0:000:00

0:00

Według informacji OKO.press w kancelarii parafialnej w Turku 26 lipca 2019 "doszło do sprzeczki", gdy dyżurujący tam ksiądz - pod nieobecność proboszcza - odmówił przyjęcia dokumentów apostazji. Jak podała policja, żadnych rękoczynów, ani ataków na Kościół nie było, a po południu tego samego dnia proboszcz przyjął deklarację wystąpienia z Kościoła. Diecezja włocławska ogłosiła jednak, że doszło do brutalnego ataku i taki news rozgrzał prawicowe media, polityków i hierarchów. Prokuratura aresztowała "napastnika", ale 14 sierpnia sąd uchylił jej decyzję.

"Prokuratura nie mówi wszystkiego. Jedną z najważniejszych przyczyn uchylenia aresztu podaną w uzasadnieniu sądu było to, że zgromadzony materiał dowodowy nie daje podstaw do zastosowania takiego środka zapobiegawczego jak areszt tymczasowy. Jest to najsurowszy z przewidzianych Kodeksem postępowania karnego środków zapobiegawczych i powinien być stosowany wyjątkowo. Sąd Okręgowy w Koninie podzielił argumentację zawartą w zażaleniu i uznał, że decyzja o aresztowaniu była niezasadna.

Dodatkowo należy podkreślić, że prokuratura również podczas posiedzenia Sądu Okręgowego - czyli już po złożeniu wyjaśnień przez pozostałe osoby [uczestniczące w awanturze o apostazję - red.] - wnioskowała o nieuwzględnienie mojego zażalenia i dalsze utrzymywanie tymczasowego aresztu wobec podejrzanego",

wyjaśnia OKO.press adw. Damian Czekaj, obrońca zatrzymanego, którego prawicowe media, politycy i hierarchowie uznali za groźnego napastnika.

Ale opowiedzmy po kolei.

Wersja kościelno-prawicowa: atak z użyciem krzyża i obelg

"W relacji poszkodowanego kapłana, ok. godz. 10.30 do biura parafialnego weszły czworo ludzi (trzy kobiety i mężczyzna), pragnący złożyć akt apostazji. Po wyjaśnieniu, że taki dokument może przyjąć i podpisać jedynie ksiądz proboszcz i poinformowaniu, kiedy pełni on dyżur w kancelarii,

ks. Zacharek został zaatakowany przez mężczyznę, który chwycił jedną ręką stojący na regale krzyż, a drugą zrzucił prezbitera z fotela na podłogę. Wszyscy atakujący używali przy tym wulgarnych określeń nie tylko pod adresem kapłana, ale także Kościoła.

Po kilkukrotnych, bezskutecznych prośbach, aby napastnicy opuścili kancelarię, kapłan wezwał policję" - poinformowała diecezja włocławska na stronie internetowej 30 lipca 2019 roku.

Informację podały prawicowe media, a wydarzenie stało się kolejnym dowodem na to, że polski Kościół znalazł się w niebezpieczeństwie. Osoby, które weszły do kancelarii, zostały nazwane "napastnikami". Newsa o "ataku" zaczęli powtarzać prawicowi politycy. 31 lipca podczas posiedzenia komisji kultury i środków przekazu były europoseł Marek Jurek posłużył się wydarzeniem w Turku, by uzasadnić przyjęcie uchwały "sprawie potępienia wszelkich aktów nienawiści i pogardy antykatolickiej".

"Uchwała ma charakter interwencyjny.

We Francji do profanacji kościoła albo cmentarza dochodzi co 8 godzin. W Polsce tego typu akty się mnożą. Chociażby dzisiaj mamy doniesienia o ataku na księdza w Turku. Przyszła pora, by nazwać i potępić nienawiść i pogardę antykatolicką.

Wiadomo, że ona często spotyka się z tolerancją", przekonywał Jurek.

Pierwsza wersja policji: ataku nie było, sprawa została załatwiona

Dzień po tym, jak informację o ataku podała diecezja włocławska, policja, która przybyła na miejsce zdarzenia, podała inną wersję wydarzeń. "Potwierdzam jedynie, że policja interweniowała w tej sprawie - mówiła portalowi onet.pl Dorota Grzelka, starsza aspirant policji w Turku.

"Nie doszło do naruszenia nietykalności cielesnej księdza, nie doszło do rękoczynów. Nie był to żaden atak na Kościół. Nic takiego nie miało miejsca".

Jak twierdzi Grzelka w rozmowie z Onetem i gazeta.pl osoby nie chciały opuścić kancelarii, mówiły podniesionymi głosami i zachowywały się arogancko: "Dlatego była potrzeba interwencja policji.

Te osoby jeszcze tego samego dnia wróciły na plebanię po godzinie 16.00 i otrzymały od proboszcza potwierdzenie złożenia aktu apostazji". Na tym policja zakończyła interwencję, a ponieważ rzekomo zaatakowany ksiądz nie złożył zawiadomienia, postępowania nie wszczęto.

Przyjaciel zatrzymanego mówi OKO.press: "doszło do sprzeczki"

OKO.press rozmawiało z przyjacielem jednego z uczestników wydarzenia: "Rzeczywiście doszło do sprzeczki. Prawo kanoniczne jest takie, że oświadczenie o chęci wystąpienia z kościoła składa się proboszczowi. I ksiądz w parafii powiedział, że oświadczenia nie przyjmie, bo nie ma proboszcza. Ale oni przyszli tylko złożyć dokumenty, tak jak się przychodzi do sekretariatu w urzędzie. Nie oczekiwali natychmiastowego podpisu, tylko przyjęcia dokumentów za potwierdzeniem odbioru. Tego im odmówiono".

Prokuratura wkracza do akcji i aresztuje

Przyjaciel jednego z uczestników zdarzenia: "Po tym, jak policja uznała, że nie doszło do rękoczynów i nie wszczęła postępowania, a ksiądz nie wniósł oskarżenia, przyjaciele myśleli, że sprawa jest zamknięta. Ale ona zaczęła żyć własnym życiem w mediach, o czym nawet nie wiedzieli.

Wypowiedział się na ten temat nawet biskup włocławski. Dwa dni po jego wypowiedzi prokuratura wszczęła postępowanie, a jeden z uczestników wydarzenia został zatrzymany".

Rzeczywiście, 1 sierpnia do sprawy odniósł się bp Wiesław Mering [na zdjęciu]: "Ksiądz po prostu nie chciał zbędnego hałasu i zamieszania wokół siebie i sytuacji, która miała miejsce. Ja to uważam za poważny błąd. O tym, co się wydarzyło trzeba mówić. Nie trzeba robić z igły wideł, ale nie można też robić z wideł igły. A tutaj chyba ta druga sytuacja się pojawiła. Nie wydaje mi się, że brak nagłośnienia tej sprawy sprawi, że one się nie będą pojawiały. Może być dokładnie odwrotnie".

A dwa dni później - 3 sierpnia - okazało się, że to nie koniec sprawy. Tego dnia prokuratura zatrzymała we Wrocławiu 43-letniego mężczyznę, rzekomego napastnika i postawiła mu zarzuty. "W opisie zarzutu wskazano, że podejrzany miał zmuszać osobę pokrzywdzoną, czyli księdza, do określonego zachowania, poprzez stosowanie przemocy w postaci siły fizycznej. Jednym zarzutem objęto kilka czynów. Najsurowszy z nich zagrożony jest karą do pięciu lat więzienia", powiedział Onetowi prokurator Adam Weber z prokuratury w Turku.

Podejrzany został tymczasowo aresztowany - na wniosek prokuratury sąd rejonowy w Turku zastosował wobec niego środek zapobiegawczy. Areszt miał trwać miesiąc - do 3 września.

Prawnik zatrzymanego: Sąd uchylił decyzję jako niezasadną

Adwokat Damian Czekaj, obrońca podejrzanego, złożył zażalenie na decyzję sądu. W środę 14 sierpnia Sąd Okręgowy w Koninie uznał, że zastosowany wobec 43-latka areszt był nieuzasadniony i decyzję uchylił. I nie zastosował żadnych innych środków zapobiegawczych wobec podejrzanego np. poręczenia majątkowego, czy zakazu opuszczania kraju.

"Początkowo istniała obawa matactwa ze strony podejrzanego, ponieważ nie uczestniczył on sam w zdarzeniu [w sensie - uczestniczyły w nim też inne osoby - red.]. Ale po jego aresztowaniu do prokuratury same zgłosiły się pozostałe osoby, które pojawiły się z nim w biurze parafii. Zostały one przesłuchane i przedstawiono im zarzuty. Więc ta obawa matactwa przestała być aktualna" - wyjaśniła w rozmowie z Onetem Aleksandra Marańda, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Koninie.

Adwokat Damian Czekaj: "Tutaj prokuratura nie mówi wszystkiego. Jedną z najważniejszych przyczyn uchylenia aresztu podaną w uzasadnieniu sądu było to, że zgromadzony materiał dowodowy nie daje podstaw do zastosowania takiego środka zapobiegawczego jak areszt tymczasowy. Jest to najsurowszy z przewidzianych Kodeksem postępowania karnego środków zapobiegawczych i powinien być stosowany wyjątkowo. Sąd Okręgowy w Koninie podzielił argumentację zawartą w zażaleniu i uznał, że decyzja o aresztowaniu była niezasadna.

Dodatkowo należy podkreślić, że prokuratura również podczas posiedzenia Sądu Okręgowego - czyli już po złożeniu wyjaśnień przez pozostałe osoby - wnioskowała o nieuwzględnienie mojego zażalenia i dalsze utrzymywanie tymczasowego aresztu wobec podejrzanego.

Dlatego wyjaśnienie pani rzecznik jest niepełne".

W zażaleniu adwokat Damian Czekaj powołał się między innymi na treść art. 259 KPK: "To jest przepis mówiący o tym, że tymczasowego aresztowania nie stosuje się, gdy jest duże prawdopodobieństwo, że orzeczona na końcu postępowania kara nie będzie karą pozbawienia wolności. I sąd przychylił się do mojej argumentacji". Pełne uzasadnienie decyzji sądu poznamy w przyszłym tygodniu.

Jak wyglądało całe wydarzenie z perspektywy podejrzanych? "O tym niestety nie możemy jeszcze mówić, póki trwa postępowanie przygotowawcze prowadzone przez Prokuraturę", mówi Damian Czekaj. Postępowanie może trwać miesiącami i latami, ale prawnik przewiduje, że zakończy się w ciągu jednego lub dwóch miesięcy.

;

Udostępnij:

Magdalena Chrzczonowicz

Wicenaczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej przez 15 lat pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.

Komentarze