Prezydent Duda i premier Morawiecki w weekend podzielili się z Polakami tą samą myślą: rząd PiS „jest atakowany” dlatego, że odnosi sukcesy. Im Polska będzie silniejsza, tym mocniej będzie atakowana – twierdzili. To twórcza, ale niemal dosłowna adaptacja poglądu Józefa Stalina. Serio. Nie żartujemy
W sobotę 19 maja 2018 Telewizja Trwam wyemitowała wywiad z prezydentem Andrzejem Dudą, przebywającym wtedy z wizytą w USA. Duda mówił wówczas o krytyce rządów PiS za granicą:
"Atakuje się nas na różne sposoby. Jestem jednak przekonany, że atakuje się nas dlatego, że zwiększa się nasza rola i nasze znaczenie. Słabych się nie atakuje, bo szkoda na to czasu i energii. Tak jest w polityce i w życiu. Z tym się trzeba pogodnieć, że jeżeli twoja pozycja wzrasta, to będziesz też atakowany".
Podobna myśl pojawiała się w przemówieniach polityków PiS wielokrotnie. W niedzielę 20 maja podczas spotkania w Gdańsku premier Morawiecki mówił, że rząd PiS jest krytykowany w Europie, ponieważ:
"Zauważono, że nie damy się kupić polityką poklepywania po plecach, że jesteśmy samodzielnym państwem, suwerennym, które realizuje swoją politykę przebudowy wymiaru sprawiedliwości".
Podobne wątki pojawiały się wielokrotnie wcześniej. Np. w 2013 roku, kiedy PiS był jeszcze w opozycji, prezes Jarosław Kaczyński tłumaczył wyborcom w Gryfinie: „Nas atakują, dlatego, że to my jesteśmy jedyną siłą, która może Polskę zmienić”.
Sens swojego przesłania politycy wykładają jasno: atakuje się silnych. Polska słaba i grzecznie słuchająca Zachodu – czyli pod rządami PO-PSL – nie była krytykowana, ponieważ się nie opierała, tylko wypełniała oczekiwania stawiane przed nią przez zachodnie elity. Im większe sukcesy PiS, tym silniejszy atak.
Teza ta, potraktowana dosłownie, jest w oczywisty sposób fałszywa. Za naruszanie zasad demokracji krytykuje się i atakuje nie tylko silnych, ale także słabych. Siła i słabość nie stanowią w tym wypadku kryterium. Za naruszanie reguł praworządności krytykowane są na arenie międzynarodowej Węgry – których nawet zwolennicy Orbána nie nazwaliby mocarstwem, a które my w OKO.press przez grzeczność nazwiemy „niezbyt dużym i niezbyt bogatym krajem środkowoeuropejskim”. Krytykowana za łamanie praw człowieka i zasad praworządności jest Rosja Putina, atomowa superpotęga, oraz Chiny, również supermocarstwo i druga gospodarka świata. Krytykowana jest Turcja Erdogana i Egipt Al-Sisiego, dwie dyktatury, które są zarazem regionalnymi mocarstwami. Krytykowane są wreszcie małe, operetkowe despotyczne reżimy – takie jak dyktatury w Gwinei Równikowej czy w Swazilandzie. Obrońcy praw człowieka i zasad praworządności nie oszczędzają Wenezueli i Kuby, dwóch lewicowych dyktatur. Tę listę można łatwo wydłużać: osoby zainteresowane szczegółami OKO.press odsyła do raportów Amnesty International czy Human’s Rights Watch, dwóch kompetentnych i otoczonych powszechnym szacunkiem organizacji międzynarodowych, które od dziesięcioleci zajmują się monitorowaniem stanu przestrzegania praw człowieka w różnych krajach.
Duda i Morawiecki (a przed nimi wielu innych polityków PiS) opowiadają więc rzeczy, które są w banalny i łatwy do sprawdzenia sposób fałszywe. To jednak nie jest nic nowego: obaj panowie mają w OKO.press bogatą kartotekę wygłoszonych nieprawd, manipulacji i nadużyć.
Interesujące jest źródło idei, którą można streścić słowami „im bardziej wygrywamy, tym bardziej nas atakują”.
W 1933 roku Józef Stalin wprowadził do doktryny marksistowskiej nowatorski element. Stalin – który znajdował się wówczas w końcowej fazie rozprawy z wewnętrznymi przeciwnikami w partii komunistycznej – nie miał już żadnych jawnych wrogów, a partia – żadnych przeciwników w Związku Radzieckim, który był państwem totalitarnym. Stalin sformułował wówczas doktrynę, zgodnie z którą w miarę przybliżania się rewolucji do ostatecznego zwycięstwa, zwolennicy kapitalizmu – burżuazja, wrogowie zewnętrzni – stawiają pochodowi komunizmu coraz ostrzejszy opór.
Był to element walki Stalina z Nikołajem Bucharinem, działaczem komunistycznym, który był m.in. przeciwnikiem kolektywizacji i forsownego uprzemysłowienia (Stalin był ich zwolennikiem). Bucharin – podobnie jak zmarły w 1924 roku Lenin – uważał, że punktem szczytowym walki klas w Rosji była rewolucja komunistyczna i wojna domowa. Po zwycięstwie nad kontrrewolucją walka klas miała się zmienić, według Bucharina, w pokojową konkurencję ekonomiczną, którą oczywiście wygra socjalizm, jako bardziej efektywny i wydajny gospodarczo (zainteresowanych odsyłamy do biografii Bucharina pióra amerykańskiego historyka Stephena F. Cohena – odpowiedni fragment tutaj, od s. 200.).
Stalin miał inny pogląd. Uważał, że partia komunistyczna jest w stanie nieustannego oblężenia – im jest silniejsza, tym bardziej desperacko wrogowie wewnątrz partii starają się ją zniszczyć. Przemycają więc burżuazyjne idee wewnątrz partii (skoro nie są już w stanie działać jawnie). Dlatego utrzymanie rewolucji wymaga nieustannej czujności i nieustannych represji. Tę myśl rozwinął później komunistyczny dyktator Chin Mao Tse-tung, który mówił nawet o „burżuazji” wewnątrz partii.
W obu wypadkach teoria – jak pisze historyk Timothy Snyder – spełniała następujące cele:
Marksistowski filozof György Lukács (1885-1971), nieortodoksyjny marksista, krytyczny wobec stalinizmu, komentował:
"Idea, że walka klas przybierała na sile w czasie dyktatury proletariatu była kolejnym przypadkiem historycznego fałszerstwa. W rzeczywistości była też być może najbardziej uderzającą ilustracją tego, jak bardzo prymat metodologiczny taktyki prowadził do zniekształcenia metody marksistowsko-leninowskiej. Priorytet nadawany idei zwiększania się walki klasowej służył wykluczeniu każdej rzeczywistej dyskusji teoretycznej na temat prawdziwej natury sytuacji politycznej za rządów Stalina. Rosja była uznawana za pozostającą w stanie permanentnej wojny domowej, decyzje rządowe podejmowano wyłącznie na podstawie taktycznych przesłanek i ci, którzy nie chcieli się na nie zgodzić, byli piętnowanie jako jawni lub ukryci wrogowie państwa".
OKO.press intryguje, na ile marksistowskie wykształcenie starszego pokolenia liderów PiS – którzy studiowali w czasach PRL – zdają sobie sprawę z dialektycznych korzeni swoich argumentów. Jarosław Kaczyński zdał nawet w 1976 roku na „bardzo dobrze” egzamin doktorski z filozofii marksistowskiej. Założymy się, że on doskonale rozumie ten kontekst. Wśród znajomych prezes znany jest z ironicznego poczucia humoru.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Komentarze