Komentarz szefa MSWiA do ataku terrorystycznego w Barcelonie i Cambrils to kolejny przykład PiS-owskiej polityki zarządzania strachem. Minister Błaszczak miesza przy okazji pojęcia uchodźców, migrantów, procedury relokacyjnej i bezpieczeństwa narodowego, nie proponując przy tym żadnych konkretów – poza enigmatycznym "zamknięciem drzwi do Europy"
Odpowiedzialność za tragiczne ataki w Barcelonie i Cambrils z 17 sierpnia 2017 wzięło na siebie tzw. Państwo Islamskie. W momencie pisania tego tekstu policja hiszpańska nadal poszukuje głównego podejrzanego: 18-letniego Marokańczyka Moussy Oukabira. Już zatrzymano trzy osoby, w tym obywatela hiszpańskiej enklawy Melilla w północnej Afryce. Jak na razie nic więc nie wskazuje na to, że z atakiem mieli coś wspólnego uchodźcy.
Według Konwencji Genewskiej, którą ratyfikowała Polska, uchodźca to osoba, która na skutek uzasadnionej obawy przed prześladowaniem z powodu swojej rasy, religii, narodowości, przynależności do określonej grupy społecznej lub z powodu przekonań politycznych przebywa poza granicami państwa, którego jest obywatelem. Jest to więc kategoria prawna – i z tego, co dotychczas wiemy, nikt z osób odpowiedzialnych za atak w Barcelonie i Cambrils nie należał do tej kategorii.
Tymczasem minister Błaszczak już wydał wyrok – winni są uchodźcy i unijna procedura relokacji. Minister – być może nieświadomie – pomaga w ten sposób terrorystom w osiągnięciu ich celu, czyli zastraszeniu społeczności międzynarodowej. Taka retoryka wpisuje się zresztą w szerszą strategię PiS: tworzenia atmosfery zagrożenia, a następnie zarządzania strachem. W czasie, gdy minister Błaszczak napędzał atmosferę strachu, burmistrz Barcelony Ada Colau napisała na Twitterze:
"Barcelona miastem pokoju. Terroryzm nie spowoduje, że przestaniemy być kim jesteśmy: miastem otwartym na świat, odważnym i solidarnym".
Dzień po zamachach, 18 sierpnia, Hiszpanie wyszli na ulice Barcelony, by oddać hołd ofiarom, ale także z okrzykami "nie boimy się!".
Sprawdzamy, co z komentarza ministra Błaszczaka jest prawdą.
System relokacji uchodźców to mechanizm, który skłania miliony ludzi do tego, żeby napływały do Europy
Przypomnijmy: relokacja to transfer osób ubiegających się o azyl z Grecji i Włoch do innych członków Wspólnoty. Procedurę relokacji rozpoczęły w 2015 roku decyzje Rady Unii Europejskiej, wydane na podstawie art. 78.3 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej w związku z bezprecedensową liczbą migrantów do Grecji i Włoch. Art. 78.3 dotyczy pomocy krajom członkowskim, które znajdują się w sytuacji kryzysowej w związku z napływem obywateli krajów trzecich.
Proces miał potrwać dwa lata i zakończyć się we wrześniu 2017 roku. Relokacja jest więc procedurą, która została uchwalona, żeby poradzić sobie ze skutkami kryzysu migracyjnego – rozdzielić między kraje członkowskie 160 tys. osób, które do Europy już dotarły albo w najbliższej przyszłości miały dotrzeć. Procedurą relokacji objęte są osoby pochodzące z państw, których lista jest stale aktualizowana przez Komisję Europejską – obecnie to m.in.: Syria, Bahrajn, Erytrea i Jemen.
Do tej pory przesiedlono 25 tysięcy osób, w tym ani jednej do Polski. Czechy przyjęły zaledwie 12 osób, Węgry nie zaproponowały miejsc dla nikogo i nikogo też nie przyjęły. Tymczasem inne kraje członkowskie solidarnie wzięły na siebie część odpowiedzialności od Włoch i Grecji. Pełny wykaz osób relokowanych z Włoch i Grecji do poszczególnych państw członkowskich, według stanu z 24 lipca 2017, znajdziesz tu.
Nie ugniemy się pod naciskami, bo tu chodzi o bezpieczeństwo Polski i Polaków. (...) To są prawa należące do państw członkowskich. Zapewnienie bezpieczeństwa jest prawem narodowym, a nie wspólnotowym
Minister Błaszczak nie ma racji twierdząc, że kwestia przyjęcia uchodźców z relokacji łączy się z bezpieczeństwem narodowym i w związku z tym leży w gestii rządów narodowych. Rada Unii Europejskiej wydała dwie prawnie wiążące decyzje, dotyczące procedury relokacji – w lipcu 2015, dotyczącą relokacji 40 tysięcy osób, a we wrześniu 2015 - o relokacji 120 tysięcy osób.
Polski rząd z premier Ewą Kopacz na czele zobowiązał się do przyjęcia ponad 6 tys. osób - i tę liczbę Komisja Europejska traktuje jako wiążącą dla naszego kraju.
Komisja ma więc niezbędną podstawę prawną, żeby wymagać od Polski wypełnienia zobowiązań. Ma też podstawy, żeby postawić Polskę przed Trybunałem Sprawiedliwości UE, jeśli tego nie zrobi. W związku z odmową przyjęcia uchodźców 26 lipca 2017 Komisja Europejska rozpoczęła drugi etap procedury dyscyplinującej wobec Polski, Czech i Węgier. Jeśli polski rząd przez miesiąc nie ustosunkuje się do zalecenia Komisji - stanie przez Trybunałem Sprawiedliwości UE.
Jeśli zaś chodzi o bezpieczeństwo Polek i Polaków – w maju 2016 roku rząd PiS wprowadził poprawki do ustawy o udzielaniu cudzoziemcom ochrony na terytorium RP, zakładające, że każdy uchodźca przybywający do Polski w ramach relokacji będzie prześwietlony trzykrotnie (już po pierwszej kontroli przez urzędników unijnych): przez policję, Straż Graniczną i ABW. Jeśli którakolwiek z tych instytucji uznałaby daną osobę za zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego, nie zostałaby ona relokowana do Polski (art. 86 Ustawy o cudzoziemcach). To oznacza, że polski rząd ma faktyczną wolność w ustalaniu, kto stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa.
Można więc zaryzykować stwierdzenie, że uchodźcy z relokacji byliby najstaranniej prześwietlonymi cudzoziemcami przekraczającymi granice Polski.
W Polsce nie dochodzi do tego rodzaju sytuacji dlatego, że w Polsce nie ma enklaw, w których mieszkają ludzie nie integrujący się z miejscem, do którego przybyli
W tej kwestii stuprocentowo zgadzamy się z ministrem Błaszczakiem: enklawy i getta etniczne są zarzewiem frustracji społecznych, a więc bardzo podatnym gruntem dla wszelkich idei ekstremistycznych, w tym terroryzmu. Dlatego trzeba stworzyć i stale pracować nad polityką integracyjną cudzoziemców – właśnie po to, żeby uniknąć powstawania takich enklaw. Tymczasem w Polsce nie istnieje przemyślana polityka integracyjna – mało tego, nie ma nawet dokumentu, który by taką politykę definiował.
Kalina Czwarnóg, członkini zarządu Fundacji Ocalenie, która od 10 lat pomaga uchodźcom i migrantom w Polsce, mówi OKO.press: "Polska polityka integracyjna nie istnieje: nie ma sensownego pomysłu na to, jak ułatwiać cudzoziemcom integrację z polskim społeczeństwem, czy odnalezienie się na rynku pracy. Systemowe niezajmowanie się tym wyzwaniem przez polskie rządy też jest wyborem politycznym. To polityka zaprzeczania rzeczywistości i udawanie, że zjawiska nie ma".
Procedura oczekiwania na decyzję w sprawie przyznania statusu uchodźcy może ciągnąć się nawet dwa lata, a w tym czasie cudzoziemcy w przeważającej większości przebywają w ośrodkach, gdzie nie mają kontaktu z Polakami i polskim językiem, poza okazjonalnymi lekcjami języka. Przez pierwszych sześć miesięcy pobytu w Polsce nie mają też prawa do pracy, więc jeśli chcieliby wyprowadzić się z ośrodka, nie mają za co. W ogromnej mierze ciężar integracji cudzoziemców w Polsce wzięły więc na siebie organizacje pozarządowe – pomimo kurczących się środków finansowych.
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Absolwentka studiów europejskich na King’s College w Londynie i stosunków międzynarodowych na Sciences Po w Paryżu. Współzałożycielka inicjatywy Dobrowolki, pomagającej uchodźcom na Bałkanach i Refugees Welcome, programu integracyjnego dla uchodźców w Polsce. W OKO.press pisała o służbie zdrowia, uchodźcach i sytuacji Polski w Unii Europejskiej. Obecnie pracuje w biurze The New York Times w Brukseli.
Komentarze