To nasz rodak, syn katolickiego narodu, powiedział pierwszy światu „Bóg jest tworem człowieka”. Zadbaliśmy jednak, aby go nikt nie usłyszał. I pilnujemy tego nadal. 30 marca przypadła 332 rocznica jego męczeńskiej śmierci. A ateiści w dzisiejszej Polsce są potrzebni jak nigdy
"Religia została ustanowiona przez ludzi bez religii, aby ich czczono, chociaż Boga nie ma. Pobożność została wprowadzona przez bezbożnych. Lęk przed Bogiem jest rozpowszechniany przez nielękających się w tym celu, żeby się ich lękano. (…) Prosty lud oszukiwany jest przez mądrzejszych wymysłem wiary w Boga na swoje uciemiężenie" - napisał w XVII wieku Kazimierz Łyszczyński. Został za to zgładzony z wyroku sądu w 30 marca 1689 roku.
W rocznicę jego męczeńskiej śmierci historię pierwszego polskiego ateisty opisuje Andrzej K. Sidorski, który zamieścił w OKO.press wiele tekstów krytykujących działanie instytucji kościelnych w Polsce. Ostatni cykl jego tekstów nosił wspólny tytuł "Polski katolicyzm jako źródło cierpień".[restrict_content paragrafy="2"]
Refleksje Andrzeja K. Sidorskiego nad losem pierwszego polskiego ateisty i współczesnego polskiego ateizmu zamieszczamy w naszym cyklu „Widzę to tak” – w jego ramach od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.
Wiek XVII, zwany Barokiem lub Kontrreformacją, wydał na świat wybitnego polskiego myśliciela, który mógłby być wymieniamy w podręcznikach filozofii w Polsce i na świecie. Był nim Kazimierz Łyszczyński - szlachcic, żołnierz, były jezuita, sędzia królewski i filozof.
Wspomina go i nawet cytuje angielska wersja Wikipedii pod hasłem „Historia ateizmu - Renesans i reformacja” obok tak wybitnych nazwisk jak Gulio Cesare Vanini, znany też jako Lucilio Vanini (1585-1619), Baruch Spinoza (1632-1677) czy Thomas Hobbes (1588-1679).
Podobnie wymienia go pod hasłem „Ateizm” Wikipedia niemiecka. W obu z nich, a także w Wikipedii francuskiej i rosyjskiej, Łyszczyński posiada własne hasło osobowe, gdzie jest nazywany filozofem. Jego dzieło „O nieistnieniu Boga” także posiada własne hasła przedmiotowe w narodowych wersjach Wikipedii.
Natomiast w Polsce Łyszczyński - choć też ma hasła w Wikipedii - jest niemal kompletnie nieznany, nawet z nazwiska, a określanie go mianem filozofa nawet u wtajemniczonych budzi zdziwienie i podejrzenie o niezdrową egzaltację lub przynajmniej przesadny entuzjazm.
O Kazimierzu Łyszczyńskim cała Polska miała szansę dowiedzieć się dopiero stosunkowo niedawno dzięki organizowanemu od 2013 roku przez organizacje ateistyczne warszawskiemu Marszowi Ateistów, kończącemu się inscenizacją egzekucji Łyszczyńskiego na rynku Starego Miasta.
Łyszczyński został skazany na spalenie żywcem za ateizm najpierw przez sąd kościelny w 1688 roku, a następnie w 1689 roku przez specjalnie powołaną komisję sejmową.
Król Jan III Sobieski okazał mu „łaskę”, zamieniając spalenie na ścięcie. Przedtem jednak w obecności tłumów 30 marca 1689 na warszawskim rynku kat wyrwał Łyszczyńskiemu język i spalił na żywca prawą rękę, którą Łyszczyński ośmielił się pisać o nieistnieniu Boga.
Wraz z ręką Łyszczyńskiego kat spalił jedyny egzemplarz jego traktatu. Sądy kościelny i sejmowy skazały bowiem na śmierć również dzieło Łyszczyńskiego. Nawet jego dom miał być zrównany z ziemią, a zaorane miejsce po nim pozostać na wieki ugorem. Historia miała o nim na życzenie biskupów zapomnieć.
Łyszczyński napisał swój traktat po łacinie, tytułując go „De non existentia Dei” i z przeznaczeniem ze względu na niebezpieczną treść raczej do szuflady (choć musiał rozmawiać o nim z przyjaciółmi). Tekst powstał zapewne około roku 1674. Było to pierwsze w dziejach europejskich dzieło w założeniu dowodzące nieistnienia Boga.
Z zachowanego przemówienia oskarżyciela Łyszczyńskiego wynika, że traktat analizował krytycznie dzieła różnych obcych autorów i kończył się stwierdzeniem nawiązującym do formuły logicznego dowodzenia - „a zatem Boga nie ma”.
W mowie oskarżyciela zachowało się jednak pięć fragmentów - w sumie dwanaście zdań - z traktatu Łyszczyńskiego, które zostały po raz pierwszy opublikowane w 1955 roku przez profesora Andrzeja Rusława Nowickiego (1919-2011).
To niezwykle mało jak na dzieło liczące 265 kart „gęsto zapisanych drobnym pismem”. Ale jednocześnie nie są to fragmenty przypadkowe, lecz starannie wybrane, aby pogrążyć oskarżonego przed sądem, ukazując sedno jego ateistycznych poglądów. Być może również dzisiaj wybralibyśmy te same cytaty, chcąc ukazać rewolucyjność myśli Łyszczyńskiego.
Łyszczyński dowodził nieistnienia Boga odwołując się do zasad logiki i niezmienności praw przyrody (o przyrodzie wiemy z relacji jednego z czytelników traktatu).
Twierdził, że teolodzy przypisują Bogu „atrybuty i określenia przeczące sobie”, podczas gdy wszystko dostatecznie wyjaśnia natura. Oskarżał teologów o świadome kłamstwa i ogłupianie wiernych, pytając retorycznie: „Czy w ten sposób nie gasicie Światła Rozumu?”.
Dowodził, że jeśli religia mówiłaby prawdę, byłaby zgodna z rozumem: „Jednakże nie doświadczamy ani w nas, ani w nikim innym takiego nakazu rozumu, który by nas upewniał o prawdzie objawienia bożego. Jeżeli bowiem znajdowałby się w nas, to wszyscy musieliby je uznać i nie mieliby wątpliwości, i nie sprzeciwialiby się Pismu Mojżesza ani Ewangelii (...) i nie byłoby różnych sekt, ani ich zwolenników.”
Łyszczyński widział w religii narzędzie zastraszania i władzy. „Religia została ustanowiona przez ludzi bez religii, aby ich czczono, chociaż Boga nie ma. Pobożność została wprowadzona przez bezbożnych. Lęk przed Bogiem jest rozpowszechniany przez nielękających się w tym celu, żeby się ich lękano. (…) Prosty lud oszukiwany jest przez mądrzejszych wymysłem wiary w Boga na swoje uciemiężenie.”
Jako pierwszy w nowożytnej Europie opisał dobrze dzisiaj znany paradoks zniewolenia umysłów przez religię: „Tego samego uciemiężenia broni jednak lud, w taki sposób, że gdyby mędrcy chcieli prawdą wyzwolić lud z tego uciemiężenia, zostaliby zdławieni przez sam lud.”
W odniesieniu do losu Łyszczyńskiego ta obserwacja okazała się złowróżbnym proroctwem.
Łyszczyński jako pierwszy napisał też: "Człowiek jest twórcą Boga, a Bóg jest tworem i dziełem człowieka. Tak więc to ludzie są twórcami i stwórcami Boga, a Bóg nie jest bytem rzeczywistym, lecz bytem istniejącym tylko w umyśle".
Powoływał się przy tym na bliżej nieznanych - z powodu zniszczenia traktatu - innych myślicieli oraz innych rozumnych ludzi: „Są tacy, co zaprzeczają objawieniu, i to nie głupcy, ale ludzie mądrzy, którzy prawidłowym rozumowaniem dowodzą czegoś wręcz przeciwnego, tego właśnie, czego i ja dowodzę. A więc Bóg nie istnieje.”
Były to wszystko myśli wyprzedzające swoją epokę o sto lat. Wiele z nich mieli sformułować dopiero filozofowie francuskiego Oświecenia tacy jak Paul Holbach, Denis Diderot czy Jean D’Alembert.
Łyszczyński ubiegł też o kilkadziesiąt lat francuskiego księdza Jeana Mesliera (1664-1729), który za sprawą swojego dzieła znanego jako „Testament” (też pisanego do szuflady, a wydanego pośmiertnie i potajemnie w 1762) jest powszechnie uważany za autora pierwszej ateistycznej książki w nowożytnej Europie. W rzeczywistości pierwszym autorem takiej książki był Kazimierz Łyszczyński.
Warto przy tym zauważyć, że Łyszczyński był - podobnie jak wspomniani powyżej myśliciele - nie tylko ateistą, ale i zdecydowanym krytykiem religii. Każe to zrewidować nasze wyobrażenia o ateizmie oraz tzw. nowym ateizmie, czy antyteizmie.
Przez wiele lat utrzymywało się przekonanie, że „prawdziwy ateista” wykazuje wobec religii obojętność, co w praktyce oznacza, że jej nie krytykuje, nie jest nawet antyklerykałem. Dlatego pewnym szokiem był w ostatnich latach tzw. nowy ateizm kojarzony z nazwiskami Sama Harrisa, Christophera Hitchensa, Richarda Dawkinsa i Daniela Dennetta, którzy zaczęli kilkanaście lat temu głosić, że religia jest złem. Postawę taką określa się również mianem antyteizmu.
Jak jednak widać na przykładzie Łyszczyńskiego oraz wspomnianych encyklopedystów francuskich, Holbacha, Diderota i D’Alemberta, a także na przykładzie autorów starożytnych jak np. Lukrecjusz (99-55 p.n.e.) - autor ateistycznego i antyreligijnego poematu „O naturze rzeczy” - ateizm od zawsze był antyteizmem i był nierozerwalnie związany z krytyką religii.
Dzieło Łyszczyńskiego to był taki ówczesny „Bóg urojony” Dawkinsa. Podobnie jak 1700 lat wcześniej poemat Lukrecjusza.
Skąd tak szerokie horyzonty myślowe u szlachcica spod Brześcia w Wielkim Księstwie Litewskim? Łyszczyński przez 7 lat był jezuitą. Kształcił się w tym czasie w Krakowie, Kaliszu i Lwowie studiując retorykę, logikę, filozofię i teologię.
W Kaliszu słuchał wykładów światłego jak na tamte czasy teologa Jana Morawskiego (1633-1700), specjalisty od doktryn innowierców, autora licznych, wielokrotnie wznawianych książek, człowieka o szerokich horyzontach umysłowych.
Filozoficzna i religioznawcza zawartość traktatu Łyszczyńskiego to pierwszy i dostateczny powód, aby wprowadzić go do oficjalnego panteonu polskiej kultury. Jego niezwykłość nie polegała bowiem jedynie na tym, że był „pierwszym polskim ateistą”.
Łyszczyński był wybitnym, ateistycznym filozofem i odkrywczym krytykiem religii, którego myśli nic nie straciły na aktualności.
Gdyby traktat Łyszczyńskiego nie został zniszczony, pionierskie zdanie „Bóg jest tworem człowieka”, byłoby być może równie znane, jak stwierdzenie Nietzschego „Bóg umarł”.
Drugim powodem, dla którego powinniśmy upowszechniać wiedzę o Łyszczyńskim, i czcić jego pamięć, jest to, że jako pierwszy w dziejach napisał - „my ateiści”.
Te dwa słowa niosły niezwykłą, trudną do przecenienia treść - w Europie od kilkunastu wieków intelektualnie sterroryzowanej przez Kościół katolicki, podtrzymujący iluzję bezwyjątkowej powszechności wiary, byli ateiści!
Trudno uwierzyć, aby skoro już wśród starożytnych Greków i Rzymian byli filozofowie nie wierzący w bogów (Teodor Ateista, Lukrecjusz i wielu innych), na przestrzeni kolejnych 1300 lat nie pojawiali się myśliciele i zwykli ludzie odrzucający pogląd o istnieniu Boga.
Przemoc, jaką dysponował Kościół, skutecznie zamykał wszystkim usta. Ateiści byli na świecie od zawsze i to właśnie wyraził Łyszczyński.
Stwierdzenie Łyszczyńskiego zaświadcza, że również ateizm - jak obok katolicyzmu innowierstwo - należy do polskiej tradycji narodowej.
A jego chlubna przeszłość jako żołnierza, zapewne husarza ze znanej chorągwi pancernej, który nie złożył przysięgi na wierność szwedzkiemu monarsze Karolowi X Gustawowi, kreuje nowy wzorzec Polaka „ateisty i patrioty” - w odróżnieniu od większości szlachty, w tym od niewiele starszego od niego Jana Sobieskiego.
Powód trzeci do upowszechniania wiedzy o Łyszczyńskim i czczenia jego pamięci jest taki, że Łyszczyński był męczennikiem za wolność myśli i prawo do jej wyrażania, zwane łącznie wolnością słowa. Dlatego nazywany jest też „polskim Giordanem Bruno”.
Proces Łyszczyńskiego był głośny i długi. Przede wszystkim toczył się w stolicy, Warszawie, na Zamku Królewskim, na obradach sejmu i w obecności króla. Był szlacheckim aktem niezgody na wcześniejszy proces przed sądem kościelnym. O Łyszczyńskim mówiono na 19. z 79 sesji, przez 3 miesiące, a sam proces trwał półtora miesiąca, co było w tamtych czasach niezwykłe.
Poświęcono mu też dodatkową sesję niedzielną, na której przemawiał sam nuncjusz papieski.
Proces nie dotyczył też byle kogo, Łyszczyński był podsędkiem brzeskolitewskim, a więc jednym z kilkunastu sędziów królewskich na Litwie mających prawo sądzić szlachtę. Aby dostąpić zaszczytu królewskiej nominacji na ten urząd, trzeba było być człowiekiem wykształconym, zasłużonym i powszechnie szanowanym.
Łyszczyński w latach wcześniejszych był wielokrotnie wybieranym przez szlachtę posłem na sejmiki i sejm, w tym na dwa sejmy elekcyjne. Według dzisiejszych standardów był więc również politykiem.
Jak dramatyczne i burzliwe były to obrady, niech świadczy to, że król został przez oskarżenia jednego z biskupów pod swoim adresem doprowadzony do płaczu, na co ktoś ze szlachty rzucił się z szablą na biskupa, aby obciąć mu głowę i rzucić ją do nóg monarchy. Powstrzymany wykrzyknął, że „wszystkich biskupów należy wypędzić z Senatu i odesłać do Rzymu”.
Proces Łyszczyńskiego był na tyle głośny, że w kilkukrotnych wzmiankach donosił o nim nawet paryski tygodnik „Gazette” - pierwsza gazeta we Francji.
Bezpośrednio zaangażowanych w proces było i zabierało głos co najmniej dziesięciu biskupów (wszyscy biskupi z urzędu zasiadali w senacie) z siedemnastu w ówczesnej Polsce urzędujących. Wszyscy oni domagali się dla Łyszczyńskiego tortur i kary śmierci, a niemal wszyscy - z wyjątkiem dwóch - spalenia żywcem.
Nuncjusz papieski posunął się jeszcze dalej - domagał się poddania Łyszczyńskiego dodatkowym torturom już w śledztwie, aby wydał domniemanych uczniów swoich ateistycznych nauk.
Biskupi zastosowali wobec króla i posłów szantaż posługując się widmem gniewu Boga mszczącego się na całej społeczności. Twierdzili mianowicie, że niepowodzenie poprzedniego sejmu w Grodnie (został zerwany) i trudności w uchwaleniu potrzebnych ustaw na obecnym, spowodowane są gniewem Boga, którego obraził ateizm Łyszczyński.
Tylko śmierć Łyszczyńskiego w męczarniach mogła - ich zdaniem - przebłagać Boga i uśmierzyć jego gniew. Miał być więc Łyszczyński całopalną ofiarą z człowieka złożoną Bogu.
Na nic zdały się głosy obrońców, że Łyszczyńskiemu należy darować życie, aby miał możliwości nawrócenia się.
Szantaż i manipulacja polegały też na tym, że głosowanie nad winą Łyszczyńskiego nazywano głosowaniem „za Bogiem lub przeciw Bogu”. Obrońców Łyszczyńskiego zastraszano, że skoro go bronią, to znaczy, że również są ateistami i im również należy wytoczyć procesy o bluźnierstwo po zakończeniu procesu Łyszczyńskiego.
W sytuacji takiej presji ze strony biskupów wyrok mógł być tylko jeden - publiczne tortury i spalenie na stosie. Już po jego zapadnięciu dwóch biskupów zwróciło się do króla o zamianę spalenia na ścięcie. O to samo prosił Łyszczyński. Król skorzystał z prawa łaski.
Przebieg całej sprawy Łyszczyńskiego ukazuje też czwarty powód, dla którego pamięć o nim powinna być kultywowana - sprawa Łyszczyńskiego symbolizuje walkę z polityczną potęgą Kościoła. Walkę, która toczy się nadal.
Dramatyczne koleje sprawy Łyszczyńskiego pokazały też, że również szlachta nie miała ochoty oddać władzy nad sobą Kościołowi - a tym bardziej Świętej Inkwizycji - który za nic miał prawa Rzeczpospolitej i demokrację szlachecką, więżąc Łyszczyńskiego bez wyroku i skazując w tajnym procesie.
I wreszcie pokazały, że nawet w tamtych XVII realiach były odważne jednostki gotowe ryzykować życie, przeciwstawiając się potędze Kościoła i fanatyzmowi tłumu w obronie ofiary religijnej nagonki.
Trudno ocenić, na ile takie głośne i tragiczne wydarzenia wstrząsają sumieniami i zmieniają mentalność części społeczeństwa. Na ogół uważa się ofiary takich mordów sądowych w państwach wyznaniowych za męczenników oddających życie w obronie rozumu i wolności sumienia. Męczenników będących ofiarami religii i Kościoła.
Niecałe 10 lat później, w 1697 roku w Edynburgu, zostanie powieszony za bluźnierstwo dwudziestojednoletni student Thomas Aikenhead.
Osiemdziesiąt lat później, w 1766 roku, w niemal identyczny sposób jak Łyszczyński zostanie w Paryżu za bluźnierstwo zamordowany sądownie dwudziestojednoletni szlachcic - kawaler de La Barre. Wraz z jego ciałem przybity do piersi skazańca spłonie na stosie znaleziony u niego „Słownik filozoficzny” Woltera stanowiący jeden z dowodów oskarżenia.
Podobnie jak Łyszczyński, obaj zostali straceni na mocy świeckiego prawa, ale podobnie jak w przypadku Łyszczyńskiego wiadomo, kto był rzeczywistym sprawcą ich śmierci.
Były to wydarzenia, które jak sprawa Łyszczyńskiego, wstrząsnęły opinią publiczną w tych krajach i może dlatego stały się ostatnimi przypadkami wyroków śmierci ze względów religijnych.
Dzisiaj w Europie nie dochodzi już do egzekucji motywowanych religijne, ale sam mechanizm religijnego szantażu nadal działa.
Pośmiertny los Łyszczyńskiego jest jednak zupełnie inny niż losy Giordano Bruno, Lucilio Vaninego, kawalera de la Barre lub Thomasa Aikenheada. W Polsce do niedawna mało kto o nim słyszał, a i dzisiaj pewno niewielu osobom cokolwiek mówi jego nazwisko.
Pozornie to zaskakujące, skoro Polska była przez 44 lata PRL-u państwem jawnie propagującym ateizm. O nieumieszczeniu Łyszczyńskiego w oficjalnej historii Polski za czasów PRL zadecydowało zapewne jego pochodzenie z terenów ówczesnego Związku Radzieckiego.
O ile w radzieckiej Białorusi i Litwie był czczonym bohaterem walki o umysłowe wyzwolenie spod wpływów kościoła, o tyle w Polsce Ludowej z tego właśnie powodu nagłaśnianie jego postaci nie było pożądane, bo przypominałaby w czyich granicach leżały przed wojną Brześć Litewski i Litwa.
W wieleńskim kościele św. Kazimierza - patrona Litwy - zamienionym przez władze radzieckie w Muzeum Ateizmu znajdowały się aż trzy eksponaty poświęcone Kazimierzowi Łyszczyńskiemu - ogromny witraż o wymiarach 8 na 2,5 metra, monumentalna rzeźba i obraz przestawiające oczywiście również rolę, jaką w skazaniu Łyszczyńskiego odegrał Kościół.
Być może to zawłaszczenie Łyszczyńskiego przez reżim komunistyczny stało się przyczyną milczenia o nim w Polsce po roku 1989. Właściwie jedyną osobą zabiegającą o rozpropagowanie postaci Łyszczyńskiego, uznanie jego rangi jako myśliciela, i zachowanie pamięci o nim, był wybitny religioznawca prof. Andrzej Rusław Nowicki mający jednak „niechlubną” dla niektórych osób przeszłość. Był bowiem współtwórcą propagandy antyreligijnej w latach 40. i 50. oraz członkiem zarządu źle postrzeganego w katolickim społeczeństwie Towarzystwa Krzewienia Kultury Świeckiej.
Łyszczyński nie pasuje też do propagandowej wizji Polski bez stosów. Hańbiący proces jest wstydliwy zarówno dla każdej kolejnej władzy, jak i dla Kościoła.
Dopiero w 2013 roku o istnieniu Łyszczyńskiego przypomniały organizacje ateistyczne urządzając warszawski Marsz Ateistów i rekonstrukcję egzekucji Łyszczyńskiego na staromiejskim rynku pod hasłem „Łyszczyński wraca do miasta”.
Szczególnie głośnym echem odbiła się w mediach - które nagle zaczęły po raz pierwszy informować, kim był Łyszczyński - następna rekonstrukcja egzekucji w roku 2014, kiedy to w postać Łyszczyńskiego bardzo ekspresyjnie wcielił się znany, poważny profesor filozofii Jan Hartman.
Przemarsz Krakowskim Przedmieściem w strojach z epoki oraz strojach biskupów i dokonana z pewnym rozmachem rekonstrukcja kaźni Łyszczyńskiego, w których wzięło udział kilkaset osób, spotkały się z wrogim przyjęciem w mediach prawicowych.
Samo przypomnienie postaci Łyszczyńskiego i roli Kościoła oraz religii katolickiej w tym mordzie sądowym musiało prawicę rozwścieczyć.
Najbardziej szokujące było jednak to, że impreza została zaatakowana również przez niektórych publicystów ateistycznych i z dużą rezerwą przyjęta przez wielu ateistów.
Marcin Meller i Marcin Celiński - obaj publicznie deklarujący się jako ateiści - dostrzegli w imprezie przejaw fanatyzmu podobnego do fanatyzmu religijnego i ośmieszanie idei ateizmu. Taka reakcja to dowód, jak dysproporcja praw katolików i ateistów jest przyjmowana jako coś naturalnego.
Nikt publicznie nie dopatruje się religijnego fanatyzmu, prowokacji i wygłupu w rekonstrukcji kaźni Jezusa podczas Drogi Krzyżowej. Nikt też nie węszy w statystach przebranych za rzymskich legionistów obrazy uczuć narodu włoskiego. Nawet religijnych pielgrzymek na kolanach media nie opisują jako coś mogącego szokować.
Publiczne zabranie głosu przez ateistów, pokazanie, że mają swoją grupową tożsamość, martyrologię i bohater, którego pamięć chcieliby czcić, obaj publicyści uznali za coś nie tylko głęboko niestosownego, ale wręcz godnego potępienia.
Natomiast przypomnienie, że Łyszczyński padł ofiarą Kościoła i religijnego fanatyzmu uznali niemal za nieodpowiedzialną próbę wywołania wojny religijnej. I wszystko to nie w Gościu Niedzielnym, ale na łamach Newsweeka i Liberte!
Marcin Meller - wyjątkowo tendencyjnie przedstawiając wydarzenie - napisał w 2014 roku: "… bycie ateistą nie oznacza, że muszę się zapluwać z nienawiści do ludzi wierzących, a nawet Kościoła katolickiego i księży. Bycie ateistą nie oznacza, że krytyka tegoż Kościoła i tychże księży musi być plugawa i prostacka. Bycie ateistą nie oznacza, że muszę być nieokrzesanym chamem celującym w słabe punkty ludzi, by ich jak najboleśniej obrazić. Bycie ateistą nie oznacza, że muszę paradować w biskupiej sutannie po ulicach z półgołymi zakonnicami...".
Dla porównania warto przytoczyć ówczesną wypowiedź znanej z religijnej zajadłości posłanki Krystyny Pawłowicz:
"To ludzie chorzy na nienawiść do religii, polskiej tradycji chrześcijańskiej, Kościoła. (...) To osobnicy o skrajnie lewackich, bluźnierczych poglądach, awanturnicy występujący przeciwko polskiej tradycji (...). Niech sobie ateiści pojadą na wycieczkę za miasto, ale nie mają prawa urządzać ateistycznej hucpy w centrum stolicy Polski. (…) Przemarsz takiej agresywnej, obrażającej wierzących i bluźnierczej manifestacji przez teren, którym zwykle idą procesje Bożego Ciała..."
Uderza podobieństwo reakcji liberalnego ateisty i fundamentalistycznej katoliczki. Niemal całkowita zbieżność ocen wynika z tych samych błędnych założeń.
Te założenia ujawnił Marcin Cywiński przedstawiając swoją wizję ateizmu „niewierzących”, czyli niefanatycznego. "W taki ateizm jest wpisana tolerancja, lub co najmniej obojętność wobec postaw odmiennych. (...) Ateiści „niewierzący” uznają religijność bądź jej brak za element prywatności, nie mają w sobie instynktu misjonarza i pasji do głoszenia swojej prawdy. Ateiści „wierzący” - wręcz przeciwnie, chcą krzyczeć o tym, że posiedli oto prawdę absolutną i gotowi są do wojen religijnych".
Takie pojmowanie ateizmu jest, moim zdaniem, zasadniczym nieporozumieniem. Ateizm wyrósł z krytyki religii i ze sprzeciwu wobec negatywnych społecznych skutków religii.
Taki był ateizm Łyszczyńskiego i taki był ateizm Lukrecjusza czy Teodora Ateisty.
Krytyka religii, jawny sprzeciw decydują o sile ateizmu oraz jego społecznej użyteczności.
„Tolerancyjny” i „cichy” ateizm to po prostu konformizm - zgoda na to, aby zostało tak, jak jest, albo naiwna wiara, że świat „zmieni się sam”. Oczywiście, każdy ma prawo do konformizmu czy naiwności, ale nie czyńmy z nich obowiązującego ateistów kanonu zachowania.
Religia, wbrew popularnemu sloganowi, nie jest wyłącznie sprawą prywatną. Nie była nią, gdy faryzeusze ze względów religijnych wydawali Jezusa Rzymianom. Nie była nią, gdy prześladowano pierwszych chrześcijan, i gdy potem chrześcijanie barbarzyńsko niszczyli dorobek kultury antycznej. Nie była nią, gdy tzw. Święta Inkwizycja mordowała Żydów, heretyków i kobiety posądzane o czary.
Nie była sprawą prywatną, gdy Pius IX ogłosił niechlubny Syllabus Errorum wymierzony przeciw postępowi i demokracji.
Nie była nią w końcu, gdy kolejne składy Trybunału Konstytucyjnego w Polsce coraz bardziej ograniczały prawa kobiet do aborcji. Nie jest nią także, gdy Kościoły pozostają otwarte w czasie pandemii covid-19.
Religia przestaje być prywatną sprawą, gdy wierzący głosuje, jak mu kazał proboszcz, a poseł tak, żeby nie podpaść biskupowi. Gdy hierarchowie nastawiają wiernych przeciw osobom LGBT, potępiają in vitro i chcą układać tematy na maturę. Nie jest nią, gdy minister oświaty zapowiada formowanie uczniów na podstawie Biblii.
Ateizm jest naturalnym wrogiem religii, tak jak racjonalizm jest naturalnym wrogiem zabobonu - i nie ma w tym nic złego.
Religia, której pozostawia się całkowitą swobodę działania, będzie zagarniać kolejne obszary życia społecznego i politycznego - poczynając od uroczystości państwowych, poprzez wizerunki na ścianach w urzędach, służbę zdrowia, oświatę, naukę, aż po parlamentaryzm, władzę wykonawcą i sądy.
To nieuchronne zmierzanie w kierunku państwa wyznaniowego. Czego zresztą dzisiaj doświadczamy skutki.
Jeszcze raz oddam głos posłance Krystynie Pawłowicz, która doskonale wyraziła odwieczne aspiracje wyznawców katolicyzmu:
"Sympatyków tych awantur należy skierować do Rosji albo na Białoruś (…) organizacje, których sensem działania jest godzenie w Kościół, ośmieszanie i drwina z polskiej tradycji, wprowadzanie w błąd, co do treści Konstytucji i szczucie na katolików, które kłamią na temat swojego prześladowania, nie mają prawa istnieć w polskim porządku prawnym".
Chrześcijaństwo wymaga od swoich wiernych apostolstwa - dbania o nawrócenie się innych lub pogłębianie przez nich wiary. Na lekcjach religii uczy się tego „społecznego obowiązku” już małe dzieci - mają napastować religijnie niewierzących lub niepraktykujących kolegów.
Jednocześnie ci sami chrześcijanie - a z nimi spora część ateistów - odmawiają znacznie skromniejszego prawa ateistom. Prawa do głośnego wyrażania własnych przekonań.
Idąc tokiem rozumowania Celińskiego i Mellera, również dzisiaj Łyszczyńskiego należałoby potępić za napisanie traktatu „O nieistnieniu Boga”.
Ateiści mają do spełnienia w społeczeństwie ważną misję, od której nie powinni się odżegnywać w imię naiwnej poprawności politycznej. Co nie znaczy, że każdy z nich ma obowiązek być apostołem, ani że mają napastować wierzących.
Ateiści zawsze - tak jak Łyszczyński - przeciwstawiali się „gaszeniu Światła Rozumu” przez teologów i nieśli kaganek oświaty. To przecież dlatego Lukrecjusz napisał „O naturze rzeczy”, Łyszczyński „O nieistnieniu Boga”, ksiądz Meslier „Testament”, Holbach „System przyrody”, a Dawkins „Boga urojonego”. Nie pisali swoich książek dla ateistów, ale dla ludzi wierzących, aby im otworzyć oczy.
Nic się pod tym względem nie zmieniło od czasów Teodora Ateisty z IV wieku p.n.e. Nawet można powiedzieć, że dzisiaj - w dobie nowej kontrreformacji - ta misyjność ateizmu jest bardziej potrzebna niż kiedykolwiek. Religijna manipulacja osiągnęła niespotykane rozmiary. Demaskować te negatywne zjawiska mogą i potrafią przede wszystkim ateiści.
Także tylko oni są w stanie pokazywać, że zło tkwi nie tylko w zdemoralizowanych hierarchach czy przestarzałych dogmatach, ale w samej istocie dotychczasowej koncepcji religii z jej bezpodstawnymi uzurpacjami do sprawowania kontroli nad całym życiem społecznym. Bez oporu wobec zakusów religii nie zbudujemy otwartego i demokratycznego społeczeństwa.
Ateizm to nie jet konkurencyjne wobec katolicyzmu wyznanie. Ateizm to po prostu humanistyczny racjonalizm. Wystarczy pod słowo„ateizm” podstawić słowo „racjonalizm”, aby ujrzeć cały absurd zarzutów pod adresem walczącego ateizmu. Czy komuś przyszłoby by do głowy potępiać walczący humanistyczny racjonalizm?
Poza tym ateizm nie dysponuje przecież żadnymi środkami przymusu - jego bronią jest wyłącznie dyskusja. I to dyskusja z pozycji instytucjonalnie nieporównanie słabszego adwersarza.
Codziennie w 10 tysiącach kościołów w całej Polsce i w licznych katolickich mediach tradycyjnych oraz internetowych, a także za pośrednictwem mnóstwa różnych wydawnictw i przede wszystkim w szkołach na lekcjach religii, odbywa się zmasowane indoktrynowanie religijne i światopoglądowe.
Niekiedy już od trzeciego roku życia, co, swoją drogą, powinno być zakazane. Co tej propagandowej potędze Kościoła mogą przeciwstawić ateiści? Kilka książek, po które mało kto sięga? Doroczne prelekcje z okazji Dni Ateizmu, na które przychodzi kilkadziesiąt osób?
Kościół może bezkarnie od wieków twierdzić, że ateizm jest największym zagrożeniem dla świata. Gdy to samo o religii mówią ateiści, jest to postrzegane jako niedopuszczalna agresja.
Ateiści czasami nazywają Łyszczyńskiego polskim Giordano Bruno (a Białorusini białoruskim). Różnic jest wiele, ale dwie uderzają najbardziej. Pierwsza - zapewne niemal każdy Włoch wie, kim był Giordano Bruno. Druga - Bruno ma wspaniały pomnik w centrum Rzymu wystawiony jeszcze w 1887 roku.
Jedynym „monumentem” poświęconym Łyszczyńskiemu jest głaz z inskrypcją w małej białoruskiej wsi w pobliżu dawnego majątku Łyszczyńskich.
Łyszczyński nie ma grobu, nawet symbolicznego. Jego prochy według z jednej z relacji wystrzelono z armaty w kierunku Turcji.
W Polsce nie żadnego miejsca upamiętnienia tego niezwykłego filozofa. Ateiści nie mają ani jednego miejsca, w którym w swoim dniu - 30 marca - mogliby się spotkać i złożyć kwiaty. Nie ma też w całej Polsce ani jednej ulicy, placu, skweru, biblioteki czy szkoły noszącej imię Kazimierza Łyszczyńskiego.
Co więcej, już w XVII wieku został całkowicie wymazany z kart historii Polski – to aż niewiarygodne, aby po tak głośnym procesie i egzekucji nie została żadna rycina ani też żadna podobizna Łyszczyńskiego.
Gdyby katolicyzm był prawdziwym chrześcijaństwem, to polscy katolicy sami by zadbali, aby upamiętnić męczeństwo Łyszczyńskiego stosownym monumentem i składaliby pod nim kwiaty, co byłoby symbolicznym aktem skruchy i przeprosin za bestialskie zamordowanie tego wybitnego Polaka. Kościół do tej pory za ten mord nie przeprosił.
Ulice Kazimierza Łyszczyńskiego w polskich miastach i szkoły im. Kazimierza Łyszczyńskiego w polskich wioskach będą kiedyś dowodem na to, że ateiści w końcu wywalczyli dla siebie równe prawa, a ateizm nie jest już przedstawiany jako niebezpieczne, zagrażające kulturze narodowej i cywilizacji europejskiej zwyrodnienie moralne.
Komentarze