"Macierzyństwo jako prawo, a nie obowiązek". "Aborcja to łatwe rozwiązanie, prawdziwe problemy zostaną". "Od ostatniej debaty przez nielegalne aborcje zmarło 70 kobiet, kto odpowie za ich śmierć?". Relacjonujemy trwającą właśnie dyskusję nad dopuszczeniem aborcji do 14. tygodnia. Wynik wciąż niepewny
Dziś, 29 grudnia, Senat w Argentynie rozpoczął debatę nad projektem nowego prawa aborcyjnego, który ma wprowadzić darmową i legalną aborcję na żądanie do 14. tygodnia ciąży.
Według projektu:
Jeszcze przed rozpoczęciem obrad poparcie dla projektu deklarowało 32 senatorów i senatorek, 32 było przeciw, a 6 wciąż nie podjęło decyzji. W trakcie debaty jedna z niezdecydowanych senatorek, która dwa lata temu głosowała przeciw, zadeklarowała, że zmieniła zdanie. "Dziękuję wszystkim, którzy z szacunkiem pomogli mi otworzyć głowę".
Nie bez znaczenia dla głosowania jest fakt, że dwóch przeciwników aborcji nie weźmie w nim udziału. Były prezydent, 90-letni Carlos Menem trafił do szpitala i jest w stanie śpiączki ze względu na niewydolność nerek, a senator José Alperovich jest na bezpłatnym urlopie ze względu na sprawę sądową o wykorzystanie seksualne, którą wytoczyła mu bratanica (na rozpoczęcie sprawy czekała rok).
Oprócz aborcji Senat będzie głosował nad projektem Planu 1000 – programem wsparcia dla osób, które chcą mieć dziecko, ale zła sytuacja materialna i społeczna im to uniemożliwia. Oba projekty złożył prezydent.
W piątek 11 grudnia 2020 projekt legalizujący aborcję został przyjęty przez Sejm. Oddano 131 głosów na tak, przeciwko było 117 parlamentarzystów. Tutaj Argentynki już były, w 2018 projekt również przeszedł przez Sejm, ale został zablokowany przez Senat. Tym razem, projekt złożył jednak sam prezydent, dając wyraz swojemu poparciu dla zmiany prawa. Wcześniej na taki gest nie zdecydowała się żadna inna głowa argentyńskiego państwa.
"Jestem katolikiem, ale prawo ustanawiam dla wszystkich. Aborcja jest ważnym problemem zdrowia publicznego" - powiedział prezydent.
Zaznaczył też, że kryminalizacja aborcji nie powstrzyma osób, które są zdecydowane przerwać ciążę. "Doprowadziło to wyłącznie do tego, że zatrważająca liczba aborcji przeprowadzana jest nielegalnie. Każdego roku przez źle przeprowadzone aborcje do szpitala trafia około 38 tysięcy kobiet" - powiedział.
Według rządowych statystyk w 2018 roku w wyniku powikłań spowodowanych nielegalnie przeprowadzoną aborcją zmarło 35 kobiet.
“Tym projektem nie gwałcimy niczyich uczuć religijnych. Dzięki niemu będzie mniej cierpienia kobiet i mniej zgonów, których można było uniknąć" - uważa Vilma Ibarra, sekretarz ds. prawnych, która koordynowała grupę redagującą projekt nowego prawa.
W niedzielę opublikowano wezwanie podpisane przez ponad 1 500 przedstawicieli kultury (tweet z niektórymi podpisami i wezwaniem do Senatu poniżej). "Czekamy na ten moment od dekad. Legalna aborcja to postulat społeczny i powszechny. Czas tworzyć historię. Patrzy na nas cały świat" - piszą.
To prawda. Argentyna byłaby pierwszym dużym państwem Ameryki Łacińskiej, w którym zliberalizowano prawo aborcyjne. Wcześniej udało się to w Urugwaju, na Kubie, w Gujanie i mieście Meksyk.
Patrzą też Polki, które z przykładu Argentynek mogą się dużo nauczyć.
Senatorka Silvia Elias de Perez zapowiedziała jeszcze przed rozpoczęciem posiedzenia, że jeśli projekt stanie się prawem, zgłosi je do argentyńskiego Trybunały Konstytucyjnego jako niezgodny z konstytucją. "Przed międzynarodowymi traktatami jest nasza Konstytucja, która broni życia nienarodzonych". Argumentuje, że nowe prawo nie chroni kobiet, tylko odbiera im pomoc lekarzy. A mężczyznom odbiera prawo do decydowania, ale też pozwala nie brać odpowiedzialności.
Argentyńczycy przed telewizorami (i cały świat w internecie) mogą oglądać salę Senatu, na której zajętych jest kilka krzeseł, a na dużym podłużnym ekranie wyświetlają się twarze senatorów, którzy łączą się zdalnie. Co jakiś czas debatującym senatorom towarzyszą przebitki na manifestujące na ulicach grupy kobiet - te zielone, za prawem do aborcji i niebieskie, przeciwko. W rogu ekranu przebieg debaty jest tłumaczony na język migowy.
Jako pierwsza głos zabrała senatorka Norma Durango. Nie miała wątpliwości. "Alternatywy są dwie: aborcja legalna albo nielegalna". Pytała: "będziemy dalej uczestniczyć w zbrodni? Nie głosowano na mnie, żeby zostało tak, jak jest. Reprezentuję tu także kobiety, które zmarły podczas nielegalnych aborcji".
Senatorka zwracała uwagę na to, że nielegalne aborcje, to gigantyczny podziemny biznes, który nie ma oporów przed porzucaniem kobiet i osób, które zachodzą w ciążę na granicy śmierci. Durango w swoim przemówieniu starała się nie wykluczać osób transpłciowych.
"Przestańmy być hipokrytami. Mamy prawo decydować o swoim ciele, mamy prawo do przyjemności, do naszej seksualności. Ten projekt ustanawia macierzyństwo jako prawo, a nie obowiązek".
Senator Mario Fiad wymieniał z kolei różne przepisy, które chronią "życie od poczęcia" i uniemożliwiają zgodę na projekt. Tłumaczył, że aborcja nie rozwiązuje problemów.
"Mówi się nam, że dzieci nie powinny być matkami. Nie powinny też być wykorzystywane, żyć w przemocowym środowisku. Czy ten projekt przeciwdziała tym tragediom? Nie, aborcja może nie będzie już potajemna, ale przemoc i bieda tak. Prawdziwe problemy zostaną, a ten projekt daje jako rozwiązanie tylko aborcję, zostawia kobiety same".
Zaraz zabrzmiał inny męski głos, z drugiej strony sporu. Senator Oscar Parrilli podliczył z 44 senatorów, większość jest przeciw legalizacji aborcji, z 28 senatorek, większość jest za. Przypomniał, że w projekcie chodzi o uznanie prawa kobiet do decydowania o sobie.
"W Argentynie przeprowadza się 450 tys. aborcji rocznie. Mniej niż 10 procent w systemie publicznym, resztę prywatnie. Istnieje nierówność między tymi, którzy mają dostęp do aborcji z gwarancją zdrowia i życia, i resztą, która ryzykuje wszystkim. Ten projekt wprowadza równość między kobietami, które podejmują decyzje" - mówił i odpowiadał na argumenty przeciwników.
"Słyszeliśmy, że tym projektem państwo się wtrąca, wręcz przeciwnie. Państwo staje się obecne, bierze odpowiedzialność za problemy, a nie tylko zgłasza się do kobiet po głos na wyborach".
Senatorka Nancy Gonzalez mówiła zdecydowanie: macierzyństwo chciane albo wcale. Pokazała, jakie konsekwencje ma hipokryzja.
"Od poprzedniego głosowania w 2018 roku minęło 863 dni. Udało nam się wyprowadzić temat aborcji ze sfery tabu, dziś rozmawia się o niej w rodzinach, na uniwersytetach, na ulicach.
W tym samym czasie przez nielegalne aborcje zmarło 70 kobiet. Kto odpowiada za te śmierci po tym, gdy miał okazję dać im legalną i bezpieczną możliwość przerwania ciąży? W 2018 było późno, teraz jest jeszcze później. Życia tych kobiet już nie przywrócimy".
"W ciągu 10 dni od zablokowania przez senat projektu legalizującego aborcję przez nielegalny zabieg zmarły dwie kobiety" - kontynuowała Gonzalez. "Wiecie, ile dzieci zostało przez to osieroconych? Szóstka. Kiedy zaproponowałam reparacje dla dzieci osieroconych w wyniku nielegalnych aborcji, usłyszałam: nie. I że słowo "aborcja" rodzi konflikty. Państwo nie ma dla tych dzieci żadnego rozwiązania".
Gonzalez nie zapomniała o konsekwencjach pandemii dla systemu opieki zdrowotnej. "Każdego dnia 100 łóżek w szpitalach zajmują kobiety, które trafiają tam po nielegalnej aborcji. Dzisiaj tych 100 łóżek mogłoby służyć w walce z pandemią" - mówiła senatorka i pytała:
"Jak śmiecie zmuszać kobietę do rodzenia, kiedy tego nie chce? Jak możecie poczuwać się do decydowania o życiowych projektach innych osób? Jak możecie dopuszczać, żeby zgwałcona dziewczynka była zmuszona do macierzyństwa w wieku 11 lat?".
Kolejne wystąpienie było przełomowe. Senatorka Silvina Marcela Garcia Larraburu dotychczas nie opowiedziała się po żadnej ze stron, w 2018 roku głosowała przeciw prawu do aborcji. Opowiedziała historię Mariny, wierzącej dziewczyny, która codziennie walczy o edukację, rozwój, ma marzenia, cele. I nagle zachodzi w ciążę. "Czuje się sama, opuszczona, jej życie się wali, jej wiara jest wystawiona na próbę, nie ma się do kogo zwrócić". Marina jest w tej historii szczęściarą, ma oszczędności, dokonuje bezpiecznej aborcji.
"Ale nie traci swojej wiary, bo wierzy w prawdziwie miłosiernego Boga. Nie ocenia, bo wie już, że tylko osoba, która znajdzie się w takiej sytuacji, wie co to znaczy" - podsumowała Garcia Larrabura. I podziękowała tym, którzy pomogli jej "otworzyć głowę" i zmienić zdanie. "Prawo legalizujące aborcję razem z projektem 1000 dni waloryzują i towarzyszą kobietom, szanując ich wybór.
Senatorka Ines Blas uznała, że bronienie prawa kobiet nie jest sprzeczne z bronieniem prawa do życia od poczęcia. "Możemy zapobiegać niechcianym ciążom dzięki edukacji i antykoncepcji, państwo musi podejść do tego poważnie".
"O życiu się nie debatuje, broni się go"- stwierdził senator Zimmerman, który zagłosuje przeciw.
"Jak długo jeszcze będziecie nas uprzedmiatawiać, traktować jak kobiety drugiej kategorii? Jak długo będziemy musiały mierzyć się z patriarchalnym nakazem by być matkami albo niespełnionymi kobietami?" - pytała Eugenia Duré.
Debata trwa, głosowanie jeszcze dziś albo jutro (gdy publikujemy ten tekst w Buenos Aires jest godzina 19.20 - przyp. red.)
Prawo aborcyjne, które dopuszczało przerwanie ciąży tylko w sytuacji zagrożenia życia matki i gwałtu obowiązywało w Argentynie od 1921 roku. Za przerwanie ciąży kobietom groziły 4 lata więzienia. Jak to zwykle w sytuacjach kryminalizacji aborcji bywa, prawo nie zawsze było przestrzegane. Na niekorzyść kobiet.
Najdobitniej świadczą o tym dane ministerstwa zdrowia z 2019 roku. Wynika z nich, że każdego roku około 3 tysiące dziewczynek i nastolatek poniżej 15. roku życia zostaje matkami. Większość została zgwałcona przez członków rodziny lub najbliższego otoczenia. Coraz więcej takich przypadków zdarza się wśród dziewczynek między 10. a 13. rokiem życia.
Skoro nawet nastoletnie dzieci nie mogły liczyć na dostęp do legalnej aborcji, a usuwanie ich zagrażających życiu ciąż spotykało się z protestami środowiska kościelnego, co dopiero dorosłe kobiety?
Jak zatem Argentynki doszły do tego momentu, kiedy 29 grudnia 2020 roku nawet Senat uznał ich prawo do decydowania o swoim ciele? Droga była długa i solidarna. Dzisiejszy sukces to dziewiąta próba zmiany prawa.
W 2019 projekt został przyjęty nawet przez Sejm, ale zatrzymał się w Senacie. Przez wszystkie te lata działało i rozrastało się solidarne aborcyjne podziemie kobiet, które pomagały innym kobietom zrobić aborcję farmakologiczną lub wyegzekwować prawo do legalnej aborcji.
Krok po kroku, uświadamiając i rosnąc w siłę, ruch "zielonego przypływu" (od zielonych chustek, które podczas protestów noszą kobiety walczące o legalną aborcję) doprowadził w końcu do liberalizacji interpretacji aborcyjnego prawa, który praktycznie zalegalizował aborcję.
Żeby mieć dostęp do legalnej aborcji wystarczy o nią poprosić i zadeklarować, że zagraża życiu, zdrowiu albo jest wynikiem gwałtu. Żadna instytucja nie może kobiecie odmówić ani podważyć jej deklaracji. Ale interpretacja, to interpretacja, zawsze może się zmienić. Potrzebne jest prawo.
Już niedługo powiemy wam, czy tak się stało.
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Absolwentka MISH na UAM, ukończyła latynoamerykanistykę w ramach programu Master Internacional en Estudios Latinoamericanos. 3 lata mieszkała w Ameryce Łacińskiej. Polka z urodzenia, Brazylijka z powołania. W OKO.press pisze o zdrowiu, migrantach i pograniczach więziennictwa (ośrodek w Gostyninie).
Komentarze