0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.plFot. Sławomir Kamińs...

Ten tekst ukazuje się równocześnie w OKO.press i w brytyjskim dzienniku „Financial Times”.

Termin „normalizacja” wszedł do obiegu po sowieckiej inwazji na Czechosłowację w 1968 roku. Oznaczał on próbę zawrócenia europejskiego społeczeństwa ku sowieckim normom komunistycznym. Nigdy nie zapomnę słów czeskiego przyjaciela, który w 1984 roku powiedział mi: „Jeśli ktoś wstanie, by publicznie wyrazić swoje zdanie, jego znajomi powiedzą, że »nie jest normalny«”. Ale pięć lat później, ludzie w całej Europie Środkowo-Wschodniej mówili „chcemy być normalnym krajem”. Za normalne uznawali takie państwa jak Niemcy Zachodnie, Francja czy Stany Zjednoczone. Zachód wygrał bitwę o normy.

Trumpiści w USA

Ta wersja normalności – zachodnia, liberalno-demokratyczna – dominowała przez wiele lat, ale teraz jest zagrożona. Po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta w 2016 roku, David Remnick, redaktor naczelny „The New Yorkera”, napisał żarliwy apel do Amerykanów, aby nie normalizowali Trumpa i trumpizmu.

Cóż, sześć lat później Trump pozostaje najbardziej wpływowym politykiem partii republikańskiej, nawet jeśli jego kandydaci nie poradzili sobie, tak dobrze jak się spodziewał, w wyborach do Kongresu 8 listopada.

Setki wybranych republikańskich kongresmenów rozpowszechniają kłamstwo, że Trump tak naprawdę wygrał wybory prezydenckie w 2020, a miliony republikańskich wyborców mówią ankieterom, że w to wierzą.

Faktycznie rzecz ujmując, trumpizm stał się częścią amerykańskiej normalności.

Le Pen we Francji

We Francji, skrajnie prawicowa polityczka, Marine Le Pen zdobyła w tegorocznych wyborach prezydenckich szokujące 41 procent głosów, a jej partia – Zjednoczenie Narodowe – nieźle wypadła w wyborach parlamentarnych. Teraz jej deputowani zasiadają razem z nią w Zgromadzeniu Narodowym Francji, schludnie ubrani, grzeczni (w większości, poza okazjonalnym okrzykiem „Wracaj do Afryki!”), przestrzegający konwenansów parlamentarnego zachowania i robiący wszystko, żeby pokazać, że ich polityka jest, cóż, normalna.

Meloni we Włoszech

We Włoszech, post-neofaszystka Giorgia Meloni została premierką, a Silvio Berlusconi – tak, ten sam Berlusconi - uważany jest za najbardziej umiarkowanego z trzech partyjnych liderów w jej rządzie koalicyjnym.

Nie jest łatwo walczyć z taką pełzającą normalizacją. XIX-wieczny niemiecki filozof prawa Georg Jellinek pisał przekonująco o „normatywnej mocy tego, co jest” – tendencji do stopniowego włączania tego, co powszechnie doświadczane w życiu, do norm etycznych i prawnych.

W demokracjach pojawia się dodatkowa trudność. Jeśli partia skrajnie prawicowa ma znaczącą reprezentację parlamentarną, istnieje silna pokusa, by bardziej umiarkowane, centroprawicowe partie wchodziły z nią w koalicję lub, jak to ma miejsce obecnie w Szwecji, rządziły z jej parlamentarnym poparciem.

(Oczywiście to samo dotyczy partii centrolewicowych w stosunku do skrajnie lewicowych). Tak więc samo funkcjonowanie demokracji może przyczynić się do podważenia norm liberalno-demokratycznych.

Suella Braverman w Izbie Gmin

Właśnie z tego powodu ważne jest, aby demokratyczni politycy centroprawicy nie ustępowali skrajnej prawicy i przyjmowali lub tolerowali jej język. Przykładem tego była niedawna wypowiedź Suelli Braverman, brytyjskiej minister spraw wewnętrznych, która określiła przybycie uchodźców i migrantów zza Kanału jako „inwazję”.

Słowo „inwazja” sugerujące celowe wrogie wtargnięcie to słowo-klucz i znak rozpoznawczy skrajnej prawicy. Jednak premier Rishi Sunak, zamiast ostro zdystansować się od jej podżegających słów, próbował je przedstawić jako zwykłą przenośnię użytą do pokreślenia skali problemu. Chociaż krytykowanie atakowanego ze wszystkich stron ministra, którego się właśnie (nierozważnie) mianowało, może być kłopotliwe, politycy demokratycznej centroprawicy muszą przy każdej okazji wyostrzać tę granicę, a nie ją zacierać.

Jak przeciwdziałać pełzającej normalizacji skrajnej prawicy, możemy uczyć się od wielkiego czeskiego dysydenta Václava Havla i jego oporu wobec tej pierwszej „normalizacji”.

Polega to na upieraniu się, przez dziesięciolecia, jeśli zajdzie taka potrzeba, przy standardzie normalności, który może różnić się od tej normalności doświadczanej w otaczającym nas społeczeństwie.

„Nie, my nie jesteśmy tacy!”, mówią amerykańscy politycy w odpowiedzi na kolejną przerażającą strzelaninę w szkole lub inną zbrodnię z nienawiści. Empirycznie nie jest to niestety prawda: takie rzeczy są teraz stale obecne w amerykańskim społeczeństwie. Ale to „nie jesteśmy tacy!” jest zarówno deklaracją zasad, jak i emocjonalnie inteligentną próbą przywrócenia ludzi do ich lepszego ja.

Kiedy więc usłyszysz „to jest normalne”, pamiętaj: walka o przyszłość liberalnej demokracji to także walka o definicję normalności.

Nowa książka autora: „Homelands: A Personal History of Europe ukaże się wiosną przyszłego roku"

Tłumaczyła: Anna Halbersztat

Na zdjęciu przedstawiciele polskiej skrajnej prawicy Janusz Korwin-Mikke i Grzegorz Braun, posłowie Konfederacji. Timothy Garton Ash nie wymienia ich w swoim tekście. Ale zagrożenie "normalizacją" skrajnej prawicy jest w Polsce tak samo obecne jak we Francji, Włoszech, Wielkiej Brytanii czy USA.

;
Na zdjęciu Timothy Garton Ash
Timothy Garton Ash

Brytyjski historyk, profesor na Uniwersytecie Oksfordzkim, wykłada też na Uniwersytecie Stanforda. Europejczyk. Świadek i uczestnik przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego "Wiosny obywateli".

Komentarze