Los Ukrainy wisi na włosku. Powstaje pytanie, dlaczego nie zrobiliśmy więcej, aby pomóc Ukrainie, by jej siła militarna miała moc odstraszania i uczyniła ją niestrawną dla rosyjskiego niedźwiedzia?
„Myślę, że Putin zainwestuje w Kijów”, powiedział mi generał NATO. Przez chwilę myślałem, że się przesłyszałem. A potem uświadomiłem sobie, że użył angielskiego słowa „investment” w starym, wojskowym sensie oznaczającym otoczenie miasta bez jego faktycznego zajmowania.
To jedno słowo pokazuje, jak bardzo cofnęliśmy się w Europie w ciągu ostatnich 15 lat: ze świata, w którym inwestowanie oznacza lokowanie pieniędzy w danym miejscu - do świata, w którym inwestowanie oznacza obleganie go przez wojsko.
Artykuł Timothy Gartona Asha, pisany 21 lutego, jeszcze przed decyzją Putina o uznaniu "republik" w Donbasie. Ukazał się dziś, 22 lutego, także w „The Guardian”. Autor jest brytyjskim intelektualistą i historykiem, profesorem na Uniwersytecie Oksfordzkim, świadkiem i uczestnikiem przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego „Wiosny obywateli”, jest także autorem książek „Polska rewolucja: Solidarność”, „Wolny świat: dlaczego kryzys Zachodu jest szansą naszych czasów” oraz „W imieniu Europy: Niemcy i podzielony kontynent (historia Ostpolitik)”.
OKO.press wydarzenia wczorajszego wieczora i dzisiejszego ranka opisało tu:
Patrząc wstecz, widzimy, że prezydent Rosji, Władimir Putin, wypowiedział wojnę Zachodowi już 15 lat temu, w przemówieniu wygłoszonym w 2007 roku na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa.
Na tegorocznej Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium, z której właśnie wróciłem, wszyscy starali się zrozumieć, jak doszło do tego, że znaleźliśmy się na skraju największej wojny w Europie od 1945 roku – i zastanawiali się, czy możemy jej jeszcze zapobiec.
Pomimo prowadzonej w ostatniej chwili dyplomacji, Rosja nadal zmierza do podjęcia poważnych działań wojskowych. Propagandowe twierdzenie o ukraińskim ataku na granicy oraz w teatralny sposób transmitowana ewakuacja kobiet i dzieci z separatystycznych para-państewek Doniecka i Ługańska mają oczywiście na celu fałszywe usprawiedliwienie rosyjskiej agresji.
Nie wiemy dokładnie, jaką ostatecznie formę przybierze kolejny atak, ale jak powiedział niedawno prezydent Niemiec, Frank-Walter Steinmeier, Rosja założyła już pętlę na szyję Ukrainy.
To była najbardziej elektryzująca Monachijska Konferencja Bezpieczeństwa, jaką przeżyłem. Charakteryzowało ją również wielkie odrodzenie „Zachodu”, terminu – a niektórzy powiedzieliby, że rzeczy – który przestał być używany po zakończeniu zimnej wojny.
Teraz wszyscy ustawili się w kolejce, by głosić niewzruszoną jedność Europy i Ameryki Północnej. Sekretarz stanu USA Anthony Blinken usiadł na scenie obok minister spraw zagranicznych Niemiec Annaleny Baerbock, sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg stanął ramię w ramię z przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulą von der Leyen, a wszyscy zadeklarowali, że nie dzieli ich nic, nawet najcieńsza kartka papieru.
Ale to już inny „Zachód” niż geopolityczny sojusz z czasów zimnej wojny. Dzięki rozszerzeniu UE i NATO o kraje bałtyckie, Polskę, Słowację, Węgry i Rumunię, ten odrodzony Zachód stoi teraz na granicy z Rosją, Białorusią i Ukrainą.
Znów słychać głosy, że rozszerzenie NATO było wielkim błędem. Ale gdzie byłaby dziś Estonia bez tego twardego bezpieczeństwa? Odpowiedź: na mrozie wraz z Ukrainą, w ciemnej otchłani niepewności. Najwyraźniejszym przesłaniem z Monachium było to, że NATO jest zdeterminowane, by bronić każdego centymetra terytorium swoich członków na wschodzie. Mieszkańcy Narwy, estońskiego miasta położonego tuż przy granicy z Rosją, mogą spać spokojnie w swoich łóżkach, czego nie można powiedzieć o Ukraińcach.
Podczas „ukraińskiego lunchu” w Monachium Dmytro Kułeba, minister spraw zagranicznych Ukrainy, przedstawił, czego jego kraj chce: broni, dyplomacji, sankcji, wsparcia gospodarczego i jasnej perspektywy ewentualnego członkostwa w Unii Europejskiej.
Kwestia broni wciąż dzieli Zachód. USA, Wielka Brytania, Polska oraz kraje bałtyckie dostarczają Ukrainie broń defensywną, Niemcy – nie. Rzadko spotykałem się z taką ilością obelg w sieci, jak za felieton w „The Guardian”, który napisałem siedem lat temu, w lutym 2015 roku. Opowiedziałem się wtedy się za dostawami broni defensywnej na Ukrainę w czasie, gdy siły zbrojne Putina interweniowały bezpośrednio w regionie Donbasu, by odepchnąć armię ukraińską od jej własnego terytorium.
Teraz pytam: co by było, gdybyśmy w ciągu tych siedmiu lat zrobili więcej, aby pomóc Ukrainie w budowaniu jej własnej odporności militarnej, żeby miała moc odstraszania, a także, by uczynić ją niestrawną dla rosyjskiego niedźwiedzia?
To nie jest tylko historyczne „co by było, gdyby”. Niezależnie od tego, co wydarzy się na Ukrainie w najbliższych dniach i tygodniach, kwestia moralności i praktyczności pomocy obronnej nie zniknie.
Kryje się za tym szersze pytanie, czy Europa jest gotowa zmobilizować twardą siłę, aby bronić własnego liberalnego porządku w obliczu rosyjskiej agresji w Europie i tego, co po następnych wyborach prezydenckich w USA może ponownie oznaczać amerykańskie odsunięcie się od Europy.
Na razie istnieją jeszcze środki pozamilitarne. Jeśli o nie chodzi, to Niemcy są główną siłą Europy, a za nimi plasują się Francja i Wielka Brytania. Niemcy zrobiły więcej niż ktokolwiek inny w Europie, by udzielić Ukrainie wsparcia ekonomicznego.
Kanclerz Niemiec Olaf Scholz dobrze poradził sobie podczas moskiewskiego szczytu z Putinem i przekazał w Monachium jasny komunikat o kosztach, jakie poniesie Rosja w przypadku inwazji. „Trzymajmy się razem” – powiedział, przechodząc na język angielski, by mocniej podkreślić swoje słowa.
Największym sprawdzianem tego „trzymania się razem” będzie sytuacja, w której Putin nie zdecyduje się na jawną inwazję, a zamiast tego ucieknie się do wykrętów dyplomatycznych, ataków cybernetycznych i dyplomatycznego uznania para-państewek Doniecka i Ługańska.
Wówczas mogą pojawić się pęknięcia w jedności Zachodu, a Niemcy mogą skusić się na kontynuowanie budowy rurociągu gazowego Nord Stream 2 z Rosji.
W przypadku faktycznego zbrojnego wtargnięcia początkowo nastąpiłaby zgodna reakcja w postaci sankcji, ale jak skuteczne byłyby te sankcje i jak długo można by je utrzymać?
W Monachium dowiedziałem się od liderki białoruskiej opozycji Swiatłany Cichanouskiej, jak wiele luk pozostawił Zachód w swoich rzekomo kompleksowych sankcjach wobec reżimu białoruskiego dyktatora Aleksandra Łukaszenki.
Putin zgromadził ponad 600 miliardów dolarów rezerw finansowych i dokonał innych zabezpieczeń przed sankcjami. W każdym razie, mocarstwo gotowe bez wahania do użycia przemocy ma przewagę eskalacji nad mocarstwami, które rezygnują z użycia siły.
Jak mówi stare polskie przysłowie: „my z nimi gramy w szachy, a oni z nami w dupniaka”.
Poza tym pozostaje kwestia naszej długofalowej strategii wobec terytoriów między UE a Rosją. Obecnie nie mamy żadnej. Scholz powiedział, że nie wolno nam powrócić do Europy podzielonej na strefy wpływów: „żaden kraj nie powinien być podwórkiem innego kraju”.
Ale jeśli nie myśli się poważnie o otwarciu perspektywy członkostwa w UE, o co prosił ukraiński minister spraw zagranicznych, wiedząc doskonale, że proces ten potrwa wiele lat, to właśnie w tym miejscu zostawia się Ukrainę – na tylnym podwórku, z cieszącym się złą sławą gangsterem mieszkającym nad wejściem.
Na razie, w tej ostatniej chwili, pojawia się pytanie, czy możemy jeszcze coś zrobić, aby zapobiec kolejnej krwawej tragedii w tej części naszego kontynentu, już tak mocno doświadczonej. W momencie kiedy to czytasz, może być już za późno.
Tłumaczyła Anna Halbersztat
Brytyjski historyk, profesor na Uniwersytecie Oksfordzkim, wykłada też na Uniwersytecie Stanforda. Europejczyk. Świadek i uczestnik przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego "Wiosny obywateli".
Brytyjski historyk, profesor na Uniwersytecie Oksfordzkim, wykłada też na Uniwersytecie Stanforda. Europejczyk. Świadek i uczestnik przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego "Wiosny obywateli".
Komentarze