w Medyce i rozrasta się w tempie błyskawicznym. Gdy odwiedzaliśmy je na początku tygodnia, uchodźcy odpoczywali na kocach rozkładanych na korytarzach, było ich też znacznie mniej. W połowie tygodnia nieczynne sklepy zamieniono na poczekalnie: do każdego sklepu przyporządkowano nazwę miasta, dzięki czemu łatwiej było organizować odjazdy. Dziś otwarta jest też część, gdzie był supermarket.
Na dużej sali, gdzie kiedyś stały półki i kasy sklepowe, stoją rzędy łóżek polowych. Tu uchodźczynie i uchodźcy mogą odpocząć przed dalszą drogą, albo nawet przenocować. Za łóżkami mieści się część magazynowa: leżą tu karimaty, ubrania, buty, pieluchy i wiele innych, niezbędnych i podstawowych rzeczy.
Po korytarzach Tesco od wczoraj wieczorem krąży też psychoterapeuta Szymon z Poznania.
"Uchodźcy są tu na chwilę – więc są w trybie zadaniowym. Nawet jeśli ktoś jest załamany, to wystarczy że pojawi się perspektywa wyjazdu i staje na nogi na tyle, na ile to jest konieczne".
Szymon mówi, że to jeszcze nie jest moment na pracę psychoterapeutyczną, jest tu po to, by udzielać porad i przeprowadzać szybkie interwencje psychologiczne.
"Wszystko, przez co przeszli, będzie się odzywać za jakiś czas, gdy już znajdą się w bezpiecznej przestrzeni na stałe. Dlatego wraz z innymi terapeutami organizujemy pomoc w naszych rodzimych miastach i tam będziemy udzielać pomocy" – tłumaczy – "Jeżeli odczuwają otępienie, nieuzasadniony lęk lub silny brak nadziei, powinni natychmiast zgłosić się po pomoc" – apeluje.
Prosi, też by zadbać o zdrowie psychiczne samych wolontariuszy. "U wielu z nich widzę wyczerpanie, tłumaczę więc, jak rozpoznawać te symptomy i jak sobie z nimi radzić".
To bardzo ważne - na barki wolontariuszy spada dziś bowiem nie tylko ogrom ludzkiego nieszczęścia, ale też organizacja takich punktów pomocowych, jak Tesco przy ul. Lwowskiej.
Przejście graniczne w Krościenku koło Ustrzyk Dolnych wydaje się maleńkie, jeśli porównać je z Medyką. Pojedyncze grupki osób przechodzą z Ukrainy, mijając koksowniki, stoiska z kiełbasami z grilla i gulaszem. Stoi tu też karetka i punkt medyczny, obsługiwany przez estońską grupę medyków-wolontariuszy.
Medycy działają tu od dwóch dni, przygotowani są na dwa tygodnie, ale być może zostać trzeba będzie dłużej. Sytuacja w Ukrainie ciągle się zmienia, a w przyszłym tygodniu temperatura ma spaść nocami do minus kilkunastu stopni.
W pierwszych dniach od wybuchu wojny, osoby docierające do Polski idą o własnych siłach, jeszcze mieli czas spakować walizki, jeszcze zdążyli zapakować zwierzęta. W jakim stanie zobaczymy ich za miesiąc, za dwa, za rok? W końcu nikt dziś nie może przewidzieć, ile wojna potrwa.
"Na początku, podobnie jak chyba wszystkie zagraniczne organizacje, pojechaliśmy do Medyki, ale tam działało już zbyt wiele zespołów, było trochę chaotycznie, niektórzy przyjeżdżali i nie wiedzieli, gdzie się podziać" – tłumaczy koordynator estońskiej misji medycznej, dr Nadis Tiik. Polski Czerwony Krzyż polecił jego zespołowi skierować się do Krościenka, bo chociaż dociera tu znacznie mniej uchodźców i uchodźczyń, to opieka medyczna jest potrzebna.
Dr Tiik opowiada o początkach całej akcji. O tym, jak razem z całą rodziną mieli spakowane walizki na wakacje na Maderze i jak odwołali wyjazd, bo nie da się wypoczywać, gdy tuż obok wybucha wojna. O tym, jak zapytał znajomych lekarzy i specjalistów, kto chce z nim pojechać na polsko-ukraińską granicę. Wreszcie o tym, jak zapytał na Facebooku, czy ktoś może pożyczyć vana na drogę i jak jeszcze tego samego dnia udało się zorganizować transport, dwudziestu wolontariuszy/ek i fundusze ze zbiórki na całe przedsięwzięcie.
"Teraz jeszcze niewiele się tu dzieje, ale jesteśmy przygotowani na najgorszy możliwy scenariusz" – zapewnia.
Razem z medykami do Krościenka przyjechała psychoterapeutka z Estonii. Ma na imię Sirje, szeroki uśmiech i czapkę w narodowe barwy. Miesza angielski z rosyjskim, mówi szybko i patrzy prosto w oczy. Kontakt wzrokowy, jak zapewnia, w tak ekstremalnych sytuacjach jest niezwykle ważny.
"Osoby, które tu docierają, widzą nas, muszą zobaczyć, że są w dobrym miejscu, wśród dobrych ludzi, którzy chcą im pomóc. Widzą nas, nasze nastawienie, nasz uśmiech. To pierwszy krok, pierwszy sygnał, że od teraz będzie lepiej" – tłumaczy.
Sirje jest doraźną pomocą psychologiczną dla uchodźców i uchodźczyń z Ukrainy. Na terapię nie ma tu czasu – osoby na przejściu zostają tylko chwilę. Sirje robi więc to, co w tych warunkach możliwe - tworzy pierwszą bezpieczną przestrzeń.
Prowadzi nas do namiotu pomocy medycznej. Pokazuje na kąt pomiędzy dwiema leżankami. "Jesteś w bezpiecznym miejscu" – czytamy na rysunkach stworzonych przez uchodźczynie i dzieci razem z Sirje. Oprócz rysunków wyciąga z torby zabawki: puzzle, flamastry, "apteczka pierwszej pomocy na złamane serce", przytulanka w kształcie kurczaka. "Nie musimy tego wszystkiego używać. Chodzi o to, żeby tu pobyć, na chwilę poczuć się w siebie".
Poczuć się normalnie.
Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".
Dziennikarka i badaczka. Zajmuje się tematami wokół praw człowieka, głównie migracjami i uchodźstwem. Publikowała reportaże m.in. z Lampedusy, irackiego Kurdystanu czy Hiszpanii. Przez rok monitorowała sytuację uchodźców z Ukrainy w Polsce w ramach projektu badawczego w Amnesty International. Laureatka w konkursie Festiwalu Wrażliwego. Współtworzy projekt reporterski „Historie o Człowieku".
Komentarze